Читать книгу Porachunki - Yrsa Sigurðardóttir - Страница 10
2016
Rozdział 6
ОглавлениеGdy po wizycie w szkole Freyja wróciła do Izby Dziecka, wpatrywała się w okno, obserwując pogodę. Kolejny dzień, kolejna burza. Rano zaczęła od wypuszczenia Molly do zaniedbanego ogródka za blokiem. Mieszkanie było własnością jej brata Baldura i chociaż początkowo Freyja zamierzała korzystać z niego tylko tymczasowo, minął już prawie rok, a jej nadal nie udało się znaleźć niczego lepszego. Wyglądało więc na to, że szukając w tym tempie, nie wyrobi się do końca odsiadki Baldura, choć ostatnio przedłużono ją o dwanaście miesięcy. Miało to swoje dobre i złe strony: uwalniało ją od problemów z wynajmowaniem mieszkania na niełatwym rynku, ale też skazywało na życie wśród ludzi z marginesu społecznego. Jej sąsiadom nie zależało na wypielęgnowanym ogródku ani na czystości śmietnika czy innych powierzchni wspólnych. Mieli ważniejsze sprawy, na przykład zdobycie kolejnej działki – cokolwiek, byle nie sięgnąć po odkurzacz, miotłę albo ścierkę.
Ostatnio Freyja zauważyła przyczepioną do ściany w korytarzu żółtą kartkę, która się okazała terminarzem sprzątania na jakiś nieokreślony rok, który niewątpliwie już dawno upłynął. Ponieważ bałagan naprawdę ją wkurzał, postanowiła zacząć sprzątać w dni przypisane do mieszkania Baldura, mając nadzieję, że może pozostali mieszkańcy się zawstydzą i pójdą za jej przykładem. Myślała też, że może w ten sposób ich do siebie przekona, ponieważ mało kto mówił jej dzień dobry i miała wrażenie, że byliby najszczęśliwsi, gdyby się stamtąd wyprowadziła. Ale plan nie wypalił. Gdy wzięła się za sprzątanie, sąsiedzi jeden po drugim wyglądali na korytarz, żeby sprawdzić, co się, do cholery, dzieje. Widok odkurzacza w jej rękach wywoływał na ich twarzach zdumienie, a nawet oburzenie lub współczucie dla odmiany. W każdym razie na pewno nie zyskała sobie ich uznania za podjęty wysiłek. Nikt też nie docenił czystego korytarza ani porządku w komorze zsypowej. Mimo to Freyja była zdeterminowana trzymać się rozpiski sprzed lat i sprzątać w te dni, w które wypadała jej kolej.
Gdyby wiosną zabrała się za porządkowanie ogrodu, sąsiedzi straciliby resztki szacunku, jakie dla niej żywili. Ale przynajmniej ona i Molly miałyby kawałek trawy tylko dla siebie. Pozostali mieszkańcy budynku za dnia zwykle siedzieli w domu. Mogłaby wystawić tam stół i krzesła, a potem się pławić w promieniach słońca nad filiżanką kawy, podczas gdy Molly obwąchiwałaby okolicę w poszukiwaniu najlepszego miejsca na załatwienie psich spraw. Siedząc tyłem do budynku, Freyja mogłaby nawet wmówić sobie, że mieszka w innym, przyjemniejszym miejscu.
Ale na lato przyjdzie jej jeszcze długo czekać, oczywiście przy założeniu, że w ogóle będzie lato, a siedzenie na zewnątrz o tej porze roku nikomu by do głowy nie przyszło. Freyja nieomal skakała z radości, gdy Molly skończyła, bo mogła się zbierać do pracy. W Izbie Dziecka było przynajmniej ciepło i miała dobrą kawę. Przez nieszczelne okna w mieszkaniu Baldura strasznie wiało, a jego ekspres stracił wszelką zdolność parzenia kawy. Gdyby nie ta straszna pogoda, wybrałaby się do sklepu po nowy. Jakim cudem chciała wykrzesać z siebie energię i odmienić swoje życie, skoro pozwalała, żeby wiatr i odrobina śniegu stanęły między nią a dobrą kawą?
Drzwi wejściowe się otworzyły i w korytarzu rozbrzmiały głosy, które niemal natychmiast ucichły. Freyja uznała, że to będzie dobry moment, żeby podjąć kolejną próbę rozmowy z Sólveig. Gdy próbowała zaraz po powrocie, koleżanka miała sesję z jakimś dzieckiem. W odróżnieniu od niej Freyja mogła się zająć co najwyżej drobiazgami typu czytanie kwestionariuszy oceny i tabele do podsumowania rocznej działalności Izby Dziecka. Złościło ją, że prośba Huldara o pomoc była dla niej jak wygrany los na loterii. Huldar to ostatni człowiek na świecie, z którym chciałaby się zadawać, ale wszystko było lepsze od siedzenia i gapienia się w okno. Musiała mieć coś do roboty, jakiś cel w życiu. Czyszczenie powierzchni wspólnych w bloku raz na kilka tygodni nie wystarczało.
Zastała Sólveig przy biurku. Fakt, że pracująca w niepełnym wymiarze godzin koleżanka miała większy i lepiej urządzony pokój od niej, był trudny do przeoczenia, ale Freyja starała się to zignorować, przypominając sobie, po co przyszła.
– Czy mogę zamienić z tobą dwa słowa? Chodzi o chłopca, który został skierowany do ciebie dziesięć lat temu i prawdopodobnie także wcześniej.
– Dziesięć lat? – Sólveig uniosła brwi, tworząc na czole trzy głębokie bruzdy. Jak zwykle jej siwiejące włosy były zebrane w ścisły kok, ale nic innego w jej wyglądzie nie mogło choćby sugerować surowości. Miała krzywo zapięte guziki bladożółtej bluzki, a długi brązowy sweter nierówno opadał z szerokich ramion. – Mój Boże, nie sięgam pamięcią aż tak daleko. – Machnęła ręką, zapraszając Freyję do środka. Nad dłonią szczęknęły bransolety. – Ale usiądź. Muszę przyznać, że mnie zaciekawiłaś.
Bluzka Freyi była równo zapięta, a ubranie dobrze się na niej układało. Przy Sólveig czuła się wymuskana jak własnoręcznie wysprzątany korytarz; jak nudziarz, który bierze życie zbyt poważnie, przez co traci wszystko, co w nim najfajniejsze. Psychologiczna natura kazała jej się zastanowić, czy to mogła być prawda. Może już czas, żeby przestała się tak najeżać, choć w przeszłości każda próba wyluzowania źle się dla niej kończyła. Pora się oswobodzić, choćby tylko po to, żeby zaszaleć. Tak, nadchodzący weekend spędzi inaczej. Wyciągnie do klubu swoje koleżanki, a następnego dnia w towarzystwie solidnego kaca uda się do sklepu po nowy ekspres. Pierwszy krok na drodze do nowego życia. Potem z filiżanką porządnej kawy usiądzie na kanapie z kolanami podciągniętymi pod brodę i zacznie przeglądać ofertę studiów podyplomowych na najbliższy rok akademicki.
– Możesz o tym nie wiedzieć, ale zostałam poproszona o pomoc policji w sprawie związanej z tym chłopcem. – Opowiadając Sólveig tę smutną historię, Freyja patrzyła, jak bruzdy na czole rozmówczyni się pogłębiają. Było ewidentne, że Sólveig nie wiedziała o niczym, to zaś sugerowało, że dyrektorka zmilczała o całej sprawie. Dziwne, ponieważ zazwyczaj sprawy prowadzone przez członków zespołu były dość otwarcie omawiane w murach Izby Dziecka.
Może sprawy prowadzone przez nią nie były już godne uwagi. Dopiero co podbudowana planami na weekend pewność siebie nieco osłabła. Freyja zmusiła się do koncentracji.
– Według dyrektora szkoły, do której chodził Thröstur, chłopiec został skierowany do zdiagnozowania przez ciebie. Mężczyzna miał też wrażenie, że kontaktowałaś się z tym chłopcem już wcześniej, a może nawet go prowadziłaś, choć nie miał na ten temat żadnych informacji.
– Och, to było tak dawno temu. – Sólveig pokręciła głową. Wyglądało, jakby grzebała w pamięci, chcąc przypomnieć sobie, o którego chłopca chodzi. Zmrużyła oczy i wykrzywiła usta. – Nie, nie pamiętam żadnego Thröstura. – Niespodziewanie się uśmiechnęła. – Chyba więc nie było to nic poważnego. Trudne przypadki zwykle zostają mi w pamięci, a błahe sprawy, jeśli można użyć tego określenia, umykają. To cud, że wszyscy nie jedziemy na antydepresantach. – Sólveig znów się uśmiechnęła, na chwilę pokazując dalekie od doskonałości zęby. Sam uśmiech zresztą też pozostawiał wiele do życzenia, ponieważ nie widać go było w jej oczach.
Freyja odsłoniła zęby z taką samą nieszczerością.
– Czy w tamtych latach szkoły kierowały do ciebie wielu uczniów?
– Zależy, jak definiować „wielu”. – Sólveig zrezygnowała z fałszywego uśmiechu, by okazać zmęczenie całym światem.
Freyja straciła rachubę, ile razy widziała podobne zachowanie swoich kolegów, tylekroć doprowadzało ją ono do szału: mina, którą robili, najwyraźniej nieświadomie, ilekroć ze sobą rozmawiali, miała podkreślić, jak dużo pracy muszą wykonywać za tak marne wynagrodzenie. Może więc powinna zabrać ze sobą część z nich, gdy się zapisze na studia, żeby zgłębiać tajniki transakcji finansowych?
– Oczywiście nawet jedno dziecko z problemami to o jedno za dużo – dodała Sólveig z zatroskaną miną.
– Problemy będą zawsze – stwierdziła Freyja z werwą, nie chcąc jej wtórować. – Dużo dzieci wtedy leczyłaś?
Sólveig zdawała się nie przejmować opryskliwością Freyi.
– Tak, można chyba tak powiedzieć. – Nieszczery uśmiech powrócił. – Miałam własną praktykę i prowadziłam konsultacje psychologiczne w czterech szkołach. Ale stawiałam tylko wstępne diagnozy dzieci i młodzieży z problemami wychowawczymi. Jeśli się okazywało, że potrzebują pomocy, odsyłałam je na leczenie, zazwyczaj na oddział psychiatrii dziecięcej. Miałam z nimi raczej pobieżny kontakt, nie dziwi mnie więc, że nie pamiętam tego Thröstura.
– Naprawdę? Z rozmowy w szkole zrozumiałam, że wcześniej go leczyłaś. Nie było co prawda mowy, ile miał wtedy lat, ale to musiało być coś więcej niż tylko wstępna diagnoza.
– Widocznie po prostu nie pamiętam. Chyba się starzeję. – Na ustach Sólveig zagościł ten irytujący uśmieszek, zniknął jednak, gdy się okazało, że Freyja nie zaprzeczy temu przypuszczeniu. – Jeśli coś mi się przypomni, dam ci znać.
– Będę wdzięczna. – Freyja zaczęła się zbierać do wyjścia. – Przypuszczam, że policja będzie chciała porozmawiać z tobą o tym chłopcu. Interesuje ich tamten okres jego życia. Może powinnaś zerknąć do intranetu i przejrzeć dokumentację. Nadal współpracujesz ze szkołami, prawda?
– Tak. Ale bardzo wątpię, czy tamta opinia jeszcze istnieje. – Odpowiedź wydała się Freyi zbyt gładka. – W każdym razie byłabym zdziwiona, gdyby jeszcze istniała.
– Naprawdę? – Freyja jednak nie wstała z krzesła. – Czyli dokumentacja jest niszczona po jakimś czasie?
– Nie. – Sólveig unikała jej wzroku. – To znaczy nie wiem. – Wydawała się podenerwowana. Niezręcznie próbowała uratować sytuację. – Już dziesięć lat to kawał czasu, a co dopiero wcześniejsze sprawy. Jest oczywiście możliwe, że dokumentacja tego chłopca się zachowała gdzieś w systemie, że ktoś ją wprowadził. Ale biorąc pod uwagę olbrzymią liczbę pacjentów, których przyjmujemy, wydaje mi się to mało prawdopodobne. To właśnie miałam na myśli.
– Rozumiem. – Freyja zastanawiała się, czy przedłużać tę rozmowę, czy wracać do swojego pokoju, by skończyć to, co zostało jej do zrobienia, i przez resztę dnia surfować w sieci. Mogłaby założyć konto na Tinderze, do czego od dawna namawiał ją brat. On poznał tam całkiem sporo kobiet, którym najwyraźniej nie przeszkadzało, że przebywa za kratkami. Ona, wolna jak ptak, na pewno by kogoś znalazła. Zamiast jednak wstać i wyjść, Freyja postanowiła, że tak łatwo nie odpuści. Nie pozwoli, żeby Sólveig wciskała jej te bzdury. – Chociaż nie, właściwie to nie rozumiem. Co liczba pacjentów ma do dokumentacji? Opinie są trzymane w aktach, podobnie jak historie choroby. Przez ten czas zdigitalizowano dokumentację, ale to nie znaczy, że wcześniejsza kartoteka zniknęła.
– Oczywiście, że nie znaczy, głupoty gadam. Dokumentacja sprzed lat musi gdzieś być. Nie jestem na bieżąco z systemem. Wgrywam moje raporty i opinie, ale nie wiem, co się dalej z nimi dzieje. Szkoła nie zachowała swojego egzemplarza?
– Dyrektor twierdzi, że nie otrzymał opinii końcowej, tylko jej streszczenie. Bardzo ogólne. Nie wydaje ci się to raczej nietypowe? Szkoły nie mają dostępu do dokumentów o stanie zdrowia psychicznego swoich uczniów?
– Oczywiście, że nie mają. Dyrektor dostał zapewne zwięzłe omówienie tego, co się wiąże z funkcjonowaniem szkoły, jeśli chłopiec wymagał specjalnego traktowania. Mój mózg jeszcze chyba się nie obudził. Przepraszam, że jestem roztrzepana. Miałam raczej trudny poranek. Przykro mi, że nie mogę ci pomóc. – Sólveig westchnęła, a na jej twarzy znów się pojawiła utrudzona mina. I znów Freyja udała, że jej nie zauważa.
– Może więc mogłabyś upoważnić mnie do zapoznania się z tym omówieniem? Dyrektor szkoły twierdzi, że powinien je odszukać. Dopóki nie odnajdą się inne dokumenty, będzie musiało mi wystarczyć.
Sólveig była zaskoczona jej prośbą, choć próbowała to ukryć. Freyja miała wrażenie, że koleżanka rozpaczliwie szuka jakiejś wymówki, żeby odmówić, ale jej się nie udaje.
– Tak, oczywiście. Pewnie. Myślę, że mogłabym to zrobić. Ale chciałabym najpierw odświeżyć sobie w pamięci przypadek tego chłopca. Żeby mieć pewność, że nie łamię klauzuli tajności. Czy może być pod koniec tygodnia?
Freyja podniosła się z krzesła.
– Zdaje się, że musi. Przypuszczam, że policja wystąpi do ciebie o dokumentację tego chłopca. Albo się zwrócą prosto do oddziału psychiatrii dziecięcej. Ktoś w szpitalu musi wiedzieć, jak funkcjonują archiwa i jak się do nich dostać. Oczywiście policjanci nie będą sami analizować historii choroby. Prawdopodobnie poproszą o to ciebie albo znowu przyjdą do mnie.
– Czas pokaże. – Bransolety zabrzęczały znowu, gdy Sólveig przeniosła mięsiste dłonie nad klawiaturę swojego komputera. – Dziękuję, że mnie powiadomiłaś.
Uwagę Freyi przykuł jednak wiatr uderzający w okno. Kłębiąca się burza dobrze odzwierciedlała obecny stan jej umysłu.
Freyja nie znalazła na Tinderze nikogo dla siebie, z wyjątkiem jednego, który – jak się okazało – nie wchodził w grę. Od razu trafiła na jego profil, a on natychmiast odwzajemnił zainteresowanie. Ale ostatecznie atrakcyjny trzydziestolatek okazał się dziewiętnastoletnim chłopcem. W pierwszej wiadomości zapytał, czy Freyja jest mamuśką, która lubi młodych chłopców. Bo jeśli tak, to on byłby chętny.
Nie polepszył jej się od tego nastrój. Zamiast odpisać mu kąśliwie, żeby do niego dotarło, że kobieta po trzydziestce nie jest aż tak zdesperowana, po prostu usunęła jego wiadomość. Właściwie sama była sobie winna, że najfajniejsi faceci w całej Islandii nie ustawiali się do niej w kolejce. Profil, który założyła, był zupełnie nijaki: zamieściła opis ściągnięty niemal słowo w słowo od jakiejś kobiety, dodając zdjęcie, które skopiowała ze służbowego intranetu. Zepsuł jej się aparat w telefonie, a wszystkie swoje selfie zgrała, żeby zwolnić trochę pamięci. Dlaczego nieszczęścia zawsze chodzą parami?
Jej rozważania przerwał sygnał wiadomości, że ktoś polubił jej zdjęcie. To na chwilę rozpogodziło jej minę, dopóki nie zobaczyła, że to Huldar. Jak, do cholery, mogło się to stać? Dlaczego nie sprawdziła, czy Huldar ma konto na Tinderze, zanim założyła swoje? Powinna była się domyślić! Westchnęła. Jakie są szanse, że będzie pierwszym facetem, na którego wpadnie, gdy w weekend pójdzie do klubu? Rozdrażniona tą myślą, usunęła profil i zamknęła aplikację. Powinna chyba w ogóle wyjść z sieci.
Nie uległa jednak temu impulsowi. Naburmuszona wpatrywała się w monitor, szukając jakiegoś zajęcia, które nie rozwścieczyłoby jej jeszcze bardziej. Miała pustkę w głowie. Pejzaż, który ustawiła jako tapetę, był ledwie widoczny zza ikon wszystkich dokumentów, które zapisała na pulpicie wbrew zaleceniom działu IT. Wszystkie te pliki były już dla niej bezużyteczne, ponieważ sprawy, których dotyczyły, dawno zostały zakończone. Miała do wyboru odwiedzić te co zwykle witryny internetowe z nadzieją, że każda kolejna strona załaduje się szybciej, niż ona zdąży przeczytać poprzednią, albo wbić wzrok w ekran i zastanawiać się, dlaczego sama sobie zmarnowała życie. Ale była też trzecia możliwość: zastanowić się nad dziwnym zachowaniem Sólveig.
Trzecia opcja wygrała. Nie tracąc czasu na dywagowanie, czy nie przekracza swoich kompetencji, Freyja zalogowała się do intranetu Agencji Ochrony Dzieci. Najpierw wpisała numer identyfikacyjny Thröstura Agnesarsona. Chociaż nie miała pojęcia, czy opinie i raporty psychologów szkolnych trafiały do agencji, nie zaszkodziło sprawdzić. Jeśli jej obawy dotyczące tego chłopca miały uzasadnienie, to najprawdopodobniej został on poddany dalszemu leczeniu, a wtedy powinien figurować w systemie.
Doskonale wiedziała, że jej kwerenda zapisze się w logach, oczekiwała więc pytania, po co sprawdzała stare dokumenty dotyczące chłopca, który nie był nawet jej pacjentem. Ale nie musiała się niczego obawiać. Bycie na samym dole służbowej hierarchii miało tę zaletę, że nie dałoby się już spaść niżej. Poza tym zawsze mogła się zasłonić dochodzeniem policyjnym. Nikt też nie musiał wiedzieć, że nie proszono jej o sprawdzenie czegokolwiek, a jeśli dobrze odczytała intencje Huldara, to mogła być pewna, że ją wesprze.
Nagle pożałowała, że zamknęła profil na Tinderze, zamiast po prostu polubić zdjęcie Huldara, a zaraz potem wysłać mu uprzejmą wiadomość, że nie jest zainteresowana. Ale było za późno.
Po wprowadzeniu numeru identyfikacyjnego chłopca na ekranie pojawiły się jego imię i nazwisko oraz informacja, od kiedy figuruje w kartotece. Data pasowała do relacji dyrektora szkoły: grudzień 2005 roku, czyli pierwszy semestr nauki chłopca w nowej szkole. Widząc drugą pozycję, Freyja uniosła brwi, uznając, że to jakaś pomyłka. Wpis pochodził z 2001 roku i dotyczył nie Thröstura Agnesarsona, lecz Thröstura Jónssona. Ale numer identyfikacyjny się zgadzał. Czyli między 2001 a 2005 rokiem chłopiec przestał używać nazwiska po ojcu i zaczął funkcjonować pod nazwiskiem swojej matki.
Dyrektor szkoły miał zatem rację: Thröstur był pacjentem znacznie wcześniej, od stycznia 2001 roku, a więc od ósmego roku życia. Dobrze byłoby wiedzieć, czy Sólveig prowadziła jego sprawę także wtedy, czy tylko za drugim razem. Nie bez podniecenia Freyja wyświetliła listę dokumentów powiązanych z numerem identyfikacyjnym Thröstura. Z rozczarowaniem stwierdziła, że folder jest pusty. Chyba więc Sólveig miała rację: dawne dokumenty, nawet zdigitalizowane, mogły zniknąć.
Freyja bez celu przesuwała kursor na ekranie. Jak mogła dotrzeć do tych dokumentów? W głowie zaświtała jej pewna myśl. Nieuzasadniona i krzywdząca, ale jednak uporczywa. Czy Sólveig zalogowała się do systemu po ich dzisiejszej rozmowie i usunęła najpierw dokumentację, a potem opinię, którą sama napisała, ze wszystkich miejsc, gdzie można było je znaleźć? Nie, to niemożliwe…
Freyja założyła słuchawki i nawiązała połączenie z dyżurnym informatykiem Urzędu do spraw Nieletnich. Czekając, aż odbierze rozmowę, bezmyślnie się gapiła na jego zdjęcie, które trafiło do sieci, ponieważ urząd chciał, żeby pracownicy rozpoznawali się nawzajem, choć pracowali w różnych miejscach porozrzucanych po całej wyspie. Ktoś zamierzał zapewne w ten sposób uświadomić pracownikom, że przez komunikator rozmawiają z prawdziwym żywym człowiekiem. Jakby mogli rozmawiać z nieprawdziwym albo martwym. Odniosła wrażenie, że zdjęcie informatyka zrobiono znienacka. Miała nadzieję, że chłopak nie używał tego zdjęcia na Tinderze, jeśli oczywiście korzystał z tej aplikacji.
– Usunęłaś już ikony zapisane na desktopie? – zapytał mężczyzna, odbierając połączenie niemal natychmiast.
– Tak – skłamała bez chwili wahania. – Jak wygląda sytuacja z dokumentacją pacjentów w naszym systemie? Czy te pliki można usunąć zdalnie?
– Tak, można. Ale po co ktoś miałby je usuwać? – Informatyk zawiesił głos. – Skasowałaś coś przypadkowo?
– Nie, nic podobnego. Po prostu szukałam plików, które powinny być w systemie, ale najwyraźniej zniknęły.
– Jesteś pewna, że były?
– Tak, musiały być. W systemie jest numer identyfikacyjny pacjenta, powiązano z nim dwa rekordy, ale nie ma żadnych plików. Ani jednego. Czy to nie dziwne?
– Tak, raczej tak. Chyba że pliki nigdy nie istniały.
– Musiały istnieć, jestem pewna. – Zamilkła na chwilę, po czym dodała: – Mógłbyś sprawdzić, czy z tymi rekordami były wcześniej powiązane jakieś pliki? Na przykład wczoraj?
– Wczoraj?
– Tak, na przykład. Może być w zeszłym tygodniu albo w zeszłym roku, wszystko jedno. Jak ci wygodnie. Ale wczoraj byłoby najlepiej – wyjaśniła, po czym podała mu numer identyfikacyjny Thröstura.
– W porządku, sprawdzę to. Daj mi chwilę.
Freyja była zaskoczona, jak łatwo udało jej się nakłonić go do pomocy.
– Dziękuję. Mam wobec ciebie dług wdzięczności.
– Daj spokój. Pracuję w IT. Płacą mi za spełnianie głupich próśb.
Freyja nie dała się sprowokować. W ramach zemsty przejrzała wszystkie pliki, które zapisała na pulpicie, szczerze zadowolona, że ich nie usunęła. Nawet drobne zwycięstwa poprawiają nastrój.
– Nie. Wczoraj nie było tu żadnych plików. Mam sprawdzić, czy były wcześniej?
– Nie, dziękuję.
Skrzywdziła Sólveig swoimi podejrzeniami. Były niesłuszne. Ale to nie zmieniało faktu, że w całej tej sprawie coś śmierdzi. Freyja wiedziała, że coś jest nie tak.