Читать книгу Antykomunizm, czyli upadek Polski - Andrzej Romanowski - Страница 51

Deprawacja

Оглавление

W sprawie klęski w IPN historycznego profesjonalizmu trudno dorzucić nowe argumenty po artykule Mirosława Czecha. Skoro jednak Andrzej Friszke nadmienił wcześniej o lustracji dominikanina, ojca Konrada Hejmo, to warto przypomnieć, jak tryby mielące historyków działały w IPN także w czasach Leona Kieresa. Bo przypadek z Hejmą to nie był, jak chce Friszke, jedynie „błąd”! Lustrujący zakonnika Andrzej Grajewski, Paweł Machcewicz i Jan Żaryn nie zadali sobie trudu ani nawiązania kontaktu z „oskarżonym”, ani przeprowadzenia rozmowy z prowadzącym go esbekiem, ani nawet przeczytania artykułów z pisma „W drodze”, mogących świadczyć o stopniu szkodliwości podjętej przez Hejmę współpracy. Za emocjonalizm oskarżeń Grajewski przynajmniej przeprosił, natomiast Machcewicz – skądinąd jeden z najwybitniejszych historyków swego pokolenia – na pytanie, czy skonfrontuje materiały esbeckie z funkcjonariuszem „prowadzącym” ojca Hejmę odpowiadał: „Mam wątpliwość natury etycznej. Traktowanie funkcjonariusza SB, którego zadaniem było osaczanie ludzi, łamanie ludzi, jako pełnoprawnego źródła – to dla mnie nieetyczne” („Gazeta Wyborcza” 14 VI 2005).

Powstaje więc pytanie: czy historyk może być takim wrażliwcem? Czy ma on klasyfikować źródła pod względem postawy moralnej ludzi je wytwarzających? Czy taka selekcja nie jest przejawem założonej z góry tendencji? I czy w ogóle można mieć taki stosunek do badania przeszłości? Minęło jednak parę lat i w wystąpieniach Machcewicza przestałem słyszeć dawną zajadłość. Co się zmieniło? Tylko jedno: nie pracuje on już w IPN.

I tu właśnie tkwi problem. Profesor Paczkowski bezpodstawnie insynuuje „Gazecie Wyborczej” ukucie terminu „historyk IPN-owski”: termin taki funkcjonuje od dawna w środowisku historycznym, a dokumentuje to Friszke, piszący o „izolowaniu się historyków IPN od życia naukowego uniwersytetów czy struktur PAN”. Na uprawianie historiografii tendencyjnej historyk IPN-owski jest bowiem po prostu „skazany”, co oczywiście nie znaczy, by fachowcy o twardym kręgosłupie nie byli w stanie temu się oprzeć, ani że nie powstają w IPN również książki ważne i cenne, bywa że i rewelacyjne. Jednak pokusa wartościowania (osądzania, piętnowania etc.) uwidacznia się w Instytucie raz za razem, poczynając właśnie od sprawy ojca Hejmo, gdy materiał historyczny musiał być w ekspresowym tempie przygotowany pod z góry założoną tezę, po oskarżenie przez prezesa Kurtykę Aleksandra Kwaśniewskiego – akurat wtedy, gdy były prezydent zaryzykował krytykę Instytutu. A dołącza się do tego „przyjmowanie optyki źródeł”, w tym przypadku źródeł służb specjalnych – w dodatku komunistycznych służb specjalnych – a to już wymaga niezwykłej ostrożności i precyzji, nieznanych IPN-owskim „wilczkom”, choćby tylko z racji ich tak często młodego wieku.

Ale nieszczęściem jest też ustawowe ograniczenie obszaru badawczego IPN: ma on zajmować się wyłącznie okresem 1939–1990. Pomińmy już datę końcową, choć – gdy trzeba było uderzyć w Lecha Wałęsę – badania bez problemu dochodziły do roku 1995. Lecz jak może być poważną instytucja, która nie tylko ma ustawowo ograniczone pole badań, ale nawet na tym polu (jak świadczy cytowany w poprzednim rozdziale Janusz Kurtyka) dokonuje zawężeń dalszych, dokonywanych w dodatku z przyczyn nie merytorycznych, lecz ideologicznych? IPN, jak się wydaje, powstał nie po to, by ocalać narodową pamięć, lecz by amputować całe obszary narodowej pamięci.

Antykomunizm, czyli upadek Polski

Подняться наверх