Читать книгу Antykomunizm, czyli upadek Polski - Andrzej Romanowski - Страница 45

Historyk czy policjant?

Оглавление

„W historiografii najnowszej – mówił prof. Karol Modzelewski – nieszczęście polega dziś na tym, że historycy – nie tylko ci zatrudnieni w IPN – bardzo często mylą profesje. Coraz częściej mam wrażenie, że zwłaszcza historycy młodego pokolenia kilka, kilkanaście lat temu źle wybrali kierunek studiów. Powinni byli iść na prawo karne, zostać prokuratorami albo sędziami. A może policjantami, ale na pewno nie historykami” („Gazeta Wyborcza” 13–15 VIII 2005). Jeżeli skaza ta dotknęła także historyków spoza IPN – cóż mówić o historykach Instytutu, który takie postawy ustawowo stymuluje?

Istota problemu IPN nie tkwi bowiem – jak uważają niektórzy – w zamianie powściągliwego Kieresa na radykalnego Kurtykę (ten drugi jest zresztą wybitnym historykiem, tyle że dziejów Polski średniowiecznej i wczesnonowożytnej). Istota problemu IPN tkwi w ustawie o IPN. Piszę o tym od dawna – trudno bez końca powtarzać własne argumenty. Tak czy inaczej, po dziesięciu latach obowiązywania ustawy i po ośmiu latach od faktycznego powstania IPN-u, widać już gołym okiem: unia, jaką w Instytucie zawarły prawo karne i nauka historyczna, okazała się katastrofą.

Unia ta bowiem działa deprawatorsko w obie strony. Skoro IPN-ow­ska prokuratura operuje na materiałach ubecko-esbeckich, to musi (wszak powinna na czymś się oprzeć) przyjmować za dogmat ich wiarygodność. A skoro w ten sposób działa IPN-owska prokuratura, to i IPN-owscy historycy nader często muszą albo wprost rezygnować z krytyki źródła, albo przynajmniej przyjmować jego optykę. Co więcej jednak: IPN-owscy historycy negują de facto zjawisko, o którym mówią dziś byli esbecy i które zaświadcza instrukcja gen. Kiszczaka: że informacje włożone w usta rzekomego agenta zostały zdobyte techniką operacyjną.

Cóż jednak się dziwić: historyk IPN-owski ma być czymś więcej niż historykiem. Ma być kreatorem. Przecież wynajmuje się on do celów pozahistorycznych i pozanaukowych, a więc niezgodnych z jego zawodowym etosem. Staje się ekspertem w akcie oskarżenia, człowiekiem wypożyczonym przez prokuraturę dla jej celu: zamiany płynnej materii dziejów na twardą materię procesową. Porzucając de facto swą profesję, staje się wspomnianym prokuratorem bądź sędzią. I – jak straszni mieszczanie w wierszu Tuwima – widzi wszystko oddzielnie.

„Oddzielność” tę ukazał niechcący Andrzej Grajewski. Ten były członek Kolegium IPN mówi („Gazeta Wyborcza” 25 XI 2008): „Różnimy się [z abp. Józefem Życińskim] w podejściu do dokumentów [esbeckich]. Arcybiskup kwestionuje ich wiarygodność, ja nie” [podkr. – A.R.]. Dalej natomiast, w tym samym wywiadzie, powiada Grajewski: „Z zachowanej karty ewidencji wynika, że arcybiskup został zarejestrowany jako TW Filozof. Nie był to werbunek fikcyjny. I tu zgadzam się z ks. Zaleskim. Oni go naprawdę zarejestrowali, choć on mógł o tym nie wiedzieć” [podkr. – A.R.]. Czym więc jest wiara Grajewskiego w autentyczność dokumentów esbeckich? Wszak na podstawie archiwów IPN – bez próby konfrontacji z innymi przekazami, a więc i odpowiedzi na fundamentalne pytanie „wiedział, czy nie wiedział” – skazuje się dziś na śmierć cywilną dziesiątki osób. Grajewski przyznaje, że wobec arcybiskupa Życińskiego ma „empatię”. Nie miał jednak tej empatii, gdy demaskował ojca Hejmo (choć za swe emocjonalne wystąpienie przynajmniej potem przeprosił). Tak czy inaczej – cóż warta jest lustracja? I gdzie ta prawda, która ma nas wyzwolić?

Antykomunizm, czyli upadek Polski

Подняться наверх