Читать книгу Krew Imperium - Brian McClellan - Страница 19

Оглавление

15
ROZDZIAŁ

Vlora siedziała w siodle, kiwając się lekko w promieniach porannego słońca, i desperacko starała się nie zasnąć, gdy odległy warkot bębnów informował wszem wobec, że trzy pełne brygady adrańskich żołnierzy właśnie stanęły w szyku. Głowa ją łupała po nieprzespanej nocy, ciało bolało od ran odniesionych pod Ostrzem, a umysł wciąż odtwarzał spotkanie z generał Etepali. Vlora instynktownie wiedziała, że coś przeoczyła, i nie dawało jej to spokoju.

– Dobrze spałaś? – zapytał Bo radośnie.

– Nie zmrużyłam oka. A ty?

– Jak dziecko. Nila sprowadziła do namiotu młodą kapitan i powiadam ci… – Bo wyrysował dłońmi kształt kobiety.

– Nie mów – przerwała mu sucho Vlora. – I co ty sobie, na otchłań, myślisz, sypiając z moimi oficerami?!

– Tu jest tak nudno – odpowiedział Bo obronnym tonem. – Poza tym to był pomysł Nili. Doszła do wniosku, że możemy, uhm, spędzić trochę czasu z żołnierzami z każdego regimentu, zanim ta cała afera dobiegnie końca.

– Nienawidzę cię teraz. – Vlora zmoczyła chusteczkę wodą z manierki i przycisnęła materiał do czoła.

Wiedziała o skłonnościach, jakie Nila i Bo przejawiali do zabawy w alkowie, byli przecież Uprzywilejowanymi i wraz z magiczną mocą mieli też i odpowiednie libido. Niemniej teraz przypominali jej, że Olem nadal nie wrócił. Vlora uświadomiła sobie, że ból spowodowany jego nieobecnością stał się niemal fizyczny. Łączył wszystkie jej rany w pulsującą sieć gdzieś z tyłu umysłu.

– Jesteście z Nilą gotowi poradzić sobie z tym, co dla nas przygotowali?

Bo zacisnął wargi.

– To jest dziwne.

– Co takiego?

– Nie możemy ich znaleźć.

– Uprzywilejowanych nieprzyjaciela?

– Właśnie. Albo odeszli, albo są bardzo, bardzo dobrzy w ukrywaniu się.

– Wyszedłeś z wprawy. Porozmawiaj z Norrine i Davdem.

– Już to zrobiłem. Też nie mogą znaleźć Uprzywilejowanych. – Rozłożył ręce. – Tam pozostało wiele magicznych zakłóceń, barw pozostawionych przez ostrzał Nowego Adopestu, ale nie tyle, by ukryć grupę Uprzywilejowanych. Wczoraj było ich ośmioro, a teraz…

– Szlag by to… – zaklęła Vlora pod nosem.

Przeszukała spojrzeniem horyzont, sięgając odruchowo po swą magię i jej nie znajdując. Ten jeden raz chciała wszystko zrobić sama i dosłownie nie mogła. Gestem wezwała posłańca.

– Wyślij ludzi do Pierwszej, Drugiej i Trzeciej. Powiedz im, że nie wiemy, czego spodziewać się na magicznym froncie, i że będę trzymać nasze siły w odwodzie, żeby w razie czego skontrować ewentualne niespodzianki.

Posłaniec natychmiast pomknął z wiadomością, a Vlora gestem nakazała Bo, żeby dołączył do żony na froncie, a potem znów skupiła się na obserwowaniu przygotowań. Lewa flanka ruszyła ku horyzontowi na północy i zawróciła przy fortyfikacjach przeciwnika z potężnym wsparciem kawalerii. Prawa trzymała się w ciasnej kolumnie brzegu rzeki, podczas gdy jej działa ostrzeliwały dynizyjskie platformy artylerii. Środek, bezpośrednio przed Vlorą, ustawił się w szyku, głębokim na czterech żołnierzy, z wystawionymi bagnetami. Ta grupa gotowa była przeprawić się przez dopływ, gdy tylko zostanie poprowadzony atak z oskrzydlenia.

Vlora obserwowała długość odpływu przez lunetę, ciągle dręczona poczuciem niepewności. Dynizyjczycy odpowiedzieli ogniem, ale gdy Adrańczycy dotarli do brzegu dopływu, Vlora doszła do wniosku, że ogień ten był stanowczo zbyt sporadyczny, a w okopach nie dość było ruchu. Z pewnym zaskoczeniem zobaczyła, jak jej własna kawaleria pędzi wzdłuż fortyfikacji, zanim centralna część jej sił dotarła do brzegu rzeki. Kawaleria przewaliła się po garstce Dynizyjczyków, platformach artyleryjskich i zniknęła za linią umocnień. Żołnierze przeprawili się na drugi brzeg dopływu i ruszyli śladem konnicy, nie napotykając żadnego oporu.

Do Vlory zaczęli przybywać posłańcy i wszyscy przynosili tę samą wiadomość. Symboliczny opór. Kilkuset Dynizyjczyków rzuciło broń od razu, gdy zjawiła się adrańska piechota. Ani śladu generał Etepali, jej oficerów, Uprzywilejowanych ani głównych sił.

Dynizyjczycy zniknęli.


Vlora szła przez obóz nieprzyjaciela i dopiero teraz zobaczyła kolejne dowody oszustwa.

Wyraźnie było widać, że większość z Dynizyjczyków wycofała się, jeszcze zanim ona spotkała się z generał Etepali. Rozstawiono co trzeci namiot, a ogniska rozpalono na tyle, by dymiły. Wszędzie było szokująco wręcz czysto. Dynizyjczycy wzięli ze sobą wszystko poza namiotami, które stanowiły dowód, że armia wycofała się w sposób uporządkowany, a nie uciekała w panice. Przekroczyli rzekę widziani z murów Nowego Adopestu, ale niewidoczni dla Adrańczyków.

Zmęczenie przygniotło Vlorze ramiona, spowolniło jej kroki, lecz gniew wypełnił ją energią. Przemierzała obóz, zataczając coraz szersze kręgi, ignorując mijanych żołnierzy, którzy nie odrywali od niej wzroku, gdy klęła pod nosem.

W trakcie trzeciego kręgu wpadła na Sabasteniena. Generał zsiadł z konia i badał ziemię; kiedy Vlora się zbliżyła, potrząsnął głową i powiedział coś do jednego ze swych przybocznych, po czym ruszył na spotkanie lady Krzemień.

– Pani generał.

– To jest to samo, do licha.

– Przepraszam?

– Dokładnie to samo, co zrobiłam Fatrastanom i Dynizyjczykom, gdy osaczyli mnie nad Krętą Rzeką. Dlatego zeszłej nocy nie mogłam zasnąć. Miałam podejrzenia, ale nie mogłam poskładać przesłanek do kupy. – Była zła na wszystko i wszystkich, na swych oficerów, zwiadowców, wroga, a już szczególnie na siebie. – Twoja kawaleria zdobyła przyczółek na południu rzeki?

Sabastenien skrzywił się z goryczą.

– Właśnie się zameldowali. Natrafili na zajadły opór, póki nie zapadł zmrok, potem wycofali się i pod osłoną ciemności przeprawili na drugą stronę. Gdy nastał ranek, wyglądało to tak, jakby przeciwnika nigdy tam nie było, jeśli nie liczyć…

– Czego?

– Śladów masowej ucieczki. Trzydzieści tysięcy ludzi. Musieli przekroczyć rzekę w ciągu ostatnich kilku dni i kierować się na zachód, podczas gdy my zdążaliśmy na wschód.

– Taa – burknęła Vlora ze złością. – Tyle się domyśliłam.

Teraz wszystko było jasne. Mosty nad dopływami zostawiono specjalnie. Gdyby je spalono, dłużej zajęłoby jej dotarcie do Nowego Adopestu. Musiałaby szukać innych sposobów przeprawienia się na drugą stronę, bardziej naciskałaby na zwiad na południowym brzegu i złapała trop dynizyjskiego odwrotu. Przekraczająca rzekę kawaleria musiała być ariergardą sił Etepali.

– Dlaczego?! – spytała z naciskiem, po części siebie. – Dlaczego Etepali uciekła, kiedy miała tak dobrą pozycję obronną?

Sabastenien założył dłonie za plecami.

– Jeśli miała tylko trzydzieści tysięcy ludzi, a znała rozmiar naszych sił i floty, to postąpiła mądrze, nie dopuszczając do konfrontacji tutaj. Przemknęła się obok nas i ruszyła w głąb kontynentu. Straciła Nowy Adopest, ale teraz może do niej dołączyć reszta armii dynizyjskiej.

Zjawił się posłaniec i aż zwolnił na widok miny pani generał Krzemień.

– Co jest? – warknęła na niego.

– Proszę o wybaczenie, pani. Jeden z dynizyjskich żołnierzy miał dla ciebie list.

Wyrwała papier z palców posłańca i przełamała pieczęć. List napisano po adrańsku, pięknym, płynnym pismem i czerwonym atramentem.

Moja droga Vloro,

Spotkanie z Tobą zeszłego wieczora było wielką przyjemnością. Wybacz mi oszustwo, ale nie czułam się przygotowana do stawienia Ci czoła w bitwie przy takiej nierównowadze sił. Zachowam resztę whisky. Naprawdę liczę na to, że pewnego dnia będziemy miały okazję wspólnie jej się napić, bez względu na wynik naszego kolejnego spotkania.

Wszystkiego najlepszego

Etepali

Vlora zgniotła list i rzuciła na ziemię, po czym złapała w palce grzbiet nosa.

– Użyła przeciwko mnie mojej własnej taktyki, a ja nawet się nie zorientowałam, póki nie było za późno.

Usłyszała konie, a kiedy podniosła głowę, zobaczyła zbliżających się Bo i Nilę. Uprzywilejowani zsiedli z wierzchowców. Nila podeszła do Vlory i podniosła wyrzucony list. Przeczytała w milczeniu i podała papier mężowi.

– Jeśli się roześmiejesz, Uprzywilejowany Borbadorze, strzelę cię w środek twarzy – zapowiedziała Vlora.

Bo zamaskował rozweselenie kaszlem, po czym splunął.

– Nigdy bym się z ciebie nie śmiał – zapewnił.

– To nie jest zabawne.

– Trochę jest.

– Nie. Teraz mam najbardziej uznanego generała dynizyjskiego za plecami. Ustawiła się tak, by zablokować mnie na przylądku i sprowadzić sobie posiłki. Co gorsza, przegapiłam wszystkie wskazówki.

– Wszyscy miewamy gorsze dni – pocieszył ją Bo.

– Kiedy ja mam gorsze dni, giną ludzie.

Sabastenien odchrząknął.

– Pani generał, otrzymaliśmy wiadomość z miasta. Okrzyknęli nas wyzwolicielami i zapraszają cię na spotkanie z burmistrzem.

– Nie mam na to czasu – oświadczyła Vlora. – Każ ludziom zawracać. Przejmiesz dowodzenie nad połączonymi siłami kawalerii i wyślesz ich w górę rzeki. Sprawdźmy, czy zdołasz wyprzedzić armię Etepali. Zacznij ich nękać. Spowolnij.

– Ruszamy za nią?

– Tak. Nie pozwolę, by dostała posiłki. Nie, jeśli jakoś mogę temu zaradzić.

– Co z jeńcami?

Rozkaz „ściąć” niemal uformował się na czubku języka Vlory, a ohydne coś ukryte w piersi prawie że wypchnęło słowo z jej ust, ale udało jej się je zatrzymać.

– Przekażcie ich obsadzie garnizonu w Nowym Adopeście.

– A miasto?

– Zabierzcie ich zapasy jedzenia i amunicji. Weźcie wszystko, co może nam pomóc wywalczyć sobie drogę do Landfall.

Sabastenien otworzył szeroko oczy.

– Grabimy miasto?

– Nie grabimy – odpowiedziała Vlora. – Pilnuj ludzi, żeby zachowywali się jak należy, ale zarekwirujcie co się da. Jeśli nie będą się zgadzać, daj sygnał flocie, niech wystrzeli salwę w stronę ich portu.

Była to druga lekcja, której musiała udzielić i wrogom, i sojusznikom: Fatrastanie nie byli przyjaciółmi. Adrańska armia nie przybyła tu wyzwalać. Przybyli tu, by wykonać zadanie.

– Do roboty, generale, żebyś w ciągu godziny ruszył na czele kawalerii śladem Dynizyjczyków.

Krew Imperium

Подняться наверх