Читать книгу Jezioro Ciszy. Inni - Anne Bishop - Страница 10

ROZDZIAŁ 5

Оглавление

GRIMSHAW

WTOREK, 13 CZERWCA

Następnego ranka Grimshaw zaparkował radiowóz przed komisariatem policji w Sprężynowie i przyjrzał się budynkowi. Z zewnątrz wyglądał bardziej jak sklep, który czasami jeszcze działał, ale był zaniedbany, bo nie przynosił właścicielowi odpowiednich dochodów.

Biorąc pod uwagę nowe zadanie, nie wróżyło to zbyt dobrze Grimshawowi; kiepsko świadczyło też o ostatnim policjancie, który przebywał w tym miejscu.

– To tymczasowe przeniesienie – powiedział kapitan Hargreaves.

– Nie lubię pracować i bawić się z innymi ludźmi. To dlatego pracuję w policji drogowej – mruknął Grimshaw. – Dlaczego z mieszkańcami nie mogą porozmawiać chłopcy z JWK? Teraz to ich dochodzenie. Niech któryś z nich trafi za biurko w Sprężynowie.

Zapadła cisza. Pracował na stacji w Bristolu pod dowództwem Hargreavesa zaledwie od kilku tygodni, ale już wiedział, że gdy zapadała taka ciężka cisza, należało zachować ostrożność.

– Byłoby dziwnie, gdyby drużyna JWK z Putney zajęła się tą sprawą, ponieważ teren ten znajduje się już poza ich kompetencją – powiedział wreszcie Hargreaves. – Dlatego chcę mieć w wiosce kogoś, kto będzie mi składał raporty i załatwiał codzienne sprawy podczas tego dochodzenia. Postanowiliśmy, że tym kimś będziesz ty. – Po chwili dodał: – Musimy być ostrożni. Nie mogę pozwolić, żeby komukolwiek nadepnięto na odcisk. Chłopcy z miasta nie zawsze doceniają fakt, że trafili do małej wioski takiej jak Sprężynowo.

Innymi słowy – pomimo wszystkich dowodów z ostatniego roku na to, jak reagują terra indigena, gdy coś im się nie podoba – zespół JWK może chcieć poprowadzić to dochodzenie tak, jakby miał do czynienia z ludźmi.

I w ten sposób został tymczasowym dowódcą komisariatu w Sprężynowie, podczas gdy zespół JWK z Putney zajął się podejrzaną śmiercią Franklina Cartwrighta (o ile wizytówki znalezione nieopodal ciała należały do ofiary).

Kapitan Hargreaves powiedział mu, że komisariat będzie otwarty, a jeśli nie, to Grimshaw powinien się zgłosić do burmistrza albo do najemców, którzy mają biura na drugiej kondygnacji. Drzwi były otwarte, więc Grimshaw wszedł do środka, żeby się rozejrzeć, zadowolony, że nie musi z nikim rozmawiać. W środkowej szufladzie jednego z biurek znalazł pęk kluczy. Schował je do kieszeni, zakładając, że ktoś zostawił je specjalnie dla niego. Założył również, że gospodarz – albo spółka holdingowa będąca właścicielem tego budynku – również ma klucze zarówno do komisariatu, jak i do dwóch biur na drugim piętrze. Jedno biuro wynajmował jedyny prawnik w wiosce. A drugie? Hargreaves nie posiadał informacji o drugim najemcy.

Dwa biurka, po jednym z każdej strony pokoju. Krzesło do pracy za każdym biurkiem i krzesła dla interesantów przed. Szafa na broń bez broni. Cela w tylnej części budynku – a dokładniej pokój z pojedynczym łóżkiem i chwiejnym stolikiem nocnym; kraty w oknach i drzwiach. Schowek na materiały eksploatacyjne i ściana szafek na akta, w których rzeczywiście znajdowały się teczki, chociaż dotyczące nieaktualnych spraw. Łazienka z kabiną prysznicową. Niewielka kuchnia, w której znajdowała się stara, lecz nadal działająca lodówka oraz nowy ekspres do kawy.

W razie czego może spać na komisariacie do czasu, aż znajdzie jakąś kwaterę.

Przejechał palcem po biurkach i z zaskoczeniem stwierdził, że pokrywa je zaledwie cienka warstwa kurzu – nic poza tym, czego można by się spodziewać tuż przed cotygodniowym sprzątaniem. Niemiłe wrażenie wynikało raczej z wieku tego budynku i znajdujących się w nim przedmiotów niż z nieporządku.

Nie wiedział, czy to dobrze, czy źle.

Po obejrzeniu swojej nowej siedziby wyszedł na zewnątrz. Po jednej stronie komisariatu znajdował się wiejski ratusz, w którym mieściły się sala sądowa oraz biura wszystkich służb. Naprzeciwko był bank. Bezpośrednio po drugiej stronie ulicy znajdował się sklep o nazwie Zaczyn Tani.

– Na wszystkich drwiących bogów… – mruknął Grimshaw i przeszedł przez drogę. Czy to jakiś targ? A może coś bardziej ezoterycznego i na granicy prawa?

Gdy postawił stopę na chodniku i zobaczył w oknie tabliczkę z informacją o wyprzedaży używanych książek, wszystko zrozumiał. Zaczyn Tani. Zaczytani.

– Urocze. – Nienawidził wszystkiego, co urocze. I już nie lubił pomysłowego właściciela tego miejsca.

Drewniane drzwi były szeroko otwarte. Grimshaw uchylił moskitierę i wszedł do środka. Gdy jego oczy dostosowywały się do mrocznego wnętrza, ogarnęło go niepokojące wrażenie. Rozpoznawał człowieka stojącego przy stoliku informacyjnym w przedniej części sklepu…

– Cześć, Julianie – powiedział.

– Witaj, Wayne. Jeśli ściągnięto cię tutaj w związku z tym trupem, to już ci współczuję.

Dziesięć lat temu byli słuchaczami w jednej z policyjnych szkół w Regionie Północno-Wschodnim i przyjaźnili się do czasu, gdy Julian zniknął kilka lat po ukończeniu szkoły. Jednak dopiero po wydarzeniach zeszłego roku – które wstrząsnęły całym kontynentem Thaisii – Grimshaw zebrał dostateczną ilość informacji, żeby dojść do kilku wniosków odnośnie do Juliana Farrowa.

Julian był genialnym słuchaczem. Gdy chodziło o niektóre testy, niezbyt się wyróżniał na tle grupy, ale miał zadziwiającą umiejętność wyczuwania otoczenia i zawsze wiedział, kiedy uciec, nawet jeśli na horyzoncie nie było jeszcze widać problemów.

Podczas ćwiczeń wiedział, kiedy policja musi iść ulicą z wyciągniętą bronią i kiedy sama obecność funkcjonariuszy stworzy kłopoty – albo je rozwiąże. Gdy pracował w policji, umiejętność ta wiele razy uratowała skórę jego kolegom. To dlatego Incydent był dla niego bardziej obciążający, niż powinien.

Julian odkrył jakieś nieprawidłowości – prawdopodobnie korupcję w kręgach oficjeli lub policjantów. Nieprawidłowości z rodzaju tych, które niszczą karierę zawodową i kończą się wyrokami więzienia.

Pewnej nocy, kiedy był na swojej zmianie, a jego partner na zwolnieniu, Julian odpowiedział na wezwanie o pomoc. Kiedy przybył na miejsce, nie znalazł przestraszonej kobiety, która zadzwoniła pod numer alarmowy; zastał natomiast czekających na niego pięciu mężczyzn w kominiarkach. Mieli pałki i kije. Napadli na niego, zanim zdążył wyciągnąć broń. Dwóch z nich go dźgnęło, dostał też kilka ciosów pałkami, ale jakoś się wyswobodził i rzucił do ucieczki.

Może był zdezorientowany. A może wyczucie, które chyba zawiodło go w tej ciemnej uliczce, ponownie zaczęło go wspierać. Bo jak inaczej wytłumaczyć, dlaczego skręcił w inną uliczkę, taką, która kończyła się murem? Wdrapał się na wielkie kontenery na śmieci i udało mu się przeskoczyć przez mur. Potem stracił przytomność wskutek utraty dużej ilości krwi.

I tak właśnie zeznał: że zemdlał i w związku z tym nie widział, co podążało za pięcioma goniącymi go mężczyznami. Ale coś podążało. Coś wystarczająco dużego i potężnego, aby wypatroszyć pięciu mężczyzn przed wyrwaniem im rąk, nóg i oderwaniem głów. Okrucieństwo tej zbrodni zszokowało całą policję w Regionie Północno-Wschodnim, nie wspominając o panice, jaka wybuchła wśród mieszkańców. Ludzie myśleli, że dopóki nie przekraczają granic miast, terra indigena im nie grożą.

Nikt nie mógł udowodnić, że Julian nie stracił przytomności, że nie słyszał tego, co się działo z tamtymi mężczyznami. Nikt nie mógł udowodnić, że wybrał akurat tę uliczkę, żeby mężczyźni znaleźli się w pułapce. Można było jedynie stwierdzić, że padł ofiarą próby zabójstwa – albo co najmniej ataku, jeśli mężczyźni mieli tylko zniechęcić go do dalszego dochodzenia w sprawie nieprawidłowości.

Nikt nie był w stanie niczego udowodnić. Ale wszyscy policjanci, którzy chodzili z nim do szkoły albo z nim pracowali, znali jego predyspozycje i byli pewni, że nie wybrał tej uliczki przypadkiem. Nikt jednak nie mógł udowodnić, że wyczuł to, co się stanie z mężczyznami, którzy pobiegną za nim w tę uliczkę. Ponieważ dwóch z tych mężczyzn było kolegami z policji, zrobił się smród i wszczęto najróżniejsze dochodzenia. W końcu zawarto z Julianem ugodę w ramach rekompensaty za odniesione rany, które zostały uznane za na tyle poważne, że musiał zakończyć karierę policjanta. Po tym wszystkim zniknął.

Aż do tej chwili.

Grimshaw rozejrzał się wokół. Księgarnia chyba nie była najlepiej prosperującym biznesem, ale może to kwestia pory dnia.

– Księgarnia?

– Muszę jakoś zarobić na życie – odparł Julian. – Lubię książki, lubię czytać.

A ja wiem, kiedy ktoś unika odpowiedzi.

– Dlaczego tutaj?

– A dlaczego nie?

Grimshaw oparł oba przedramiona na stole, przyjmując zrelaksowaną pozycję. Po chwili Julian stanął tak samo. Na pierwszy rzut oka wyglądali jak dwaj przyjaciele, którzy opowiadają sobie, co u nich słychać.

– Dlaczego naprawdę tu jesteś? – zapytał Grimshaw. – Zanim spróbujesz wcisnąć mi kit, pozwól, że ci przypomnę: nie jestem głupi i znamy się dość długo. Poza tym zawsze coś mnie zastanawiało w sposobie, w jaki opuściłeś nasze szeregi.

– A myślałeś, że po Incydencie ktoś z policji będzie jeszcze chciał ze mną pracować? – odparował Julian.

– Ja bym chciał. – Przyjrzał się człowiekowi, który kiedyś był jego przyjacielem. – Dlaczego nie powiedziałeś nikomu, że jesteś Intuitem i że nie ty jeden masz takie umiejętności?

Zabrzmiało to tak, jakby Grimshaw wiedział o tym od jakiegoś czasu, a nie czekał na potwierdzenie swej teorii.

– I miałbym narazić moich ludzi na dyskryminację lub prześladowania? – Szare oczy Juliana stały się zimne jak kamień. – Już to przerabialiśmy. Wiedzieliśmy, jak inni ludzie reagują na nasze umiejętności wyczuwania różnych rzeczy. Dlatego nasze społeczności żyją na dzikich terenach i dlatego nie przyznajemy się do tego, kim jesteśmy, gdy musimy na jakiś czas opuścić podobnych sobie.

– Teraz, gdy niektórzy Intuici, że tak powiem, wyszli z szafy, szacuje się, że jedna na trzy ludzkie społeczności na obszarze Jezior Palczastych jest wspólnotą Intuitów lub mieszanką Intuitów i ludu Prostego Życia – zauważył Grimshaw.

– Ale wiedza ta nie jest dostępna poza kręgami rządowymi i policyjnymi. Nie potwierdzono również, które społeczności są intuickie. A Jeziora Palczaste czy Jeziora Piór, jak nazywają je Inni, są terenami dzikimi. Nad żadnym z nich nie ma jednej wsi kontrolowanej przez człowieka. Jeździsz w policji drogowej, więc z pewnością dobrze o tym wiesz.

Wiedział.

– Skoro koniecznie chciałeś utrzymać w tajemnicy to, kim jesteś, dlaczego nie wstąpiłeś do intuickiej szkoły policyjnej w jednej ze swoich społeczności?

– Nie było takiej. Wtedy jeszcze takiej nie było. Teraz jest ich kilka w Regionie Północno-Wschodnim. Założono je dla mężczyzn, którzy odczuwają potrzebę służenia i pełnienia ochrony.

Grimshaw cały czas przyglądał się człowiekowi, który kiedyś był jego przyjacielem. Ciemne włosy Juliana były wystarczająco długie, by zaczesać je do tyłu i związać w maleńką kitkę, ale nie robił tego, więc wyglądały na potargane. Może sądził, że to się podoba niektórym kobietom. Smukła i przystojna twarz z cienką blizną na jednym policzku – pamiątką po tamtym ataku. Grimshaw podejrzewał, że Julian Farrow miał kilka innych pamiątek po tamtej nocy, takich których nie widać na skórze, których nie dostrzeże ludzkie oko.

Ale Julian był również świetnym gliną. Więcej – był świetnym dochodzeniowcem.

Co tak naprawdę robił przez te wszystkie lata?

– Jesteś pewien, że w Sprężynowie robisz tylko to? Sprzedajesz książki?

Julian spojrzał w stronę drzwi. Grimshawowi wydawało się, że słyszał ciche drapanie w moskitierę, ale gdy zerknął przez ramię, nic nie zauważył.

– Mam dla ciebie lekturę na wieczór – odezwał się Julian.

Poszedł na zaplecze, a gdy minutę później wrócił, położył na blacie dwie książki i coś, co wyglądało jak wąska deska do krojenia. Otworzył stojący na kontuarze pojemnik, wyłożył na deskę dziesięć kawałków marchewki, a potem podszedł do moskitiery. Otworzył ją i podparł wielkim dzbanem wypełnionym piaskiem lub wodą – Grimshaw nie widział tego z miejsca, w którym stał – po czym położył deskę na ziemi tuż za progiem.

Gdy cofnął się do wnętrza księgarni, wyciągnął dwa palce i powiedział:

– Po dwa kawałki dla każdego z was.

Grimshaw wpatrywał się w stworzenia, które zebrały się przy drzwiach. Było ich pięć. Przez chwilę zastanawiał się, czy Julianowi już kompletnie odbiło. Zaczął dokarmiać olbrzymie szczury? Ale ich twarze wcale nie były szczurze. Co mogłoby być tak uszczęśliwione z powodu kawałka marchewki?

– Alan Wilcza Straż pisze thrillery – powiedział Julian, gdy ponownie zajął miejsce po drugiej stronie lady. – Druga książka to tajemnica napisana przez intuickiego pisarza.

– Co u diabła… – szepnął Grimshaw. Dostrzegłszy ostrzegawczy błysk w oczach Juliana, wziął do ręki jedną z książek. – Nigdy nie słyszałem o Alanie Wilczej Straży. – Wiedział jednak, co oznacza to imię. Autor był Wilkiem terra indigena. – Lubisz takie rzeczy?

– Tak. A jego perspektywa gatunku jest… inna.

Nie wątpię.

– I jeszcze coś, co może ci się przydać – szepnął Julian.

Na dźwięk skrobania Grimshaw odruchowo się odwrócił. Zobaczył, że pięć dziwnych stworzeń przepchnęło drewnianą deskę na jedną stronę drzwi. Potem zrobiły radosne miny i wyskoczyły. Ale nie jak króliki czy jakiekolwiek inne zwierzę, jakie widział.

– To Sprężyniaki. Wioska wzięła od nich swą nazwę – wyjaśnił Julian.

– Ale co to jest?

– Oto jest pytanie. Przez całe życie zbierałem książki o różnych miejscach, zwłaszcza takie, w których znajdują się zdjęcia dzikiej przyrody i roślin z innych części tego kontynentu oraz innych części świata. Obstawiam, że wzorzec istot znanych nam pod nazwą Sprężyniaki przybył z kontynentu Australis.

– To tak daleko, że równie dobrze mogłyby przybyć z innego świata – zaprotestował Grimshaw. Ile tygodni na statku trzeba byłoby spędzić, żeby dotrzeć do takiego miejsca? – Jak takie stworzenie z… – Wtedy dotarło do niego, co powiedział Julian. – Wzorzec?

– Wśród dziwnych informacji o Sprężyniakach – poza tym, że w ogóle tu występują – jest ta, że zawsze jest ich około stu i na tym kontynencie można je spotkać tylko wokół Jeziora Ciszy. Nie mają naturalnych wrogów – są wystarczająco duże, żeby odstraszyć domowego kota czy psa – ale zawsze jest ich nie więcej niż sto. W lasach mieszkają rysie i kojoty, zarówno zwyczajne zwierzęta, jak i terra indigena. Żadna istota nie tknie jednak Sprężyniaka. Są więc trochę atrakcją turystyczną z tymi swoimi szczęśliwymi mordkami i sposobem, w jaki skaczą wokół i zatrzymują się w różnych sklepach, prosząc o smakołyki. A gdy się napychają, słuchają tego, co się dzieje wokół nich.

– Ale nie są drapieżnikami – powiedział Grimshaw. – Nigdy nie istniała znana forma terra indigena, która nie byłaby drapieżnikiem. – Terra indigena, tubylcy ziemi, Inni jako grupa byli drapieżnikami dominującymi na całym świecie i mogli być przerażająco skuteczną śmiercionośną siłą, o czym ludzie przekonali się latem ubiegłego roku.

– To prawda – zgodził się Julian. – Sprężyniaki nie są drapieżnikami. Wątpię jednak, czy to samo można powiedzieć o ich innej formie.

– Wiesz, co to jest?

– Coś niebezpiecznego… – Julian się zawahał. – Zastanowiła cię nazwa mojego sklepu?

– Pomyślałem, że jego właścicielem jest jakiś wyjątkowo pomysłowy kretyn.

Intuita zaśmiał się cicho.

– Otworzyłem tę księgarnię zeszłej jesieni. Po tym, jak latem ubiegłego roku terra indigena przetoczyli się przez Thaisię i zabili tak wielu ludzi podczas Wielkiego Drapieżnictwa, w sklepach w Sprężynowie nagle zaczęło brakować właścicieli, bo albo zginęli, albo się spakowali i uciekli. Jednym z takich miejsc była właśnie księgarnia. Spadkobiercy właściciela chcieli ją szybko sprzedać i wyjechać do miejsca, które było pod kontrolą człowieka. Kupiłem ją. Zapadał zmierzch na dzień przed oficjalnym otwarciem, gdy do sklepu ktoś wszedł. Była na tyle mała, że mogłaby uchodzić za dziecko, ale nie weszła w głąb sklepu, a ponieważ było dość ciemno, nie byłem w stanie dokładnie jej się przyjrzeć. Spytała, czy mam zamiar otworzyć miejsce z opowieściami, a ja odparłem, że tak. Spytała, jak będzie się nazywało, a ja odparłem, że jeszcze nie mam nazwy i że może ona ma jakiś pomysł. Pomyślałem sobie, że to tylko jakieś ciekawskie dziecko. Ale dwa dni później znów weszła do księgarni o zmierzchu i położyła na ladzie skrawek papieru z dwoma słowami: „Zaczyn Tani”.

– Zaczytani. Wybrała słowa, które tak właśnie brzmiały…

Julian skinął głową.

– Albo nie wiedziała, jak to napisać, albo mnie sprawdzała. W każdym razie to stąd się wzięła nazwa sklepu. Teraz pięcioro jej dzieci przychodzi do mnie raz w tygodniu o zmierzchu. W półmroku można ich pomylić z ludźmi, przeważnie mają podobne kształty. Ale nie są ludźmi. Nie wiem, jakim gatunkiem są terra indigena, ale z pewnością to drapieżnicy najwyższej rangi i mieszkają gdzieś w pobliżu tego jeziora. Przychodzą i każde z nich kupuje jedną książkę. Czasami jakąś zwracają, wymieniają na używaną i mówią mi, dlaczego im się nie podobała. Inne książki bardzo im się podobają, więc proponuję jeszcze inne, które również mogłyby im się spodobać.

Grimshaw przez chwilę o tym myślał.

– Pięć Sprężyniaków przychodzi codziennie po marchewki?

– Prawie codziennie. Nie przychodzą w niedziele, bo wtedy księgarnia jest zamknięta. Ale nie sądzę, żeby moi klienci i Sprężyniaki byli tymi samymi istotami – chociaż to możliwe, że jeden gatunek terra indigena postanowił wybrać dwie bardzo różne postacie, żeby mieć oko na to, co się dzieje w tej części Północnego Wschodu. – Julian długo patrzył na Grimshawa. – Wayne, w Sprężynowie coś się dzieje. Powinieneś ostrożnie dobierać sobie sojuszników.

Grimshaw poczuł, jak po jego kręgosłupie przebiega dreszcz. Nie było to bezpodstawne ostrzeżenie. Nie gdy wychodziło z ust Juliana Farrowa.

– Co wiesz na temat Victorii DeVine?

Julian zastanawiał się nad tym przez dłuższą chwilę. Może zbyt długą?

– To miła kobieta – powiedział wreszcie. – Inteligentna, z dobrym poczuciem humoru; potrafi być zabawna, nie raniąc uczuć innych ludzi. Kłębowisko było częścią jej ugody rozwodowej, do tego dostała gotówkę. Utopiła pieniądze w posiadłości, która wymagała remontu, nowych okien, instalacji, hydrauliki i szamba. Cały majątek wymagał gruntownej renowacji. Udało się jej odnowić główny budynek i trzy domki dla gości. Teraz czeka, żeby się przekonać, czy uda się jej pozyskać dostatecznie dużo regularnych gości, żeby utrzymać to miejsce. Nie byłem świadkiem, ale słyszałem, że od czasu rozwodu doświadcza łagodnych ataków lękowych, chociaż w większości przypadków poradziła sobie z wyzwaniami związanymi z życiem w odizolowanym miejscu, jakim jest Kłębowisko. Ma świetną, wręcz najlepszą plażę, dostępną tylko dla jej płacących gości – niektórzy mieszkańcy są oburzeni, ponieważ jest większa niż publiczna plaża w południowej części jeziora. Sądzę, że ludzie przyzwyczaili się już do korzystania z plaży Kłębowiska, tak jakby była publiczna, i nie lubią, gdy ktoś ich ogranicza.

– Lubisz ją.

Julian spojrzał na niego ostro.

– Ludzi, których nazywam przyjaciółmi, z reguły lubię. To dlatego są moimi przyjaciółmi.

– Zaprosiłeś ją na randkę? – Victoria nie była w typie Grimshawa, chociażby ze względu na pewność siebie, ale gdy chodziło o związki, Julian zawsze miał własne zasady.

– A ty co, policja randkowa? – spytał ostro.

Wayne wyszczerzył zęby.

– Tak tylko pytam.

Julian odwrócił wzrok, a Grimshaw zaczął się zastanawiać nad jego niewidocznymi bliznami. Chyba właśnie zadrapał jedną z nich.

– Julianie?

– Mam wrażenie, że Vicki DeVine miała bardzo ciężkie małżeństwo i przeszła bardzo ciężki rozwód. Ma głębokie rany, które jeszcze się nie zagoiły.

Grimshaw myślał o tym, jak na niego zareagowała – kilka razy się skuliła, jakby spodziewała się ciosu.

– Czy ona ma problem z męskim towarzystwem? Jeśli tak, to zainwestowanie w ośrodek wypoczynkowy było chyba kiepskim pomysłem.

– Jeśli chodzi o przyjaciół, to nie ma sprawy. Nie słyszałem też, żeby miała problemy z jakimkolwiek wykonawcą, który pracował w Kłębowisku. Ale gdy wszystko staje się zbyt osobiste… Wtedy ataki paniki są ostre. – Julian się zawahał. – Podczas remontu w Kłębowisku Vicki mieszkała u Ineke Xavier. Pewnej nocy jeden z gości spróbował swojego szczęścia. Nie znam szczegółów, ale wiem, że Ineke wyrzuciła gościa na bruk i wezwała lekarza, żeby zajął się Vicki, ponieważ jej reakcja była wyjątkowo kiepska.

– Cholera… – westchnął Grimshaw. Czyli jednak nie była zuchwała.

– Czasami chodzimy na lunch albo idziemy do kina ze znajomymi. Dopóki nikt nie nazywa tego randką – to słowo wywołuje u niej reakcje fizyczne – wszystko jest w porządku.

– Nie przeszkadza ci to?

– Vicki jest moją przyjaciółką. Nie mam z tym problemu. – Julian wypuścił powietrze. – Według plotek martwy mężczyzna był związany z deweloperem, który chce wybudować ośrodek wczasowy nad jeziorem.

Nagła zmiana tematu. Grimshaw zrozumiał aluzję.

– Myślisz, że ktoś chce przejąć w tym celu Kłębowisko?

– To jedyny dostępny teren. Choć tak naprawdę wcale nie jest dostępny.

– Chyba że obok nieruchomości pojawi się trup, a dochodzenie odstraszy dotychczasową właścicielkę. – Wayne zastanawiał się nad tym przez dłuższą chwilę. – A co z drugą stroną jeziora? Czy ktoś może tam coś zbudować?

Julian się roześmiał.

– Domki w Stróżówce należą do miejscowej grupy Sanguinatich. Nikt przy zdrowych zmysłach, kto ma chęć do życia nie będzie zawracał głowy wampirom i proponował im budowy ośrodka nad jeziorem.

– A gdybym musiał porozmawiać z którymś z nich?

– Wystarczy, że wpadniesz do właścicieli komisariatu. To do nich należy drugie biuro na piętrze.

– Cholera – powiedział Grimshaw. – Ile budynków z tej wioski należy do Sanguinatich?

– Więcej, niż sądzi burmistrz lub inni mieszkańcy. Ale to tylko domysły.

Za dużo do myślenia. Potrzebował trochę czasu i ciszy, żeby to wszystko przeanalizować.

– Gdzie mogę się zatrzymać? Nie widziałem tu żadnej karczmy ani motelu.

– Pensjonat Ineke Xavier, jeśli to ma być coś na krótko. Czysto, dobre żarcie. Właścicielka bywa trochę… trudna, ale to i tak najlepszy wybór. Na dłuższy czas mogę ci polecić jeden z domków przy Mill Creek. Mają tam wodny młyn, który dostarcza prąd do domków. Jeśli się zastanowić, to stanowi on chyba źródło prądu również dla Kłębowiska. Domki są zwyczajne, z jedną sypialnią, ale umeblowane. Sam wynajmuję jeden z nich i nie narzekam.

– A kto jest ich właścicielem? – spytał Grimshaw, chociaż miał wrażenie, że zna odpowiedź.

– Mieszkańcy Stróżówki. Wayne, nie daj się zmylić wybrukowanym ulicom i sklepowym witrynom. To dzikie tereny, wszyscy jesteśmy zwierzyną.

Musiał naprawdę wiele przemyśleć.

– Chyba udam się do pensjonatu i sprawdzę, czy pani Xavier ma jakiś pokój do wynajęcia. Ile za książki?

– Zwróć mi je w dobrym stanie, to wyślę je Vicki jako nadające się do użytku książki używane. – Julian się uśmiechnął. – Tworzy bibliotekę dla siebie i potencjalnych gości, ale ma bardzo niski budżet.

Grimshawa kusiło, żeby spytać Juliana, czy wie, że lokatorką Victorii DeVine jest istota z Wroniej Straży, ale postanowił z tym poczekać.

– Do zobaczenia, Julianie.

– Pracujesz po drugiej stronie ulicy, więc jest to bardzo prawdopodobne.

Grimshaw wsiadł do samochodu i podążając za wskazówkami Juliana, pojechał do pensjonatu.

Tak. Ta rozmowa dała mu do myślenia, niezależnie od tego, co odkryje jednostka dochodzeniowa.

Musiał pomyśleć na przykład o tym, co Julian Farrow tak naprawdę robi w miejscu takim jak Sprężynowo.

Jezioro Ciszy. Inni

Подняться наверх