Читать книгу Matki i córki - Ałbena Grabowska - Страница 15
MAGDALENA
Оглавление– To czym się zajmujesz? – spytał.
– Pracuję w bibliotece – wyjaśniłam.
– Dlatego że lubisz czytać? – drążył.
Spacerowaliśmy, trzymając się za ręce. Minęliśmy pomnik Chopina i poszliśmy dalej, chociaż ja chciałam się zatrzymać, ponieważ jakiś pianista pięknie grał Chopina.
– Bo lubię czytać i lubię spokój. Poza tym skończyłam bibliotekoznawstwo.
– No tak. W bibliotece jest cisza i nie można rozmawiać.
Roześmiałam się. Myślał stereotypami. To było urocze, chociaż świadczyło o tym, że nie czyta książek.
– W czytelni obowiązuje cisza. W bibliotece można rozmawiać. Ludzie pytają o to, jakie książki polecam. Rozmawiamy.
Miałam kieszeń pełną orzechów, które zabrałam z domu po kryjomu, bo ani mamie, ani babci nie powiedziałam, dokąd się wybieram. Skłamałam, że idę ze swoją przyjaciółką Bożeną do filharmonii na poranek symfoniczny. Bożena kochała koncerty i chodziła do filharmonii regularnie. Prawdziwa ekscentryczka.
– Basia, basia, basia… – Pokazałam orzech wiewiórce, a potem położyłam na ścieżce.
– Dlaczego na wiewiórki woła się „Basia”? – spytał.
Rudzielec zabrał orzeszek i uciekł na drzewo schować prezent do dziupli.
– Nie wiem. – Wzruszyłam ramionami.
Znów zapadło milczenie.
– Skoro poszliśmy na spacer, tak jak chciałaś, to teraz wybierzesz się ze mną na dyskotekę?
Lubiłam zabawy taneczne w szkole, chodziłam na prywatki na studiach. Bardzo chętnie poszłabym na dyskotekę. Tylko czy nie wolałabym z Bożeną? Z przyjaciółką, która na równi z Beethovenem kochała big-beat? Z Bożeną czułam się bezpiecznie. Przyprowadzała chłopaków, nierzadko też dla mnie. To byli „bezpieczni” chłopcy. Bawiliśmy się, tańczyliśmy, potem odprowadzali nas do domu. Firanka w pokoju babci falowała, chociaż światło było zgaszone, dlatego pozwalałam się pocałować w policzek. Tylko w policzek. Potem mówiłam bezgłośnie „pa” i wchodziłam do domu, w progu zdejmując buty. Rano żadna z nich nie pytała, jak się bawiłam. Obydwie wiedziały, że to nic poważnego.
– Pójdę. – Kiwnęłam głową. – Tylko zabrałabym koleżankę.
– Świetnie – zgodził się bez oporów. – Zabierz koleżankę. Ja przyprowadzę kumpla.
A potem odwrócił mnie w swoją stronę, wziął moją twarz w dłonie i pocałował. Nie oddałam pocałunku, ale go nie odepchnęłam. Potem żałowałam, bo usta miał miękkie i ciepłe. Nie przejął się tym.
– Nie spytałam, co robisz. – Udałam, że buziak nie zrobił na mnie wrażenia.
– Gdzie robię?
– W życiu. Co robisz?
– U prywaciarza. Mechanik samochodowy – wyznał dumnie. – Ale kiedyś będę miał swój zakład i dla nikogo nie będę robił. Jakby ci samochód nawalił, to wal jak w dym.
W jednej chwili przestał wydawać mi się taki przystojny. Samochodziarz, który mówi, żebym „waliła jak w dym”.
– Nie mamy samochodu – wyjaśniłam niechętnie.
– Inteligencja? – spytał całkiem serio.
– Inteligencja – potwierdziłam. – Jesteś w ogóle z Warszawy?
Żałowałam, że się z nim umówiłam.
– Inteligencja pracująca – powiedział. – Zarabia dwa i pół tysiąca. A dla reszty hołoty tysiąc sto złotych.
Po czym splunął na ścieżkę, płosząc wiewiórkę. I ponownie odwrócił mnie do siebie i pocałował. Tym razem mocniej, bardziej natarczywie. Znów stałam sztywna niczym kołek, chociaż nie zacisnęłam warg jak poprzednio.
– Taka z ciebie sanacyjna lala, nie? Pewnie tatuś walczył w powstaniu, a mamusia sanitariuszka?