Читать книгу Jezioro Ciszy. Inni - Anne Bishop - Страница 15

ROZDZIAŁ 10

Оглавление

GRIMSHAW

WTOREK, 13 CZERWCA

Detektyw Swinn rzucił Grimshawowi mordercze spojrzenie. Potem w ten sam sposób popatrzył na Juliana, a następnie wyszedł z komisariatu.

– Nie lubi nas – rzekł Julian.

Grimshaw wypuścił powietrze.

– Z pewnością sprawdzi twoją przeszłość.

– Prędzej czy później ktoś na pewno to zrobi.

A potem ten ktoś każe ci odejść?

– Dlaczego Sanguinati interesują się Vicki DeVine?

– Może dlatego, że to ona kontroluje Kłębowisko – odparł Julian. – Przyjechała do Sprężynowa jesienią ubiegłego roku i rozpoczęła remont głównego domu oraz niektórych domków z myślą o tym, aby mieć wszystko gotowe na lato, kiedy ludzie będą chcieli wynająć na weekend domek nad jeziorem. Z tego, co wiem, był to pierwszy raz, gdy Sanguinati się z nią skontaktowali.

– Skoro wampiry posiadają w tej wsi tyle budynków, o ilu wspomniał Ilya Sanguinati, dlaczego wszyscy udawali, że Inni trzymają się z dala od mieszkających tu ludzi?

Julian się zawahał.

– W innym miejscu, w którym żyłem przez jakiś czas, pracowałem jako zarządca majątku – osoba, która pobiera czynsze, załatwia naprawy i wysłuchuje skarg. Była to mała społeczność, taka jak ta. Ludzie przysięgali, iż w swojej wsi nigdy nie widzieli żadnych terra indigena, mimo że mieszkali pod Górami Addirondak i od czasu do czasu, gdy ziemia po deszczu była mokra, znajdowali pod swoimi oknami wielkie ślady – dowód na to, że coś stało na tylnych łapach, żeby zajrzeć przez okna na pierwszym piętrze. Był tam mężczyzna, który prowadził biznes polegający na robieniu gipsowych odlewów tych odcisków. Ludzie wieszali je na ścianach w swoich domach i pokazywali gościom – i nadal przysięgali, że Inni nie chodzą u nich po ulicach i że wyjątkowo okrutna śmierć, która od czasu do czasu spotykała niektórych, wcale nie była spowodowana przez wielkiego, wściekłego drapieżnika. Wayne, wielu ludzi pozostaje przy zdrowych zmysłach, udając, że terra indigena są Gdzieś Tam, a nie siedzą obok ciebie przy ladzie.

– Jedyną lokatorką w Kłębowisku jest Wronia Straż – powiedział Grimshaw. – Czy Vicki o tym wie?

– Jeśli wcześniej nie wiedziała, to teraz już wie.

– Ale Wrona nadal tam jest?

– Tak.

Chwila wahania.

– Wrona, o której wie, może nie być jedynym terra indigena mieszkającym w domkach albo na terenach otaczających Kłębowisko.

Nagle zadzwonił telefon. Sięgając po słuchawkę, Grimshaw powiedział:

– Tak mi się wydawało. – A potem dodał: – Komisariat policji w Sprężynowie.

– Ranny funkcjonariusz. Policjant potrzebuje wsparcia.

Na bogów! Przecież na tym terenie nie było innych policjantów. Poza…

– Gdzie jesteś?

– Kłę… Kłębowisko.

– Możesz zostać tam, gdzie jesteś?

– Tak.

– Już jedziemy. – Grimshaw rozłączył się i wybrał numer komisariatu w Bristolu. – Z tej strony oficer Grimshaw ze Sprężynowa. Przekażcie kapitanowi Hargreavesowi, że mam problemy w Kłębowisku. Jeden policjant jest ranny, a drugi potrzebuje wsparcia. Właśnie tam jadę. Potrzebuję każdego, kogo możesz mi wysłać.

– Nie ma tam nikogo z JWK? Nie mogą udzielić ci wsparcia? – spytała dyspozytorka.

– Myślę, że to właśnie zespół JWK został zaatakowany.

Nastąpiła chwila ciszy.

– Przekazuję sprawę.

Grimshaw rozłączył się i spojrzał na Juliana.

– Jedziesz ze mną.

– Nie. – Julian cofnął się o krok. – Nie jestem już policjantem. Nie mam broni.

Grimshaw ruszył w kierunku drzwi.

– Na pewno masz broń. Po tym, co przeszedłeś, nie zaryzykowałbyś. Julianie, potrzebuję wsparcia. Kogoś, komu ufam.

Wyszedł z budynku. Nie był Intuitą tak jak Julian, miał jednak przeczucie, że mężczyzna, którego pamiętał – i który kiedyś był świetnym gliną – nie pozwoliłby mu wpakować się w tarapaty.

– Możesz wziąć strzelbę – powiedział, gdy Julian usiadł na fotelu pasażera.

– Który z nich dzwonił?

Grimshaw wyjechał z miejsca parkingowego i skręcił w stronę Kłębowiska. Włączył syrenę policyjną.

– Wydaje mi się, że ten najmłodszy. Zanim Swinn kazał mi wyjść, zobaczyłem w ich zespole dzieciaka, który na pewno był za młody, żeby należeć do JWK. Wyglądał, jakby dopiero co ukończył akademię.

– Swinn jest jego dowódcą. Dlaczego dzieciak nie zadzwonił do niego?

– Może właśnie dlatego… – Przez minutę Grimshaw koncentrował się na jeździe. Potem wyjął wizytówkę z kieszeni koszuli. – Zadzwoń do Ilyi Sanguinatiego i ostrzeż go, żeby nie odwoził Vicki DeVine do domu, zanim nie będziemy wiedzieli, co się dzieje.

Julian wziął wizytówkę i wyjął telefon komórkowy.

– Panie Sanguinati? W Kłębowisku są jakieś problemy. Oficer Grimshaw jest już w drodze. Czy mógłby pan… Rozumiem. – Na chwilę zapadła cisza. – Tak, rozumiem. Dziękuję za informację.

Ręka z telefonem opadła na kolana.

Grimshaw zerknął na przyjaciela, który wyglądał nienaturalnie blado.

– Co?

– Pan Sanguinati zabiera Vicki do Stróżówki. Powiedział, że w tej chwili Starsi nie są zadowoleni z ludzi, ale policja będzie bezpieczna i będzie mogła zabrać rannego, o ile nie użyje broni.

Ledwo zerknął we wsteczne lusterko i wcisnął hamulec.

– Starsi? Julianie, na bogów!

Gdy ludzie mówili o Innych, myśleli o wampirach albo o tych, którzy mogli przybierać postać zwierząt takich jak Niedźwiedzie i Wilki. Tak, Wrony też. Ale jeśli chodziło o zagrożenie dla ludzi, to te gatunki terra indigena były niczym w porównaniu z terra indigena znanymi jako Starsi i Żywioły. To właśnie ich śmiercionośna siła przetoczyła się przez Thaisię zeszłego lata – i nie tylko przez nią. Przez cały świat. W przeciwieństwie do zmiennokształtnych i wampirów, którzy mogliby pozwolić żyć człowiekowi, gdyby spotkanie było spokojne, Starsi nie byli tolerancyjni – wiedział o tym każdy policjant z patrolu drogowego. Funkcjonariusze ci codziennie jeździli po drogach dzikich terenów i codziennie zachodziło ryzyko, że coś, co obserwowało ich z pobocza, postanowi unicestwić hałaśliwe metalowe pudełko z błyszczącymi światłami i człowiekiem w środku.

– Powiedział coś jeszcze?

– Że jeśli policja odpowie ogniem, powinieneś wezwać karetkę albo pojazd, do którego zmieszczą się ciała. I że powinieneś przywieźć worki na ciała.

Grimshaw zwolnił, żeby skręcić w żwirową drogę prowadzącą do głównego budynku Kłębowiska. Wyłączył syrenę, jednak w oddali usłyszał inne; wyraźnie się zbliżały. Wsparcie. Pomoc. Taką miał nadzieję.

Nagle zobaczyli nieoznakowany radiowóz. A raczej to, co z niego zostało. Coś zmiażdżyło bagażnik i dach, wgniotło drzwi, wybiło wszystkie okna i oderwało przednie koła. Zrobiło wszystko, żeby znajdujący się w nim ludzie nie mieli jak uciec.

– Wysadź mnie tutaj – powiedział Julian. – Zobaczę, czy będę mógł zrobić coś dla osoby znajdującej się w samochodzie.

– Znajdziesz się na otwartej przestrzeni. Będziesz wystawiony na atak – zaprotestował Grimshaw.

– Nie mam ze sobą broni, więc powinienem być bezpieczny.

Młody policjant nadal znajdował się przed nimi, musieli więc się rozdzielić na wypadek, gdyby ktoś w samochodzie jeszcze żył.

– Uważaj na siebie – powiedział Grimshaw.

Julian otworzył drzwi, ale się zawahał.

– Mam przeczucie, że będzie dobrze, dopóki wszyscy zachowają spokój i będą profesjonalni.

A jeśli pod wpływem strachu ktoś straci panowanie nad sobą? To pytanie nie wymagało odpowiedzi.

Julian wysiadł, a Grimshaw pojechał w stronę budynku. Gdy zobaczył młodego policjanta stojącego plecami do drzwi domu, zatrzymał samochód, dotknął medalionu pod koszulą i wyszeptał modlitwę do Mikhosa. Następnie wysiadł z samochodu i stanął za drzwiami, posługując się nimi jak tarczą. Rozejrzał się wokół.

Leżący na ziemi mężczyzna się nie ruszał. Młody policjant nie wyglądał na rannego – a przynajmniej nie krwawił – ale mógł być w szoku.

Grimshaw zamknął drzwi i zbliżył się do chłopaka.

– Oficerze?

– O-Osgood, sir. David Osgood.

– Jesteś ranny?

– Nie, sir. Ja… Ja tylko…

Grimshaw podniósł rękę.

– Dojdziemy do tego. Czy jest tu ktoś jeszcze?

Rozległ się nagły, histeryczny śmiech, który po chwili został przerwany.

– Kra.

– Kra.

– Kra.

– Kra.

Dostał odpowiedź na swoje pytanie, ale nie tego oczekiwał.

– Zostań tam. – Nie żeby się spodziewał, że dzieciak się poruszy.

Nie wiedział, w której chwili się zatrzymał. Gdy zrozumiał, co widzi, stopniowo zaczął zdawać sobie sprawę z tego, że jego stopy są jak wrośnięte w grunt.

Oficer JWK leżał twarzą do ziemi. Grimshaw wyraźnie widział tył sportowej kurtki mężczyzny oraz tył jego głowy. Widział również skierowane do góry czubki jego butów.

Uszkodzenie kręgosłupa. Na bogów na górze i na dole…

Gdy pierwszy szok ustąpił, oficer kucnął przy mężczyźnie, żeby poszukać pulsu – z nadzieją, że go nie znajdzie.

Zadowolony, że nie zostawia rannego mężczyzny, wrócił po Osgooda i zaprowadził go do swojego samochodu. Gdy zamknął już drzwi od wewnątrz – tak jakby mogło to zapewnić im bezpieczeństwo – zadzwonił do kapitana Hargreavesa. Przekazał mu, że wsparcie jest niepotrzebne, ale kolejna jednostka JWK będzie musiała zbadać przyczynę ataku – albo przynajmniej zabrać zniszczony pojazd.

Skończył rozmawiać z Hargreavesem i odwrócił się do Osgooda.

– Czy możesz mi powiedzieć, co się stało? – Wiedział, że będą musieli przyjąć oficjalne zeznania i że może nie powinien zadawać teraz pytań, ale Swinna nie było, a on nie chciał, żeby ktokolwiek próbował nakłonić Osgooda do zmiany wersji.

– Detektywi Swinn i Reynolds zabrali panią DeVine do Sprężynowa, żeby odpowiedziała na kilka pytań – powiedział chłopak. – Ale wcześniej pani DeVine powiedziała jasno i wyraźnie, że nie wolno nam węszyć w jej domu, samochodzie ani w domkach. I część z nich to słyszała.

Węszyć. W ustach policjanta słowo to brzmiało niezwykle interesująco.

– Z panią DeVine była taka dziewczyna z czarnymi włosami – mówił dalej młody policjant. – To chyba jedna z nich.

– Należy do Wroniej Straży. – Grimshaw przyjrzał się Osgoodowi. – Nazywa się ich terra indigena, tubylcami ziemi albo Innymi. Dysonans pomiędzy nami i nimi jest jednym z problemów, które w zeszłym roku doprowadziły do śmierci wielu osób.

– Tak, sir. – Osgood milczał przez minutę, zanim odezwał się ponownie: – Po wyjściu detektywa Swinna detektyw Calhoun kazał mi stać z przodu, podczas gdy on i detektyw Chesnik zaczęli się rozglądać. Sprawdziłem drewniane krzesło stojące obok drzwi wejściowych. Ładne było. Pomyślałem, że spodobałoby się mojej babci, gdy nagle usłyszałem… no cóż, krzyk dochodzący zza budynku. Baker kazał mi się nie ruszać z miejsca, a sam pobiegł na tyły domu. Cała trójka wróciła po minucie. Calhoun i Baker prowadzili między sobą Chesnika. Wokół jego nogi zawiązany był krawat, nogawka jego spodni była nasiąknięta krwią. Krzyczeli coś o tym, że został zaatakowany i że muszą zabrać go do szpitala. Wsadzili go na tylną kanapę samochodu i Calhoun ruszył żwirową drogą.

– A co robił Chesnik, gdy nastąpił atak?

– Nic nie widziałem. Byłem z przodu.

Oficer zgadywał, że następna ekipa JWK stwierdzi, iż ktoś próbował otworzyć zamek, ale nie udało mu się dostać do środka.

– Usłyszałem, jak samochód w coś uderzył – podjął Osgood. – Pomyślałem, że może Calhoun jechał za szybko i uderzył w drzewo albo w coś… Pobiegłem drogą, żeby zobaczyć, czy można im pomóc. Ale But Baker musiał usłyszeć coś między drzewami, bo odbiegł od domu i wyciągnął broń. A ja nie wiedziałem, czy zostać i pomóc jemu, czy iść z pomocą Calhounowi. A potem… potem…

– Co zobaczyłeś? – spytał Grimshaw. – Co widziałeś?

– Nic nie widziałem! – Histeria w głosie. – W jednej chwili Baker odbiegał od domu z wyciągniętą bronią, a w kolejnej… – Chłopak zaczął nerwowo przełykać ślinę. – Coś go złapało i… skręciło, jakby wyżymało mokrą szmatę.

Nagle Osgood szarpnął za drzwi. Grimshaw otworzył je w ostatniej chwili. Młody mężczyzna wypadł z samochodu, zrobił kilka kroków, a potem pochylił się, wstrząsany torsjami.

Gdy zadzwoniła komórka Grimshawa, odebrał, cały czas obserwując Osgooda.

– Kierowca jeszcze dycha. Ma poważne obrażenia głowy i szyi – powiedział Julian. – Nie sądzę, żeby przeżył. Są tu ratownicy oraz ochotnicza straż pożarna Sprężynowa. Powiedzieli, że ktoś zadzwonił do nich i na pogotowie i kazał im jechać do Kłębowiska. Obstawiam, że to jeden z Sanguinatich, którzy byli w banku. Teraz próbują wydostać kierowcę z samochodu, żeby karetka mogła go zawieźć do szpitala w Bristolu.

Kierowca. To byłby Calhoun.

– To długa droga jak na tak poważne obrażenia.

– Nie ma nic bliżej. Jest tutaj również jeden z lekarzy ze Sprężynowa. Zrobi, co się da, by pomóc ratownikom w ustabilizowaniu stanu pacjenta, ale mówi, że ranny potrzebuje większej pomocy, niż mogą mu zapewnić.

– A drugi detektyw? – Gdy Julian nie odpowiedział, głos Grimshawa stał się ostrzejszy: – Julianie?

– Coś rozerwało mu nogi.

– Starsi?

– Nie jestem w stanie tego stwierdzić.

Jasne. Zwłaszcza tam, na otwartej przestrzeni, gdy nie wiadomo, kto – albo co – słucha.

– A ty? – zapytał Julian. – Znalazłeś młodego policjanta?

– Właśnie rzyga, ale fizycznie jest chyba cały. Natomiast ten drugi, detektyw Baker…

– Co z nim?

– Nie żyje. Uszkodzenie kręgosłupa.

Usłyszał, jak Julian głęboko wciąga powietrze.

– Przyjdę do ciebie.

Chciał mu powiedzieć, żeby trzymał się od tego z daleka, ale uświadomił sobie, że jeśli Julian Farrow uważa, że może wejść głębiej w Kłębowisko, nic im nie grozi. Przynajmniej dopóki ktoś nie popełni jakiegoś głupstwa.

Jezioro Ciszy. Inni

Подняться наверх