Читать книгу Porachunki - Yrsa Sigurðardóttir - Страница 5
2016
Rozdział 1
ОглавлениеHuldar rzucił na biurko plik odbitek. Na blacie oprócz nich znajdowała się kolekcja do połowy opróżnionych kubków z kawą. Ostatnio trafiały do niego dochodzenia, których nikt inny w wydziale dochodzeniowo-śledczym nie chciał, na przykład sprawa tej szkoły, która pewnie skończy jako temat żartów w komisariacie – tak jak skończył on, dawny szef wydziału, który wypadł z łask i został zesłany do odległego kąta wielkiej sali, skąd ledwie widział swój dawny pokój.
Starał się nigdy nie patrzeć w tamtym kierunku. On sam miał gdzieś, że zleciał po szczeblach kariery, chodziło raczej o to, jak traktowali go dawni podwładni: zachowywali się tak, jakby jego upadek był zaraźliwy. To go bolało. Zakładał, że relacje z kolegami wrócą do stanu sprzed krótkotrwałego awansu, ale bardzo się pomylił. Ich milczenie, gdy się zbliżał, i szepty, gdy odchodził, były tak nieznośne, że czasem pragnął wrócić na utracone stanowisko.
To pragnienie nigdy jednak nie trwało długo. Niemal natychmiast przypominał sobie, jak bardzo nie lubił tego stanowiska. Niekończące się wypełnianie formularzy, pisanie raportów, odprawy i bezsensowna biurokracja. Gdyby wiedział wcześniej, z czym się wiąże ta funkcja, nigdy by jej nie przyjął. Ale niewiele mu wtedy powiedziano. Cała procedura ograniczyła się do jednego pytania: „Czy chciałbyś awansować?”. Na komendanta naciskano, żeby wyznaczył kogoś do kierowania dochodzeniem w głośnej sprawie morderstwa, a ponieważ większość starszych detektywów została zmuszona do usunięcia się w cień po serii skandali, wybór Huldara był właściwie przypadkowy. W innych miejscach pracy bierze się pod uwagę dyplomy uniwersyteckie albo zawodowe kwalifikacje, w policji natomiast o potencjalnej przydatności funkcjonariusza na stanowisku kierowniczym przesądzają zwykle jego wiek i długość służby, bo to łatwo porównywalne wartości. Po niedawnym zamieszaniu Huldar zaczął podejrzewać, że w jego przypadku przyjęto jeszcze łagodniejsze kryterium: oceniono jego wzrost. Nabrał przekonania, że grube ryby wypatrzyły jego głowę wystającą nad pozostałymi. Lepiej by zrobił, gdyby przykucnął albo usiadł, bo nadal wykonywałby pewnie swoje stare obowiązki gdzieś pośrodku służbowej hierarchii, a nie na najniższym szczeblu.
Ale Huldar nie żywił urazy do tych, którzy wtedy dali mu szansę. Mógł przecież odmówić. Nie czuł też złości do tych, którzy zadecydowali o jego degradacji. Nie było mowy o utrzymaniu go na stanowisku przez dłuższy czas. Schrzanił śledztwo w sprawie morderstwa tak spektakularnie, że trudno byłoby jego błędy powtórzyć. Próbując wyjaśnić to jednej ze swoich sióstr, porównał swoje niepowodzenie do przypadku chirurga, który wbiegając na salę operacyjną ze skalpelem w uniesionej dłoni, potyka się o coś i upadając, odcina pacjentowi głowę.
Najgorsze, że pociągnął ze sobą na dno także Freyję, dyrektorkę Izby Dziecka. Urząd do spraw Nieletnich nie mógł przecież jej darować zastrzelenia mężczyzny w miejscu pracy, przeniesiono ją więc na stanowisko szeregowego psychologa dziecięcego.
Prawdę mówiąc, obydwoje powinni być wdzięczni, że po tym wszystkim nie musieli szlifować chodników w poszukiwaniu roboty.
Ale Freyja nie stawiała wdzięczności na pierwszym miejscu. Po tamtych pamiętnych zdarzeniach w Izbie Dziecka, którą kierowała, spotykali się sporadycznie, a i tak ledwie raczyła na niego spojrzeć. Aż kipiała wściekłością i niewątpliwie wściekała się właśnie na niego. Huldar skrzywił się na to wspomnienie. Wciąż żywił nadzieję, że mogą być razem – mimo niezbyt udanego początku, nierównego przebiegu i katastrofalnego finału ich znajomości. Mógł za to winić tylko siebie: pierwsze spotkanie narzuciło ton i było wręcz zaskakujące, że jakoś zdołał ją sobie ponownie zjednać, choć raczej na krótko. Ponieważ wcześniej kilka razy się sparzył na kontaktach z kobietami spotykanymi w klubach, poznanej w ten właśnie sposób Freyi przedstawił się jako stolarz i nie wyjawił jej prawdy po tym, jak spędzili razem noc. Niewiele znał kobiet, które leciały na gliniarzy. Jakby tego było mało, podał jej swoje drugie imię, Jónas. Gdy później ich drogi się przecięły podczas śledztwa w sprawie morderstwa, które jak się potem okazało, przepuściło reputację zawodową obydwojga przez niszczarkę do papieru, jego wstrętne kłamstwa wyszły na jaw: stolarz Jónas okazał się Huldarem, funkcjonariuszem z biura komendanta policji.
Ale skoro wtedy do czegoś między nimi doszło, to może i teraz da mu kolejną szansę. Ta myśl podniosła go na duchu.
Uśmiechnął się do młodego policjanta siedzącego naprzeciwko. Ten odpowiedział nieśmiałym uśmiechem, po czym znów opuścił wzrok na ekran monitora. Ale raczej nie wyświetlało się na nim nic specjalnie interesującego, ponieważ chłopak zaczął pracę w wydziale dochodzeniowo-śledczym tak niedawno, że w hierarchii plasował się jeszcze niżej niż Huldar, a więc najniżej, jak to tylko jest możliwe. Świeżak był teraz jedyną osobą w całym wydziale, która cieszyła się mniejszym szacunkiem niż Huldar, ale ten stan rzeczy zapewne niebawem się zmieni.
– Zarobiony? – Huldar starał się powściągnąć szyderstwo w głosie. Chłopak był absurdalnie wrażliwy. Nie zaszkodziłaby mu z pewnością trochę grubsza skóra, ale niechby się do tego przyczynił kto inny. I bez martwienia się o detektywów, którzy mają mleko pod nosem, Huldarowi nie brakowało problemów.
– Tak. Nie. – Widoczne nad monitorem czoło chłopaka silnie się zaczerwieniło.
– To było potwierdzenie czy zaprzeczenie?
– Zaprzeczenie. Nie jestem zarobiony. Ale mam dużo pracy.
– Powiedziałbym, że to dobrze, gdy nie mamy wiele do roboty. Przynajmniej z punktu widzenia społeczeństwa.
Huldar rozsiadł się wygodniej i sięgnął po dokumenty. Im szybciej się upora z tym nonsensem, tym lepiej. Powstrzymał westchnienie, przebiegając wzrokiem po linijkach dziecięcego pisma: W 2016 roku nie będą potrzebne samochody. Zamiast nich będą małe helikoptery z napędem solarnym. Zostanie wynalezione lekarstwo na raka i inne poważne choroby. Ludzie będą żyli po 130 lat. Islandia nadal będzie najlepszym krajem na świecie! Elin, 9c. Obok podpisu widniały dwa serduszka i dwie uśmiechnięte buźki. Chyba nigdy wcześniej nie natknął się w pracy na uśmiechnięte emotikony.
– Zamienisz się ze mną na solarne helikoptery? – Huldar odsunął na bok kilka pasów wertikalu, żeby wyjrzeć przez okno. W szary zimowy dzień solarny helikopter nie zebrałby dość energii, żeby się poderwać, a co dopiero utrzymać w powietrzu.
– Co? – Ton głosu młodego policjanta sugerował, że traktuje to pytanie jak rodzaj sprawdzianu.
– Nic. – Huldar nie miał siły na wyjaśnienia. Poprzedniego wieczoru wybrał się z kolegami do baru, za długo tam siedział i wypił o jedno piwo za dużo. Młodziak albo nie słyszał o sprawie, którą Huldar musi prowadzić, albo zbyt wolno kojarzył.
– Czy my mamy helikopter?
– Tak – odpowiedział Huldar, ale natychmiast tego pożałował i się poprawił: – Nie. Nie mamy helikoptera. Po prostu muszę czytać dywagacje o przyszłości napisane przez zgraję dzieciaków dziesięć lat temu. Jedno z nich prognozuje, że będziemy korzystać z solarnych helikopterów. I chyba nie jest to najgłupszy pomysł, na jaki natrafię, przedzierając się przez te teksty.
Młody policjant przejechał swoim krzesłem na bok, żeby spojrzeć w twarz swojemu rozmówcy. Huldar wiedział, że chłopak ma na imię Gudlaugur, ale wszyscy w wydziale mówili na niego Gulli, mimo jego głośnych protestów. Niewątpliwie pozostanie Gullim, dopóki nie udowodni, że jest jednym z nich, jeśli oczywiście w ogóle mu się to uda. Nie wszyscy wytrzymywali do końca szkolenia.
– Po co w ogóle to czytać?
– Ponieważ znaleziono w nich niepokojącą wiadomość i dyrektor szkoły się skontaktował z policją. – Huldar wręczył Gulliemu kserokopię tekstu o helikopterze. – W tamtych latach nasi uczniowie współpracowali z rówieśnikami ze szkoły w Stanach Zjednoczonych i jedną ze wspólnych inicjatyw było stworzenie kapsuły czasu, którą następnie zakopano na dziedzińcu szkolnym. Chodziło o to, żeby po dziesięciu latach wykopać kapsułę i porównać spisane przewidywania. Uczniowie dziewiątej klasy uwiecznili przemyślenia o życiu w dwa tysiące szesnastym roku, po czym ich listy do przyszłości zamknięto w kapsule czasu. No i teraz się okazało, że jedno z tych dzieci zapowiedziało morderstwa kilku osób, a moje zadanie polega na tym, żeby ustalić które, bo wtedy psychiatrzy ocenią, czy teraz stanowi zagrożenie. Osobiście w to wątpię, ale i tak muszę zajmować się sprawą.
– Kto miał zostać zabity?
– Jest cała lista. Ale autor nie podał nazwisk, tylko inicjały, a w trzech przypadkach tylko jedną literę.
Huldar przekartkował kserokopie w poszukiwaniu podejrzanego listu. Tylko ten jeden szkoła przekazała mu w oryginale. Wręczając mu papiery, sekretarka zrobiła taką minę, jakby jej ulżyło, że teraz problemem zajmie się ktoś inny.
Przerzucał papiery, a Gudlaugur mu się przyglądał. Huldar nie mógł zaprzeczyć, że to miłe uczucie znowu wiedzieć, że ktoś z kolegów interesuje się tym, co robi. Trochę czasu minęło, odkąd ostatnio tak się czuł. Szkoda tylko, że ta sprawa to zwykła strata czasu.
– Nie można po prostu porozmawiać z tym uczniem? Nie byłoby chyba trudno ustalić jego miejsce pobytu.
– List jest niepodpisany.
– Co zamierzasz? Ustalić, które z dzieci nie umieściło listu w kapsule czasu? Porównać charakter pisma ze starymi klasówkami?
– Mniej więcej. Z kapsuły wyjęto o jeden list więcej, niż było uczniów w dziewiątej klasie, czyli jedno z dzieci wrzuciło dwa. Muszę zatem porównać list potencjalnego mordercy z pozostałymi wyjętymi z kapsuły. Szkoda, że dzieci tak gryzmoliły, przynajmniej chłopcy.
– A to był chłopiec?
– Tak zakładam, sądząc po charakterze pisma. Ale może na przykład dziewczynka pisała lewą ręką.
– Są odciski palców?
Huldar parsknął śmiechem.
– Już widzę, jak dostaję pozwolenie na zebranie odcisków z sześćdziesięciu pięciu listów napisanych przez bandę nastolatków. Żeby je posłać do laboratorium, musiałbym mieć przynajmniej trupa. A najlepiej wszystkich sześć trupów. – Znalazł list z groźbami i po raz kolejny przeczytał w myślach: W 2016 roku następujący ludzie umrą: K, S, BT, JJ, PV i I. Nikt za nimi nie będzie tęsknił. Na pewno nie ja. Nie mogę się doczekać. Pod tekstem żadnych uśmieszków ani innych emotikonów.
– Czyli przypuszczasz, że ci ludzie nadal żyją?
– Nawet jestem o tym przekonany, ale mam tylko inicjały, nie mogę więc być całkiem pewien. – Huldar podał Gudlaugurowi list. – Sekretarka w szkole zapewniła mnie, że przez ostatnie dziesięć lat nikogo o takich inicjałach nie zamordowano. Potem wprawdzie dodała, że w 2013 roku został zabity mężczyzna o imieniu zaczynającym się na literę k, ale sprawcę tej zbrodni złapano i skazano, i nie był to dawny uczeń tej szkoły. Oczywiście będę musiał to sprawdzić, ale w tym kraju nawet szkolna sekretarka dałaby sobie radę ze sporządzeniem listy ofiar morderstw.
Gudlaugur się nie odezwał, dopóki nie skończył czytać. Potem spojrzał na Huldara z zagadkową miną. Twarz chłopaka miała jeszcze miękkie rysy, jego nos i policzki pokrywały piegi, a na szczęce nie widniał nawet ślad zarostu. Wyglądał na mniej niż trzydzieści lat, czyli był niewiele starszy od autora listu dzisiaj.
– W Wikipedii jest strona – oznajmił, znów się czerwieniąc, co sprawiło, że wyglądał jeszcze młodziej. – O morderstwach na Islandii.
Huldar uniósł brwi.
– Ty ją redagujesz? – zapytał z przekąsem.
– Nie. Chciałem tylko o niej poinformować. Możesz zaoszczędzić trochę czasu, jeśli tam sprawdzisz nazwiska ofiar zbrodni.
Huldar pożałował, że znów sobie pozwolił na szyderstwo. Lepiej by zrobił, zaprzyjaźniając się z tym młodym człowiekiem – sojusznik w pracy by mu nie zaszkodził. Ale nie miał już czasu, żeby złagodzić drwinę. Kątem oka dostrzegł, że idzie ku nim Erla, w kurtce. Pomodlił się więc w duchu, żeby nie chciała go wyciągać gdzieś na zewnątrz. Zwłaszcza że dopiero co dotarł na komendę, a prognozowana przez meteorologów burza pewnie już pokazała pazury. Ale to nie był jego szczęśliwy dzień.
Był to czterdziesty piąty układ niskiego ciśnienia, który się przetaczał nad Islandią tej zimy. Każdy kolejny wydawał się gwałtowniejszy od poprzedniego. Można by pomyśleć, że bogowie odpowiedzialni za pogodę nie lubią tej wyspy i z lubością się nad nią pastwią. Jakby na poparcie tej tezy niesiony porywem wiatru mokry liść zdzielił Huldara w twarz i przylgnął do jego policzka śliską, zimną powierzchnią. Detektyw podniósł skostniałe z zimna palce, chcąc strącić go z twarzy, a wtedy liść przywarł do jego dłoni. Machnął nią energicznie i liść powirował nad ogrodem.
– Znalazłeś coś? – Erla z trudem utrzymywała równowagę. Na wietrze jej długa czarna policyjna parka nadymała się jak żagiel. Kobieta stała bokiem do Huldara, ze zrozumiałych powodów nie chcąc upaść przed nim na twarz. Ich kontakty były raczej napięte, odkąd objęła stanowisko, z którego usunięto jego. Ale tylko Erla czuła się niezręcznie w tej sytuacji, on nie żywił do niej urazy. Ktoś musiał zająć ten stołek, dlaczego więc nie ona? Jego zdaniem była trochę zbyt prostacka i gruboskórna do tej roli, ale może właśnie to między innymi przesądziło, że wybrano ją. Na policję ciągle naciskano, żeby awansowała więcej kobiet, a poza tym stawiając na Erlę, dowództwo zyskało kobietę dokładnie tak samo grubiańską i nieokrzesaną jak większość jej kolegów po fachu.
– Nie. Niczego nie znalazłem. W każdym razie niczego podejrzanego. To zwyczajny ogród pełen zwyczajnych śmieci. – Ruchem głowy wskazał zdezelowaną trampolinę przymocowaną do podłoża w drugim końcu trawnika. Niewątpliwie dużo czasu upłynęło, odkąd jakieś dziecko na niej skakało: tkanina sparciała doszczętnie, zachowały się tylko metalowa rama i kilka sprężyn. Huldar stuknął dłonią w pokrywę zardzewiałego grilla ogrodowego, nie próbował jednak nawet zwrócić uwagi Erli na duże jacuzzi z wodą geotermalną, ponieważ nie mogła go nie zauważyć. Chyba każdy Islandczyk uznałby to miejsce za najzwyczajniejszy ogród. – Czyli chyba ktoś sobie zrobił głupi dowcip, nie sądzisz?
– Dowcip? – Erla omiotła wzrokiem ogród, żeby nie patrzeć na Huldara. Spod kaptura obserwowała, jak Gudlaugur dźga kijem bezlistny krzew w poszukiwaniu Bóg raczy wiedzieć czego. Kilka uschłych liści, jak ten, który się przylepił do twarzy Huldara, wzbiło się w powietrze. Erla odwróciła głowę do Huldara, skupiając wzrok na jego podbródku, nie na oczach. – Jakoś, kurwa, nie widzę, co w nim śmiesznego.
Huldar wzruszył ramionami.
– Ja też nie. – Trudno byłoby mu wskazać zabawną stronę przebywania na zewnątrz w taką pogodę. Z całą pewnością autor tego dowcipu nie mógł liczyć na przyjazną reakcję. Po drodze na miejsce Erla powiedziała im, że tuż po południu odebrała adresowaną do siebie wiadomość, z której wynikało, że w tym ogrodzie może się znajdować coś, co zainteresuje policję. List był anonimowy i nie zawierał żadnych szczegółowych informacji. – Może ogłosimy fajrant?
Erla w końcu spojrzała mu w oczy i natychmiast zrozumiał, że powinien był trzymać język za zębami.
– Nie. Sprawdzimy jeszcze dokładniej, do jasnej cholery!
– W porządku. Żaden problem. – Huldar rozciągnął wargi w uśmiech, który zniknął niemal natychmiast. Trudno było mu udawać, że nie ma nic przeciwko tej decyzji. Obserwował, jak pracuje Erla. Ledwie się trzymała na nogach, walcząc z wiatrem, ale była wyraźnie zdeterminowana. Odwrócił się w stronę podestu, usiłując znaleźć przy nim możliwe kryjówki. Byłoby łatwiej, gdyby mieli jakiekolwiek pojęcie, czego szukają.
Od strony jacuzzi dobiegł hałas. Ciężka pokrywa uniosła się nieco, po czym znów opadła. Mimo wycia wiatru Huldar usłyszał, jak trzeszczą trzymające ją zatrzaski. W drewnianej obudowie wielkiej wanny Huldar dostrzegł małe drzwiczki, których jeszcze nie sprawdzał, podszedł więc do nich, czując na sobie uważne spojrzenie właściciela domu stojącego w oknie na górze. Mężczyzna miał na imię Benedikt i niezbyt chętnie ich u siebie przyjął, nie bardzo wiedząc, co się dzieje. Wydawało się nieprawdopodobne, by miał coś wspólnego z przesłaną policji wiadomością: tak autentyczne zaskoczenie trudno byłoby zagrać. Wyglądał na kogoś, kto niedawno przeszedł na emeryturę, a wcześniej był jednym z tych dupków, którzy są przyzwyczajeni do wydawania poleceń. Typ, któremu trudno zaakceptować, że tamte dni minęły.
Huldar pomachał do niego i znów się uśmiechnął. Odpowiedzią były zmarszczone brwi i gest, który prawdopodobnie oznaczał, że ma nie zbliżać się do jacuzzi. Chyba sobie nie myślał, że Huldar zamierza wskoczyć do gorącej wody. Raczej chodziło mu o to, co się stanie z zatrzaskami, jeśli ktoś zacznie przy nich majdrować. Huldar, który nie planował ich dotykać, skinął mu głową uspokajająco.
Za małymi drewnianymi drzwiczkami były tylko pompa i kilka rur. Huldar wetknął głowę do środka, aby się upewnić, że za plątaniną rur nic nie ma, uderzając się przy tym w drewnianą obudowę, która skrzypnęła przeciągle na znak protestu. To była strata czasu. Równie dobrze mogliby szukać wiatru w polu. Gdyby dorwał autora tego listu, musiałby się powstrzymywać, żeby nie nabić mu guza takiego jak ten, który właśnie się tworzył na jego głowie. Jeden cios niewiele by zmienił. I tak miał już zszarganą reputację.
Huldar zamknął drzwiczki i się wyprostował. Potarł obolałe miejsce na głowie, przebiegając wzrokiem spowity w półmrok teren za budynkiem. Przeczesali go starannie, staranniej nawet niż ogródek przed domem. Miał nadzieję, że Erla nie wpadnie na pomysł, żeby zacząć przeszukiwanie po raz trzeci. Starszy pan wciąż stał przy oknie, w regularnych odstępach pokrzykując, żeby uważali na kwiaty, co o tej porze roku zakrawało na żart. Widać było tylko suche, nagie badyle.
Huldar odgarnął włosy z czoła. Wiatr odpowiedział natychmiast, zsuwając je tam z powrotem. Strata czasu, jak wszystko inne, co robili w tym ogrodzie. Gdzie powinien zajrzeć teraz? Przeszedł się po terenie, szukając możliwych kryjówek. Erla i Gudlaugur też chodzili bez celu tam i z powrotem. Chłopak wciąż trzymał w ręku ten sam kij. Huldar wrócił do jacuzzi i przysiadł na pokrywie, napawając się ciepłem pary, która wydobywała się przez szczeliny na obwodzie.
Czyli nie ma tu nic, co by ich zainteresowało.
List okazał się ponurym dowcipem – chyba że ktoś zdążył przed nimi i usunął to, co mieli znaleźć. Może jacyś rodzice znaleźli narkotyki w pokoju swojego nastoletniego dziecka i chcieli je przekazać policji, nie narażając swojej pociechy na kłopoty, ale nastolatek poszedł za nimi i odzyskał towar, który zostawili? Nie, za bardzo naciągane. Prościej dla rodziców byłoby spuścić narkotyk w toalecie, niż robić całe to zamieszanie.
Nagle wiatr ucichł, a gorąca para wspięła się po jego ciele, dotykając twarzy. Niosła ze sobą delikatną woń, którą rozpoznał natychmiast. To był metaliczny zapach krwi.
Skoczył na równe nogi i zaczął odbezpieczać zatrzaski przy pokrywie. Towarzyszyło mu gwałtowne walenie w szybę okna na piętrze.
Dopiero po chwili dotarło do niego, co się unosi na powierzchni gorącej wody. Gdy jednak w końcu umysł przetworzył tę informację, Huldar odruchowo się cofnął, prawie puszczając ciężką pokrywę. Wiatr wykorzystał tę okazję i odepchnął ją do tyłu tak gwałtownie, że puściły zawiasy. Pokrywa zaczęła z piskiem skrobać o podest, zawieszona tylko na jednym zaczepie. Gdy Huldar zerknął do góry, żeby sprawdzić reakcję właściciela, na twarzy starszego mężczyzny dostrzegł nie wściekłość, lecz niedowierzanie.
Niedowierzanie pomieszane z przerażeniem.
Huldar szybko złapał pokrywę, z trudem ją podźwignął i umieścił na zaczepach. Krzyknął na Erlę i Gudlaugura, żeby mu pomogli. Zerwał się kolejny podmuch wiatru. Mięśnie ramion zabolały go tak, jakby ktoś je podpalił. Ale nie mógł oderwać wzroku od zawartości ogrodowego jacuzzi. W głębi serca poczuł tęsknotę za banalną sprawą listów z kapsuły czasu.
Na powierzchni pociętej czerwonymi smugami wody unosiły się dwie ludzkie ręce.