Читать книгу Cynobrowe pola - Aleksandra Radlak - Страница 11
ОглавлениеO grzechach króla Edwarda Elátria myślała także kolejnego dnia, i następnego, gdy jak duch snuła się w okolicach nowej groty ojca.
Patrzyła przed siebie, na południe, w stronę Kharagan. Przeciwległy brzeg stanowił południową część Fiordu Kruka. Za nim był pozorny bezkres wody: Ocean Graniczny, po tutejszemu Rádjá Ahpi, a dalej już tylko świat ludzi.
Otarła łzę. Obraz stracił ostrość, aby za chwilę nieznośnie się wyjaskrawić.
Zakręciło jej się w głowie. Myślała, że spadnie.
Z trudem wyrównując oddech, spojrzała na Idjára, który zdawał się odnajdować w Álveris lepiej niż ona, mimo że był tu po raz pierwszy. Wspinał się po kamieniach i korzeniach, które stanowiły naturalne schody pomiędzy znajdującą się poniżej półką skalną a szczytem.
Poruszał się jak mężczyzna, choć był jeszcze dzieckiem. W ludzkich kategoriach wiekowych uznawano go najwyżej za dorosłego zerowego poziomu, czyli takiego, który może pracować w fabryce albo jako pucybut, ale któremu nie wolno jeszcze głosować.
Im żwawiej pokonywał dystans, im szybciej wymijał drzewa i krzewy, tym mocniej Elátria zaciskała zęby. Idjár, myślała, krew z mojej krwi i ciało z mojego ciała.
– Wszechrzecz szeptała o śmierci ludzkiego króla. – Siła tego głosu kazała jej odwrócić wzrok od przepaści.
Ojciec stał tuż za nią.
Na wzmiankę o królu Edwardzie Elátria przełknęła ślinę i w tej samej chwili zganiła się za ten organiczny odruch. Nienawidziła ojca za to, że wybrał na rozmowę akurat ten moment.
– Tak, zmarł rok temu – powiedziała. – Po sześćdziesięciu jeden latach panowania. – Starała się nadać głosowi beznamiętny ton. Nieopatrznie użyła obcego tutaj terminu „lat”, na co ojciec, choć nijak nie zareagował, z pewnością zwrócił uwagę.
Tak, stary Moridan zdechł, dodała w myślach. Sześćdziesiąt jeden lat po operacji „Północny wiatr”, podczas której, jeszcze jako gówniarz, cudzymi rękami dawał światu pokaz siły, samemu żrąc ośmiorniczki w wyłożonych błyszczącymi szmatami pałacowych biurach.
Choć Elátria potrafiła się zmusić, aby głośno nie wyrażać żalu, nie umiała ukrywać emocji tak dobrze jak jej álveryjscy krewni. Zakładając, że w ogóle byli zdolni do ich odczuwania. Jedno było pewne – tubylcy potrafili bezbłędnie identyfikować uczucia innych istot. Elátrii nie podobało się to prawie tak bardzo jak postawa ojca, który zastygł nieruchomo.
Nie po raz pierwszy złapała się na tym, że o klanach Álveris nie myśli już „my”, lecz „oni”. Przez dekady potrafiła jednoznacznie określić swoją tożsamość. Teraz, kiedy wreszcie stanęła na ziemi, którą przez cały ten czas nazywała domem, czuła, jakby otwierała się pod nią przepaść.
Ojciec milczał, jak przystało na pomnik. Minął ją i stanął na skraju polany.
– Nuorra Beaivi – rzekł miękko, wyciągając rękę do Idjára.
„Nuorra Beaivi” – te słowa brzmiały znajomo, poruszały jakąś strunę w jej świadomości. Odnosiła wrażenie, że nie pochodzą z tutejszego języka i nie mają nic wspólnego z jej dzieciństwem w Álveris.