Читать книгу Hide Out - Andreas Eschbach - Страница 8
Оглавление3 | – Gdzie on jest? – Christopher nie wierzył własnym uszom.
– Pojechał, żeby porozmawiać z matką Serenity – odparła zniecierpliwiona Melanie Williams.
– A dlaczego ja nic o tym nie wiem? – wyrwało mu się bezwiednie i zaraz zrozumiał, że to był błąd. Przyjaciółka Jeremia-ha Jonesa, jasnowłosa fotografka z Nowego Jorku, spojrzała na niego z oburzeniem.
– Co proszę? Czyżby teraz Jeremiah Jones musiał się meldować u Pana Superhakera Computer Kida, zanim cokolwiek zrobi? Co ty sobie wyobrażasz?
Właśnie, co on sobie wyobrażał? Sam nie wiedział. Kiedyś wyobrażał sobie, że zdoła ukryć się przed Koherencją, dlatego szukał schronienia u Jeremiaha Jonesa oraz jego ludzi. Wyobrażał też sobie, że pozbędzie się chipa z mózgu, kiedy tylko odnajdzie doktora Connery’ego. O tak, wyobrażał sobie mnóstwo rzeczy. Ale wszystko jakoś tak wyszło zupełnie inaczej.
Uniósł dłonie w uspokajającym geście.
– Niczego sobie nie myślę. Chcę tylko wiedzieć… – przerwał. – Porozmawiać z nią? Jak to? Chyba nie przez telefon?
Amerykańskie tajne służby podsłuchiwały wszystkie rozmowy telefoniczne, a skoro Koherencja miała te służby pod kontrolą, podsłuchiwała również i ona.
– Oczywiście, że nie – odparła. – Akurat tyle rozumu Jere-miah ma już sam. To, żeby nie mówić niczego poufnego przez telefon, tłumaczył nam jeszcze wtedy, gdy ty przypuszczalnie nie wiedziałeś, co to komputer.
Christopher uniósł brwi. Nie potrafił sobie przypomnieć czasów, by tego nie wiedział. W końcu jego ojciec był programistą, a on siadał przed komputerem, od kiedy umiał myśleć.
– A jak on chce to zrobić?
– No, jak? Pojedzie do Santa Cruz.
Właśnie czegoś takiego się obawiał. Nie ufali mu. Od kiedy powrócili z tamtej samobójczej misji, podczas której udało mu się uwolnić ojca z łap Koherencji, upominał wszystkich: „Upgraderzy będą kontratakować! Koherencja jest diabelnie wściekła! To, czego doświadczyliśmy do tej pory, to jeszcze nic. Wojna dopiero się zaczęła!”
A Jeremiah Jones jakby nigdy nic pojechał sobie do Santa Cruz, tylko rzut kamieniem od Doliny Krzemowej, miejsca, które w USA stanowiło coś w rodzaju stolicy Upgraderów.
Christopher przesunął dłońmi po twarzy, uniósł wzrok ku drzewom, pod którymi stali.
– Czy pani przyjaciel nie zapomniał przypadkiem, że jest poszukiwany przez całą policję Stanów Zjednoczonych? Że jest numerem jeden na liście najniebezpieczniejszych terrorystów?
– Z pewnością nie zapomniał.
– I jak? Czy myśli, że w Santa Cruz nie ma policji?
– Wymknie się jej. Jest już duży, wiesz? Dorosły, jak to się mówi.
Czy ona w ogóle się nie martwiła? Mówiła takim tonem, jak gdyby starała się go sprowokować.
– Mogłem przecież z nim pojechać – rzucił Christopher. – Tak na wszelki wypadek.
Odgarnęła długie, jasne włosy.
– Taa. Pewnie jednak uznał, że da radę bez ciebie.
Christopher spojrzał na nią i nagle poczuł, że brakuje mu tchu. I z pewnością nie była to wina otoczenia, bo przecież tyle czystego, przejrzystego oraz pełnego tlenu powietrza, jak właśnie tutaj, głęboko wśród lasów rosnących wzdłuż granicy z Kanadą, rzadko można było znaleźć w gęsto zaludnionych rejonach świata.
Nie, nagle zrozumiał, o co chodziło z tym milczeniem ojca Serenity. I dlaczego Jeremiah Jones nie wyjawił mu swoich planów. Dlaczego nikt się nie zatroszczył, aby Christopher o czymkolwiek się dowiedział.
Powód okazał się diabelnie prosty – już mu nie ufano! Od czasu akcji w Dolinie Krzemowej, od tamtej ryzykanckiej wyprawy, w ogóle mu nie wierzyli. Raczej nawet byli na niego źli. Sądzili, że ich zdradził i oszukał.
Fatalnie, ale nawet nie mógł mieć im tego za złe. Po prostu wtedy uważał, że inaczej się nie da. Tak bardzo przyzwyczaił się do tego, że wszystko musi robić sam.
Zniechęcony opuścił ramiona.
– Dobra – powiedział i nagle poczuł, że ma już wszystkiego po dziurki w nosie. Tego obozu. Tych prymitywnych warunków życia. Tych zimnych nocy, wilgotnych ubrań oraz lodowatej wody do mycia. Tego codziennego jedzenia mięsa, tych drzew oraz krzaków ciągle zagradzających drogę, nierównego leśnego terenu pełnego dziur, gdzie można złamać sobie nogę, a przede wszystkim… przede wszystkim… miał już po dziurki w nosie tego przeklętego, bezczelnego robactwa. Wszędzie coś latało, pełzało, buczało, żarło oraz gryzło, drażniło, wpadało do oczu, ust, nosa, uszu. Zaplątywało się we włosy, ubrania… Naprawdę, miał tego dosyć. Absolutnie dosyć.
– Dobra – powtórzył raz jeszcze. – Rozumiem. – Skinął głową, aby pokazać, że naprawdę ją zrozumiał. – Już dobrze. Skoro on niczym się nie martwi… dlaczego ja miałbym się martwić?
Po tych słowach obrócił się na pięcie i odszedł. A raczej pokuśtykał, tak jak zawsze, kiedy musiał iść przez ten przeklęty las. Nieważne dokąd. Byle dalej.
Pewnie lepiej im było, kiedy jeszcze do nich nie dołączył. A przecież zaproponował im uczciwy interes: wyjawił, kto jest prawdziwym przeciwnikiem, oraz tak zmanipulował nadzór satelitarny, że nie potrafiono wytropić obozu. W zamian prosił tylko, by doktor Connery uwolnił go od chipa. I to wszystko.
A potem? To przecież właśnie Jeremiah Jones próbował go przekonać, że jednak mają szanse przeciwko Koherencji i że on, Christopher Kidd, jest taką szansą, bo mając chip, jako jedyny człowiek potrafi dowolnie przyłączać się oraz odłączać od Koherencji.
I co, teraz tak po prostu zmienił zdanie?
Równie dobrze można by powiedzieć: Jones wreszcie dostrzegł, że Christopher od samego początku miał rację.