Читать книгу Matki i córki - Ałbena Grabowska - Страница 10

SABINA

Оглавление

Christa przyniosła mi chleb. Wcisnęła go do ręki tak, żeby inne nie widziały. Całe cztery kawałki. Nie jadłam kilka dni, gdyż ta sama Christa powiedziała, że buraki, z których robiono zupę, były zgniłe. Nie jedz, bo umrzesz, uprzedzała. Słuchałam jej, chociaż nie miałam nic innego do jedzenia. Mówiła prawdę. Buraki były zgniłe, całe pokryte brązowymi plamami, okropnie gorzkie. Przekazałam to kobietom z mojego baraku, ale mnie zignorowały. Jeśli przeżyję to piekło, będę upierała się przy jednym: gdyby istniała między nami przyjaźń, choćby wspólnota, nie marłybyśmy tu jak muchy. Jedzenie, którego nie chciałam, wyrwały mi z rąk. Błagałam, żeby nie jadły. Pleśń było widać gołym okiem. Sine, zgniłe buraki, rozpadająca się marchew. Nie słuchały. Anne, taka, co pluła na mój widok i wyśmiewała się, że płaczę w nocy, pobiła się z inną, Teresą, o te kilka łyżek lury. Gdzie dwie głodne się biją, tam trzecia korzysta. Zupę zabrała Franca i sama zjadła. Wpychała sobie do ust te buraki, aż się zakrztusiła. Byłaby się udusiła, ale podeszłam i uderzyłam ją w plecy. Wypluła spory kawałek na ziemię. Potem uniosła rękę, żeby mnie uderzyć, a ja zamknęłam oczy. Nie poczułam bólu, zamiast tego usłyszałam wycie. Otworzyłam oczy i byłabym się roześmiała, gdybym nie przebywała w obozie pracy, w najgorszym baraku dla politycznych i aspołecznych, głodna i bliska śmierci. Anne rzuciła się na ten wypluty burak uwalany ziemią i zjadła go Francy sprzed nosa. Franca wyła ze złości i okładała Anne pięściami po chudym ciele.

– Przestańcie. – Chciałam je rozdzielić.

Tylko ja uważałam, że powinny przestać się bić. Reszta uznała, że zabawa jest przednia. Coś jak zapasy czy boks. Migiem podzieliły się na drużyny i zaczęły kibicować. Połowa Anne, połowa Francy. Mnie Jula odsunęła na bok.

– Siadaj – powiedziała. – Nie jadłaś, sił nie masz… Daj spokój.

Franca była straszna. Chwaliła się, że się kurwiła przed wojną i zgarnęli ją w czasie nalotu na burdel. Gęba się jej nie zamykała. Plotła głównie głupoty. Jaka to była sławna przed aresztowaniem, jak przychodzili do niej „znakomici klienci”. Podejrzewałyśmy, że chodzi do mężczyzn i daje dupy za kawałek chleba. Chwaliła się, że ma francę, którą zaraził ją sam książę. Nie zdradziła jaki, ale twierdziła, że wyświadczył jej przysługę. To wydarzyło się tuż przed aresztowaniem, i dobrze się stało, paplała. To jest moja zemsta na wrogu. Wszystkich ich zarażę, a potem umrę, a oni pójdą do piekła. Gdzie się wybierała sama Franca, trudno powiedzieć. Chyba sama nie wiedziała, chociaż była pewna, że nie przeżyje. Może dlatego dożyła wyzwolenia. Chyba nie miała tej swojej francy, w końcu umarłaby wcześniej, prawda? No i nie braliby jej na eksperymenty. Bo taka z francą się nie nadaje. Przynajmniej mnie się tak wydawało. Anne z kolei, ta, która się z nią biła, była Francuzką i nie mam pojęcia, jak dostała się do Ravensbrück. Też opowiadała o sobie niestworzone rzeczy. Że jest córką dyplomaty i jest tu tylko „przejściowo”. Poszłam się zabawić i mnie zgarnęli, mówiła. Tatuś miał znajomości i robił wszystko, żeby ją wykupić. Nikt jej też nie mógł tknąć, upierała się. A kiedy kapo ją wzięła do siebie za złą pracę i obiła jej francuski tyłek, twierdziła, że lubi takie zabawy. Wszystkie Francuzki to lubią. Zabawiłyśmy się zresztą, wzruszała ramionami i opowiadała z dumą o szczegółach. Akurat. Dupę miała fioletową i spała na brzuchu. A potem to już chodziła jak w zegarku. Ja strasznie bałam się bicia i robiłam wszystko, żeby mnie żadna kapo nie zgarnęła. Nawet kiedy Christa się mną opiekowała, wciąż uważałam na inne strażniczki. Łaska Christy mogła jeździć na pstrym koniu. Skrzypce też się mogą komuś znudzić. Gdy się Franca z Anne biły, przyszły dwie kapo i patrzyły na to dziwowisko. To było straszne. Obie więźniarki ledwie zipały, bo przecież głodowałyśmy, ale tłukły się bez opamiętania, wyrywając sobie resztki włosów. Swoją drogą, włosy tu wychodziły garściami, nie trzeba było nawet golić.

– Dość tego – zarządziła Margot, brzydka kapo, i podeszła do Francy i Anne, które okładały się na leżąco, ponieważ nie miały siły wstać.

Wyjęła z kieszeni igłę, którą wbiła w udo najpierw jednej, potem drugiej. Aż mnie zabolało, takie to było okropne. Obie wrzasnęły i wstały, słaniając się na nogach. A Margot z pałą chodziła sobie koło nich, niczym na jakimś spacerku. Czekałyśmy na finał całego zajścia, który mógł okazać się różny. Od łagodnego upomnienia do pobicia pałą na śmierć. W zależności od nastroju Margot.

– No i co ja mam z wami zrobić, co? – spytała.

– Widzisz – szepnęła do mnie Jula. – Gdybyś chciała je rozdzielać, stałabyś tam teraz razem z nimi.

Kiwnęłam głową, wdzięczna jak nie wiem co. Margot chyba nie miała pojęcia o moim istnieniu. Może ktoś jej doniósł, że jedna taka gra Niemce, ale nie musiała wiedzieć która.

Dziewczyny nie odpowiadały, tylko stały z szacunkiem, patrząc na własne zziębnięte nogi.

– O co się pobiłyście?

Jeśli powiedzą, że o jedzenie, obie od razu pójdą do piachu. Byleby wymyśliły coś mądrego. Powód bezsprzecznie należało podać.

– Ona obraziła mojego męża – powiedziała Franca, wysuwając podbródek w kierunku Anne. Franca nie miała męża. Kurwy nie mają mężów.

– A ona mojego – odparowała Anne.

Margot pokiwała głową. Ciekawe, czy była zamężna. Czy martwił się, że biedaczka jest w obozie koncentracyjnym, szukał jej, zabiegał o uwolnienie? Ja wiedziałam, że stąd nie ma wyjścia inaczej niż przez komin, ale pewnie inni tego nie wiedzieli. Nie w Generalnym Gubernatorstwie, nie w Krakowie ani w innym mieście. Oni tam myśleli, że nas zabrali do więzienia. Pewnie tak myślał mąż Margot. Swoją drogą, nie musiał się o nią martwić. Natychmiast zaczęła donosić, przymilać się do kapo, strażniczek, aż została blokową. Kazała do siebie mówić Margot, chociaż była Polką i miała na imię Małgorzata. Lubiła przyłożyć bez powodu. Zachodziła nas od tyłu podczas pracy i wymierzała razy. Bałyśmy się jej bardzo.

– Odwrócić się! – zakomenderowała.

Franca i Anne posłusznie się odwróciły. Margot musiała być w dobrym humorze, skoro nawet nie kazała się rozebrać, tylko uderzyła każdą z nich po kilka razy w plecy. Zgięły się wpół i obie upadły, bo uderzała bardzo mocno, ale to nic w porównaniu z tym, jak tu zdarzało się oberwać.

– No! – rzuciła, chowając ciężką pałkę. Taką miała tylko ona. – Przeprosić się teraz.

Franca podała Anne rękę, którą ta uścisnęła gorliwie.

– Przepraszam, że obraziłam twojego męża – burknęła.

– A ja przepraszam za twojego – odpowiedziała jej Anne.

Margot była bardzo zadowolona, a ja wiedziałam co, a raczej kto się za tym kryje. Dostała paczkę z domu, a w niej ładny gruby sweter. Nikt jej go nie zabrał, więc nosiła pod kurtką i miała ciepło. Dziewczyny plotkowały, że wybiera się do lżejszej pracy, do sortowania odzieży w pralni. Nawet tu zdarzało się awansować i zostać kapo lepszego baraku. Tyle tu ich było. A ostatnio przyjechali mężczyźni i budowali coraz to nowsze. Baraki. Będzie zapotrzebowanie na nowe blokowe, kapo, oberkapo, które obsłużą sto tysięcy więźniarek. Już nie będzie musiała nas pilnować i nic ją nie będzie obchodziło, czy nasz barak jest pierwszy w pracy czy ostatni. No i będzie mogła wskazać te, które pójdą na rozstrzelanie. Wybierze najsłabsze, żeby barak się podciągnął. Ambitna jest. W ciągu kilku tygodni to się powtarzało regularnie. Znalazłyśmy się w ogonie baraków, mimo kilku wiejskich dziewczyn, które „tam” uprawiały ziemię i same mogły obrobić nędzne poletka. Ja się też starałam, mimo że kiedyś nikt by przy mnie nawet nie wspomniał, że istnieją ludzie, którzy kopią, sadzą i zbierają, żeby inni mogli jeść. Wypadłyśmy gorzej, bo większość miała biegunkę po tych burakach. Franca i Anne tak potężną, że razem kucały, żeby srać, nie przerywając pracy. One były z nas najsilniejsze. Przetrwała tylko Franca. Bardziej nienawidziła. Nigdy nie tknę buraków, choćby mi je podawano w Paryżu na srebrnej tacy, chociaż wtedy nie dostałam biegunki. Gorzej pracowałyśmy, ja z głodu, one przez sraczkę. Jedna, mała Kasia, to nawet umarła. Mnie to nie obeszło, bo Kasię zauważyłam, dopiero gdy spadła z pryczy, sina i sztywna, z oczami utkwionymi w niebo. Franca znalazła w jej posłaniu mnóstwo spleśniałego chleba, rozdzieliła go między te, które lubiła. Już bez bicia się. Ja nie chciałam, ponieważ już miałam własny, dobry, od Christy, poza tym naprawdę jej wierzyłam. Pleśń równa się śmierć. Wahałam się, czy nie podzielić się chlebem z Julą, ona była w porządku, poza tym w Warszawie zostawiła małe dzieci. Zrezygnowałam jednak i zjadłam chleb sama, do ostatniego okruszka, i zmówiłam kadisz za martwą Kasię. Potem grałam Chriście Vivaldiego. Wiosnę, akurat nastała wiosna. Dobrze zrobiłam, że nie dałam Juli chleba, bo tydzień później poszła na rozstrzelanie. Strasznie przy tym płakała. Pożegnałam się z nią i uczesałam jej włosy. Nie wiem czemu, ale w Ravensbrück panowało przekonanie, że na śmierć trzeba iść uczesaną.

Matki i córki

Подняться наверх