Читать книгу Krew Imperium - Brian McClellan - Страница 12

8
ROZDZIAŁ

Оглавление

Następnego ranka Styke i jego niewielka grupa dotarli do traktu przez Zębate Mokradła. Gdy wyłonili się z dziczy, odziani w zdobyczne, pospiesznie naprawione mundury, wyposażeni w paszporty piechoty morskiej, szybko przekonali się, że Orz mówił prawdę.

Trakt był szeroką brukowaną drogą, na której panował znaczny ruch, po obu jego stronach pojawiały się farmy, zabudowania gospodarskie, zajazdy, stacje pocztowe i obozowiska. Przejeżdżali przez miasta na tyle duże, by miały swoje garnizony w odległości nie większej niż cztery mile. Zatrzymali się raz i zeszli z drogi, patrząc, jak pluton rekrutów o młodych twarzach przemaszerował obok w lśniących napierśnikach, które, jak twarze, nie nosiły jeszcze żadnych śladów walk.

Styke nie próbował zaprzeczać, że jest zarazem zszokowany, jak i pod wrażeniem. Dynizyjczycy ukrywali się za swoimi zamkniętymi granicami teraz już sto lat i jeśli nie liczyć jakichś dziwnych opowieści marynarzy albo ciekawostek zamieszczonych na ostatniej stronie gazet, mieszkańcy Fatrasty całkowicie ignorowali ich obecność. Nikt nie podejrzewał, że tamci wybudowali całkowicie nową stolicę, którą od brzegów Fatrasty dzieliła jedynie krótka podróż.

Pierwszego dnia Styke z zaciśniętymi zębami czekał, aż coś pójdzie źle albo Orz ich zdradzi. Wszyscy mijani po drodze obrzucali ich ciekawskimi spojrzeniami, póki nie zobaczyli Orza, który rozebrany do pasa jechał na jednym z zapasowych koni lansjerów. Czarne spirale tatuaży i dumnie odsłonięte kościane noże informowały wszystkich, kim jest, i ludzie opodal natychmiast skupiali uwagę na czymkolwiek innym. Nie trzeba było być szczególnie bystrym, by zrozumieć, że ludzie-smoki cieszyli się wśród Dynizyjczyków pewną reputacją.

Tymczasem Orz zachowywał się tak, jakby obawy jego rodaków nie miały najmniejszych podstaw. Jeździł wzdłuż kolumny lansjerów, omawiając szczegóły dynizyjskich zwyczajów, codziennego życia, Domów, polityki, sposobów myślenia i języka. Przerzucał się z łatwością między adrańskim, palo i dynizyjskim, choć ostatniego z języków używał tylko wtedy, gdy mógł usłyszeć ich ktoś obcy. Mówił cały dzień i jeszcze wieczorem, tonem wyważonym, ale i przyjaznym, pełen energii, jak człowiek, który cieszy się, że znów znalazł się w ludzkim towarzystwie.

Przenocowali nieopodal traktu, nie niepokojeni w żaden sposób, i następnego ranka Orz ruszył wraz ze Stykiem na czele kolumny. Żaden z zabitych piechociarzy nie miał munduru takich rozmiarów, żeby pasował na dowódcę Szalonych Lansjerów, Styke miał więc na sobie swoje podróżne odzienie ozdobione pospiesznie wykonanym herbem Domu. Znak wykonała Sunin pod dyktando Orza, który zapewnił Bena, że dla każdego na tyle zorientowanego, by pytać, koślawy sokół czyni ze Styke’a strażnika Domu Tetle.

Przez pierwsze pół godziny jechali w niekrępującym milczeniu, Styke zauważył przy tym, że Orz raz po raz zerka przez ramię na Ka-poel. Nie wyczuwał strachu Dynizyjczyka, ale nie miał wątpliwości, że Orz czuł to samo w obecności Kościanego Oka, co jego zwyczajni rodacy w obecności Orza.

– Nie podoba ci się, że jedzie za tobą – zauważył Ben po piątym zerknięciu.

Człowiek-smok drgnął, jakby w ogóle nie zdawał sobie sprawy, że popatruje na Ka-poel.

– Kościanym Oczom nie można ufać – oznajmił.

– No ja się z tym kłócił nie będę – odparł Styke. – Nie spotkałem osobiście twojego Ka-Sediala, ale z tego, co o nim mówią, musi to być wyjątkowo podły zasraniec.

Orz rozejrzał się pospiesznie, sprawdzając najbliższe otoczenie.

– Nigdy w tym kraju nie mów czegoś takiego głośno – zganił Bena. – Bez względu na to, w jakim języku. Sedial ma swych informatorów w każdym z Domów, nawet w tych, które są mu wrogie. Jego wpływy są tutaj tak wielkie, że mógłbyś stracić życie za obrażanie go nawet wtedy, gdy sam Sedial jest za morzem.

Styke powstrzymał się od komentarza. Ludzie próbowali go zabić i z błahszych powodów, ale w Fatraście, gdzie miał przyjaciół i reputację. Gdyby cały garnizon zwrócił się w jednej chwili przeciwko niemu, nie obstawiałby teraz, że będzie miał dość szczęścia, by ujść z tego kontynentu z życiem.

– Jasne – odpowiedział w końcu. – Zapamiętam.

– Poza tym – Orz ściszył głos – mówię o wszystkich Kościanych Oczach.

– O niej? – Styke odwrócił się, by popatrzeć na Ka-poel, na pozór całkowicie pochłoniętą robieniem kolejnej ze swych woskowych laleczek. – Przyznam, że polubiłem naszą małą wiedźmę krwi.

– Ma twoją krew? Jakąś część ciała? Paznokieć może? Kosmyk włosów?

– Pewnie tak.

– Masz w ogóle pojęcie, do czego jest zdolna?

Orz pytał wyważonym tonem, ale Styke wyczuł w pytaniu echo nacisku.

– A ty masz? – odparował.

– Uwolniła mnie spod władzy Sediala, a to znaczy, że jest niesamowicie silna.

Styke wrócił myślami do bitwy o Starlight i dalej, do gęstwiny pod Zwichniętą i dynizyjskich dragonów, którzy ścigali Bena i jego ludzi przez pół Fatrasty.

– Wspomniałeś, że widziałeś pokłosie starcia Szalonych Lansjerów z dynizyjskimi kawalerzystami. A natknąłeś się na ich obóz?

Orz wpatrywał się weń bez słowa.

– Rzeź miała miejsce dwa razy – mówił dalej Styke. – Pierwszy nastąpił przy drodze, gdzie zasadziliśmy się na dragonów, a drugi w ich obozowisku, gdzie…

– Widziałem oba – przerwał mu Orz.

Styke spojrzał na niego z ukosa.

– Za drugą rzeź odpowiada ona. Przejęła kontrolę nad większością żołnierzy w obozie i przepytała ich dowódcę. Kiedy skończyła, zwróciła ich przeciwko sobie, póki nie ostał się nikt żywy. Później powiedziała mi, że musiała się do tego mocno przygotowywać, ale… nigdy nie widziałem, by ktoś dokonał czegoś takiego. Uprzywilejowani mogą jedynie pomarzyć o takiej władzy nad ludźmi.

– Módl się, byś nigdy więcej czegoś takiego nie zobaczył. – Orz zaczął się już odwracać, chyba jednak złapał się na tym w ostatniej chwili, bo powstrzymał ruch. Zmrużył oczy z namysłem. – Większość żołnierzy w obozie, powiadasz? – Odetchnął mocno, niepewnie. – Większość Kościanych Oczu może utrzymać jedną marionetkę. Nieliczni kilka. Słyszałem plotki, że Ka-Sedial ma kilkadziesiąt kukiełek, ale bezpośrednio może kontrolować dwie lub trzy naraz. Setki zatem?

Styke’a zaskoczyło zdumienie, zmieszane z podziwem, które usłyszał w głosie Orza. Czy Ka-poel naprawdę była takim odstępstwem od normy? Była tak dziko potężna, że budziła strach w silnym mężczyźnie? Zreflektował się przy tym ostatnim pytaniu i parsknął śmiechem. Oczywiście, że tak. Orz może i widział efekty tego, co stało się w obozie dragonów. Ale Styke tam był!

– Kościane Oczy cię śmieszą?

– Nie, myślałem o czymś innym. – Styke obrócił na palcu swój sygnet, patrząc na rodzinę Dynizyjczyków, która mijała ich wozem, pełnym nieznanych mu owoców. – Ta wasza wojna domowa… Kiedy się skończyła?

– Dziewięć lat temu.

– A wcześniej było dwóch cesarzy?

Człowiek-smok przytaknął.

– A czym twój zdobył sobie lojalność?

Orz otworzył usta, zamknął i zastanowił się chwilę.

– Był dobrym człowiekiem.

– Dobrym? – Styke nie zdołał ukryć rozbawienia.

Orz nie sprawiał wrażenia urażonego. Po prostu ponownie kiwnął głową.

– Nie tylko w osobistych relacjach. Wstąpił na tron, gdy byłem dzieckiem, wtedy wojna domowa była najkrwawsza. Mój Dom od samego początku był mu wierny, oczywiście, a dla niego życiowym celem stało się zakończenie wojny. Nie wygranie. Zakończenie. Negocjował nieustępliwie, ale nie unosił się dumą, po prostu robił wszystko, by zakończyć rozlew krwi. Wreszcie zaoferował zrzeczenie się władzy, a Sedial, zamiast pozwolić mu abdykować spokojnie i przejść na emeryturę, zorganizował jego zabójstwo.

– A dziwisz się? – spytał Styke. – Emerytowany cesarz to chodzące zarzewie rebelii.

Orz skrzywił się pogardliwie.

– Rozumiem, jakie były tego powody, ale ja go poznałem, nawet strzegłem go przez trzynaście miesięcy, zaraz po ukończeniu szkolenia. To był honorowy człowiek, dotrzymałby słowa. Prędzej wyrwałby sobie serce z piersi, niż pozwolił na ponowny wybuch wojny. Nie dbam o to, czy Sedial rozumował słusznie, czy nie. Obchodzi mnie to, że on i jego fałszywy cesarz zamordowali mojego i oczekiwali, że wszyscy się z tym pogodzą.

– Byłeś tam, gdy…? – Styke pozwolił, żeby pytanie zawisło w powietrzu niedopowiedziane.

– Kiedy umarł? Nie. Gdybym tam był, to albo on by żył, albo ja bym zginął, broniąc go.

Styke rozważał przez moment, jaki człowiek mógł zasłużyć sobie na taką lojalność.

– A gdzie w tym wszystkim są Kościane Oczy? – spytał, dławiąc chęć zerknięcia na Ka-poel. W miarę jak rozmawiali, podjechała bliżej, i nie miał żadnych wątpliwości, że przysłuchuje się temu, co mówią.

– Kościane Oczy są jak Uprzywilejowani albo ludzie-smoki. Jesteśmy narzędziami korony. Strażnikami cesarza. Na początku wojny domowej Kościane Oczy podzielili się niemal równo. Ale im więcej mijało czasu, szczególnie po tym, jak Ka-Sedial doszedł do władzy, coraz więcej i więcej Kościanych Oczu uznawało go za swego przywódcę. Stali się sami dla siebie kamarylą. Tych kilku, którzy pozostali po naszej stronie, zostało zamordowanych z naszym cesarzem.

– Czyli Kościane Oczy należą do Sediala?

Orz skinął twierdząco głową.

– I sądząc po tym, czego byłem świadkiem w jej wykonaniu – Styke wskazał kciukiem za siebie – oznacza to, że tak naprawdę Sedial rządzi krajem?

Kolejne milczące potwierdzenie.

– I większość jest zadowolona z takiego obrotu spraw? – Styke postukał sygnetem o łęk siodła. Patrzył na pluton dynizyjskich młodzików maszerujących traktem.

– Bynajmniej – odparł Orz. – Ale boją się Kościanych Oczu. I boją się, że znów zacznie się przelewanie braterskiej krwi. Musisz zrozumieć, wojna trwała całe dekady. Kiedy Sedial zamordował cesarza, nikt nie miał siły dłużej walczyć. Pokój był ważniejszy. Politycy po obu stronach chcieli tylko zabezpieczyć swoje pozycje w nowym porządku. Sedial zaoferował swym wrogom całkowitą amnestię i oni przyjęli tę ofertę.

– I pozwolili Sedialowi namówić się na kolejną wojnę.

Orz poprawił się w siodle z nieszczęśliwą miną.

– To była… jak brzmi to słowo? Scalająca. To była technika scalająca. Ludzie byli zmęczeni walkami, ale z drugiej strony to umieli robić najlepiej. Wykorzystanie całego tego doświadczenia i energii przeciwko zewnętrznemu wrogowi było jak dotąd najmądrzejszym ruchem Sediala. – Orz przetarł twarz dłonią. – Sedial jest człowiekiem o nieograniczonej ambicji. Obawiam się tego, co może zrobić z trzema kamieniami.

– Zamierzam do tego nie dopuścić – przypomniał mu Styke.

Orz popatrzył nań chłodno.

– Obawiam się tego, co ktokolwiek mógłby uczynić z kamieniami.

– Rozumiem. – Styke przez moment przyglądał się profilowi Orza, zastanawiając się, czy przyjdzie taki moment, że będzie musiał walczyć z tym człowiekiem. Wszystko w Dynizyjczyku, od kościanych noży i tatuaży po postawę, budziło skojarzenia z przemocą. Wszystko poza tym, jak mówił. Orz był tak samo zmęczony przelewem krwi. Jak reszta z nich. Styke’owi sama myśl wydała się niedorzeczna i zła. Całe jego życie było pasmem przemocy. Nigdy nie miał jej dość. Nawet w obozie pracy po prostu zrobił sobie od niej przerwę.

Jak by to było wyrzec się przemocy na zawsze? Mógłby w ogóle tego dokonać?

– Czy w Starlight planowałeś, żeby darować mi życie? – spytał.

Orz nawet na niego nie spojrzał.

– Nie.

Styke doskonale pamiętał tamtą walkę. Był paskudnie ranny. Całkowicie wyczerpany. Zużywał rezerwy sił, które chyba nawet nie były jego. Orz mógł bez trudu zabić i jego, i Lindet.

– Nie musiałeś odpowiadać aż tak uczciwie.

– Zabiłbym cię, bo nie miałbym wyboru – odparł człowiek-smok. – Gdybym okazał choćby cień wahania, Sedial przejąłby nade mną kontrolę. Gwałtem przejąłby mój umysł i wykorzystał ciało, jak u jednej ze swych marionetek. Zrobiłbym wszystko, by do tego nie dopuścić. Ale… – Tym razem obejrzał się, by spojrzeć na Ka-poel, i uniósł głos na tyle, by włączyć ją do rozmowy. – W tych ostatnich chwilach poczułem, jak nałożone przez niego więzy pękają. Zakładam, że to ona to zrobiła, gdy zbliżyła się wystarczająco do tej jego drugiej marionetki, twojego dawnego towarzysza broni, którego Sedial zniewolił. Zupełnie jakby mi kto zdjął z karku jarzmo. – Orz się uśmiechnął. – Nie mogłem się powstrzymać, musiałem mu splunąć pod nogi, tak jak splunąłem jego cesarzowi. – Z szacunkiem skłonił głowę, spoglądając na Ka-poel. – Dlatego cię nie zabiłem.

– A tej nocy, przy grobie mojej matki?

– On nie patrzył. Kiedy stajesz się wzrokiem Kościanego Oka, to tak, jakby ktoś spoglądał ci przez ramię. Po pewnym czasie nabierasz doświadczenia i wiesz, kiedy ta osoba zwraca na ciebie uwagę, a kiedy nie. – Odchrząknął, po czym spiął lekko konia. – Chodź, coś ci pokażę.

Styke dogonił człowieka-smoka, a wtedy Orz wskazał krzewy.

– Co to?

– Nic – odpowiedział Dynizyjczyk. – Nie chciałem, żeby nas usłyszała. Nie jestem pewien, czy zdołałbym cię zabić, Benie Styke. Kościane Oko nałożyła na ciebie swój znak i jest on wyjątkowo potężny.

Styke otworzył usta, by wyjaśnić człowiekowi-smokowi, że zadał Ka-poel to samo pytanie i zaprzeczyła, że zrobiła cokolwiek poza daniem mu lekkiego kuksańca. Uświadomił sobie jednak, że nie miała powodu, by mówić prawdę.

– W jakim sensie?

– Nie kontroluje cię. To byś zauważył od razu. Ale cię ochrania.

– Odrobina ochrony nikomu nie zaszkodzi.

– Ale gdzie jest granica? Kiedy przejmie nad tobą kontrolę w istotnym momencie? Posłuchaj przyjacielskiego ostrzeżenia: bądź czujny. – Orz zawrócił wierzchowca i dołączył do ich niewielkiej grupy, przy okazji raz jeszcze kłaniając się Ka-poel.

Styke pozwolił, by go minęli, popatrzył na swych żołnierzy i uważnym spojrzeniem obrzucił Dynizyjczyka. Powoli podniósł ramię i powęszył, głęboko wciągając powietrze. Jego Zdolność nie była doskonała, ale zawsze umiał wywąchać magię. We własnym zapachu poczuł nową, bardzo słabą miedzianą nutę. Wyczuwał ją wyraźnie u Ka-poel i wyczuwał u Orza.

Jak bardzo znajdował się pod wpływem magii krwi? Wrócił pamięcią do wszystkich bitew, jakie stoczył od spotkania z Ka-poel. Do ran, które powinny go unieruchomić, do wyczerpania, które powinno powalić go na ziemię. Dotrwał do końca każdego starcia, bo tak zawsze robił, jakkolwiek by patrzeć, był Szalonym Benem Stykiem. Ale legendarny Ben Styke był młodym człowiekiem, którego nie zniszczył obóz pracy. Teraz stał się kimś innym i może w przestrodze Orza kryła się mądrość. Może nie był tak silny, jak mu się wydawało?

Myśl ta obudziła w Styke’u niepokój. Wszystko jedno, czy Ka-poel była po jego stronie, czy nie, nie podobała mu się koncepcja, że został wzmocniony magią krwi.

Krew Imperium

Подняться наверх