Читать книгу Porachunki - Yrsa Sigurðardóttir - Страница 6

2016
Rozdział 2

Оглавление

W Izbie Dziecka od kilku dni właściwie nic się nie działo, a ten poranek nie był wyjątkiem. Freyja dotarła do pracy jako ostatnia i od tamtej pory drzwi wejściowe ani razu się nie otworzyły, telefon w recepcji zaś uparcie milczał. Zupełnie jakby z powodu ostrej zimy nikt w całym kraju nie miał siły krzywdzić dzieci. Ona sama też ledwo żyła z powodu niekończącego się cyklu burz i odwilży, ale była gotowa wybaczyć pogodzie, jeśli naprawdę miała taki skutek. W swoim życiu widziała zbyt wiele skrzywdzonych dzieci i wysłuchała zbyt wielu ponurych opisów maltretowania, żeby się nie cieszyć. Zaprosiłaby na Islandię wszystkie burze świata, gdyby taki miały skutek uboczny.

Podmuch wiatru uderzył w okno, jakby natychmiast przyjmując zaproszenie. Freyja westchnęła. Nie cieszyła się na myśl o nieuniknionym skrobaniu szyb w samochodzie przed powrotem do domu i pomodliła się w duchu, żeby choć tym razem zadziałało ogrzewanie przedniej szyby w jej rozklekotanym aucie. Na myśl o tym aż przeszedł ją zimny dreszcz. Żeby się rozgrzać, przypomniała sobie, że zima ma swoje dobre strony. Dopóki pogoda się nie poprawi, ona będzie przynajmniej miała spokój z nagabywaniem przez znajomych, którzy próbowali wciągnąć ją na każde chyba wzgórze w promieniu dziesięciu godzin marszu od Reykjavíku.

– Freyja, na twoim miejscu pochowałabym wszystkie kruche przedmioty. Wygląda na to, że będziesz miała gościa. – Elsa, nowa dyrektorka Izby Dziecka, stanęła w drzwiach maleńkiego pokoju, który przydzielono Freyi po degradacji. Miała mniej więcej pięćdziesiąt lat i była szefową działu w Urzędzie do spraw Nieletnich, zanim zaproponowano jej stanowisko, które Freyja straciła po tamtej aferze. Uznano, że osoba, która strzeliła do człowieka, nie powinna stać na czele takiej instytucji. Mimo że zrobiła to w obronie własnej. Jej szefowie obawiali się reakcji mediów. Uznali, że pojawią się wątpliwości co do roli Freyi w całej sprawie, zwłaszcza że jej brat Baldur siedział w więzieniu. Na szczęście ich najgorsze obawy się nie spełniły, ale ona zdążyła już stracić pracę, którą kochała.

– Co takiego? Nie rozumiem. – Odrętwienie natychmiast ustąpiło miejsca zaskoczeniu, to jednak nie trwało długo. Po chwili znów apatycznie wpatrywała się w monitor komputera na swoim biurku, rozmyślając nad swoim losem. Czy tak miało teraz wyglądać jej życie? Czy jej przeznaczeniem było skończyć jako zbędny mały trybik w machinie państwowych usług społecznych? A może nawet nie trybik, tylko ząbek na tymże? Jej podły nastrój nie miał nic wspólnego z nową szefową. Elsa była w porządku i doskonale pasowała do funkcji dyrektorki. Nie, chodziło po prostu o to, że kariera zawodowa Freyi, obecnie przebiegająca na znacznie niższym poziomie, niżby sobie tego życzyła, popadła w stagnację. Echo strzału, który wtedy oddała, miało się nieść po Izbie Dziecka jeszcze przez długie lata. Ostatnio nawet zastanawiała się, czy nie wrócić na uniwersytet i nie zacząć jakiegoś zupełnie nowego kierunku, choć nie miała pojęcia, co mogłoby to być. Nie potrafiła wyobrazić sobie siebie samej jako geologa albo księgowej. Wrodzony talent pozwalał jej badać umysły dzieci i młodzieży, nie analizować skały czy arkusze kalkulacyjne.

– Właśnie zaparkował przed budynkiem. Twój kolega, ten pechowy gliniarz.

– Huldar? – Freyja odruchowo zrobiła zdziwioną minę. – On nie jest moim kolegą. Wręcz przeciwnie. Na pewno przyjechał do kogoś innego.

Elsa cmoknęła.

– Wątpię. – Uniosła kościstą rękę, wskazując na okno. – To on, prawda? – Elsa mogła ważyć góra pięćdziesiąt kilo. Nie miała ani grama zbędnego ciała, które maskowałoby emocje, przez co jej mimika wydawała się wyjątkowo ożywiona. Szkieletowatą sylwetkę starała się ukryć pod luźnymi hipisowskimi sukienkami, ale nawet one od czasu do czasu się na niej opinały. Krótka fryzura jeszcze bardziej upodabniała ją do więźniarki prowadzącej strajk głodowy, zwłaszcza gdy była ubrana w coś pomarańczowego.

Freyja zerknęła za okno. Huldar walczył z wiatrem, zamykając drzwi radiowozu.

– O Boże, nie chcę z nim rozmawiać!

– Jeśli przyjechał do ciebie, to nie masz wielkiego wyboru. Zakładając, że sprawa jest służbowa. Nie muszę ci przypominać, jak ważne są dla nas dobre stosunki z policją. – Mina Elsy wyraźnie mówiła, że Freyja nie ma w tej sprawie nic do powiedzenia.

Zanim Freyja zdołała zaprotestować, dyrektorka zniknęła, zostawiając ją w malutkim pokoju. Pozostała tylko modlitwa, żeby jednak Huldar chciał rozmawiać z kimś innym. Freyja usłyszała otwierające się drzwi, potem zbliżające się głosy Huldara i Elsy. Zanim zdążyła wypowiedzieć do końca słowa modlitwy, obydwoje stanęli w progu jej pokoju. Przy potężnej sylwetce Huldara dyrektorka wydawała się maleńka. On zaś wyglądał jak wówczas, gdy widziała go ostatnim razem: znużony i wymizerowany. Co dziwne, to mu nawet pasowało. Znała go wystarczająco dobrze, żeby wiedzieć, że to był jego stały stan. Nawet w sądzie, ubrany w garnitur, sprawiał wrażenie, jakby musiał natychmiast wracać do domu, żeby choć trochę się zdrzemnąć.

Cienie pod oczami, kilkudniowy zarost, potargane włosy.

Irytowało Freyję, że Huldar jest w jej typie: przemęczony, ale prawdziwy facet, który w łóżku nie traci czasu na ziewanie. A przynajmniej nie tracił go w jej przypadku, choć była to tylko przelotna znajomość. Jeden numerek. Ale z jego winy, bo się zachował jak ostatni kretyn. Kretyn, ale niewiarygodnie dobry w łóżku. Zanim dała się ponieść tym wspomnieniom, przypomniała sobie jednak, że właśnie przez niego znalazła się w obecnym położeniu. To on prowadził sprawę, która ich obydwoje kosztowała stanowisko.

– Chyba nie muszę was przedstawiać. Freyjo, ustal, jak możemy pomóc policji. – Ani słowa o tym, co mogłaby ta pomoc oznaczać. Elsa odwróciła się i zostawiła ich samych.

Huldar uśmiechnął się z zakłopotaniem. Nie był na nią zły tak bardzo jak ona na niego. Właściwie chyba wcale nie był na nią zły, sądząc po ciągłych próbach odnowienia znajomości, które podejmował. Od chwili gdy wystrzeliła z tego pistoletu, ich drogi się krzyżowały częściej, niżby chciała. Obydwoje byli świadkami w procesie mężczyzny, do którego Freyja strzeliła, a potem w znacznie krótszym procesie jej brata Baldura sądzonego za nielegalne posiadanie broni. Dołożyli mu wtedy dwanaście miesięcy do odbywanego wyroku. Freyja bardzo to przeżyła, chociaż sam Baldur zniósł to po męsku. „Będę miał więcej czasu, żeby wszystko przemyśleć” – powiedział jej wtedy. Co chciał przemyśleć, Freyja wolała nie wiedzieć. Co prawda ten bydlak Huldar krył ją w sądzie, nieprawdziwie zeznając, że nie ma pojęcia, skąd się wzięła broń w jej rękach. Niewiele to jednak zmieniło, a dług wdzięczności wobec niego tylko zwiększał jej niechęć. Znalezione na pistolecie odciski palców Baldura przypieczętowały jego los, ona sama zaś ledwie uniknęła zarzutu krzywoprzysięstwa. To była druga przyczyna decyzji o odebraniu jej stanowiska.

– Czy mogę wejść?

– Tak, proszę – odpowiedziała chłodno.

– To może usiądę?

– Tak, proszę – powtórzyła tak samo chłodnym tonem, po czym obserwowała, jak zajmuje miejsce. – W czym mogę ci pomóc?

– Trudne pytanie. – Huldar położył na jej biurku kartkę. Zerkając na pokrywające ją bazgroły, Freyja nawet się nie zdziwiła, że Huldar ma taki brzydki charakter pisma. – Potrzebuję opinii psychologa dziecięcego w śledztwie, które prowadzę. – Uśmiechnął się tak samo cierpko jak chwilę wcześniej, gdy stanął w drzwiach. – Jesteś jedynym, jakiego znam.

– Rozumiem – skwitowała. Im mniej powie, tym lepiej. Nie chciała sprawiać wrażenia, że ma ochotę się wdawać w przyjacielską pogawędkę.

– No więc… Ale zanim zacznę, może zapytam, co u ciebie? – Wytrzymał jej spojrzenie bez mrugnięcia okiem. Urok tego skurczybyka w dużej części polegał na tym, że poświęcał jej całą swoją uwagę: roztargnienie nagle zniknęło. Bez dwóch zdań traktował tak wszystkie kobiety.

– Dziękuję, dobrze. – Nie zrewanżowała się grzecznościowym pytaniem.

– A brat?

– Dziękuję, dobrze. O co więc chciałeś zapytać?

Zdawał się wcale nie przejmować jej oschłymi odpowiedziami. Uśmiechnął się tylko, po czym wyjaśnił:

– Mam tu tekst napisany przez czternastolatka, prawdopodobnie chłopca. Chciałbym się dowiedzieć, czy coś cię w tym tekście niepokoi.

– Zobaczę.

Huldar wręczył jej tekst. Przeczytała go, po czym oddała kartkę.

– Jak dawno temu zostało to napisane i w jakich okolicznościach?

– Dziesięć lat temu niemal co do dnia. – Opowiedział jej historię kapsuły czasu. Słuchała jej bez zainteresowania.

– Obawiam się, że nie mogę pomóc. Nie mam dość informacji. Ale nie sądzę, że powinno ci to spędzać sen z powiek. Wielu nastolatków fantazjuje o zabijaniu swoich wrogów, ale żaden nie przekuwa swoich fantazji w czyn. Dosłownie żaden. Musiałbyś znać tło, okoliczności, w jakich ona albo on to napisali. Jeśli bodźcem do napisania tych słów była złość na coś, co wymienieni ludzie zrobili tego dnia, to prawdopodobnie nie ma powodu do zmartwienia. Autor listu po prostu wyrzucił z siebie tę złość. Jeśli natomiast dzieciak pielęgnował w sobie nienawiść przez długi czas, wtedy raczej bym się martwiła. Chociaż to mało prawdopodobne. Dużo potrzeba, żeby wywołać w kimś nienawiść trwającą przez całą dekadę. Cholernie dużo.

– Więc jest nadzieja, że pewnego dnia mi wybaczysz? – Huldar uśmiechnął się z żalem.

– Powiedziałam, że dużo potrzeba, nie że to jest niemożliwe. – Te słowa starły uśmiech z ust Huldara i Freyja natychmiast ich pożałowała. Prawda była taka, że trudno żywić nienawiść, gdy jej obiekt się ma przed sobą. Łatwo za to w samotności, rozpamiętując swoje żale. – W każdym razie na twoim miejscu spróbowałabym namierzyć osobnika. Nie podejrzewam, żeby cokolwiek z tego wyszło, ale przynajmniej będziesz mógł z czystym sumieniem zamknąć sprawę i przejść do następnej. Zakładam, że policja nie narzeka na brak zajęć.

– Prawdę mówiąc, ostatnio nie ma ich dużo. Pogoda wpłynęła na poziom przestępczości. Prowadzimy tylko jedno poważne śledztwo, ale nie należę do zespołu, który się nim zajmuje. Sprawa jest raczej makabryczna i tylko na samym początku miałem z nią coś wspólnego, zupełnie przez przypadek. Nie dostaję już żadnych poważniejszych spraw. – Tym razem uśmiech Huldara miał oznaczać, że niczym się nie przejmuje, ale brak przekonania w głosie zdradzał, jak bardzo go to boli.

Chociaż Freyja dobrze znała to uczucie, nie powiedziała mu o tym. Gdyby choć na sekundę opuściła gardę, nie zdołałaby już jej podnieść. Wiedziała jednak, że potrzebuje silnego ramienia, żeby się wypłakać, że chciałaby mieć kogoś, kto wysłucha jej lamentów z powodu utraty stanowiska, a przede wszystkim ją zrozumie. Ktoś taki siedział teraz naprzeciwko niej. Koleżanki się do tego nie nadawały. Owszem, okazywały współczucie, ale potem otwierały usta i wychodziło na jaw, że tylko udają. Ich zdaniem sama była sobie winna. Przecież z własnej woli poszła do łóżka ze stolarzem Jónasem, który następnie się okazał policjantem Huldarem, i własnymi rękami pociągnęła za spust. To nie była niczyja wina, Freyja musi więc zaakceptować to, co się stało, przestać biadolić i zapisać się z nimi na zajęcia jogi. Baldur jako jedyny na pewno by jej wysłuchał, nie mogła się jednak zdobyć, żeby wylać przed nim swoje żale, bo przecież miał gorsze problemy, nawet jeśli sam je sobie ściągnął na głowę. Ostatecznie więc rola powiernika przypadła nie Baldurowi, a jego psu. Podczas monologów Freyi Molly ziewała, robiła miny i przewracała się na grzbiet, ale przynajmniej nigdy jej nie krytykowała ani nie udzielała idiotycznych rad.

Zanim Freyja zdążyła ulec pokusie, żeby otworzyć serce przed Huldarem, ten kontynuował:

– Ale to cię przecież nie obchodzi, będę więc trzymał się tematu.

Freyja uśmiechnęła się w duchu. Bezwiednie pogrzebał swoją szansę na pojednanie podczas tego spotkania. A ona zamierzała dopilnować, żeby nie miał kolejnych okazji po temu.

– Przyniosłem jeszcze jeden list, który mógł być napisany przez tego samego dzieciaka tego samego dnia. Ale chciałbym poznać twoją opinię. Twoim zdaniem autorem jest ta sama osoba?

– Charakter pisma podobny, ale treść różna. Nie umiem ocenić. Chyba macie tam w policji swoich grafologów?

– Owszem, cokolwiek są warci. Miałem tylko nadzieję, że zauważysz jakieś sformułowanie, które mogłoby sugerować, że autor jest ten sam.

Freyja przebiegła wzrokiem po niestarannie napisanych słowach. W 2016 wybuchnie wojna atomowa. Na Islandii będzie zimno, ale lepiej niż w innych krajach, bo tam wszyscy umrą. Zamiast do więzienia skazanych będzie się wysyłać za granicę. I też umrą. Thröstur 9b.

– To może być ta sama osoba. Takie samo negatywne nastawienie. Czy inne listy były równie pesymistyczne?

– Nie, to znaczy może jeden albo dwa, ale nie aż tak. Większość przewiduje, że Islandia zdobędzie mistrzostwo świata w piłce ręcznej. Są też opisy dziwnych albo cudownych środków komunikacji, rozważania o zielonej energii i tym podobne. Część dzieci pisze o posiłkach, które będziemy jeść w przyszłości. Na szczęście większość tych przepowiedni się nie sprawdziła. Insekty z glonami morskimi to nie jest moje ulubione danie.

– Pytałeś w szkole o tego Thröstura?

– Jeszcze nie. Chciałem najpierw poznać twoją opinię. Uznałem, że nie ma potrzeby ich niepokoić podejrzeniem, że jeden z byłych uczniów może się okazać seryjnym zabójcą. Czyli nie widzisz powodu do niepokoju?

– Nie, raczej nie widzę. Jeśli to ten sam chłopiec, to z jakiegoś powodu był tego dnia rozdrażniony. To wyjaśniałoby negatywne emocje. Wątpię, czy to coś poważniejszego.

– To dobrze. – Huldar nie przejawiał ochoty do wyjścia, chociaż temat rozmowy się wyczerpał. – To dobrze.

– Owszem. – Freyja przywołała coś, co w jej zamiarze miało być sarkastycznym uśmiechem. Zamierzała też więcej się nie odezwać, gdy nagle coś jej przyszło na myśl. – Zakładam, że sprawdziłeś, czy nikt o takich inicjałach nie umarł w podejrzanych okolicznościach?

– Tak, oczywiście. Nic takiego się nie wydarzyło od początku roku. – Sięgnął po kserokopie i zwinął je w ciasny rulon. – Ale dwa tysiące szesnasty dopiero się zaczął. Kto wie, co przyniesie? – Wstał z miejsca. – Oby nie wojnę atomową. Dziękuję za pomoc. – Znów się uśmiechnął i ruszył do drzwi.

Freyja patrzyła za nim i już zaczynała żałować, że nie okazała zainteresowania. I tak nie miała nic do roboty, a Huldar przynajmniej ożywił trochę ten nudny dzień. Gdy jednak się odwrócił, stając w progu, zrobiła idealnie obojętną minę, starając się sprawić wrażenie, że jego wyjście przyjęła z zadowoleniem.

– Coś jeszcze? – zapytała.

– Tak. Czy zgodziłabyś się towarzyszyć mi podczas spotkania z autorem tego listu, gdy już ustalę jego tożsamość? Jeśli nadal jest niestabilny emocjonalnie, na pewno lepiej ode mnie to rozpoznasz.

Freyja odpowiedziała bez chwili zastanowienia.

– Okej. Nie zaszkodzi się upewnić.

Huldar wyraźnie się uradował i Freyja zdała sobie sprawę, że nie ma dość siły, żeby czuć do niego złość przez dziesięć lat. Zanim jednak zdążyła pójść tropem tej myśli, Huldar wyrzucił z siebie kolejne pytanie, jakby niechcący.

– Jak określiłabyś człowieka, który odcina komuś ręce?

– Co takiego? – Zaskoczenie kazało jej dojść do wniosku, że się przesłyszała.

– Kto byłby w stanie odciąć człowiekowi ręce?

– To zależy. Czy ofiara żyła, kiedy to się stało?

– Najprawdopodobniej tak. – Na jego twarzy nie było już cienia uśmiechu.

Freyja znów odpowiedziała bez zastanowienia; w zasadzie nie znała żadnych badań, które mogłaby zacytować, żeby uzasadnić swój wniosek.

– Szaleniec. Ktoś poważnie obłąkany.

Porachunki

Подняться наверх