Читать книгу Porachunki - Yrsa Sigurðardóttir - Страница 11

2016
Rozdział 7

Оглавление

Na parapecie w pokoju dziennym stał rząd tanich plastikowych doniczek. Æsa straciła nadzieję, że zdoła oszukać zasiane rośliny. One jakby wiedziały, że wiosna jeszcze nie nadeszła. Sprawdziła i było dokładnie tak, jak się spodziewała: żadnej zmiany, nic oprócz gołej brunatnej ziemi. Ale może to i lepiej. Gdyby rośliny postanowiły kiełkować, mogłoby się okazać, że nie ma co z nimi zrobić, kiedy wyrosną z małych doniczek. Zima ani myślała odpuszczać, Æsa nie mogłaby więc posadzić ich w ogrodzie. O ogrodnictwie wiedziała tyle co nic. Zapaliła się do tego pomysłu, słysząc rozmowę dwóch koleżanek z pracy, które opowiadały, ile to nie zaoszczędzą, hodując z nasion kwiaty do ogródka. Zarażona ich entuzjazmem, nie widziała przeciwwskazań, żeby zacząć tuż po Nowym Roku. Nie bez znaczenia było zmęczenie koszmarną zimą: myśl o bratkach i nagietkach podnosiła na duchu. Zeszłego lata nie było jej stać na kwiaty, które ożywiłyby maleńki ogródek. Ale zdaje się, że kupując te nasiona, także wyrzuciła pieniądze w błoto.

Æsa zastukała w szybę dużego okna, po czym uchyliła mniejsze, żeby zawołać dzieci: „Pora wracać! Kolacja czeka!”. Odwróciły się do niej, ale zobaczyła tylko rumiane policzki, gdyż reszta skrywała się pod szalikami, czapkami i kapturami. Między dziećmi wznosiła się śniegowa górka, prawdopodobnie bałwan, którego zaczynały lepić.

– Chodźcie szybko, bo wystygnie! – dodała, na wypadek gdyby miał ją usłyszeć któryś z sąsiadów. Nie przygotowała ciepłego posiłku, chyba że za taki uznać tosty. Nie było sensu gotować czegoś ambitniejszego: dzieci i tak by tego nie doceniły, a w przedszkolu miały przecież obiad. Na kolację jadły pieczywo, do tego skyr oraz pasztetową, a ona nie widziała powodu, żeby to zmieniać, skoro i dzieciom, i jej to odpowiadało. Miała dość postępowania według cudzych reguł przez długie lata spędzone z Thorvaldurem, który niezmiennie krytykował wszystko, co robiła ona i dzieci. Pewnie mu dobrze, że został sam i może żyć po swojemu, nie licząc się z innymi.

Karlotta i Dadi niechętnie opuszczali niewielki zaśnieżony trawnik. Ze zwieszonymi rękami i bryłami śniegu przyklejonymi do wełnianych rękawiczek dzieciaki szły w kierunku drzwi do pokoju dziennego. Właśnie ze względu na ogródek przydomowy Æsa zdecydowała się na to mieszkanie, choć znacznie przekraczało jej możliwości finansowe. Zarobki miała takie sobie, a odkąd została sama, ze względu na dzieci nie mogła brać nadgodzin. Rozsądniej byłoby kupić mieszkanie na pierwszym albo drugim piętrze nie tylko z powodów finansowych, ale żeby ciągle się nie bać, że złodziejowi wystarczy tylko rozbić szybę, żeby się dostać do środka. Chociaż lubiła świeże powietrze nocą, odkąd zamieszkała w nowym miejscu, nie mogła spać przy otwartym oknie. Ilekroć zamykała oczy, wyobrażała sobie rękę wsuwającą się do środka, żeby otworzyć haczyk. Ale przed zakupem nie przyszło jej to do głowy. Myślała tylko o tym, że podczas zabawy na świeżym powietrzu Karlotta i Dadi będą tuż pod jej okiem.

Gdy otworzyła drzwi, żeby ich wpuścić, uderzyła ją ściana zimna. Zaraz potem chodnik przed drzwiami od strony pokoju pokrył się śniegiem, gdy dzieci się otrzepały po wejściu, a że robiły to niezgrabnie, sporo śniegu wylądowało też na parkiecie. Æsa jednak nie pozwoliła sobie na zdenerwowanie. Dawniej Thorvaldur stałby nad nimi, narzekając na tworzące się kałuże. I oczywiście nie kiwnąłby palcem, żeby jej pomóc.

To jej przypomniało, że Thorvaldur dzwonił do niej dzisiaj. Pięć razy, czyli musiało mu chodzić o coś ważnego. Była w pracy i nawet do głowy jej nie przyszło, żeby odebrać połączenie, ponieważ telefony od byłego męża rzadko się kończyły spokojnie. Nie potrafiła znieść myśli, że koleżanki i koledzy z pracy usłyszą ich utarczki.

– Idźcie umyć ręce, a potem wróćcie na kolację – poleciła, przenosząc stertę mokrych ubrań do przedpokoju, żeby tam powiesić je na kołkach. Odsunęła na bok buty, by nie skapywał do nich topniejący śnieg. Telefon zawibrował, gdy rozglądała się w poszukiwaniu miejsca, gdzie mogłaby powiesić czapkę z pomponem, którą Thorvaldur kupił dla Dadiego w sklepie z gadżetami Manchester United, gdy pojechał na konferencję do Wielkiej Brytanii. Miesiąc później oznajmiła mu, że chce rozwodu. Czapka była przetarta i wypłowiała, ale Dadi nie chciał nosić żadnej innej.

– Mamo! Twój telefon dzwoni! Może to tata? – Dadi mówił podnieconym głosem, ale trudno było określić, czy to radość, że ojciec chce z nimi porozmawiać, czy napięcie wywołane perspektywą wysłuchiwania kolejnej kłótni. Raczej to drugie, ponieważ ani on, ani Karlotta nie słyszeli słów ojca. Może i lepiej. I bez tego mieli dość powodów do stresu.

– Nie odbieraj! – Æsa wetknęła czapkę do kaptura kurtki, która wisiała najbliżej, i rzuciła się pędem do kuchni, żeby dobiec do telefonu przed Dadim i Karlottą. Ale było za późno. Gdy weszła do kuchni, Dadi trzymał telefon przy uchu z miną, jakby parlament właśnie uchwalił prawo zakazujące obchodzenia jego urodzin.

– Daj mi ten telefon, Dadi. Ale już! – Natychmiast pożałowała, że podniosła głos, gdy zobaczyła, że syn jeszcze bardziej się przestraszył. Podał jej telefon.

– Jemy kolację, Valdi. Czy to nie może zaczekać? – Æsa starała się mówić spokojnym głosem. Dzieci nie odrywały od niej oczu. Stały obok siebie, nie mając najmniejszej ochoty siąść do stołu, choć marna kolacja już czekała. Ze zdenerwowania użyła zdrobnienia, którym dawniej określała męża, choć po rozwodzie postanowiła, że zawsze będzie go nazywać Thorvaldurem, nawet w myślach.

– Gdybyś odebrała któryś z moich wcześniejszych telefonów, nie musiałbym dzwonić teraz. – Thorvaldur mógł sobie pozwolić na wyładowanie złości, bo dzieci go nie słyszały. Ale Æsa nie była pewna, czy potrafiłby się powściągnąć, gdyby dzieci stały tuż przed nim. W każdym razie dotychczas mu się to nie zdarzało. Na szczęście chyba nie zwrócił uwagi na zdrobnienie. Jeszcze czego, żeby sobie pomyślał, że Æsa ciągle coś do niego czuje.

– Byłam w pracy. Wiesz, że nie lubię odbierać prywatnych telefonów w biurze.

– Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że dopiero teraz wróciłaś do domu? – Sarkazm w jego głosie znała aż za dobrze.

Nie zamierzała dawać mu satysfakcji, wyliczając wszystko, co musiała zrobić, odkąd wyszła z pracy: najpierw pobiegła do przedszkola, żeby uniknąć połajanek za późne odbieranie dzieci, potem zrobiła zakupy, oczywiście jak najtaniej, przez cały czas pilnując obydwojga w zatłoczonym supermarkecie, a następnie dotaszczyła do domu sprawunki i dzieci, pomogła dzieciom się rozebrać, rozpakowała zakupy, dała dzieciom pić, pomogła im się ubrać i wypuściła je do ogrodu, wstawiła pranie i przygotowała kolację. Nie miała nawet chwili, żeby do niego oddzwonić. Ale wzmianka o jej problemach z życiem codziennym byłaby muzyką dla jego uszu, uznała więc, że lepiej zagryźć wargi.

– Czego chcesz, Thorvaldurze?

– Czego chcę? Chcę się dowiedzieć, czy wszystko jest w porządku. Oczywiście nie mam na myśli ciebie, bo przestałaś mnie obchodzić. Pytam o dzieci. Czy wszystko w porządku z Karlottą i Dadim?

Æsa uświadomiła sobie, że Thorvaldur ma zmartwiony głos. Nie pamiętała, żeby kiedykolwiek czymś się zmartwił. To ją zaniepokoiło.

– Co ty pleciesz? Oczywiście, że wszystko w porządku. Dlaczego pytasz? Coś się stało?

– Nie, nic. Po prostu chciałem wiedzieć. – Thorvaldur na chwilę zamilkł, po czym kontynuował błagalnym tonem, który wręcz do niego nie pasował. – Będziesz ich chronić, prawda?

– Co się dzieje, Thorvaldune? Musisz mi powiedzieć. – Powinna była uważać, co mówi. Karlotta i Dadi wpatrywali się w nią szeroko otwartymi oczami. Spróbowała uratować sytuację, dodając spokojniejszym głosem: – U nas nie dzieje się nic złego. Absolutnie nic.

– Obiecaj, że będziesz na nich uważać.

Co się stało ze starym Thorvaldurem? Aroganckim mężczyzną przyzwyczajonym do wydawania poleceń, zawsze skupionym na sobie, któremu do głowy by nie przyszło, żeby kogokolwiek o coś prosić?

– Zawsze to robię. Nie muszę w tym celu składać żadnych obietnic. – Wybiegła z kuchni, zostawiając dzieci, i dokończyła szeptem, żeby jej nie słyszały. – Co się dzieje? Ktoś groził, że je skrzywdzi? – Od razu przyszło jej do głowy, że Thorvaldur otrzymał pogróżki od jednego z przestępców, którego wsadził za kratki. – Jeśli tak, to musisz mi o tym powiedzieć! – Teraz ona mówiła błagalnym tonem.

– Nie ma o czym mówić. – Thorvaldur bezskutecznie próbował brzmieć normalnie. – Nie ma. Po prostu powiedz im, że nie wolno rozmawiać z nieznajomymi ani chodzić nigdzie z kimś, kogo nie znają. – Znów na chwilę zamilkł, po czym jego apodyktyczny sposób zachowania powrócił. – I następnym razem odbieraj moje telefony. Twoja praca nie jest aż taka ważna, żebyś nie mogła poświęcić kilku minut na rozmowę ze mną.

Rozłączył się.


Kolacja przebiegła w milczeniu. Æsa ucinała podejmowane przez dzieci próby ustalenia, czego chciał ich ojciec, a ponieważ nikomu nie przyszedł do głowy żaden inny temat, niewiele było do powiedzenia. Ona sama zbyt się zaniepokoiła, żeby rozładować atmosferę. Karlotta i Dadi nie mieli apetytu, jak zawsze pod wpływem stresu, i Æsa musiała ich strofować, żeby opróżnili talerze. Dzieci urodziły się chude, nigdy potem nie były pyzate jak ich rówieśnicy, brak dziecięcego tłuszczyku zaś oznaczał, że nie mogły sobie pozwolić na opuszczenie żadnego posiłku. Zupełnie jak ich ojciec. Gdyby nie różne charaktery, można by pomyśleć, że spłodził własne kopie. Ale dzieci były łagodne i rzadko wpadały w gniew, co je od ojca odróżniało. Chociaż kto wie, może i on był rozkosznym dzieckiem?

– Dobranoc. – Æsa sięgnęła do wyłącznika, stając w drzwiach. Wcześniej wkręciła czerwoną żarówkę do lampki na stoliku między łóżkami Karlotty i Dadiego, żeby zasypiali przy świetle. Delikatna poświata oświetlała wyglądające spod kołder twarze z oczami wciąż szeroko otwartymi.

– Dobranoc, mamusiu. Obiecujemy nie wsiadać do samochodu ze złym panem – zapewniła ją Karlotta, blado się uśmiechając. – Dadi też obiecuje.

Æsa odpowiedziała jej uśmiechem. Chyba jednak nie powinna przed snem wspominać dzieciom, żeby uważały na obcych. Nie zdziwiłaby się, gdyby w nocy obudziły je koszmary. Ale mówi się trudno, jeśli to konieczne, żeby wzięły sobie przestrogi do serca. – To może być nie tylko zły mężczyzna, kochanie. Są też złe kobiety. Musicie o tym pamiętać. – Nie widziała potrzeby wspominać, że prawdopodobieństwo doznania krzywdy z rąk złej kobiety jest znacznie mniejsze niż z rąk złego mężczyzny, którego już sobie wyobraziły. Muszą być ostrożni wobec wszystkich obcych: i mężczyzn, i kobiet. – Nie zawsze da się powiedzieć, czy ktoś jest dobry czy zły, gdy się na niego patrzy. – Oczy dzieci zrobiły się jeszcze większe. – Ale dość już o tym. Śpijcie dobrze.

Wyszła, zostawiając lekko uchylone drzwi. Gdy nabrała pewności, że dzieci zasnęły, sięgnęła po telefon, żeby zadzwonić do Thorvaldura. Miała prawo wiedzieć, co się dzieje. Ale Thorvaldur nie odebrał. Niewątpliwie ukarał ją w ten sposób za to, że wcześniej nie odebrała ona. Spróbowała jeszcze kilka razy, ale nic to nie dało. Położyła się więc, wiedząc tyle, ile wiedziała, gdy były mąż się rozłączył.

Ale sen nie przychodził. Im bardziej była zmęczona, im dłużej się przewracała z boku na bok, tym mocniej się martwiła. Dwa razy wstawała z łóżka, żeby się upewnić, czy okna są dobrze zamknięte. Za drugim razem zauważyła zaparkowany na ulicy samochód, którego nigdy wcześniej tam nie widziała. Nie było go też pół godziny wcześniej, gdy sprawdzała okna pierwszy raz. W ciemności wydawał się czarny albo granatowy, jeden z modeli, które rozpoznają tylko fani motoryzacji. Gdyby miała go opisać, jej opis przypominałby autka z dziecięcych rysunków: cztery koła, czworo drzwi, maska i bagażnik. To jednak nie kolor czy kształt wywołał jej niepokój, tylko przekonanie, że ktoś siedzi za kierownicą. Nie była pewna, ale wyobraźnia podpowiedziała to, czego po ciemku nie dało się dojrzeć, i zanim w końcu zasnęła, była już pewna, że mężczyzna w samochodzie wpatrywał się w jej okno. Albo nawet gorzej, bo w okno pokoju Karlotty i Dadiego.

Gdy nieco później się przebudziła i poszła sprawdzić okna po raz trzeci, samochodu już nie było.

Porachunki

Подняться наверх