Читать книгу Cynobrowe pola - Aleksandra Radlak - Страница 16

Оглавление

– Alfa. Alfa. Żadnej broni! Odbiór.

Nie poznawałem swojego głosu przez aparat mowy.

Wcześniej słuchałem tylko szumu w słuchawce i krzyków, które kazały mi biec, potem strzelać, potem znowu biec, potem przeszukiwać, znów biec i w końcu stawać, po to, żeby znowu biec. Musiałem się skupiać, żeby pozostać w szyku, żeby się nie wyłamać, nie pośliznąć w błocie, nie zostać w tyle, nie upuścić G48, który wydawał się cięższy niż na treningu. No, Sławek, powtarzałem sobie w myślach. – Biegnij, kurwa, biegnij!

– Alfa. Alfa. Powtarzam: w punkcie B75 nie ma broni masowego rażenia. Odbiór.

Ocknąłem się, chyba dopiero kiedy ktoś obok krzyknął: „O kurwa, co ja zrobiłem!”, i strzelił sobie w łeb. To nie była nagła decyzja. Już wcześniej kilku chłopaków spuściło mu wpierdol za to, że płakał pod prysznicem.

– Alfa. Alfa. W punkcie B75 nie ma broni masowego rażenia. Odbiór.

Dowódca wciąż nie odpowiadał.

Stałem u wejścia do tej groty. G48 ciążył. Palce miałem sztywne, jakby nie moje, nogi też. Ścierpły mi ręce, ścierpły mi stopy, wszystko mi ścierpło i nie mogłem się ruszyć, w słuchawce szumiało i padał największy deszcz, jaki kiedykolwiek widziałem. A że miałem siedemnaście lat i całe życie spędziłem w Vinādēs, głównie w fabryce butów, to wiele deszczu zobaczyć nie mogłem.

I jakoś tak mi też się płakać chciało, ale musiałem się skupić, żeby słyszeć rozkazy, żeby nie upuścić G48, żeby się nie potknąć.

W słuchawce szumiało, deszcz szumiał, oczy mi pulsowały i nie słyszałem ani płaczu, ani krzyków. No bo tak, krzyków już przecież nie było, bo wszyscy w tej grocie leżeli martwi. Ale wcześniej musiały być. Mimo to nic nie słyszałem, tylko „strzelać, strzelać!” w słuchawce i „bam, bam, bam” z G48 jak w ruchomym holoobrazie o superbohaterach.

Musieli krzyczeć. Ta krwawa masa białych szmat i białych ciał to przecież były kobiety i dzieci, widziałem teraz ich rozwarte oczy i wykrzywione twarze, a kobiety i dzieci nie umierają bezgłośnie – nie, kiedy widzą kilkanaście wycelowanych w siebie luf i kiedy tkwią uwięzione między tymi lufami, a ścianą. Musiały płakać, wiem to, bo puszczali nam przecież na ćwiczeniach taki płacz, żebyśmy, no… żebyśmy przywykli. No i żeśmy przywykli. Co mieliśmy nie przywyknąć.

Ale to była moja pierwsza misja i byłem zestresowany tym, żeby nie upuścić broni, nie zostać w tyle i nie być posądzonym o dezercję. Poza tym nie chciałem, jak rodzice, spędzić życia, spłacając cztery kredyty w prehtuańskim banku i pracując na trzy zmiany za głodowe stawki dla jakiegoś kharagańskiego dupka. Zresztą my, w Vinādēs, nie mieliśmy wyboru. Na operację „Północny wiatr” z Kharagan to brali ochotników, ale od nas musieli jechać wszyscy mężczyźni pomiędzy czternastym a sześćdziesiątym piątym rokiem życia, to jest wszyscy, którzy nie pracowali na plantacjach modyfikowanej tkanki białkowej. Tamci byli potrzebni do produkcji tabletek proteinowych dla tych samych, którzy uzależnili połowę społeczeństwa od FaeriMedu. Ci, co nie robili na plantacji, ale nie chcieli albo nie mogli jechać na wojnę, szli do zakładu za zdradę, czyli za odmowę udziału w walce z potencjalnym zagrożeniem dla Wspólnoty Pięciu Królestw, albo po prostu dostawali strzał w łeb.

– Alfa. Alfa. W punkcie B75 nie ma broni masowego rażenia. Kobiety i dzieci. Odbiór.

Trząsłem się trochę i waliło mi serce. Nie wiedziałem, co spływa mi po twarzy: pot czy łzy, bo na pewno to nie był deszcz. Maska nie przepuszczała deszczu. Przepuszczała podobno powietrze, ale jakoś nie czułem. Czułem tylko krew, gówno i błoto. I spaleniznę. Gdzieś za nami ktoś coś palił, ale nie wiedziałem, co się dzieje.

– Weź się do roboty, vinādyjska kurwo! – Dowódca wyrósł przede mną nie wiadomo skąd i trącił mnie kolbą, kiedy tak stałem, wpatrzony w trupy, ze ścierpniętymi palcami.

Obróciłem się, za resztą. Szliśmy dalej, nie wiedziałem gdzie; nie wiedziałem, skąd reszta wie, dokąd iść. Może jakiś rozkaz. Nie usłyszałem.

Zostałem trochę z tyłu. Pulsowało mi w uszach, nie wiem, czy to przez migrenę, przez ciśnienie czy od krzyków i huku. Czułem coś jakby ciepło od ziemi, chociaż podeszwy i pancerze mieliśmy solidne, „najnowszej generacji”, a deszcz zacinał i zacinał (i wcale chyba ciepły nie był). Nie wiem dlaczego, ale szedłem za tym ciepłem, może dlatego, że od środka było mi bardzo zimno. Ale im bardziej szedłem za ciepłem, tym bardziej pulsowało mi w uszach. Rozejrzałem się. Oni gdzieś pobiegli. W słuchawce trzask i nic poza tym. Nasilał się i nasilał, aż padłem na kolana, bo poczułem, jakby coś mnie kopnęło w uszy i w skronie, jednocześnie zakłuło mnie w sercu i w brzuchu. Popatrzyłem do góry. Nie jestem pewien, co to było, bo u nas nie ma drzew, może poza Kresami Niczyimi, ale nigdy tam nie byłem. Wiem tylko, że to, co zobaczyłem, to były drzewa liściaste, no bo miały liście na gałęziach. Na jednym – w kształcie serc, a na drugim takie bardziej podłużne, z jakimiś kulkami i takimi jakby czapeczkami. Myślałem wtedy, że mi odbiło, bo te drzewa wyglądały, jakby się chciały przytulić. Wyciągały gałęzie jedno do drugiego i chwytały się chyba nawet końcówkami. A za nimi, na ziemi… tam było coś, na co nie mogłem patrzeć, bo robiło mi się ciemno przed oczami i głowa bolała tak, że się bałem, że zemdleję i że chłopaki wrócą beze mnie. Koło drzew, przy brzegu takiego pola, gdzie była tylko trawa, wystawał czarny stożek, może do kolan, może wyżej – nie jestem pewny, bo miałem mroczki przed oczami. Był gładki i równy, a z tego, co widziałem, to u albenów nic nie było gładkie i równe. No nie pasował mi tam ten stożek.

Koło mnie przemknął człowiek w mundurze kharagańskiego dowódcy. Biegł chyba w kierunku zatoki, z półmartwą dziewczyną na plecach. Miała porozrywaną białą sukienkę.

Ta w białej sukience i ten dziwny stożek, te martwe kobiety i dzieci, i zapach krwi, gówna i spalenizny, i ta „vinādyjska kurwa” długo chodziły mi po głowie.

„Vinādēs”. Nie lubiłem tej nazwy. Nie pasowała do nas. Ani ona, ani Pięć Królestw, ani ta operacja „Północny wiatr”. Głęboko pod skórą czułem, że jesteśmy kimś innym, tylko zapomnieliśmy kim.

I teraz musimy robić te wszystkie rzeczy, bo zapomnieliśmy.

Musimy je robić za karę.

Cynobrowe pola

Подняться наверх