Читать книгу Krew Imperium - Brian McClellan - Страница 5
1
ROZDZIAŁ
ОглавлениеMichel Bravis stał w progu niewielkiego kresjańskiego kościoła, popijając zimną poranną kawę, i spoglądał na mijających go rybaków Palo, którzy nieśli połów na długich tykach. Każdemu mężczyźnie i każdej kobiecie przyglądał się bacznie, po czym oznaczał ich sobie w myślach. Wypatrywał nowych twarzy, podejrzliwych spojrzeń czy nadmiernej ciekawości względem jego osoby. Przechwalali się między sobą wielkością zdobyczy albo wlekli się ponuro noga za nogą, w milczeniu świadczącym o porażce. Żadne z nich jednak nie poświęciło Michelowi drugiego spojrzenia.
W ciągu minionego miesiąca wyhodował i ściął włosy, żeby pozbyć się ostatnich blond kosmyków. Pilnował przy tym, by spędzać na słońcu dużo czasu, co sprawiło, że truskawkowa czerwień jego włosów i brody znów stała się widoczna. Głodowa dieta spowodowała, że schudł dwa kamienie, i każda sklepowa witryna upewniała go, że od momentu opuszczenia Landfall zmienił swój wygląd tak bardzo, jak było to możliwe.
Dla mieszkańców niewielkiego rybackiego miasteczka jakieś dwadzieścia mil od Landfall Michel był jedynie kolejnym włóczęgą Palo, który stracił dom na skutek inwazji Dynizyjczyków. Poranki spędzał na schodach kaplicy, popołudnia czyszcząc ryby w jedynej fabryce w mieście, a wieczory w jednym z kilkunastu pubów, wysłuchując wszelkich plotek i od czasu do czasu grywając w karty z gadatliwymi żołnierzami z Dynizu. Zbierał informacje, nie rzucał się w oczy i czekał na jakąś okazję, by wraz z Ichtracią umknąć z tego miejsca i skierować się w głąb lądu, by tam odnaleźć Ka-poel.
Michel dopił kawę, wyrzucił fusy do rynsztoka i schował cynowy kubek, po czym wśliznął się do kaplicy. Kościelne wrota zamknęły się za nim z głośnym klekotem i Michel zdusił w sobie chęć dotknięcia wciąż bolesnego kikuta, ukrytego pod bandażami i fałszywym usztywnieniem. Odetchnął głęboko i ruszył główną nawą.
Ichtracia wyglądała dokładnie jak rozpaczająca wdowa. Siedziała skulona w drugim rzędzie, pozornie pogrążona w modlitwie, spowita w czarny welon i szal. Michel rozejrzał się po pustym kościele i stanął za nią, wznosząc oczy do Powroza Kresimira zawieszonego nad ołtarzem. Zauważył, że pod jednym z witrażowych okien ktoś napisał: „Kresimir umarł”.
Wiecznie pijana rybaczka, która pełniła w miasteczku rolę kapłana, nie zadała sobie nawet trudu, by napis usunąć.
– Wszystkie kresjańskie kościoły są takie? – spytała Ichtracia, nie podnosząc głowy.
– Jakie?
– Nudne.
Michel zastanowił się nad odpowiedzią.
– Katedry są bardziej imponujące.
– Zwiedziłam jedną w Landfall. Z pewnością była wielka. – Nie brzmiała jak ktoś pod wrażeniem.
– W Dynizie nie ma kościołów? – Nigdy wcześniej nie przyszło mu do głowy, by o to zapytać.
– Właściwie nie. Nie takich. Powinniśmy oddawać cześć cesarzowi na głównym placu, ale nikt tego nie robi poza dniami świąt państwowych.
To przypominało Michelowi jego własną relację z religią. Jako chłopiec nigdy nie przykładał do niej większej wagi, jako dorosły wiedział, że Kresimir naprawdę umarł. Pracował dla pary, która zabiła kresjańskiego boga.
– Przynajmniej nie musisz siedzieć cały dzień w kościele – zauważył.
– Ta ławka mnie wykończy. – Ichtracia wstała gwałtownie, uniosła woal i przeciągnęła się z bezbożnym ziewnięciem. Od dnia, w którym wymknęli się z Landfall, udawała wdowę po bracie Michela. Tak ustalili, choć jak na razie nikt ich o to nie pytał. Dynizyjczyków nie było tu zbyt wielu, czasem tylko przez miasteczko przechodził jakiś oddział, natomiast Palo w ogóle nie wykazywali zainteresowania parą wędrowców.
Ale tak to już było z fałszywymi tożsamościami, Michel wiedział to z doświadczenia, wydawały się zbędne, aż nagle jakiś szczegół ratował człowiekowi życie.
– Wymyśliłeś już, jak nas stąd wydostaniesz? – spytała tymczasem Ichtracia.
Michel się skrzywił. Jak na razie Uprzywilejowana całkiem nieźle przyjmowała ich trudne położenie. Wydawało się nawet, że cieszy ją rola anonimowej wdowy i fakt, iż nikt jej tu nie poznaje. Jednak wspomnienie zwłok sługi jej dziadka, zmienionego w krwawą masę, było aż nadto żywe w pamięci Michela. Podobnie jak żądanie Ichtracii, by Bravis zaprowadził ją do siostry. Był boleśnie wręcz świadomy dysproporcji mocy, jaka istniała między nimi, i obawiał się chwili, gdy cierpliwość Ichtracii ulegnie wyczerpaniu.
– Jeszcze nie – odparł. W oczach Dynizyjki mignęło coś, od czego poczuł swędzenie u podstawy kręgosłupa. Uśmiechnął się tak czarująco, jak tylko potrafił. – Staram się.
– Nie wątpię. – Nie sprawiała wrażenia przekonanej. – Jakieś wieści z frontu?
Michel obszedł ławkę, usiadł i odczekał, aż Ichtracia zajmie swoje miejsce.
– Cała góra plotek. Lindet odbiła Młot i prze na wschód przez Fatrastę. Jej armia jest olbrzymia, ale składa się głównie z rekrutów. Dynizyjczycy gromadzą swoje siły, by ją dopaść. – Zmarszczył brwi. – Z północy dochodzą sprzeczne wieści. Cała armia Dynizyjczyków zniknęła w polu. Inna oblega Nowy Adopest i wszystko wskazuje na to, że weźmie miasto i ruszy na południe pod koniec przyszłego tygodnia. – Szczerze powiedziawszy, ta armia go niepokoiła. Gdyby Dynizyjczycy ruszyli wybrzeżem, mogliby przejść przez miasteczko, w którym ukrywali się Michel i Ichtracia. Bravisowi nieszczególnie podobała się perspektywa trzydziestu tysięcy Dynizyjczyków, wraz z Uprzywilejowanymi i Kościanymi Oczami, obozujących w okolicy. Ichtracia utrzymywała, że jest w stanie ukryć się przed każdą magią, lecz Michel nie chciał tego sprawdzać.
– A wiadomości z Landfall?
– Tyle, że gromadzą się tam siły. Sedial buduje fortecę wokół kamienia bogów rękami Fatrastan. Nikt nie wie, ilu Kresjan i Palo zatrudnił, ale plotka głosi, że płaci dobrze, więc nikt nie narzeka.
Ichtracia pociągnęła nosem.
– Chyba cię dziwi to, że Palo są dobrze traktowani.
– Od zawsze w najlepszym przypadku byliśmy obywatelami drugiej kategorii – wyjaśnił Michel. – W najgorszym zaś niewolnikami i podludźmi. – Miał coś jeszcze na końcu języka, sekret, który zdradził mu tuż przed śmiercią Czarny Kapelusz je Tura. Całe tygodnie Michel pragnął zapytać Ichtracii, co wie o próbach aktywowania kamienia bogów, jakie podejmował jej dziadek. I całymi tygodniami dusił w sobie tę chęć. Nie potrafił się zdecydować, czy martwi go to, że nie będzie nic na ten temat wiedziała, czy może to, że będzie.
– Palo i Dynizyjczycy są kuzynami – powiedziała. – Oczywiście nie będzie ich traktował jak rodaków, ale nie są tak do końca obcy. – Zmarszczyła czoło. – Forteca wokół kamienia bogów. Ciekawe, czy obawia się Lindet i jej armii rekrutów, czy chodzi mu o coś zupełnie innego.
– Nie mam pojęcia – odparł, wpatrując się badawczo w twarz Ichtracii. Wiedziała? Okłamywała go w tej chwili? Od jakiegoś czasu byli towarzyszami i kochankami, nadal jednak dzieliły ich solidne mury, i to nie bez powodu. Spróbował odepchnąć te wątpliwości. Ta kwestia nie miała większego znaczenia. Teraz jego jedynym zadaniem było wymyślić, jak wydostać się z miasta i dotrzeć na drugą stronę kontynentu. Gdy tylko połączy Ichtracię z Ka-poel, będzie mógł wrócić do Landfall i spróbować dowiedzieć się prawdy.
Wzdrygnął się na skrzypnięcie wrót i zdławił chęć popatrzenia przez ramię. Ichtracia znów zastygła w pozie modlącej się wdowy. Michel dotknął ramienia Dynizyjki, jakby chciał ją pocieszyć, i wstał. Uznał, że jeśli wyjdzie teraz, zostaną mu jakieś dwie godziny na słuchanie plotek w pubie, zanim będzie musiał stawić się na popołudniową zmianę w fabryce.
Zamarł na widok człowieka stojącego w progu kościoła. Zamrugał kilkakrotnie, by upewnić się, że wzrok go nie myli.
– Taniel? – wykrztusił zaskoczony.
Taniel Dwa Strzały wyglądał tak, jakby od ich ostatniej rozmowy minęły nie miesiące, a dekada. Ubranie do konnej jazdy miał brudne, ramiona zgarbione, twarz wychudzoną i ściągniętą, na skroniach zaś pojawiły się błyski srebra. Posłał Michelowi zmęczony uśmiech.
– Jak się masz, Michelu. – Przegarnął dłonią włosy. – Naprawdę jesteś przeklętym kameleonem. Nie poznałbym cię i wyszedł stąd, gdyby nie to, że mnie zawołałeś.
– Co ci się stało, na otchłań? – Bravis prześliznął się obok Ichtracii i stanął w nawie.
– Walczyłem z kilkoma dynizyjskimi brygadami. – Słowa brzmiały jak żart, ale Dwa Strzały się nie uśmiechał. – Chyba nieco przesadziłem. – Jego spojrzenie powędrowało do Ichtracii i z powrotem do Michela.
Ichtracia podniosła się z ławki i teraz mierzyła Taniela takim wzrokiem, jakim Michel patrzyłby na żmiję wślizgującą się do kościoła. Palce Ichtracii drgały, jakby chciała sięgnąć po rękawice Uprzywilejowanej, a na twarzy malował się wyraz niepewności. Michel odchrząknął.
– Tanielu, poznaj Ichtracię. Ichtracio, poznaj Taniela.
– Ichtracia – powtórzył Taniel powoli. – To jest nasz kret?
– Jak rozumiem, jestem twoją szwagierką – stwierdziła beznamiętnie.
Taniel otaksował Dynizyjkę spojrzeniem.
– Myślałem, że masz na imię Mara.
– To przezwisko – wyjaśnił Michel. – Wszetecznie trudno było ją znaleźć, ale wreszcie mi się udało. Dlaczego nie wspomniałeś, że to siostra Ka-poel? – Nie chciał o to pytać, zwracanie się do Taniela oskarżycielskim tonem nigdy nie kończyło się dobrze. Ale pytanie wyrwało mu się samo.
Taniel zmarszczył gniewnie brwi i westchnął ze zmęczeniem.
– Nie sądziłem, że ta informacja jest ci potrzebna.
– To by nieco zawęziło opcje. – Michel mimowolnie podniósł głos. Cała irytacja, jaką czuł w związku z tymi tajemnicami, bez względu na to, czy ważnymi, czy nie, zaczynała wymykać się spod kontroli. – Mogłeś mnie też uprzedzić, że jest Uprzywilejowaną.
– Istotnie. – Taniel przechylił głowę, jakby nasłuchiwał jakiegoś odległego dźwięku. – Dobrze to ukrywasz. Niczego nie wyczułem, gdy tu wszedłem.
– Dużo ćwiczyłam – odpowiedziała mu Ichtracia już nie sucho, a z rozdrażnieniem. – Zatem ty jesteś zabójcą bogów?
Taniel spoważniał natychmiast.
– Coś jej powiedział?
Michel wyrzucił ręce w górę, Ichtracia wyprzedziła go z odpowiedzią.
– Nic mi nie powiedział. Dyniz ma szpiegów na całym świecie. Ale ponoć miałeś umrzeć dziesięć lat temu. Kiedy Michel powiedział mi, dla kogo pracuje, za kogo wyszła moja siostra, doszłam do jedynego możliwego wniosku, że udało ci się dokończyć to, co zacząłeś z Kresimirem.
Taniel prychnął tylko, podszedł do ostatniego rzędu ławek i usiadł ciężko.
– Same plotki – stwierdził ze zmęczeniem. – Wybacz, że nie powiedzieliśmy ci wszystkiego, Michelu. Razem z Pole uznaliśmy, że najlepiej będzie, jeśli sam dojdziesz do tego, kim i czym jest Mar… Ichtracia. My znaliśmy tylko to imię: Mara. I mówisz, że to przezwisko?
– Tak nazywał nas obie dziadek, gdy byłyśmy dziećmi – powiedziała Ichtracia. – Znaczyło to, że jesteśmy jego małymi ofiarami.
Taniel nadal uśmiechał się przepraszająco, lecz teraz spoglądał na Ichtracię.
– Rozumiem. Dziękuję, że dołączyłaś do Michela. Mogę sobie tylko wyobrażać, ile tak naprawdę mamy do nadrobienia. No i że chcesz spotkać się z siostrą.
– Gdzie ona jest? – W głosie Ichtracii zabrzmiała nuta gotowości.
Taniel się zawahał.
– Na zachód stąd. Właśnie zamierzam ją odnaleźć.
Michel przyglądał się Ichtracii. Chciał jej powiedzieć, że znalazła się w obecności wielkiego człowieka. Że powinna okazać mu nieco szacunku. Jednak czuł jedynie złość na Taniela za te wszystkie przemilczenia. Zresztą Ichtracia też nie była byle kim.
– A skoro mowa o znajdowaniu – odezwał się. – Jak nas znalazłeś?
– Najpierw pojechałem do Landfall – wyjaśnił Taniel. – Tam się spotkałem ze Szmaragdem, on mi powiedział, że wykonałeś zadanie, i skierował tutaj. Zajęło mi to parę tygodni.
Michel zmarszczył brwi.
– Próbowaliśmy znaleźć sposób na ominięcie dynizyjskich blokad od dnia, w którym opuściliśmy Landfall. Jakim cudem ty tak po prostu tam pojechałeś?
– Jeden z ludzi Szmaragda czekał na mnie na północ od miasta z fałszywymi dokumentami. – Taniel poklepał kieszeń na piersi. – Nikt nie szuka samotnego kresjańskiego jeźdźca, a wedle dokumentów jestem szpiegiem Dynizyjczyków. Padło kilka niewygodnych pytań, ale sobie poradziłem.
Michel chrząknął z frustracją. Gdyby dla niego i Ichtracii było to takie łatwe, już znaleźliby się po drugiej stronie kontynentu, a nie tkwili w tej rybackiej osadzie, czekając na okazję.
– Zatem zjawiłeś się tu, by zabrać Ichtracię do Pole, tak?
Taniel obrzucił Uprzywilejowaną długim spojrzeniem.
– Owszem.
– Czekaj. – Ichtracia patrzyła na Michela zmieszana. – Ty z nami nie jedziesz?
– Serdecznie cię zapraszam – dodał Taniel.
Michel uśmiechnął się do nich blado.
– Powinienem, ale muszę wrócić do miasta.
– Zwariowałeś! – wykrzyknęła Ichtracia. Wymieniła z Tanielem pospieszne spojrzenia. – Wiesz, że Sedial przewraca miasto do góry nogami, by cię znaleźć, prawda? W chwili, gdy ktoś cię rozpozna, zostaniesz pojmany, a potem torturowany i zabity.
Michel wpatrywał się w swoje dłonie, rozważając te słowa.
– Michelu? – ponaglił go Taniel.
– Mam niedokończone sprawy.
– Jakie niedokończone sprawy? – chciał wiedzieć Dwa Strzały.
Michel starannie unikał wzroku Ichtracii.
– W Landfall pomogłem Dynizyjczykom wytropić ostatnie Czarne Kapelusze w mieście – powiedział, uważnie dobierając słowa.
– Szmaragd mi o tym mówił – odparł Taniel.
– Znalazłem i zabiłem Vala je Turę.
– Złotą Różę z pałaszem?
– Tego samego. Zanim umarł, coś mi wyjawił. – Michel zawahał się ponownie, zerkając na Ichtracię kątem oka. – Wyjawił mi, że Dynizyjczycy gromadzą Palo i wykorzystują ich w krwawym rytuale, który ma aktywować kamień bogów. – Gdy tylko wypowiedział ostatnie słowa, zrozumiał, że mylił się co do Ichtracii, że powinien powiedzieć jej już dawno. Ichtracia otworzyła szeroko oczy, a krew całkiem odpłynęła jej z twarzy. Michel spodziewał się okrzyków zdumienia albo zaprzeczenia, albo… jakichś. Tymczasem Uprzywilejowana zamknęła usta bez słowa.
– Na otchłań – mruknął Taniel.
– Muszę wrócić do miasta i dowiedzieć się, czy to prawda, i jeśli tak, coś z tym zrobić.
– Jeśli to zrobisz, zginiesz – wymamrotała niewyraźnie Ichtracia.
Michel uśmiechnął się, zaciskając wargi.
– Tanielu, na co pracowałem przez cały ten czas?
– Na wolność Palo – odpowiedział Dwa Strzały bez zastanowienia.
Ichtracia wyglądała na zaskoczoną.
– Myślałam, że zamierzasz sprzeciwić się mojemu dziadkowi… Zapobiec użyciu kamieni.
– To… to walka, którą toczą Taniel i Ka-poel – stwierdził Michel. – Ja mam tak naprawdę jeden cel: uwolnić Palo spod jarzma tego, kto ich próbuje podbić, zniewolić, gnębić. Nie ma znaczenia, czy to Kresjanie, Fatrastanie, czy Dynizyjczycy. Muszę zmierzyć się z wrogami mego ludu. Nie będzie ze mnie pożytku, gdy ruszę z tobą i Tanielem. Muszę wrócić do Landfall.
– Ale mówiłeś, że Palo są lepiej traktowani pod dynizyjskimi rządami. – W głosie Ichtracii pojawiły się nuty, których Michel nie potrafił do końca rozszyfrować, brzmiały jak desperacja.
– Nie wiem. – Wzruszył ramionami. – Może? A może to tylko propaganda. Tak czy inaczej, muszę wrócić do Landfall i odkryć prawdę.
Cisza, jaka zapadła, była ogłuszająca. Ichtracia wpatrywała się w ścianę. Taniel wpatrywał się w Michela. A Michel badawczym wzrokiem wodził po twarzach ich obojga, starając się coś z nich wyczytać. Wreszcie Taniel odchrząknął.
– Ka-poel jest w drodze do Dynizu.
– Co?! – Słowo wyrwało się z ust Ichtracii, która gwałtownie odwróciła się do szwagra.
– Zamierza znaleźć trzeci z kamieni, a ja planuję do niej dołączyć.
– Zginie! Dlaczego wy wszyscy chcecie popełnić samobójstwo? – Coś w minie Taniela musiało ją zastanowić, bo zamilkła i odetchnęła gwałtownie. – Nie wiesz?
– Czego?
– My już mamy trzeci kamień. Jest strzeżony na wszelkie sposoby.
Taniel mruknął coś pod nosem.
– Dobrze, że jest ktoś, kto ją chroni. Jeśli to prawda, nie mam chwili do stracenia. Muszę przeprawić się na drugą stronę kontynentu, złapać statek i przemknąć się do Dynizu. Miną miesiące, zanim dogonię Ka-poel.
Michel prychnął. Taniel powiedział to wszystko tak optymistycznym tonem, jakby wybierał się na przyjemną wycieczkę. Tymczasem w ciągu tych miesięcy wszystko mogło się zdarzyć, szczególnie jeśli Ka-poel ruszyła do Dynizu na oślep. Niemal poprosił Taniela, by ten udał się z nim do Landfall, ale wiedział, że nie ma po co. Taniel poszedłby za Ka-poel na koniec świata.
– Idziesz? – spytał Dwa Strzały Ichtracię i Michel już widział w jego oczach, że Taniel zakończył rozmowę i jest gotów poderwać się i ruszyć w drogę, niczym wyścigowy koń czekający na wystrzał pistoletu.
– Nie.
Michel odwrócił się do niej.
– Co przez to rozumiesz?
– Idę z tobą. – Ichtracia odzyskała już nieco kolorów na policzkach. Podbródek wysunęła wojowniczo.
– Nie możesz wrócić do Landfall – zaprotestował Michel. – Będziesz w niebezpieczeństwie.
– Nie bardziej niż tu – odparowała. Zadrgała jej lewa powieka, na twarzy odmalowała się burza emocji.
– Twoja siostra…
– Spotkam się z nią – oznajmiła kategorycznie. Ciszej i jakby od siebie dodała jeszcze: – Kiedy będzie po wszystkim. Mamy jakiś sposób, by dostać się do miasta? – spytała Taniela.
– Szmaragd przysłał dla was dynizyjskie paszporty. Miały umożliwić wam przejazd przez kontynent wraz ze mną, ale bez problemu pozwolą wam wrócić do miasta.
Michel z wysiłkiem przełknął ślinę. Był z Ichtracią na tyle długo, by wiedzieć, że dziewczyna nie przyjmie odpowiedzi odmownej. Wspomnienie o krwawych ofiarach coś w niej uruchomiło. Miał wrażenie, że powinien wiedzieć co, ale za bardzo pochłonięty był własnymi planami, by szukać źródła jej niepokojów. Natychmiast zmienił tok myślenia, odrzucając wszelkie pomysły działania w pojedynkę, na plan, który zakładał dwoje uczestników.
– Weźmiemy paszporty – oznajmiła Ichtracia.
– Myślę… – zaczął Michel.
– To nie myśl! – warknęła wściekle. – Powinieneś powiedzieć mi o swoich planach. Powinieneś powiedzieć mi o ofiarach. Mara! – Uderzyła się w pierś. – Mara! Ofiara! Ta krew powinna być moja! Zamiast tego on zabija tysiące niewinnych, by zadziałało. Idę z tobą i nie ma dyskusji!