Читать книгу Walka o macierzyństwo. Jak wygrać z czasem i samą sobą - Weronika Marczuk - Страница 12
ОглавлениеRozdział 2
Przygotowanie do ciąży
Przygotowywać się do ciąży czy iść na żywioł? Jeśli ciąża nie zdarza się ad hoc, warto poświęcić sobie uwagę wcześniej, by zachować siły i zdrowie przed tym ogromnym wysiłkiem. W zdrowym ciele zdrowy... płód!
Przez wieki kobiety nie patrzyły na to, czy ich ciała są gotowe na ciążę. Po prostu zachodziły w nią. Natura sama regulowała wszystko, przeżywalność noworodków również. Postęp medycyny i zmiana tendencji z leczenia na prewencję dokonały zmian w sposobie myślenia: przygotowywanie, świadome działanie na rzecz przyszłego efektu, prognozowanie rezultatu. W biznesie brzmi to przekonująco. Ale w czasie oczekiwania na bycie rodzicem? Tymczasem w dzisiejszych czasach to imperatyw.
Sprowadzenie na świat nowej istoty jest tak ważne dla większości przyszłych rodziców, że dla dobra dziecka (i swojego) są w stanie zrobić wszystko. Nie oszukujmy się, podstawową motywacją jest własne bezpieczeństwo i strach, dlatego wiele par traktuje przygotowanie do stanu błogosławionego jako projekt. Proces ten pozwala poczuć przedsmak przyszłych zmian i, co jest równie ważne, skierować całą energię i uwagę na osiągnięcie celu.
Moje przygotowania były gruntowne. Planowałam i wyobrażałam sobie, w jaki sposób będę się zachowywać, co czuć i myśleć w trakcie ciąży. Każda próba była poprzedzona poważnym przygotowaniem, a moja wiedza na ten temat zwiększała się z roku na rok.
Od czego zacząć i kiedy?
Idealnie byłoby zaczynać z rocznym wyprzedzeniem, by przez dwanaście miesięcy zadbać o uzupełnienie witamin, minerałów, doleczyć wszystko, co mamy niedoleczone, zdiagnozować infekcje. Zasada jest jedna: im zdrowiej, tym lepiej i pewniej. Palisz, popijasz, bierzesz jakiekolwiek inne używki – osłabiasz organizm. Rzucasz je, oczyszczasz się – wzmacniasz się. Zastąp tłuste jedzenie warzywami i owocami, kawę i herbatę – ziołami i wodą. Minimum trzy miesiące przed zapłodnieniem zrób profilaktyczne szczepienia, których w czasie ciąży już nie wykonasz: różyczka, WZW typu B. Wysypiaj się, ruszaj się, spaceruj, ćwicz, zamień stres na endorfiny, śmiej się więcej, stresuj mniej. I przebadaj się gruntownie. Poniżej podam kilka szczegółowych propozycji sprawdzonych przeze mnie.
Przede wszystkim – zrób podstawowe badania: morfologię i badanie moczu. Oznacz poziom glukozy, żeby wykluczyć cukrzycę. W dalszej kolejności konieczne jest zbadanie poziomu żelaza, co diagnozuje lub wyklucza anemię, badanie tarczycy i poziomy hormonów. Te są konieczne! Niedobór hormonów utrudnia zajście
w ciążę, ich nadmiar grozi ryzykiem przedwczesnego porodu.
Ważne są też badania na obecność wirusa HIV oraz oznaczenie przeciwciał toksoplazmozy, cytomegalii i innych wirusów. Zrób USG piersi i narządów rodnych oraz cytologię i badania czystości pochwy.
Jeśli masz przewlekłe choroby, trzeba monitorować ich stan. Musisz przekazać lekarzowi prowadzącemu informację o planowanej ciąży. Poinformuje cię, które leki mogą uszkodzić płód, ustali najlepszy czas oraz plan leczenia, przepisze to, co można przyjmować podczas ciąży. Dotyczy to także leków psychotropowych. Niektóre z nich trzeba będzie odstawić, przynajmniej na początku ciąży.
Nie zawsze chroniczna choroba jest zdiagnozowana, ale obowiązkiem lekarza prowadzącego ciążę jest zwrócić uwagę na niepokojące wyniki badań, postawić diagnozę i zlecić leczenie. Skutki takich przeoczeń i niefrasobliwości bywają katastrofalne. Włos na głowie się jeży, gdy słucha się opowieści kobiet, które przeszły piekło. A z powodzeniem mogłyby go uniknąć. Alicja, matka dwójki adoptowanych dzieci i jednej urodzonej naturalnie opowiada:
Alicja
Miałam czterdzieści lat. Pojechałam z przyjaciółką nad morze. Codziennie piłyśmy wino, wróciłam też do palenia papierosów. Podczas pobytu źle się czułam. Myślałam, że to hormony. Po miesiącu, gdy było mi coraz trudniej, pani doktor, która leczyła mnie z niepłodności powiedziała: „Poza tym, że jest pani w ciąży, nic tutaj więcej nie widzę”. To był drugi miesiąc. Byłam zaskoczona, przestraszona, ale szczęśliwa. Pożyczyłam od koleżanki sukienki ciążowe i... ani razu ich nie założyłam, bo w szóstym miesiącu urodziłam. To była najszybsza ciąża w życiu.
Od początku mówiono mi, że moja waga jest zagrożeniem. Byłam bardzo słaba, ważyłam czterdzieści jeden kilogramów, pracowałam na dwa etaty. Nikt mi nie powiedział, że przez całą ciążę miałam ślady białka w moczu, nie wytrzymywały mi nerki, lekarka ani razu nie powiedziała mi o tym. Zaczęłam puchnąć, myślałam, że to normalne w ciąży. Nie byłam nawet dnia na zwolnieniu. W szóstym miesiącu spuchłam tak, że nie mogłam nawet założyć butów. Zadzwoniłam do lekarki, powiedziałam jej o swoim stanie. Usłyszałam od niej: „proszę jechać do pierwszej lepszej przychodni, zmierzyć ciśnienie”. Miałam 280/180! Poruszenie. Wylądowałam w szpitalu. Miałam przy sobie całą dokumentację. I to był ostatni raz, kiedy widziałam swoją kartę ciąży. Nigdy mi jej już nie oddali. Zorientowali się, że ktoś dał ciała, a oni wzajemnie się chronią, lojalność białych fartuchów. W badaniach moczu musiał być zapisany poziom białka, lecz ktoś ten wynik przeoczył i zignorował, więc nie byłam zdiagnozowana i leczona. Mijał czas, płyn miałam wszędzie: w płucach, w opłucnej. Powiedzieli mi tylko: „Pani albo dziecko”. Z godziny na godzinę szanse malały. W końcu usłyszałam, że ja mam jeszcze jakąś szansę na przeżycie, ale dziecko na pewno nie. Bolało mnie wszystko, dusiłam się, umierałam. Dwa dni leżałam, bo nic nie mogli zrobić, podawali mi tylko leki na przetrzymanie, balansowałam na granicy życia. Zaczął się obrzęk.
Przed operacją powiedzieli mojemu mężowi, że dają 2% na nasze przeżycie: moje i dziecka. Trafiłam na stół operacyjny. Dostałam miejscowe znieczulenie. Nie czekali nawet aż zadziała do końca, poczułam pierwsze cięcie noża, wrzasnęłam i straciłam czucie.
Potem? Zobaczyłam jak przez mgłę moją córeczkę Marysię i od razu zawieźli mnie do izolatki na patologii ciąży, bo okazało się, że mam wirusa wątroby typu C. Zatrzymali mi laktację, bo w tej sytuacji nie było szans na karmienie. Marysia, dzięki cesarce, nie miała żadnych zadrapań, więc nie była zakażona. Trafiła do inkubatora, miała zaledwie sześć miesięcy, 34 cm, ważyła 1,08 kg. Podali jej sulfantan, by dojrzały pęcherzyki płucne. Przeniesiono mnie na patologię ciąży, mój stan zdrowia nie był na tyle dobry, abym mogła wrócić do domu. Ordynatorem tego oddziału był przyjaciel mojej cioci, dlatego się mną zajął. Mojej lekarce, delikatnie mówiąc, nie należały się kwiaty za opiekę nade mną i dzieckiem. Jednak jej wina została przemilczana, podobnie jak tajemnicze zaginięcie mojej karty ciąży, której według pracowników szpitala w ogóle nie przywieźliśmy ze sobą. Marysia leżała w tym czasie w inkubatorze, ani razu jej wtedy nie widziałam. Gorączkowałam przez trzy tygodnie, skierowali mnie na USG, czułam się coraz gorzej. I nagle okazało się, że mam zakrzepicę żyły głównej. Pamiętam jedynie nosze i karetkę na sygnale. Przywieźli mnie na OIOM do innego szpitala. Rodzina, która odwiedziła mnie po operacji, nie poznała mnie, taka byłam spuchnięta. Opanowali stan podstawowy. Uznali, że będą dozować minimalne dawki heparyny, po czym... zaciął się aparat. Pielęgniarka tak mocno pchnęła tłok, że zemdlałam. Dostałam dawkę wstrząsową, rana pękła, cała zawartość wlała mi się do środka. Czyścili mnie siedem godzin. Przez kolejne sześć lat leczyłam się na nerki, wciąż miałam za wysoki poziom keratyniny i białko w moczu.
Urodziłam Marysię w październiku, ze szpitala wyszłam w grudniu. Nie widziałam dziecka przez cały ten czas, była w inkubatorze. Pozwolili mi zabrać ją na święta. Była w domu do 2 stycznia, złapała katar i od razu zapalenie płuc. Przez rok byliśmy w szpitalu cztery razy, stałe intubowanie. Potem: trzy tygodnie zdrowia, trzy tygodnie zapalenia płuc. Jako wcześniak miała niewykształcone płuca, niewydolność oddechową IV stopnia, wylewy do mózgu III stopnia, wadę serca. Jeszcze na początku przeszła operację serca w innym szpitalu. Lekarka powiedziała mi: „Mam dwie wiadomości: dobrą i złą. Dobra to taka, że operacja się udała. Zła, że podczas transportu dziecka ze szpitala do szpitala wylewy w mózgu zwiększyły się z III do IV stopnia”. W międzyczasie uwięzła jej przepuklina. Dochodzi do niej, gdy za jelitem, które wciska się do worka przepuklinowego, zaciskają się powłoki brzuszne, więc pokarm nie przesuwa się i powoduje niedrożność. Do tego nie widziała na jedno oko. Przeszła dwie operacje, laseroterapię, bo miała odklejoną siatkówkę. Dusiła się, nie umiała przełykać. Dzisiaj, po piętnastu latach walki o jej zdrowie, można powiedzieć, że udało nam się i mamy fantastyczną córkę.
Przejmować się czy machnąć ręką?
Zgodzisz się pewnie ze mną, że trudno zignorować kwestię przygotowania do ciąży, po tym, jak słyszy się takie historie. Ja donosiłam ciążę dopiero wtedy, gdy zapanowałam nad wieloma aspektami, o których piszę oraz wreszcie wycięłam migdałki, które przeszkadzały mi całe życie. Dlatego będę uporczywie wracać do tematu świadomego podejścia do zdrowia, zwłaszcza gdy myślimy o dziecku. Idźmy dalej.
Medycyna naturalna doradza przygotowanie do ciąży, które polega na całkowitym oczyszczeniu organizmu. W myśl zasady, że tylko zdrowe, czyste organizmy są gwarancją rozwoju zdrowych dzieci. W przeciwieństwie do medycyny akademickiej, ta pierwsza nie zajmuje się diagnozą choroby i nią samą. Skupia się natomiast na metodach, które pomagają wykrywać toksyny w organizmie, zanim dojdzie do choroby i osłabienia. I choć od lat medycyna Wschodu i medycyna akademicka nie żyją ze sobą w zgodzie, to zaczyna się to zmieniać (przełomowe jest uznanie przez WHO metod medycyny chińskiej). Dla mnie zawsze było oczywiste, że trzeba traktować człowieka jako całość, również w relacji ze środowiskiem. To jest podejście holistyczne, które nie dzieli człowieka na ciało i ducha. Uznaje pojęcie energii w organizmie, czego – jak wiemy – „biała medycyna” nie uznaje.
Uwaga: to, co przeczytacie poniżej, nie dotyczy tylko przygotowań do macierzyństwa. To jest wiedza, którą latami studiuję i wykorzystuję dla poprawy własnego zdrowia, rozwoju duchowego, tego, co zwiemy przedłużeniem życia i wyjściem z problemów. Jeśli wziąć pod uwagę, że ta wiedza spowodowała, iż mając czterdzieści osiem lat nie specjalnie korzystam z pomocy medyków, wyglądam dobrze i czuję się młodo, to można założyć, że działa. I najważniejsze – czuję, że mój system pozwolił mi przejść z sukcesem późną ciążę, urodzić i mieć energię na wychowanie dziecka. Cieszę się życiem!
.
.
.
…(fragment)…
Całość dostępna w wersji pełnej