Читать книгу Wojownik słońca - Beata Pawlikowska - Страница 16
10.
ОглавлениеWarkotanie skrzydeł chrabąszcza oddaliło się zygzakiem. Teraz przynajmniej wiem czego szukał. Pasażerów, owszem, ale jego własnego żołądka. Przekręciłam się na drugi bok i już odpływałam po ciemnym oceanie zapomnienia, gdy usłyszałam dziwny głos. Brzmiał jak zduszone łkanie.
– Zdawało mi się – pomyślałam i wróciłam w myślach na brzeg oceanu.
Szloch rozległ się ponownie. Był bardziej rozpaczliwy, tak jakby usiłował wyważyć wieko zatrzaśniętej skrzyni. Zawisał w błękitnym powietrzu wczesnego wieczoru, kołysał się bezsilnie, jakby brakowało mu mocy, a potem spadał na ziemię. Następny. I jeszcze jeden.
Oparłam się na łokciu.
Zapadła cisza.
– Zdawało mi się! – pomyślałam z ulgą i położyłam głowę na trawie.
– Iiiiiiii – usłyszałam ciche westchnienie. A potem jęk.
– Nie zdawało mi się! – otworzyłam oczy.
Szloch.
Cisza.
Czekałam cierpliwie.
Westchnienie. Cisza. Jęk. Łkanie.
Cisza. Westchnienie. Cisza. Jęk. Cichy, urywany, skryty płacz.
A potem znów od nowa.
Wyraźnie z gęstwiny nieopodal mnie.
Podniosłam się bezszelestnie i usiłując patrzeć między smugami zapadającej ciemności, ruszyłam naprzód. Jęk. Bezradne, żałosne, smutne szlochanie.
Jeszcze kilka kroków. Jeszcze zielona, szeroka choinka, która zasłania mi widok i prześwit porośnięty zaroślami o liściach podobnych do dłoni. Cisza. Wiedziałam, że ten kto się tu ukrywa, już wie o tym, że tam jestem.
Wstrzymałam oddech. On też wstrzymał oddech.
Zatrzymałam się w bezruchu. On też zdrętwiał.
Macałam oczami ciemność i czułam, że on też dotyka wzrokiem powietrza.
W końcu poczułam, że dłużej wstrzymywać oddechu już nie mogę, więc zaczęłam ostrożnie wypuszczać go ustami. I usłyszałam z drugiej strony ledwie słyszalny świst. Oddychaliśmy w tym samym rytmie. Nagle zrozumiałam, że myśleliśmy o tym samym. Baliśmy się tego samego. I tego samego pragnęliśmy.
– Halo – powiedziałam w ciemność.
– Halo – odpowiedział mi głos.
– Idę do ciebie.
Zatrzymałam się przy drzewie obsypanym jasnymi kwiatami w kształcie dzwonów. Były tak świetliście białe, że zdawały się płonąć magicznym wewnętrznym ogniem.
Pod drzewem stał fotel, a na fotelu siedział człowiek. Mimo woli rozejrzałam się w poszukiwaniu innych, bardziej rozpaczliwie wyglądających istot, bo mężczyzna w fotelu nie wydawał się potrzebować pomocy.
Już miałam się cofnąć przepraszając za nieporozumienie, gdy nagle westchnął i to było dokładnie takie samo smutne, bezradne westchnienie, które słyszałam wcześniej. Zawahałam się.
– Śmiało – odezwał się mężczyzna. – Masz ochotę się przysiąść?
Zmarszczyłam czoło. Teraz brzmiał zupełnie inaczej. Był pewny siebie, spokojny, zrównoważony. Ktoś taki przecież nie mógł przed chwilą szlochać w rozpaczy.
– Może mam wystosować specjalne zaproszenie? – zażartował. – Wejdź, rozgość się.
Zrobiłam dwa kroki naprzód. Podsunął mi fotel, poprawił włosy, założył nogę na nogę i zagadnął jak gdyby nigdy nic:
– Miło że wpadłaś.
– Dzięki – odrzekłam odruchowo, słysząc jak w mojej głowie galopują setki zdezorientowanych myśli.
Kim on jest? Dlaczego zachowuje się tak, jakby nic się nie stało, skoro przed chwilą płakał? A może to jednak nie on? Ale jeśli nie on, to kto? I czy ja mam szukać tego kogoś, czy w ogóle to było złudzenie albo sen, a ja niepotrzebnie się tym zajmuję?
– Napijesz się czegoś? – zaproponował z miłym uśmiechem mężczyzna.
– Och! Z przyjemnością! – przyznałam. W sumie mogę się na chwilę zatrzymać, napić się wody i upewnić się, że wszystko jest w porządku.
– Mam na imię Leo – dodał mężczyzna. – Po łacinie to znaczy…
– …Lew – uzupełniłam wpadając w mu słowo. – Miło mi.
Miał przyjemny, silny uścisk dłoni. W ogóle zaczęło mi być całkiem przyjemnie. Siedziałam w wygodnym fotelu naprzeciwko przystojnego, pewnego siebie, opanowanego mężczyzny, który podawał mi właśnie kielich zerwany z drzewa.
– Deszczówka? – domyśliłam się. – Dziękuję! Naprawdę tego potrzebowałam.
– Wiem – przytaknął z uśmiechem. – Do dna!
Roześmiałam się, rozluźniłam, przytknęłam kielich do ust. I zgasłam.