Читать книгу Hide Out - Andreas Eschbach - Страница 6
Оглавление1 | Na krańcu pylistej drogi stał samotny dom o żółtych okiennicach. Kiedyś była to niewielka farma, ale pobliski strumień wysechł, a wraz z nim cała okolica. Teraz widać było tylko sterczące kikuty obumarłych drzew i uschnięte krzaki, a zielona niegdyś łąka zrobiła się płowobrunatna.
Dom nadal jednak był zamieszkany. Na skrawku trawnika leżała jakaś kolorowa, dziecięca zabawka z plastiku, a przy wypełnionej piaskiem dziurze w ziemi, udającej piaskownicę, stała zjeżdżalnia. Wieczorami zaś w oknach paliło się światło.
Paliło się również i tego wieczora, kiedy z głównej szosy skręcił na szutrową drogę, prowadzącą do domu, kremowobiały lincoln. W samochodzie siedziały jakieś dwie starsze kobiety. Milczały. Gdyby ktoś im się przyglądał, z pewnością odniósłby wrażenie, że doskonale wiedziały, dokąd jadą. Ale w pobliżu nie było nikogo, kto mógłby im się przyglądać. W domu o żółtych okiennicach żyli samotnie kobieta i dziecko. Rzadko kto ich tam odwiedzał.
Samochód mozolnie wspinał się na zbocze wzgórza, potem zjechał w dół, minął spłachetek lasu i dopiero wtedy oczom jadących ukazał się dom. Wóz zatrzymał się tuż przed nim, obok hondy, na której rdzę łaskawie skryła ciemność.
Kobiety wysiadły z auta. Obie ubrane były na biało. Jedna miała posturę zapaśniczki, druga była szczupła i nosiła okulary, których oprawki modne były pewnie z pięćdziesiąt lat temu.
Ta w okularach wyjęła z bagażnika niewielką walizeczkę i ruszyły w stronę domu. Nim jednak dotarły do celu, drzwi wejściowe otworzyły się i w progu stanęła szczupła, ciemnowłosa kobieta. Trzymała w dłoni telefon komórkowy i z wyraźną nieufnością przypatrywała się przybyłym.
– Dobry wieczór – rzuciła takim tonem, jakby chciała raczej powiedzieć: „Ani kroku dalej”. – Co panie sprowadza, jeśli można zapytać?
Kobiety zatrzymały się.
– Dobry wieczór. Szukamy Patricii Batt – powiedziała ta w okularach.
– To ja – odpowiedziała kobieta stojąca w drzwiach. Nadal trzymała telefon tak, jakby była to broń.
– Jestem doktor Edith Wells, pediatra – kontynuowała kobieta w okularach. A potem dodała, wskazując na swoją towarzyszkę: – A to Lara Brown, moja asystentka. Zjawiłyśmy się w związku z pani synem, Erikiem.
Zmarszczki, widoczne na czole stojącej w drzwiach kobiety, pogłębiły się jeszcze bardziej.
– Z powodu Erica? A co z nim?
– Jesteśmy z Forrester Foundation. Na pewno kilka dni temu dostała pani list zapowiadający nasze przybycie.
– Nie dostałam żadnego listu.
– Och! – Przybyłe spojrzały na siebie wymownie, potem znów odezwała się pediatra:
– No, to bardzo niezręczna sytuacja. Coś takiego nie powinno w ogóle mieć miejsca. Jeżeli pani woli, możemy przyjechać kiedy indziej…
– Ale o co chodzi? Co z moim synem?
– Eric jest cukrzykiem, prawda? A my… Na pewno słyszała pani o Forrester Foundation?
– Bardzo mi przykro. Nie słyszałam.
– Fundację założył jakieś sześćdziesiąt lat temu przemysłowiec Maximilian Forrester po śmierci swego syna, który zmarł właśnie na cukrzycę. Zajmujemy się opracowaniem najskuteczniejszych metod leczenia. Przyjechałyśmy dzisiaj do pani, aby zaproponować nową, skuteczniejszą terapię dla Erica. – Podniosła walizeczkę. – Mam tutaj materiały informacyjne, ale z doświadczenia wiem, że najlepiej byłoby, gdybym sama pani wszystko wytłumaczyła i odpowiedziała na ewentualne pytania.
– Co to za terapia?
– Od razu panią uspokoję, że leczenie przeprowadziłby pani lekarz rodzinny. Tutaj jest nim doktor Kaufman, prawda?
Kobieta nadal była nieufna i ze zdenerwowania przygryzała dolną wargę.
– Dzięki tej kuracji Eric nie musiałby już przyjmować zastrzyków. – Nie widząc żadnej reakcji, kobieta w staroświeckich okularach w geście bezradności uniosła ramiona. – Jeżeli dzisiejsza wizyta pani nie odpowiada, bez problemu możemy przełożyć ją na inne popołudnie. Byłoby to jednak dopiero… – wyciągnęła staroświecki kieszonkowy kalendarzyk i przewertowała kartki. – Hmm… w tym miesiącu już się nie da. Mogłybyśmy przyjechać dopiero w lipcu.
– Nie. Proszę zaczekać – odparła kobieta, unosząc telefon do ucha. – Cathy? Też to dostałaś? Wszystko w porządku, prawda? Tak. Dziękuję. Dobranoc. – Potem zwróciła się do przybyłych: – Proszę, niech panie wejdą.
– Chętnie – powiedziała kobieta z walizeczką i weszła po schodach. Jej towarzyszka ruszyła za nią.
– Ale Eric już śpi – wyjaśniła Patricia Batt, zamykając za nimi drzwi.
– To dobrze – odpowiedziała kobieta, twierdząca, że jest pediatrą. – Bo to do pani chcieliśmy przyjechać. – Weszła do kuchni, położyła walizeczkę na stole i otworzyła ją.
W środku nie było niczego, co chociażby z grubsza przypominało broszury informacyjne, znajdowały się tam za to jakieś dziwaczne urządzenia dla bezpieczeństwa osadzone w styropianie.
Kobieta w okularach energicznym ruchem wyjęła urządzenie kształtem przypominające zwornicę śrubową i podała koleżance, która od razu zaczęła przyśrubowywać je do kuchennej futryny na wysokości głowy. Z urządzenia dyndał szeroki, skórzany pas.
– Hej! – zawołała zdumiona Patricia Batt. – Co pani robi?
– Proszę się nie bać i nie krzyczeć – odpowiedziały obie kobiety chórem tak zgodnym, że po plecach aż przechodziły ciarki. – W rzeczywistości zjawiłyśmy się, aby poddać panią drobnemu zabiegowi chirurgicznemu. Będzie dla pani lepiej, jeśli zostanie pani przedtem unieruchomiona. Nie będzie bolało, jeżeli nie będzie się pani bronić.
– Co do…?
W tym momencie kobieta o posturze zapaśnika złapała ją od tyłu, a zanim Patricia zdołała krzyknąć, rzekoma pediatra podskoczyła do niej z iniektorem i wstrzyknęła jej coś w tętnicę szyjną. W mgnieniu oka Patricia obwisła bezwładnie i pewnie upadłaby na podłogę niczym kłąb szmat, gdyby ta potężna jej nie podtrzymała. Dźwignęła ją i oparła o futrynę tak, by głowa znalazła się w urządzeniu. Następnie zacisnęła rzemień przytrzymujący głowę w odpowiedniej pozycji.
Ostatnim, co zobaczyła Patricia Batt, zanim straciła przytomność, był instrument podobny do pistoletu. Pistoletu o długiej, bardzo długiej lufie grubości ołówka, błyszczący jak złoto.
Kremowobiały lincoln stał przed domem przez cztery dni. I przez cztery dni nic się nie działo, nie otwierały się drzwi. Tylko wieczorami w jednym z okien zapalało się światło. Wreszcie piątego dnia drzwi znowu się otworzyły, a obie ubrane na biało kobiety wyszły na zewnątrz. W milczeniu, nie oglądając się za siebie, ruszyły do samochodu, schowały do bagażnika walizeczkę, wsiadły i odjechały. Tymczasem Patricia Batt stała w kuchni i zupełnie zobojętniała chowała naczynia do zmywarki.
Eric siedział w milczeniu na krześle, bezmyślnie wpatrując się w przestrzeń.