Читать книгу Antykomunizm, czyli upadek Polski - Andrzej Romanowski - Страница 52
Manipulacja
ОглавлениеPrzyjęcie głębokich wartościowań nie może przy tym nie rzutować na epoki jeszcze wcześniejsze. Wszak gdyby przez IPN-owskie sito przepuścić bojowników o niepodległość z czasu zaborów, niewielu cnotliwych by się ostało. W każdym razie nie uchroniłby się ani Kościuszko, biorący od cara grube pieniądze w zamian za obietnicę niepodniesienia już oręża, ani Mickiewicz, przyrzekający donosić na kolegów, ani Łukasiński, zakładający konspirację z podszeptu tajnej policji, ani Traugutt – oficer rosyjski, tłumiący węgierską Wiosnę Ludów … A cóż powiedzieć o bohaterach powstania styczniowego, którzy w zeznaniach złożonych w śledztwie byli tak niepowściągliwi? I cóż rzec o bohaterach innych XIX-wiecznych powstań? Dlaczego nikt nie wpadł na pomysł, by również tamtą historię napisać „na nowo”: na bazie papierów policyjnych?
Ale spoko. Prędzej czy później, ktoś na to wpadnie. Sygnały już zresztą się pojawiły – na razie w postaci oskarżeń pod adresem wielkiego badacza historii XIX wieku, prof. Stefana Kieniewicza. Choć przy okazji warto odnotować, że akurat w tej konkretnej sprawie wyważone i powściągliwe stanowisko zajął, tak zwykle radykalny, prof. Andrzej Nowak – vide wywiad z nim w „Dzienniku” z 4–5 IV 2009. Nie zmienia to faktu (można rzec: tym bardziej nie zmienia to faktu, który widzi nawet Nowak), że pisanie „na nowo” historii Polski XIX wieku jest niebezpieczeństwem realnym. I nie trzeba tłumaczyć, że byłoby to dla polskiej pamięci zbiorowej – ba! dla polskiej tożsamości – zabójcze.
Na razie wszakże niebezpieczeństwo mamy jedno: IPN-owską kodyfikację polskiej pamięci, dotyczącej czasu niedawno minionego: drugiej połowy XX wieku. Przeorania tożsamości na tę skalę nie dokonywano u nas od czasu stalinizmu i trudno do takich działań nie czuć obrzydzenia, skoro wyraża się w nich nie tylko światopoglądowo-partyjna tendencyjność historyka, ale też jego pogarda dla zdrowego rozsądku obywatela. Można się cieszyć, że – jak się zdaje – zabiegi te poniosły klęskę. Ale nie sposób się cieszyć, że dla najmłodszych pokoleń historia ostatnich lat dwudziestu jest świństwem. Czy taki ma być rezultat „edukacji” IPN?
Kolejnym rezultatem jest zaś stan polskich archiwów. Wielokrotnie alarmowałem, że IPN, tak na mocy konkretnych paragrafów ustawy, jak w swej codziennej praktyce, przenosi i faktycznie rujnuje zespoły archiwalne, że dokonywane w ten sposób ich upolitycznienie jest zjawiskiem niespotykanym w najczarniejszych czasach PRL. Przed paru laty (w „Polityce” z 9 VI 2007) mówił o tym wiceprezes Stowarzyszenia Archiwistów Polskich, Zbigniew Pustuła: „Żadne względy racjonalne, wynikające z wielu lat doświadczeń państw demokratycznych, nie uzasadniają wyjęcia fragmentów zasobów archiwalnych z mnóstwa instytucji – bo do IPN ściągnięto akta z ok. 150! – i skoncentrowania tego w jednym miejscu”. Gniewną polemikę z Pustułą wszczął wtedy natychmiast prof. Andrzej Paczkowski – czy można się temu dziwić? Tymczasem straty w polskich archiwaliach są już nie do odrobienia, bo nikt po raz drugi nie będzie zbiorów przetasowywał i przenosił z IPN na miejsce im właściwe. I jest to może najwyższa cena, jaką zapłaciliśmy za istnienie IPN-u. Nie widzi jej tylko naczelny dyrektor Archiwów Państwowych, dr Sławomir Radoń; za to (w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” z 11–13 IV 2009) staje się on po raz kolejny demagogiczną tubą IPN.