Читать книгу Hide Out - Andreas Eschbach - Страница 11
Оглавление6 | Kiedy Christopher wszedł do namiotu, jego ojciec jeszcze spał. I nie obudził się również wtedy, gdy chłopak z głośnym klapnięciem opuścił połę wejścia do namiotu… a potem ciężko opadł na trzeszczące, rozkładane krzesełko ustawione obok łóżka.
To jednak nie był normalny sen. Nie taki, podczas którego trzeba uważać, by nie zbudzić śpiącego. To, czy ojciec się wreszcie ocknie, nie miało nic wspólnego z hałasem albo ciszą.
Ojciec za każdym razem budził się sam, stopniowo. Doktor Lundkvist już wcześniej zdjął mu opatrunek z nosa, teraz odsłonił również zabliźnione już rozcięcie, przez które wraz z doktorem Connerym wydobył chipy wiążące tatę z Koherencją. Christopher przyjrzał się – rana nie wyglądała zbyt ładnie. Nawet kiedy zejdzie opuchlizna oraz strup, ojciec pozostanie już na zawsze naznaczony.
– Następnym razem będzie można taką operację przeprowadzić inaczej – wyjaśnił doktor Lundkvist. – Tak, aby nie pozostawić żadnych widocznych blizn. Teraz, kiedy wiemy, na co trzeba uważać, będzie prościej.
„Następnym razem!”. Łatwo powiedzieć. Obecnie to, czy kiedykolwiek będzie jakiś następny raz, stało pod wielkim znakiem zapytania. Nikt nie miał nawet cienia jakiegoś sensownego pomysłu, co należy zrobić, aby znowu wydrzeć kogoś Koherencji. Również Christopher – chociaż wszyscy właśnie tego od niego oczekiwali.
Przynajmniej do teraz. Ale już się to zmieniło, nie oczekiwali już niczego. Stał się bezużyteczny. Stał się zaledwie tolerowany.
Kiedy myślał o tym, miał wrażenie, że przygniata go wielki ciężar. Cierpiał, bo inni spodziewali się po nim jakiegoś cudu, wychodzili z założenia, że jakoś pokona Koherencję – w końcu był przecież Computer Kidem, najsłynniejszym hakerem świata. Czuł się przeraźliwie samotny.
Teraz jego sytuacja zdecydowanie się pogorszyła. Po prostu stał się niepotrzebny. Był zależny od cudzej łaski. A co stanie się z nim, kiedy ta łaska się skończy? Kiedy wreszcie dojdą do wniosku, że już nie chcą żywić zbędnej gęby? Przecież był tylko siedemnastolatkiem, który nie miał dokąd pójść.
Christopher zamknął oczy, spróbował głęboko odetchnąć. Powiał lekki wiatr, unosząc połę namiotu, o którą zaszurały gałęzie. Rozległ się szelest liści. Chłopak nasłuchiwał odgłosów dochodzących z zewnątrz, dźwięków obozowiska, szumu pobliskiego strumienia. Wszystko przytłumiał ciężki materiał namiotu, przez co zdawało się, że dźwięki dobiegają z tak daleka, jak gdyby nie miały z Christopherem nic wspólnego, jak gdyby podsłuchiwał tylko odgłosy jakiegoś odległego, nieznanego miejsca. Czasem, kiedy siedział w namiocie, zdawało mu się, że tak naprawdę jest gdzieś indziej, w jakimś innym miejscu.
Wreszcie tata się poruszył. Jego przebudzeniom za każdym razem towarzyszyło drgnięcie jakiejś części ciała – ramienia, nogi… Dzisiaj drgnęła tylko głowa. Z gardła wydobył się jęk, szczęka ruszała się kilka sekund, a potem ojciec otworzył oczy. Rozejrzał się. Potrzebował dłuższej chwili, by zorientować się, gdzie jest i co się wydarzyło.
– Ach, Chris – rzucił zachrypniętym głosem. – Chyba całkiem długo spałem, co?
– To przez lekarstwa – powiedział Christopher, chociaż wiedział, że to nie całkiem prawda.
– Lekarstwa. Miejmy nadzieję, że właśnie przez nie.
To był dobry znak. Bo skoro miał nadzieję, oznaczało to, że coś sobie przypominał. A jeśli sobie wszystko przypomni, będzie mógł żyć bez Koherencji.
Tata z trudem uniósł prawe ramię. Otarł spocone czoło.
– Wiesz, najgorsze jest to ciągłe uczucie demencji. Wydaje mi się, że mój mózg przypomina szwajcarski ser, taki z wielkimi dziurami.
– To tylko takie uczucie, to nic nie znaczy – cierpliwie tłumaczył Christopher. – Niemożliwe, żebyś pamiętał wszystko to, co wiedziałeś, kiedy stanowiłeś część Koherencji. Pojedynczy ludzki mózg byłby po prostu na taką ilość wiedzy niewystarczająco pojemny. Brak miejsca na dysku, rozumiesz? – Tata pracował jako programista, więc tak lepiej zrozumie.
– Tak, tak – odparł ojciec niezbyt jednak zadowolony. – Wiem. Przerabialiśmy to ze sto razy. Jasne. Ale to jest… – jęknął. – Coś tam jest. Głęboko pod powierzchnią, gdyby to było słowo, można by powiedzieć, że jest „na końcu języka”. – Ostatnie słowa powiedział po niemiecku, tym swoim charakterystycznym, pozbawionym płynności niemieckim z silnym, obcym akcentem, którego nauczył się, mieszkając we Frankfurcie. Z Christopherem ojciec od zawsze rozmawiał tylko po angielsku, a kiedy rozmawiał z mamą, każde uparcie trzymało się własnego języka, dlatego ich pogawędki przypominały gwar kosmicznego baru z Gwiezdnych Wojen.
– To jakieś słowo? – dopytywał się Christopher.
– Nie. Ale to coś ważnego. – Tata zamilkł, wbijając spojrzenie gdzieś w przestrzeń. Wyraźnie czegoś szukał, macał po rozkawałkowanych wspomnieniach. Christopher nie poruszał się, nic nie mówił, nie przeszkadzał.
Trzeba dać mu czas. Doktor Connery surowo to podkreślał, i to przynajmniej kilkanaście razy dziennie. „Ludzki mózg cechuje niesamowita plastyczność” – powtarzał. – „Neurony ciągle tworzą nowe synapsy, czyli połączenia nerwowe, w trakcie każdego procesu nauki. Kiedy twój ojciec stanowił część Koherencji, jego mózg stale się przebudowywał tak, aby funkcjonować jako część większej całości. Teraz musi na nowo ułożyć swoje struktury, by znowu móc funkcjonować indywidualnie”.
– Jeszcze to sobie przypomnę – oznajmił w końcu zrezygnowany tata. – Na pewno.