Читать книгу Matki i córki - Ałbena Grabowska - Страница 9
LILA
Оглавление– Mamo, czemu nie ułożyłaś sobie życia po śmierci taty?
Nie ułatwiałam matce życia pytaniami, ale ona pokonywała te trudności, nie odpowiadając. Wtedy pokręciła przecząco głową.
– Dlaczego? – upierałam się. – Tak bardzo go kochałaś?
– Tak bardzo. – Teraz kiwała. – Tak bardzo go kochałam, że nigdy nie chciałam go nikim zastąpić.
Wcześniej w poprzek, teraz do góry i na dół. Głowa chodziła jej jak lalce. Nie mówiła prawdy. Gdyby go kochała, w domu wisiałyby jego zdjęcia. Nie było żadnego. Sprawdziłam. Nigdy nie dowiedziałam się, jak naprawdę wyglądał. Brunet, przystojny, mówiła mama i spoglądała na mnie oczami pełnymi łez, żeby odechciało mi się dalszych pytań. Szatyn, przystojny chłopiec, wzdychała babcia i nic więcej nie chciała powiedzieć, chociaż męczyłam ją z dziecięcą zaciętością. Ciemny szatyn albo wręcz brunet, twierdziła prababcia, wysoki i szczupły, światowy, można powiedzieć. Ta z kolei zapadała w drzemkę, żeby uciec przed moją ciekawością.
– Jak się poznaliście? – spytałam.
– Wychodziłam właśnie z zajęć, a na przystanek podjechał mój autobus. On zauważył, że biegnę, i próbował go zatrzymać. Tak się poznaliśmy – powiedziała, a potem uśmiechnęła się szeroko. Skoro nie płakała, a nawet nie pociągała nosem, postanowiłam kuć żelazo, póki gorące.
– Zatrzymał? – spytałam.
– Nie. – Roześmiała się. – Drzwi niemalże go zmiażdżyły. Głowę miał na zewnątrz, a nogi w środku i przytrzaśnięte ramię. Ludzie zaczęli krzyczeć i kierowca otworzył drzwi.
– Wsiadłaś?
– Nie. – Dalej się śmiała, jakby tamto zdarzenie było najweselsze w jej życiu, co napawało mnie nadzieją, że wreszcie się czegoś dowiem. – On wysiadł. Strasznie klął, bo go ramię bolało. Myślałam, że jest skończonym chamem.
– Ale nie był?
– Nie. – Znowu się roześmiała. – Był bardzo miłym człowiekiem. Uspokoił się, uśmiechnął i kupił mi stokrotki.
– Tak od razu?
Wzruszyła ramionami.
– Od razu.
– Czemu nie ma w domu żadnego zdjęcia taty?
– Tak się złożyło. – Uśmiech nagle znikł z jej twarzy, a ona sama jakby się stopiła, zapadła w środku.
– Dlaczego nie mamy żadnych zdjęć z młodości babci i prababci? – pytałam dalej. – A tyle ich jest z czasów, kiedy już się zestarzały?
– Spłonęły w powstaniu.
Tak, spłonęły w powstaniu. Wystarczyło powiedzieć, że spłonęły w powstaniu.
– A z twojej młodości też spłonęły w powstaniu?
– Co ty mówisz, Lilu, ja mam mnóstwo zdjęć.
Jakieś trzydzieści. Połowa ze mną, babcią i/lub prababcią. Te piętnaście, na których pozuje sama, to fotografie z balu studniówkowego, z książką pod pachą, z jakąś nieznaną mi koleżanką.
– A gdzie zdjęcia ze ślubu twojego i taty?
Tym razem jej uśmiech wyglądał zupełnie nieszczerze.
– Wzięliśmy ślub naprędce, bo ty już byłaś w drodze. Wybacz…
Prawie dałam się zwieść sensacyjnej wiadomości i niemalże nie zauważyłam, że tradycyjnie nie odpowiedziała na pytanie.
– Czyli gdzie zdjęcia ze ślubu?
– Zrobiono jedno zdjęcie – przyznała z wysiłkiem. – Nie zawiadomiliśmy nikogo. Byliśmy tylko my i świadkowie. Urzędnik nam je zrobił. Nie chcieliśmy odbitki, ale przysłał pocztą. Wtedy wydało się, że wzięliśmy ślub, więc mu złorzeczyliśmy.
Nie mogła mi tego powiedzieć lata wcześniej? Nieślubne dziecko. W dzisiejszych czasach to już nie taki problem. A właściwie ślubne, wzięli przecież ślub.
– Kim byli świadkowie?
– Moi koledzy z uczelni. Para taka. Taka para. Zaprzyjaźniona.
Pewnie nie pamięta ani ich imion, ani nazwisk, wyprowadzili się z Warszawy sto lat temu albo pomarli, a kości ich zmurszały…
– Gdzie to zdjęcie?
– Włożyłam mu je do trumny…
Nie mogę.
– Jak byłaś ubrana?
– Miałam zieloną sukienkę w margerytki, taką z paskiem na biodrach. I buty na korku. On założył jasny golf i dżinsy „teksaski” – wyrecytowała. – Świadkowa kupiła mi kwiaty w kwiaciarni, ponieważ ja o tym nie pomyślałam. Bukiet białych goździków. Potem poszliśmy do restauracji na obiad. To wszystko. Resztę znasz.
– A po ślubie nie robiliście sobie pamiątkowych zdjęć?
Zignorowałam uwagę o reszcie, którą znam. Guzik. Nic nie znam, niczego nie wiem.
– Nie – odpowiedziała twardo. – Czemu tak się upierasz przy zdjęciach, Lilu? Wtedy nie robiło się tylu zdjęć co dziś.
Może nie robiło się aż tylu zdjęć, sęk w tym, że ona nie miała żadnego.
– Nigdy nie widziałam swojego ojca – nadąsałam się. – Nie ma nic z domu dziecka? A zdjęcie do dowodu osobistego? Do wojska?
Pokręciła przecząco głową. Niepojęte.
– Chcesz powiedzieć, że jedyne zdjęcie, na którym widniał mój ojciec, włożyłaś do trumny, żeby zgniło?
Rozłożyła ręce niczym sprzedawczyni w sklepie, gdy ktoś sprzątnął nam masło sprzed nosa.
– Dlaczego?
Nie pytałam o to jedno zdjęcie, tylko o te setki, które powinny istnieć, wypełniać albumy, a nie wypełniały. O te, których brakowało. Brak zdjęć, brak wizerunków. Brak pamiątek. Brak ojca. Brak dziadka. Brak pradziadka.
– Nie męcz mnie już – powiedziała. – Są jakieś fotografie, ale mało. Czy to naprawdę ważne?
– Ważne. Chodzi o tożsamość. Dziedzictwo.
– Ono jest w tobie, a gdy przyjdzie czas, znajdziesz odpowiedzi na swoje pytania. Także te nieważne.
Nieważne? Jak to nieważne?
– Mamo, to jest bardzo ważne. Nic nie wiem o naszej rodzinie. Co wy wszystkie przede mną ukrywacie?
Spojrzała z jawną ironią.
– Co ci przyszło do głowy, dziecko? Jakie ukrywanie? Nikt przed tobą niczego nie ukrywa. Naoglądałaś się jakichś filmów, naczytałaś książek. Nikt nic nie ukrywa. A ty mnie męczysz!
Nie pozbędzie się mnie tak łatwo. Jestem coraz starsza. Nie można mnie już tak po prostu zbyć, oszukać, posłać do diabła.
– Mam prawo do stawiania pytań! Jeśli odpowiesz, to przestanę je zadawać!
Wszystkie coś ukrywały. Sposób, w jaki się narodziłam, skąd się wzięłam. Gdzie byli mężczyźni w naszej rodzinie?
Milczała uparcie.
– Jest w mojej klasie taka dziewczynka, Ania. Jej ojciec umarł, kiedy miała dwa latka. Wypadek w pracy.
Zawiesiłam głos i spojrzałam na matkę. Wydawała się zainteresowana losem wymyślonej Ani z mojej klasy.
– To twoja przyjaciółka? Trzymacie się razem?
Proszę, jaka zadowolona, że zmieniłam temat. Czekaj, ja też umiem oszukiwać.
– Zaprosiła mnie do domu. – Postanowiłam nie odpowiedzieć na zadane pytanie, niech zobaczy, jak to jest. – Wisi tam mnóstwo zdjęć jej taty. Z jej mamą, z Anią, babcią Ani, bratem taty, siostrą mamy… Są wszędzie.
– Gdybym wiedziała, że to się tak skończy – znów smutny wyraz twarzy, niczym znak ostrzegawczy „brniesz za daleko” – robiłabym mu codziennie zdjęcie.
– I to jedno, jedyne zdjęcie z nim włożyłaś mu do trumny?
Pokiwała głową, a potem rozłożyła bezradnie ręce.
– Jesteś pewna, że ja w ogóle miałam ojca?
Zacisnęła zęby. Była bardzo zdenerwowana. Tak bardzo jak wtedy, kiedy sama coś nabroiła i nie mogła na nikogo zrzucić winy. Jak wtedy, kiedy zostawiła torebkę z dokumentami w tramwaju albo stłukła piękny szklany wazon, który dostała od babci na urodziny.
– Miałaś ojca. I dziadka oraz pradziadka. Zdjęcia też są. Musisz nauczyć się patrzeć.
Tylko te zdjęcia są niczym układanka z puzzli, z których większości brakuje. W jaki sposób złożyć w całość rozsypane, fragmentaryczne klocki? Po śmierci mamy znalazłam w pawlaczu za starym kocem prawie pusty album, a w nim kilka fotografii nieznanych mi ludzi. Na jednym ze zdjęć stoi kobieta z dwiema malutkimi dziewczynkami. Obie mają na sobie kożuszki i pozują na tle sczerniałego zimowego krajobrazu. Gdzieś w tle widać budynki. Coś jakby dworzec kolejowy? Nie umiem ocenić. Czy to jest Syberia? Jak na zesłańców są zbyt bogato ubrani. Kobieta ma futro do ziemi i futrzaną czapkę, dziewczynki skórzane buciki. Jedna z nich trzyma suchą gałązkę w rączce odzianej w rękawiczkę, druga, większa, skrzypce w starym futerale. Obie się uśmiechają. Jeśli to prababcia z babcią, to kim jest ta druga dziewczynka? Prababcia zresztą nie przypomina siebie. Kobieta ze zdjęcia jest młoda, ładna, uśmiecha się. Ma prosty nos i ładne zęby. Prababcia miała sztuczną szczękę, nie mogę ocenić zębów pod kątem podobieństwa, ale nos chyba inny. Tylko te skrzypce… Nic się nie zgadza.