Читать книгу Antykomunizm, czyli upadek Polski - Andrzej Romanowski - Страница 44
Słówko o celu
ОглавлениеNo dobrze – powie ktoś – ale to, co w książce tej najważniejsze, to i tak publikacja źródeł. Ktoś inny doda, że edycja wszelkich źródeł, do niedawna przecież niedostępnych, pozostaje największym osiągnięciem Instytutu. Z niedostępnością źródeł przed powstaniem IPN-u wprawdzie bym nie przesadzał, ale zgoda – pozycje edytorskie Instytutu są nieraz bardzo cenne. Nieraz – bo jednak znacznie częściej mają one znaczenie marginalne.
Nie wydaje się, by historycy IPN-owscy zachowywali ów profesjonalny instynkt, który historykowi „bezprzymiotnikowemu” natychmiast podpowie, że wszystkich źródeł i tak się nie wyda – one pozostaną w archiwach. Tymczasem IPN publikuje źródła bez umiaru i bez założonego planu, z rozrzutnością podobną jak w książce Cenckiewicza i Gontarczyka, gdzie dokumenty sfotografowano na kolorowych planszach. Ale jakiż to pożytek z owego „przyczynku do biografii”? I jaki pożytek z książek o powtarzających się tytułach „X w oczach bezpieki”? Sfotografowanie, bądź odpisanie, kilkuset stron maszynopisu, lub nawet rękopisu, rozmaitych meldunków i donosów jest zadaniem łatwym. Publikowanie kwestii tak monotematycznych jest zadaniem jałowym. Czy warto wydawać kolejne tomy dla pogrążenia kolejnych (żyjących i nieżyjących) agentów? Czy w celu lepszego uzasadnienia takich zabiegów trzeba zapowiadać (jak w rzeszowskim opracowaniu Aparat represji w Polsce Ludowej 1944 –1989, 1/2/2005) wydanie „krytycznej edycji zebranych donosów”?
Owszem, jest w tym szaleństwie „racjonalne jądro”. Pisze Jerzy Eisler:
Tak jak dzisiaj funkcjonują w środowisku naukowym (i nikogo to nie dziwi) historycy wojskowości, badacze dziejów gospodarczych czy historii społecznej […] tak, być może, wyodrębnią się badacze aparatu bezpieczeństwa, zajmujący się jego strukturami, technikami pracy, funkcjonowaniem, obsadą personalną, tworzeniem i wykorzystywaniem agentury itd. (Polski rok 1968,Warszawa 2006, s. 755).
Wolno więc mieć nadzieję, że historycy bezpieki będą rzeczywiście badać tę problematykę sine ira et studio. Na razie jednak, preferując wycinkowość, idą po linii najmniejszego oporu. Ale co więcej: nikogo w IPN nie interesują studia porównawcze – na przykład na temat UB/SB i carskiej Ochrany. To prawda, że ustawową działalność Instytutu ogranicza data początkowa: 1939. Ale może to właśnie jest nieszczęście? Może trzeba było zawczasu pomyśleć o badaniach szerszych, bardziej kompleksowych? Karmimy dziś społeczeństwo rzewnymi opowieściami o rodakach zesłanych przez Sowietów w latach trzydziestych, jeszcze przed II wojną światową, do Kazachstanu – ale czy to nie IPN jest predestynowany do kultywowania pamięci o ich losach?
Tymczasem, obserwując zmagania Instytutu z materią historyczną, przypomina się historiografia i historyczne edytorstwo czasów stalinowskich. Wszak tam również historyk był prokuratorem: oskarżał „klasy posiadające” o wyzysk chłopa i robotnika. Tam również wydawano źródła dotyczące drobnego wycinka rzeczywistości – na przykład dokumenty o danej wsi. Jednak z postawy natrętnie oceniającej, bądź z wycinkowego trudu edytora, wynikało niewiele. Obecnie, jakkolwiek by IPN epatował swą naukowością, cokolwiek by mówił o międzynarodowym uznaniu dla swych prac, kiedykolwiek by przedstawiał swe rozwiązania jako „wzorcowe w regionie” – cel przyświecający tym badaniom jest głównie pozanaukowy. A więc i nauka ma z tego pożytek skromny.