Читать книгу Antykomunizm, czyli upadek Polski - Andrzej Romanowski - Страница 53

Krzywda

Оглавление

Ale i tak najgorszy jest w IPN los obywatela: w każdej chwili może on stać się przedmiotem ataku. Wynoszenia z poesbeckich archiwów nazwisk zarejestrowanych tam ludzi nie byłbym w stanie zaakceptować nawet w przypadku kapusiów (od wymierzania sprawiedliwości jest z jednej strony sąd, z drugiej – konfesjonał), tym bardziej więc nie mogę tego przyjąć w przypadku osób niewinnych. Bo przecież są tu też ludzie niewinni! I choć Bronisław Wildstein ma zapewne rację, że „bezpieka nigdy siebie nie oszukiwała”, to równocześnie nie ma racji, bo nie uwzględnia zwykłego w PRL bałaganiarstwa i nacisków „statystycznych”, owego „wielkiego picu”, o którym pisze Mirosław Czech, czy zwykłych w rodzaju ludzkim barier intelektualnych i szumu komunikacyjnego, a wreszcie i rozmaitych kategorii współpracy oraz różnych technik pozyskiwania informacji, w rodzaju słynnej instrukcji gen. Kiszczaka nakazującej kamuflowanie źródeł. Przytoczmy dwa tylko nazwiska: Lecha i Jarosława Kaczyńskich. Ten pierwszy, po ujrzeniu swej teczki, rzekł, że odzwierciedla ona „ubecką wizję świata”. Ten drugi jest kojarzony z „lojalką” – w rzeczywistości fałszywką wyprodukowaną w latach dziewięćdziesiątych. A skoro takie oszustwo popełniły służby III RP – jak możliwa jest pełna wiarygodność dokumentów wytworzonych przez SB w PRL?

Tymczasem IPN zdaje się mówić obywatelowi: to, co od nas otrzymujesz, to wszystko prawda. Od dziś jesteś depozytariuszem wiedzy dostępnej nielicznym. I teraz wiesz: nie ma ludzi niewinnych. Są ci, na których już coś znaleziono, i ci, na których jeszcze nic nie znaleziono. Bo wszystko jest ubrudzone, ale ty sam – ty jeden – jesteś czysty: nie na darmo otrzymałeś dostęp do świątyni prawdy. A równocześnie, z samej IPN-owskiej „góry”, sączą się kolejne „rewelacje”: a to książka Cenckiewicza i Gontarczyka o Wałęsie, a to przypis Żaryna o ks. Jankowskim…

I tak oto, hipnotyzując, żeruje IPN na ludzkich słabościach. Wiem, co mówię, bo przed laty, na wieść o agenturalnym uwikłaniu ojca Hejmo, złapałem się na odruchu satysfakcji: „a to dostało się temu stronnikowi Radia Maryja”! I gdy po paru minutach nadeszła refleksja, pomyślałem, że przecież bardzo dobrze rozumiem lustratorów. My, ludzie, lubimy łapać bliźniego na złym uczynku. Wyrastamy wtedy w swoich oczach, napawamy się dumą, że nie jesteśmy „tacy, jak ten oto celnik”. Przed paru laty moi koledzy z Uniwersytetu Jagiellońskiego napisali w kontekście ustawy lustracyjnej: „Informujemy publicznie, że złożyliśmy takie oświadczenia [lustracyjne – A.R.], nie czując żadnej niedogodności z tym związanej. A uczyniliśmy tak nie tylko z tego powodu, że nie mamy się czego wstydzić, ale przede wszystkim dlatego, iż uważamy, że tak pracodawca, jak młodsi koledzy i studenci, mają prawo wiedzieć, jak postępowaliśmy niegdyś” [wszystkie podkr. – A.R.]. Umiemy więc zadbać o certyfikat własnej moralności… Zwłaszcza że to tak proste: udać się po zaświadczenie do IPN. Stawka jest wysoka: w IPN grzechy nie będą nigdy odkupione, cnota lśni tutaj blaskiem najmocniejszym z możliwych. A najważniejszy pozostaje i tak odwet.

Antykomunizm, czyli upadek Polski

Подняться наверх