Читать книгу Porachunki - Yrsa Sigurðardóttir - Страница 4

Wrzesień 2004
Prolog

Оглавление

Budynek szkolny rzucał chłodny cień na pusty dziedziniec. Poza nim świeciło słońce. Nieliczni przechodnie po wejściu w ten cień ciaśniej się owijali kurtkami i przyśpieszali kroku, żeby jak najszybciej znów dotrzeć do rozgrzewających promieni. Tam, gdzie dochodziły, było przyjemnie, tylko na dziedzińcu wiał lodowaty wiatr, budząc do życia stojące w rogu huśtawki. Poruszały się powoli w przód i w tył, jakby kołysane przez niewidzialne dzieci – tak znudzone jak Vaka. Gorszy od nudy był jednak chłód, od którego aż bolały ją palce u nóg. Zresztą cała była przemarznięta. Siedzenie na betonowych schodach tylko pogarszało sytuację, ponieważ watowana kurtka była za krótka, żeby przykryć jej pośladki. Vaka powinna była posłuchać matki i wybrać dłuższą, ale wszystkie dłuższe były granatowe, a czerwoną mieli tylko kurtkę do pasa.

Vaka poprawiła tornister na plecach. Przyszło jej do głowy, że mogłaby przejść na słoneczną stronę. Tam przynajmniej byłoby jej ciepło, choć oczywiście tam też musiałaby czekać sama i też by się nudziła, nie mając na co patrzeć. Ale cień budynku szkolnego sięgał daleko, więc się bała, że gdyby wyszła za jego mroczną granicę, tata mógłby jej nie zauważyć i znów odjechać. Nie, lepiej znosić chłód niż podjąć takie ryzyko.

Nadjechał samochód takiego samego koloru jak auto jej ojca, ale szybko się zorientowała, że był innej marki, a prowadzi go inny mężczyzna, i znów straciła humor. Czyżby o niej zapomniał? To był jej pierwszy dzień w nowej szkole, tymczasem on założył pewnie, że skończy zajęcia jak zwykle. Chyba po raz setny zatęskniła za swoim starym domem. W nowym lepszy był tylko jej pokój, większy i o wiele fajniejszy od tego, który zajmowała w poprzednim mieszkaniu. Wszystko inne się zmieniło na gorsze, włącznie ze szkołą. No i dziećmi. Nikogo znajomego. W poprzedniej klasie znała wszystkich, wiedziała nawet, jak nazywają się zwierzęta domowe innych dziewczynek. Teraz miała w głowie tylko mnóstwo imion oraz twarzy, których nie potrafiła z nimi połączyć. Zupełnie jak w grze pamięciowej, którą wygrywała tylko wtedy, gdy mama specjalnie grała tak, żeby przegrać.

Vaka pociągnęła nosem. Ile czasu minie, zanim tata sobie przypomni, że ma po nią przyjechać? Przebiegła wzrokiem front budynku szkolnego, mając nadzieję, że kogoś zauważy, ale wszystkie okna były ciemne i nie dostrzegła żadnych oznak ludzkiej obecności. Kolejny podmuch wiatru smagnął jej policzki, aż zadygotała. Podniosła się z miejsca i ruszyła po schodach do wejścia. W środku na pewno został ktoś dorosły i pozwoli jej skorzystać z telefonu. Ale drzwi były zamknięte. Pukanie nic nie dało; grube drewno tłumiło dźwięk. Opuszczając pięść, patrzyła na drzwi z nadzieją, że mimo wszystko staną otworem. Nic się jednak nie stało. Równie dobrze mogła więc ponownie zejść na dół. Może stopnie schodów nie będą teraz takie lodowate.

Odwróciła się i natychmiast przestała myśleć o dojmującym chłodzie. U podnóża schodów stała dziewczynka, z którą chodziła do nowej klasy. Vaka w ogóle nie usłyszała jej kroków. Może więc dziewczynka podkradła się na palcach, chociaż Vaka nie potrafiła sobie wyobrazić, po co niby miałaby to robić. Nie wyglądało na to, że chce jej dokuczyć, przecież nie były wrogami. Wcale się nie znały, lecz Vaka ją zapamiętała. Nie mogło być inaczej: u jednej z dłoni dziewczynka nie miała dwóch palców, małego i serdecznego. Podczas lekcji siedziała sama w pierwszej ławce i wydawała się bardzo spokojna. Najpierw Vaka pomyślała, że tamta też jest nowa, ale nauczycielka nie przedstawiła jej klasie, tak jak przedstawiła Vakę. Dziewczynka nie odezwała się ani słowem, w czasie gdy uczniom pozwolono ze sobą rozmawiać podczas lekcji. Na przerwach trzymała się z boku, wpatrzona przed siebie, tak jak Vaka w tej chwili. Zachowała obojętny wyraz twarzy nawet wtedy, gdy dwaj chłopcy zaczęli skandować wyliczankę, którą Vace recytowała kiedyś babcia: Siostro palec, siostro palec, gdzie jesteś? Bracie palec, bracie palec, gdzie jesteś?.Vaka uznała, że to strasznie podłe, ale żadne z pozostałych dzieci nawet nie mrugnęło. Ostatecznie więc odwróciła wzrok, nie mając odwagi się wtrącić. Była przecież nowa.

– Jest zamknięte. – Przez twarz dziewczynki przemknął nieśmiały uśmiech, który zniknął niemal tak szybko, jak się pojawił, może więc było to tylko złudzenie optyczne, ale Vaka odniosła wrażenie, że dziewczynka bez palców ma ładną twarz. – Zawsze zamykają po skończonych lekcjach.

– Aha. – Vaka przestępowała z nogi na nogę, nie wiedząc, co powiedzieć. Nigdy nie umiała nawiązywać znajomości ani rozmawiać z nieznajomymi, w dodatku to był pierwszy raz tego dnia, gdy ktoś spróbował wyciągnąć ją ze skorupy. – Chciałam zadzwonić.

– W sklepie jest telefon. To niedaleko stąd. – Wskazała na ulicę. Okaleczoną dłoń ukrywała pod rękawiczką z jednym palcem.

Vaka przełknęła ślinę i odpowiedziała z zakłopotaniem:

– Nie mam pieniędzy. – Mama obiecała wypłacać jej kieszonkowe w każdy piątek, ale zawsze zapominała. Zwykle nie miało to znaczenia, ale zdarzały się dni, na przykład dzisiejszy, kiedy złościło. Tak samo jak to, że tata zapominał po nią przyjechać. Dorośli są do niczego, gdy w grę wchodzi pamiętanie o różnych rzeczach.

– Aha. – Dziewczynka zrobiła smutną minę. – Ja też nie. – Otworzyła usta, żeby coś dodać, ale się rozmyśliła i znów je zamknęła. W odróżnieniu od kurtki Vaki, która została kupiona trochę na wyrost, jej skafander był sporo za mały, miał za krótkie rękawy i nawet się nie dopinał. Dziewczynka nie nosiła też czapki i wiatr targał jej włosy. Mimo że na dworze było sucho, założyła stare wyblakłe kalosze, za to jej rękawiczki wyglądały na czyste i nowe.

– Trudno, zaczekam – stwierdziła Vaka, choć nie udało jej się uśmiechnąć. Niełatwo się czekało z poczuciem niepewności. Gdyby tata przyjechał na czas, siedziałaby już w nowej kuchni, zajadając grzankę. Mogłaby się delektować smakiem roztopionego masła i dżemu. Ta myśl tylko zaostrzyła jej poczucie głodu.

Dziewczynka przestępowała z nogi na nogę.

– Mam zaczekać tu z tobą? – zapytała, patrząc nie na Vakę, lecz w bok, na pusty plac zabaw. – Mogę, jeślibyś chciała.

Vaka nie była pewna, co odpowiedzieć. Czy poczułaby się lepiej, czy gorzej? Miała do wyboru marznąć samotnie albo znaleźć jakiś temat do rozmowy z dziewczynką, której imienia nawet nie znała. Ale mimo zaledwie ośmiu lat życia Vaka wiedziała, że na niektóre pytania jest tylko jedna właściwa odpowiedź.

– Tak, proszę. Jeśli masz na to ochotę – oznajmiła, gdy zaś dziewczynka odwróciła się z promiennym uśmiechem, Vaka dodała: – Ale będę musiała się zbierać, jak tylko przyjedzie tata.

Uśmiech zniknął i wróciła obojętna mina.

– Tak, pewnie.

Pamiętając, jak chłopcy dokuczali jej nowej znajomej i jaka samotna jej się wtedy wydawała, Vaka próbowała jakoś jej to wynagrodzić.

– Może odwiózłby także ciebie? – palnęła, niemal natychmiast żałując swojej propozycji. Często słyszała, jak rodzice narzekają na ceny benzyny. Nie chciała prosić ojca, żeby nadkładał drogi, zwłaszcza że po kupnie tego nowego mieszkania było krucho z pieniędzmi. – Daleko mieszkasz?

– Nie, tam z tyłu – odpowiedziała dziewczynka i wskazała na budynek, prawdopodobnie mając na myśli rząd domów, który Vaka widziała, włócząc się za szkołą podczas przerwy. Od terenu szkolnego oddzielał je wysoki płot, za którym piętrzyły się różne śmiecie: rozpadające się i blaknące opakowania, strzępy papieru, plastikowe torby i uschłe liście. Vaka nie lubiła śmieci, ale ponieważ tylko tam nie było słychać okrutnego skandowania chłopców, podeszła do ogrodzenia, ignorując śmietnisko.

Przyglądała się tym domom, ciesząc się, że rodzice nie kupili jednego z nich. Były tak samo niechlujne i zanieczyszczone jak płot; łuszczyła się z nich farba, a otaczające je ogrody zamieniły się w dżunglę. Vaka zerknęła na stary zardzewiały grill ogrodowy wystający nad wysokie chwasty. Wyglądało to tak, jakby rośliny wyrastały z niewielkich otworów pokrywy. W niemytych oknach wisiały krzywo brudne zasłony. W niektórych zamiast zasłon użyto koców, inne zasłonięto starymi gazetami albo kawałkami tektury. Poruszona tym widokiem Vaka odwróciła się i wróciła do reszty dzieci, które nadal zachowywały się tak, jakby nie istniała.

Ale ulica za płotem miała jedną zaletę: była blisko szkoły. Może więc Vaka mogłaby skorzystać z telefonu w domu tej dziewczynki? Dojście tam zajęłoby tylko kilka minut i tata nie odjechałby daleko, gdyby się pojawił akurat pod jej nieobecność. Zebrała się na odwagę.

– A może mogłabym zadzwonić od ciebie? – zapytała.

Wystraszona mina, którą dziewczynka zareagowała na tę prośbę, wprawiła Vakę w zakłopotanie.

– Ode mnie? – Przełknęła ślinę i spuściła wzrok. Wpatrzona we własne rękawiczki ściskała okaleczoną dłoń. – Nie mogłybyśmy zaczekać tutaj? Twój tata na pewno niedługo przyjedzie.

– No tak. – Vaka znów poprawiła tornister. Wydawał jej się coraz cięższy, jakby dociążany przez każdą kolejną minutę oczekiwania. – Ale jeśli pozwolisz mi od siebie zadzwonić, to potem możemy pojechać i pobawić się u mnie. – Vaka przypuszczała, że dziewczynka będzie wdzięczna za tę propozycję, skoro mieszkała w jednym z tych okropnych domów. Może dlatego tak źle przyjęła prośbę o skorzystanie z telefonu. Może nie chciała, żeby ktoś oglądał jej pokój.

Dziewczynka wyraźnie się wahała.

– Dobra. Ale będziesz musiała się pośpieszyć. No i potem pojedziemy do ciebie się pobawić. Aha, i pamiętaj, żeby nie hałasować. Mój tata na pewno śpi.

Vaka skinęła głową, zadowolona z takiego obrotu sprawy i z tego, że się zaprzyjaźni z kimś z nowej klasy. Oczywiście wolałaby poznać inne dziewczynki, zwłaszcza te najpopularniejsze, ale one wszystkie potraktowały ją chłodno, najwyraźniej nie potrzebując kolejnych znajomych. Może ta dziewczynka się okaże fajna mimo brakujących palców. Przynajmniej nie jest skąpa.

Gdy jednak ruszyły się z miejsca, Vakę opadły wątpliwości. Przypomniała sobie, jak wyglądają te zaniedbane domy, i poczuła, że nie chce wchodzić do żadnego z nich. Lepiej byłoby czekać na tych zimnych schodach. Było jednak za późno. Opuściły już teren szkolny i zbliżały się do osiedla, idąc teraz w słońcu.

Ale Vaka wcale nie czuła słonecznego ciepła. Z każdym krokiem robiło jej się zimniej.

Na próżno szukała jakiegoś pretekstu, żeby zawrócić, nie raniąc uczuć tej dziewczynki. Jej nowa koleżanka milczała, zapewne także świadoma, że każdy krok przybliża je do celu. Nie zamieniły ani słowa, dopóki nie stanęły na popękanym chodniku przed jednym z budynków. Vaka przebiegła wzrokiem fasadę domu, starając się nie poruszać przy tym głową, żeby jej towarzyszka się nie zorientowała. Zdaje się, że był to najbardziej zaniedbany dom na całej ulicy.

Miał dwie kondygnacje i dach pokryty blachą falistą, która od lat nie widziała pędzla. Ogród był tak samo zaniedbany jak te, które Vaka oglądała przed południem. Między mleczami, zielskiem i skarłowaciałymi krzewami leżał dziecięcy rowerek trójkołowy, odrapany jak sam dom. Niemal wszystkie okna od frontu miały popękane szyby i od dawna nikt nie wpadł na pomysł, żeby powiesić w nich lepsze zasłony. Na dodatek jeszcze drzwi wejściowe krzywo wisiały na zawiasach. To nie było dobre miejsce.

Vaka przeczesywała myśli, próbując znaleźć jakikolwiek powód, by zawrócić. Za późno. Dziewczynka spojrzała na nią smutno.

– To mój dom – oznajmiła. – Chodź, tylko nie hałasuj, i się pośpiesz. Potem pojedziemy do ciebie, żeby się razem pobawić, prawda? – Jej bezbarwne oczy rozbłysnęły niecierpliwym oczekiwaniem i Vaka nie miała wyjścia. Musiała przytaknąć.

Z ciężkim sercem ruszyła za dziewczynką, mając wrażenie, jakby ktoś wypełnił jej tornister kamieniami. Każdy krok był męczarnią. Miała takie poczucie jak zawsze, gdy robiła coś, czego nie powinna robić. Jak wtedy, gdy rodzice organizowali przyjęcie i próbowała przenieść za dużo talerzy naraz. Podniosła je i od razu wiedziała, że stos jest dla niej za ciężki, ale mimo to go wzięła. Zaraz potem talerze roztrzaskały się co do jednego. Teraz czuła to samo.

Dziewczynka przystanęła, kładąc dłoń na klamce.

– Chodź. Pamiętaj, żeby się śpieszyć. – Zniżyła głos niemal do szeptu, jakby w środku czyhał jakiś potwór, który nie mógł się dowiedzieć o ich istnieniu.

Vaka skinęła głową z niepokojem i weszła na ostatni schodek przed drzwiami. Chwilę potem znalazła się w środku. Przywitały ją smród dymu papierosowego i kwaśny zapach, który natychmiast sprawił, że zmarszczyła nos. Dziewczynka zamknęła za nimi drzwi i ciemność jeszcze zgęstniała. Może i dobrze. Ukryła panujący w domu bałagan i pełną obrzydzenia minę, która zagościła na twarzy Vaki.

– Telefon jest na górze. Chodź – szepnęła dziewczynka ledwo dosłyszalnie. Vaka szybko przyzwyczaiła oczy do mroku i zauważyła, że dziewczynka ciągle się rozgląda na boki, po czym przywołuje ją zniecierpliwiona brakiem reakcji. Ona zdążyła już zdjąć skafander i rękawiczkę, tylko jedną.

Vaka oderwała wzrok od jednopalcowej rękawiczki ukrywającej niedoskonałość dłoni i ostrożnie ruszyła w głąb holu. Niemal w tej samej chwili nad ich głowami zaskrzypiały deski podłogowe. Nowo poznana koleżanka spojrzała do góry. Twarz wykrzywiał jej strach.

Vaka zesztywniała i poczuła, że oczy pieką ją, jakby miała się rozpłakać. Po co ona tu przyszła? Wyrwało jej się westchnienie, ale prawie nie było go słychać mimo panującej w domu ciszy. Popełniała potworny błąd. Gorszy niż z talerzami. Sparaliżowana strachem, nie potrafiła rozsądnie ocenić tego, co się dzieje. Po głowie kołatała jej się tylko jedna myśl: że nie ma pojęcia, jak ta dziewczynka ma na imię.


Policja z Hafnarfjördur prosi o pomoc w odnalezieniu zaginionej dziewczynki. Ośmioletnia Vaka Orradóttir była ostatni raz widziana, gdy po lekcjach wychodziła ze szkoły w Hafnarfjördur. Jest drobnej budowy ciała, ma jasnobrązowe włosy do ramion i była ubrana w czerwoną pikowaną kurtkę do pasa, czerwoną wełnianą czapkę oraz dżinsowe spodnie, miała różowe sportowe buty. Prawdopodobnie nadal znajduje się w okolicy szkoły. Wszystkich, którzy mogą pomóc w ustaleniu miejsca jej pobytu, prosi się o kontakt z policją w Hafnarfjördur pod numerem 525 3300.

Porachunki

Подняться наверх