Читать книгу Jezioro Ciszy. Inni - Anne Bishop - Страница 16

ROZDZIAŁ 11

Оглавление

VICKI

WTOREK, 13 CZERWCA

Podeszłam do przesuwnych drzwi, które wychodziły na wielopoziomowy taras z widokiem na jezioro. Na tarasie znajdowało się mnóstwo bardzo ładnych – i bardzo drogich, ponieważ były ręcznie robione – mebli, na które chciałabym móc sobie pozwolić i postawić je na moim zabudowanym tarasie. Jednak zdaniem Aggie moje meble z drugiej ręki były całkiem eleganckie, podejrzewałam więc, że to wszystko kwestia gustu.

– Na pewno nie powinno mnie tam być? – spytałam, zerkając przez ramię na Ilyę Sanguinatiego. – Miałam wrażenie, że te syreny wyją w Kłębowisku.

To ja ponosiłam odpowiedzialność za Kłębowisko – przynajmniej do czasu, aż stracę nad nim kontrolę – tak więc powinnam wiedzieć, co się tam dzieje. Z drugiej strony, skoro mnie tam nie było, nie można będzie obwiniać mnie za to, do czego tam doszło. Prawda?

– Jestem pewien, że nie powinno cię tam być – odparł. – To policja wywołała problem i będzie musiała to naprawić, zanim odwiozę cię do domu.

Wyglądał na naprawdę pewnego swoich słów. Ja byłam niemal tak samo pewna czego innego.

– Ktoś zginął – powiedziałam.

Spojrzał znad dokumentów, które rozłożył na kwadratowym stoliku kawowym, większym niż mój stół kuchenny.

– Tak.

– Ale nie ten młody policjant, prawda? – W thrillerach, które czytałam, mniej doświadczeni oficerowie zawsze ginęli jako pierwsi, tak by reszta policjantów mogła sobie uświadomić, że w pobliżu czai się niebezpieczeństwo.

– Nie. To nie był ten młody policjant.

– I oficerowi Grimshawowi też nic się nie stało?

Przyjrzał mi się uważnie.

– Czy to dla ciebie ważne? – W jego głosie nie było nic ponad łagodne zainteresowanie, odniosłam jednak wrażenie, że przyszłość Grimshawa zależy od mojej odpowiedzi.

– Był miły – odrzekłam. – I jest policjantem, na którym można polegać, gdy się potrzebuje pomocy. – W przeciwieństwie do detektywa Oślizgłego, dodałam w duchu.

Podczas drugiego spotkania zmieniłam zdanie co do oficera Grimshawa, ponieważ jego obecność pomogła mi poradzić sobie z detektywem Swinnem i kradzieżą moich rzeczy ze skrytki depozytowej. Gdy przyjechał do Kłębowiska, byłam bardzo zdenerwowana, prowadząc go do martwego ciała, ale on pewnie też był zdenerwowany i może dlatego zachowywał się trochę zgryźliwie. Ostatecznie policjanci nie lubią przecież przyjeżdżać do Sprężynowa, ponieważ co najmniej dwóch z nich tu zginęło. Tyle przynajmniej pamiętam z wiadomości, które jakiś czas temu podawano w telewizji. A teraz, jeśli dobrze zrozumiałam słowa Ilyi, funkcjonariusze będą mieli kolejny powód do unikania naszej wsi.

Wróciłam na jedno z krzeseł przy stoliku nocnym, chcąc zinterpretować dokumenty, które miał przy sobie martwy mężczyzna, ale byłam w stanie tylko patrzeć na przedmioty równo ułożone na stole. Plecak i termos; srebrny długopis i ołówek; srebrne etui na wizytówki; portfel na banknoty bez banknotów w środku.

Nie wiedziałam, który terra indigena byłby zainteresowany plecakiem i termosem, mogłam jednak zgadnąć, kto zabrał wszystkie błyszczące rzeczy – i jak bardzo nastroszyły się pióra, gdy trzeba było oddać błyskotki Ilyi.

– Czy to nie powinno trafić na policję? – spytałam.

– Po co? – Wyglądał na rozbawionego. – Ludzie w takich sytuacjach mówią chyba „znalezione nie kradzione”. – Po chwili dodał: – Sanguinati nie zabrali tych przedmiotów, jednak kazałem je tu przynieść na wypadek, gdyby znajdowało się wśród nich coś ważnego.

– Na przykład dokumenty. – Już miałam powiedzieć, że policja z pewnością będzie potrzebowała tych przedmiotów jako materiału dowodowego, ale prawnik z pewnością doskonale o tym wiedział. I zupełnie go to nie obchodziło. W tej chwili pomaganie policji w prowadzeniu śledztwa w sprawie śmierci pierwszego mężczyzny oznaczało pomaganie detektywowi Swinnowi, a mój smakowity wampirzy adwokat z pewnością nie miał zamiaru tego zrobić.

– Na przykład dokumenty – zgodził się.

Ponownie przejrzałam papiery. Po kilku minutach pokręciłam głową.

– To jest złe. To wszystko jest złe.

– Co dokładnie?

Nie usłyszałam protekcjonalności w jego głosie, wyjęłam więc pierwszą lepszą kartkę z artystyczną wizją ośrodka wypoczynkowego.

– Te dokumenty dotyczą luksusowego ośrodka, bardzo luksusowego, ponieważ mają w nim być dwadzieścia cztery rzędy domków oraz centrum spotkań z restauracjami, salą do różnych aktywności, biblioteką, pokojem do gry w karty i tak dalej. Są tu nawet korty tenisowe i dwa doki. Spójrz! – Dźgnęłam palcem rysunek. – Łodzie motorowe! Kto był tak mądry i zaplanował to wszystko bez uwzględniania warunków i ograniczeń? Bo to… – Ostatni dokument doprowadził mnie do wściekłości. Było to dość ożywcze uczucie, dopóki nie musiałam walczyć z nikim większym, silniejszym lub bardziej złośliwym ode mnie. Czyli z każdym. Niestety jedyną osobą, z którą mogłabym teraz walczyć, był wampir. Będący moim prawnikiem. Na którego nie było mnie stać, więc prawdopodobnie nie powinnam go do siebie zrażać. – To jest Kłębowisko – podjęłam, gdy udało mi się opanować emocje. No dobrze, trochę jeszcze zgrzytałam zębami i drapałam papier, ale nie miałam zamiaru szaleć z wściekłości. Na szalone wyglądały tylko moje włosy. Ale to był stan permanentny. – Gdy otrzymałam tę nieruchomość, przyjrzałam się mapie i wszystkim oryginalnym dokumentom, które stanowiły, co właścicielowi wolno, a czego nie. Wiem, że to jest mapa Kłębowiska, ukazująca, gdzie znajdą się te wszystkie luksusowe domki, gdzie będą korty tenisowe, a gdzie parking. W pierwotnej wersji umowy nie ma pozwolenia na żadną z powyższych działalności.

Sama się zastanawiałam, co zrobić z samochodami, jeśli przypadkiem będę miała więcej niż sześciu lokatorów. Można było zaparkować obok domków, ale dojeżdżało się do nich lasem, pojedynczą niewybrukowaną drogą. Trawa na drodze wyglądała na skoszoną, chociaż stosowniejsze byłoby określenie „wygryziona”. Może to dlatego w starych dokumentach, które otrzymałam, wspomniano o naturalnych kosiarkach do trawy.

– Jakie były warunki oryginalnej umowy? – zapytał Ilya Sanguinati.

– Gdybym miała dostęp do dokumentów, pokazałabym ci, jak bardzo ten nowy ośrodek wykracza poza ramy pierwotnych ustaleń.

– Nie potrzebujemy twoich dokumentów. Mam już drugi zestaw oryginałów.

Zamrugałam.

– Naprawdę? – Wyobraziłam sobie, jak daję sobie w łeb. – To ty spisywałeś oryginalną umowę…

– Nie ja osobiście. Miało to miejsce trochę przed moim czasem.

Wyglądał, jakby był po trzydziestce. Tak więc albo Sanguinati starzeli się inaczej niż ludzie, co było bardzo prawdopodobne, ostatecznie byli Innymi i tak dalej, albo miał złośliwe poczucie humoru i „trochę przed jego czasem” oznaczało kilka ludzkich pokoleń wstecz.

– Oryginalna umowa została spisana przez kilku mieszkańców Stróżówki i od tej pory egzekwujemy wszystkie jej warunki.

– Ale przecież nie widziałam cię aż do dzisiaj. Nikt nie przyszedł, żeby sprawdzić, że to, co robię, jest zgodne z umową.

Uśmiechnął się, a ja zdałam sobie sprawę, jak naiwnie brzmiałam. Oczywiście, że mnie sprawdzali.

– Pomyśleliśmy sobie, że nasza obecność może cię stresować, tak więc trzymaliśmy się z daleka. A teraz? – Znowu delikatnie wzruszył ramionami. – Ktoś ci przeszkadzał, nadszedł więc czas, żebyśmy wkroczyli do akcji. Proszę, powiedz mi, jak rozumiesz znaczenie oryginalnych dokumentów.

Nabrałam powietrza. Gniew już się wypalił, pozostawiając mnie trochę roztrzęsioną.

– No cóż, sedno sprawy było takie, że właściciel Kłębowiska nie mógł dodawać żadnych budynków ani powiększać istniejących struktur, by zwiększyć pojemność któregokolwiek z budynków, ale mógł je, cytuję, „remontować i odnawiać, żeby były zgodne z duchem czasu i miejscowymi zwyczajami”. Była określona liczba akrów, z których można było zbierać plony, stanowiące źródło pożywienia dla mieszkańców czy towar na handel. Drzewa na drewno opałowe można było ścinać tylko wtedy, gdy zaczynały zagrażać budynkom albo były chore. Wszelkie inne zmiany mogły być wprowadzane wyłącznie po konsultacji z zarządcami ziemi. Ponieważ nie miałam z nimi żadnego kontaktu, bardzo ostrożnie naprawiałam tylko to, co wymagało naprawy, i wprowadziłam udogodnienia, jakich chcieliby goście, na przykład prywatne łazienki, elektryczność, nieprzeciekający dach i instalacja wodno-kanalizacyjna. – W końcu zrobiłam kolejny krok. – Ten, dla kogo pracował ów człowiek, pragnął urządzić w Kłębowisku luksusowy ośrodek nad jeziorem. Co by oznaczało, że musiałby mnie wykupić. Albo zmusić do odejścia. – Spojrzałam na Ilyę Sanguinatiego. – Czy naprawdę ktoś byłby w stanie zabić człowieka i wrobić mnie w morderstwo, żeby dobrać się do Kłębowiska? Nie ma innego terenu, na którym można zbudować ośrodek wczasowy?

Przez chwilę się nad tym zastanawiał.

– Na terenie Jezior Piór nie ma żadnego terenu kontrolowanego przez człowieka, tak więc nie, nie ma żadnego miejsca, w którym można by zbudować nowy ośrodek. Inwestorzy musieliby kupić budynki i wydzierżawić teren. W Regionie Północno-Wschodnim istnieje kilka miejsc podobnych do Kłębowiska, w których ludzie mogą spędzić urlop nad jeziorem czy łowić ryby w strumieniach, nie narażając się na „ciężkie warunki”, jak pewnie byś to nazwała. Ale w tych miejscach obowiązywałyby takie same ograniczenia jak w Kłębowisku. Poza tym żaden z tych terenów nie ma właściciela; prowadzenie interesów i obcowanie z tym, co tam istnieje, byłoby jeszcze bardziej niebezpieczne. Pojawiłyby się trudności w pozyskaniu materiałów budowlanych, czego ten, kto sporządził owe plany, najwyraźniej nie wziął pod uwagę.

Hm. O tym nie pomyślałam. Po przyjeździe do Sprężynowa zrobiłam listę rzeczy koniecznych do odnowienia w budynku głównym i trzech domkach nad jeziorem. Potem skontaktowałam się z firmami w Bristolu i Crystalton, miastach o wiele większych niż Sprężynowo. Skończyło się na współpracy z Crystalton – z firmami polecanymi mi zarówno przez Ineke, jak i przez Juliana Farrowa. No cóż, Julian w ogóle polecał firmy z Crystalton. A Ineke podała mi konkretne nazwy przedsiębiorstw, które zajmowały się remontami, oraz nazwiska godnych zaufania ludzi w Sprężynowie, którzy umieli naprawić cieknący kran albo pomalować pokoje za niezbyt wygórowaną cenę. Wykonawcy z Crystalton powiedzieli, że istnieje lista osób oczekujących na dostawy budowlane, ponieważ po zeszłorocznej wojnie, którą ludzie w swej głupocie wypowiedzieli terra indigena, jeszcze bardziej ograniczono limity materiałów budowlanych.

A potem wykonawcy puścili do mnie oko i powiedzieli, że się za mną wstawią. Nie wiem, z kim porozmawiali ani co powiedzieli, ale materiały przyjechały i udało się dokończyć remont.

– Czy Sanguinati są zarządcami ziemi pod Kłębowiskiem? – spytałam, zastanawiając się, jakie interesy prowadzą mieszkańcy Stróżówki po tej stronie jeziora.

– Nie.

– No to kto?

Chwila wahania.

– Reszta terra indigena nazywa ich Starszymi.

– Wspomniałeś o nich, gdy Grimshaw zadzwonił w sprawie kolejnych kłopotów. Kim są?

– To kły i pazury Namid.

Cholera.

– Kim są? Płatnymi zabójcami świata?

Zamrugał. A potem się roześmiał. Był to głęboki i bardzo szczery śmiech.

Nie sądziłam, żeby moje pytanie było zabawne, zwłaszcza gdy zaczęłam się zastanawiać, w jaki sposób martwi ludzie stają się martwi.

– Można to tak określić – powiedział wreszcie i wytarł oczy.

Dla niego to było takie zabawne, a ja naprawdę nie miałam pojęcia, jak inaczej można by to określić.

– Jeśli Starsi są zarządcami gruntów, to sądzę, że nie będą zacierać łap z radości na myśl o tym, że wkrótce na ich terenach pojawi się chmara ludzi.

Nagle przypomniałam sobie kilka kiepskich żartów, które krążyły zeszłego lata, tuż przed tym, jak Yorick rozpoczął postępowanie rozwodowe i kazał mi znaleźć sobie mieszkanie, bo miał zamiar zatrzymać nasz drogi dom w Dyspozytorni, gdzie najprawdopodobniej mieszkała już wtedy druga oficjalna pani Yorickowa Dane.

Żart numer jeden: Dlaczego Niedźwiedź goni drużynę biegaczy? Bo ma ochotę na fast food.

Żart numer dwa: Jak nazwać stado kur złapanych w ogniste tornado? Wstrząśnięte upieczone.

Z drugiej strony, może Starsi byliby zadowoleni z tego, że na ich terenach pojawią się łatwe do złapania przekąski – na przykład biwakowicze, którzy będą wrzucać do wody sznurek, żeby złowić kilka ryb na kolację.

– Dwanaście wyremontowanych domków – powiedział poważnie Ilya. – Ni mniej, ni więcej.

Przeczesałam włosy palcami i zaczęłam się zastanawiać, jak bardzo ktoś chce mnie wrobić.

– Co ten człowiek tu robił? Bo ja z pewnością nie miałam zamiaru budować na tej wyspie żadnego ośrodka wypoczynkowego.

– Najwyraźniej ktoś pomyślał, że da się to jakoś… wykombinować.

– Kto? – Oczami wyobraźni zobaczyłam mojego byłego męża, który pojawia się teraz, gdy przepracowałam ciężko kilka miesięcy i tak mało otrzymałam w zamian.

– Być może z ludzkiego punktu widzenia to mało, ale istnieją inne sposoby mierzenia bogatego życia – odparł Ilya.

Kiwnęłam głową.

– Ale biorąc pod uwagę ludzką argumentację, prawdopodobnie zaproponowałby za Kłębowisko taką kwotę, na jaką wyceniono ośrodek w czasie rozwodu, i zignorowałby pieniądze, które włożyłam w remont. Z pewnością byłby do tego zdolny. Ale to nie on opróżnił moją skrytkę w banku.

– Owszem, to nie on.

– Dopóki mam oryginalne dokumenty wykazujące, że Yorick oddał mi Kłębowisko, mogę blokować każdego, kto będzie próbował to zmienić.

– Owszem. A ja ci w tym pomogę.

Nie byłam w nastroju do zastanawiania się nad sobą, tym bardziej nie chciałam myśleć o tym, dlaczego bardziej ufam wampirowi niż większości ludzi. Dlatego spojrzałam na moskitierę w drzwiach i zaczęłam dumać nad czymś innym.

– Czy Sanguinati mają problem z komarami? – zapytałam po chwili.

– Pytasz, czy wielcy krwiopijcy są dręczeni przez małych krwiopijców?

Sądząc po śmiechu mojego adwokata, mogłam mieć nadzieję, że jeśli nie uda mi się przekuć Kłębowiska w rentowny biznes, zawsze będę mogła dostać pracę jako standuperka w wampirzej knajpie.

Jezioro Ciszy. Inni

Подняться наверх