Читать книгу Wojownik słońca - Beata Pawlikowska - Страница 17
11.
ОглавлениеObudziłam się następnego dnia lub wiele dni później. W cykającej świerszczami ciszy, które brzmiały jak bicie mojego serca. Powoli powracałam do przytomności. W końcu otworzyłam oczy. Leo siedział przytulony do fotela z wyrazem błogości na twarzy.
W mojej pamięci odtwarzały się strzępki zdarzeń. Płacz, noc, fotel, kielich, nicość.
– Już nie śpisz – zagadnął wesoło Leo.
Spojrzałam na niego i znów ogarnęło mnie to dziwne pomieszanie wrażeń. On był jednocześnie silny i słaby. Jednocześnie zwyciężał i ponosił klęskę. Błagał o pomoc i pokazywał, że sam sobie świetnie daje radę. Był wygrany i przegrany w tym samym czasie, i ponieważ było to praktycznie niemożliwe, nie mogłam obok tego przejść obojętnie.
– Śniło ci się coś? – zapytał z taką uprzejmością, sympatią i przyjaźnią, że nie sposób było go nie lubić.
– Nie pamiętam – odrzekłam zgodnie z prawdą.
– Ja miałem piękny sen! Nieosiągalnie niebotycznie cudowny. Tak piękny, że… – wzruszył się, zadrżały mu usta.
Nagle z emanującego pewnością siebie mężczyzny zamienił się w bezradnego chłopca. To znaczy był wciąż wysokim, silnym mężczyzną, ale w jednej sekundzie przestałam go podziwiać, a zapragnęłam się nim zaopiekować, dać mu poczucie bezpieczeństwa i dobre słowo.
– Życie jest pełne niespodzianek, czyż nie? – uśmiechnął się smutno. – Nigdy nie wiesz co się zaskoczy i kiedy, i w jaki sposób życie odbierze ci to, co było najcenniejsze. Trzeba zawsze być gotowym na najgorsze, ale powiem ci, że nawet jeśli będziesz przygotowana, to bywa, że cios nadchodzi z najmniej spodziewanej strony. I nie ma wtedy…
– Hm, hm – chrząknęłam.
– Mówiłaś coś?
– Wydaje mi się – powiedziałam jak najdelikatniej – że nie straciłeś tego, co jest najcenniejsze, bo przecież…
– A co ty możesz wiedzieć! – rzucił niecierpliwie. – Patrzysz na świat ze swojej luksusowej perspektywy i nie masz pojęcia o tym jak wygląda życie prawdziwego, prostego, szarego człowieka!
– Takiego jak ty? – domyśliłam się.
– Takiego jak ja!
– Muszę już iść – położyłam dłonie na kolanach. – Miło mi było, ale…
– Opuszczasz mnie? – przerwał z żalem w głosie. Brzmiał teraz jak samotny biały żagiel skazany na wieczną pustkę pośrodku oceanu.
– Nie opuszczam cię – odrzekłam z zakłopotaniem, bo znów opadły mnie wątpliwości.
Kim on jest? Czy on potrzebuje pomocy? Dlaczego w takim razie reaguje gniewem za każdym razem kiedy chcę powiedzieć coś, co mogłoby pomóc mu spojrzeć na życie z innej perspektywy? Dlaczego zachowuje się tak, jakby chciał mnie odtrącić, a potem prosi, żebym została? Dlaczego?… Dlaczego?….
– Wszyscy odchodzą – powiedział Leo melancholijnie. – Na nikogo nie można liczyć.
– Można! – zapewniłam go. – Możesz liczyć na mnie! Ja jestem uczciwą osobą.
– Nie – pokręcił głową. – Nie mogę cię wykorzystywać. Nie mogę wciągać cię do bagna mojego życia, nie mam prawa niczego od ciebie oczekiwać. Najlepiej odejdź już, bo na pewno masz ważne sprawy, którymi musisz się zająć. Na pewno jest ktoś, kto na ciebie czeka, kto jest ci wierny, kto cię kocha i kto ciebie potrzebuje. Idź już.
– Nie mogę teraz odejść – powiedziałam i sama nie wiedziałam czy to jest prawda, czy nie.
Kiedy chciałam odejść, on mnie zatrzymywał, a kiedy chciałam zostać, wyganiał mnie. Był co chwilę kimś innym. Raz pewnym siebie dojrzałym mężczyzną, a po chwili bezradnym dzieckiem poszukującym matki. Nie byłam w stanie za tym nadążyć. Dlatego nie mogłam odejść, ale jednocześnie nie chciałam też zostać.
– Widzisz? – powiedział z goryczą. – Nikt nie jest w stanie ze mną wytrzymać. Jestem najgorszym człowiekiem na ziemi. Każdego doprowadzam do rozpaczy.
– Nie każdego – pocieszyłam go. – Ja czuję się całkiem dobrze.
– Co ty możesz wiedzieć! – machnął ramieniem, zbywając mnie jak nieważne brzęczenie muchy. – Co ty możesz wiedzieć o prawdziwym życiu!
– Wiem co to jest prawdziwe życie – zaprotestowałam. – Ja też mam problemy i czasem błądzę, i…
– Ale po co my mamy rozmawiać o takich trudnych sprawach – przerwał mi Leo stając się znów czarującym dorosłym. – Szkoda marnować czasu na zmartwienia. Korzystajmy raczej z tego, że siedzimy przy tym pięknym drzewie, na którym rosną pełne tajemnej magii kielichy!
Odejść? Zostać? Dlaczego nagle czuję w głowie taki mętlik?
– Ale ze mnie gbur! – żachnął się Leo. – Przerwałem ci, przepraszam! Mówiłaś, zdaje się, że…
– Nie pamiętam już co mówiłam.
– Mówiłaś, że nie straciłem tego, co najcenniejsze, bo…
– Właśnie! – ożywiłam się. – Nie straciłeś tego, co naprawdę jest najcenniejsze, bo przecież wciąż żyjesz! A kiedy żyjesz… – urwałam, bo wydawało mi się, że widzę na jego twarzy szyderczy uśmieszek.
– Słucham cię! – zapewnił z powagą.
– Tak długo jak żyjesz, możesz coś zmienić – dokończyłam.
– To bardzo mądre – oświadczył i wyciągnął w moją stronę kielich. – Uczcijmy to.
– Nie, dziękuję – odrzekłam od razu. – Niezbyt dobrze się po tym czułam.
– To jest coś innego! – zapewnił mnie. – Spróbuj. Jak nie będzie ci smakowało, możesz wypluć.
Spróbowałam. Wypiłam. I zgasłam.