Читать книгу Hide Out - Andreas Eschbach - Страница 10
Оглавление5 | Serenity przeczesała włosy wilgotnymi, rozcapierzonymi palcami. To znaczy próbowała przeczesać, bo w niewielkim tylko stopniu jej się to udało. Natura obdarzyła ją prawdziwą lwią grzywą, która dopiero potraktowana dużą ilością gorącej wody oraz specjalnymi szamponami ziołowymi z trudem dawała się ściągnąć gumką. Tutaj, w obozie, gdzie była jedynie zimna woda z rzeki, czupryna stopniowo zmieniała się w jakiegoś mopa. Pewnie wreszcie nie pozostanie jej już nic innego, jak tylko ogolenie głowy oraz zaczynanie wszystkiego od nowa, z nadzieją, że tym razem będzie lepiej.
W następnej chwili przypomniała sobie, dlaczego w ogóle się tutaj znalazła, i znowu z westchnieniem opuściła dłoń. Ach tak, prawda. Przecież zbliża się koniec ludzkości. A ona się martwi włosami!
Zmarkotniała, sięgnęła po wyprany właśnie podkoszulek. I to też musiała robić w zimnej wodzie. Kucało się na brzegu, kolanami opartymi na kamieniach, a potem godzinami szorowało. A rezultat – jak przekonała się Serenity – był zdecydowanie rozczarowujący. Pralka pozostawała jednak w sferze niespełnionych marzeń, kiedy chowało się przed siłami policji w niedostępnych lasach Montany. Albo i gdzie indziej, bo już przestawała nadążać za zmianami.
Jakie to wszystko wydawało się nierzeczywiste! Jasne, pamiętała, jak pojawił się Christopher, jak przyjechała tutaj z nim oraz z Kylem. Jak ich ścigano. I tę późniejszą akcję z ojcem Christophera… Tak, racja. Wszystko zdarzyło się naprawdę, ale kiedy od kilku tygodni mieszkało się w lesie, zajmując tylko spaniem, porannym myciem i ubieraniem, a poza tym spędzało się czas na jedzeniu, rozmowach o wszystkim i o niczym, kiedy wokół szumiały drzewa i rzeka pluskała przyjaźnie, błyszcząc chłodnym srebrem, tak jak wtedy, gdy żyli nad nią pradawni Indianie… i jeszcze kiedy siadało się wieczorami przy ognisku, z brzuchem pełnym pieczonej dziczyzny, a potem, z filiżanką herbaty w dłoni słuchało, jak muzykują towarzysze taty, wtedy cała sprawa z Koherencją robiła się diabelnie nierzeczywista. Stawała się tylko jakimś szalonym, nocnym koszmarem, o którym najlepiej po prostu zapomnieć.
Po raz ostatni zanurzyła podkoszulek w wodzie, potem wykręciła go najlepiej, jak umiała, i położyła obok reszty mokrego prania.
Dźwigając kosz, przedzierała się przez wyschniętą, sięgającą pasa trawę i kierowała się ku namiotom, gdzie pomiędzy dwoma drzewami rozciągnięto sznurek do suszenia prania. Coś już tam wisiało, znalazła jednak miejsce i na swoje rzeczy.
Jeszcze nie skończyła rozwieszać, kiedy zauważyła Christophera idącego do namiotu, w którym leżał jego ojciec.
Chłopak jak zwykle sprawiał wrażenie kogoś całkiem obcego, niepasującego do otoczenia. Widać było po nim, że niewiele czasu spędził w swoim życiu na łonie natury. Owady i rośliny, nierówne podłoże… to wszystko chyba okropnie go irytowało, bo szedł, wściekle szurając nogami po ściółce i co chwila się potykając, do tego ciągle oganiał się przed komarami i innymi owadami. Najwyraźniej przywykł do poruszania się w innym terenie – po pomieszczeniach z dachem nad głową, solidnymi ścianami wokół oraz oknami zabezpieczającymi przed atakami owadów.
Po prostu cały Computer Kid. Nie można przecież zostać najlepszym hakerem świata, nie spędzając większości czasu przy klawiaturze komputera. A teraz musi żyć tutaj, w samym środku dziczy, bez Internetu i elektryczności. W obozie nie działały nawet komórki – byli zbyt daleko od najbliższego masztu radiowego, w jednej z wielu „białych plam”, które mimo rozwoju techniki nadal jeszcze istniały.
Kiedy Christopher opowiadał o tym, jak włamywał się do wielkich, tajnych komputerów oraz całych sieci, brzmiało to jakoś zwyczajnie, jak gdyby robił coś łatwego, coś, co potrafiłby zrobić każdy. Dopiero gdy się miało okazję obserwować go pracującego na komputerze, podziwiać szybkość, z jaką śmigał palcami po klawiaturze, widzieć, jak intensywnie wpatruje się w monitor, dosłownie zdaje się z nim stapiać, i do tego jeszcze uświadomić sobie, że nigdy niczego nie zapisuje, nie sprawdza w notatkach – wtedy dosyć szybko zaczynało człowiekowi świtać, że wszystko to wcale nie jest takie łatwe. Nie bez powodu fachowcy uważali siedemnastolatka za najlepszego hakera świata. Nawet kiedy Christopher działał wyłącznie palcami, oczami i myślami, wyglądał, jak gdyby co najmniej uprawiał sport wyczynowy.
No, a poza tym miał jeszcze ten chip w głowie. Taki sam chip, jaki w głowach nosili Upgraderzy, czyli członkowie Koherencji.
Tylko że Christopher nie stał się zależny od swojego chipa, więcej, miał go pod kontrolą i mógł dowolnie przyłączać się do Internetu, do lokalnych sieci albo nawet do Koherencji, i to bez żadnego fizycznego wysiłku. Musiał tylko o tym pomyśleć, a potem wszystko działo się już z zawrotną prędkością. Serenity sama kiedyś widziała, jak Christopher zamknął oczy na ledwie minutę, a w tym czasie włamał się do kilkudziesięciu systemów, żeby…
A jednak nie lubiła tych wspomnień. Wciąż jeszcze była przekonana, że gdyby nie Christopher, mogli wtedy umrzeć.
Chociaż… gdyby nie Christopher, w ogóle nie znaleźliby się w niebezpieczeństwie.
Ojciec Serenity uważał, że Christopher to jedyny człowiek na świecie, który może pokonać Koherencję. Dziewczyna wiedziała jednak, że młody Kidd wcale nie podzielał tego przekonania. Ale przynajmniej próbował coś robić.
Serenity nadal nie wiedziała, co właściwie powinna o nim myśleć. W jakiś dziwny sposób Christopher ją fascynował – mogłaby bez przerwy tylko mu się przyglądać i zastanawiać, co właściwie dzieje się w jego głowie. Ale jednocześnie uważała go za kompletnego dziwoląga. W każdym razie z pewnością nie był to materiał na chłopaka.
Chociaż z drugiej strony… chłopcy, z którymi do tej pory się spotykała, okazywali się po prostu nudni.
Ech, sama już nie wiedziała!
Raz jeszcze wygładziła rozwieszone wilgotne ubrania i przez chwilę stała niezdecydowana. Nie, żeby nie miała już nic więcej do roboty, w obozie zawsze było coś do zrobienia. Czuła jednak niepokój. I jakoś tak dziwnie wiązał się on ze szkołą, która zaczęła się już dwa tygodnie temu – a Serenity wciąż tutaj siedziała. Nigdy w życiu nie spodziewała się, że kiedykolwiek zatęskni za szkołą. Do tej pory tęskniła jedynie za dniem, w którym wreszcie ją skończy i będzie mogła gdzieś z dala od niej prysnąć.
A teraz, każdego ranka, gdy się budziła, nie mogła oprzeć się myśli: „Szkoła już się zaczęła. Nie będę na lekcjach. Nie będę na egzaminach”.
Zmartwiona, szarpała włosy, na próżno starając się doprowadzić je do ładu.
Oczywiście, nie mogła tak po prostu wrócić i udawać, że nic się nie wydarzyło, że nie było tamtych spraw związanych z Koherencją, Christopherem, tatą. Tyle już rozumiała. Poza tym tata był przekonany, że Koherencja nie zaprzestałaby pościgu za nią, a ona w to wierzyła.
Fakt, że nie wróciła do szkoły po przerwie wiosennej, sprawił, że wszystko stało jakieś takie przeraźliwie realne!