Читать книгу Krew Imperium - Brian McClellan - Страница 18
Оглавление14
ROZDZIAŁ
Wiesz, kim ona naprawdę jest?
Pytanie padło nieoczekiwanie, w czasie gdy Szaleni Lansjerzy rozbijali obóz, kręcąc się w ciemnościach wokół jedynego pustego miejsca, jakie zdołali wypatrzyć na przestrzeni mil. Styke przerwał zapalanie maleńkiej latarni, którą woził w jukach, i spojrzał w oczy Orza wpatrzone weń w mroku. Styke nie miał wątpliwości, o jakiej „onej” mówi człowiek-smok.
Potem zapalił latarnię ze spokojem. Znalazł sobie miejsce na samym skraju obozowiska i teraz jedyną osobą, która pozostawała w zasięgu słuchu, była Celine. Przywiązał konia, wciąż ignorując pytanie Orza, odpalił latarnię Celine od swojej i pomógł małej rozkulbaczyć klacz. Kiedy skończył, wrócił do Amreca, a światło zawiesił na gałęzi nad głową.
– Nie wiem, czy ona wie, kim naprawdę jest – odpowiedział wreszcie.
– Nie mów zagadkami, Benie Styke. Muszę to wiedzieć.
Początkowo Ben nie miał pewności, czy Orz pyta, bo chce przedyskutować pochodzenie Ka-poel, czy chodzi o to, że naprawdę nie wie. Teraz Styke zorientował się, że chodzi o to drugie. Otworzył usta, już niemal gotów odpowiedzieć, i wrócił myślami do własnych relacji z Lindet. Dochowywał tej tajemnicy niemal całe swoje życie.
– To nie są moje sprawy i nie mnie powinieneś o to pytać – powiedział w końcu.
– Ale ty wiesz? – W głosie Orza słychać było wyraźne naglące tony.
– Wiem.
Wśród cieni, jakie obudziła latarnia, Styke widział, jak Orz zaciska zęby. Ben doszedł do wniosku, że w przypadku każdego innego rozmówcy człowiek-smok uciekłby się do przemocy, żeby uzyskać odpowiedź. Właściwie nadal mógł tak uczynić. Dlatego też Styke niby przypadkiem położył dłoń na swej torbie i zacisnął ją na jednym z dodatkowych noży.
– Początkowo nie uznałem tego za coś istotnego. Bardzo głupie przeoczenie z mojej strony – odezwał się wreszcie Orz. – Założyłem, że Palo mają własne Kościane Oczy i ona jest jednym z nich.
– Mają – odparł Styke. Z tego, co mówiono, głęboko na bagnach żyło kilku czarowników krwi, ale większość Kościanych Oczu wśród Palo stanowiła plemienna starszyzna, i to tylko z nazwy.
– Może i mają. Ale przyglądam się jej rysom od dnia, gdy spotkaliśmy tamtych rekrutów. Ona nie jest Palo. Jest Dynizyjką. Nie wiem, jak mogłem przegapić coś tak oczywistego.
– Nie musisz mieć o to do siebie pretensji – stwierdził Styke. Zdjął z Amreca siodło i torby, po czym przygotował sobie posłanie, a juki położył obok. Orz nie zauważył kpiny w odpowiedzi albo postanowił to zignorować.
– Ale kiedy uświadomiłem sobie, że ona jest Dynizyjką, natychmiast zrodziły się kolejne pytania. Co robiła w Fatraście? Jak mogłem nie wiedzieć, że istnieje Kościane Oko o takiej potędze? Należy do kamaryli Sediala czy została wyrwana spod jego władzy i przeszła na stronę wrogów? Należy do innego Domu?
Styke zlekceważył tę kaskadę wątpliwości. Sprawdził kopyta Amreca i zaczął szczotkować jego boki. Orz przyglądał się tym zabiegom z miną wyrażającą frustrację. Kucał na skraju światła niczym stwór, który wypełzł z bagna i nie może się zdecydować, czy podoba mu się to, co zobaczył.
– Jeśli ma koneksje w Dynizie – Orz podjął wygłaszanie swych przemyśleń – to powinna wiedzieć o stolicy. Powinna wiedzieć o Zębatych Mokradłach. Ostrzegła cię?
– Nie wiedziała – odpowiedział Styke cicho.
– Nie pochodzi z Dynizu, ale ma dynizyjskie imię i dynizyjskie rysy. – Orz ściągnął brwi w gniewnym grymasie. – Słyszałem pogłoski o Dynizyjczykach uciekających z kraju od samego początku wojny domowej aż po jej koniec. Jest zaginionym członkiem Domu? Wielu ich żyje w Fatraście?
– Nic o tym nie wiem.
Styke skończył przygotowania do snu i obrócił się w stronę człowieka-smoka. Zauważył już, że ten pilnował wyrazu twarzy starannie i decydował o tym, które emocje mogą się na niej odbić. W tej chwili wyglądał na głęboko zamyślonego, skupionego na wewnętrznych rozważaniach, podczas gdy tryby jego umysłu obracały się jak szalone. Minęła minuta, a nawet iskra zrozumienia nie błysnęła w oczach Dynizyjczyka. Nagle wyprostował się i pochwycił latarnię Styke’a.
– Chodź ze mną, dziecko. Będziesz mi tłumaczyć – polecił Celine, ruszając przez obozowisko.
Celine, lekko wystraszona, popatrzyła na Bena, a jemu serce podskoczyło w piersi. Jeśli miało dojść do konfrontacji, musiał przy tym być.
– Chodź. – Ujął małą za rękę. – Ale jeśli zacznie się złościć, natychmiast stań za mną.
Poszli za Dynizyjczykiem.
Ka-poel siedziała przy strumieniu, nie dalej jak trzydzieści jardów od granicy obozu. Była sama w ciemności, podciągnęła kolana pod brodę i oplotła je ramionami. Siedziała niczym przestraszone dziecko i nawet gdy człowiek-smok stanął nad nią z kołyszącą się dziko latarnią, patrzyła przed siebie nieruchomo, jakby jej umysł znajdował się zupełnie gdzie indziej.
– Ka-poel – odezwał się Orz.
Jej wzrok pomknął do niego na ułamek chwili. Palec drgnął w geście niemal niezauważalnym, a jednak wyraźnie było widać, że Ka-poel wolałaby zostać sama.
Czego chcesz? – mówił gest.
Orz chyba zrozumiał sedno tego niewielkiego ruchu, aczkolwiek jeśli pojął też podtekst, nie dał tego po sobie poznać.
– Muszę wiedzieć, kim jesteś i co planujesz zrobić z kamieniami bogów.
Styke podszedł do nich powoli, prowadząc Celine, po czym w milczeniu kazał jej stanąć tak, by była zwrócona przodem do Ka-poel i mogła widzieć jej dłonie.
Ka-poel popatrzyła na nich wszystkich, nie poruszając się, spochmurniała, na jej twarzy odmalowało się coś na kształt rezygnacji. Poruszyła dłońmi.
To długa historia – przetłumaczyła dla niej Celine.
Orz przykucnął obok dziewczynki.
– Mam czas.
Nie mam ochoty o tym teraz rozmawiać.
– Nie dbam o to.
Ka-poel gwałtownie uniosła głowę, by spojrzeć Orzowi w oczy, ale człowiek-smok się nie uchylił przed jej gniewnym wzrokiem. Zamarli w tym dziwnym pojedynku woli i Styke uświadomił sobie, że wstrzymuje oddech, zastanawiając się, które z nich podda się pierwsze. Gdyby Orz próbował rozwiązać ten konflikt siłą, Ben zamierzał wkroczyć. Ale zdawał sobie sprawę, jak bardzo potrzebowali człowieka-smoka. Miał ochotę złapać ich oboje za kołnierze i zdrowo potrząsnąć, uznał jednak, że nawet próba wprowadzenia tego czynu w życie skończyłaby się dla niego dwoma nożami w brzuchu.
Żadne z nich nie zamierzało się poddać, ale dłonie Ka-poel powoli się poruszyły.
Nie wiem wszystkiego.
– Wyjaśnij.
Zawahała się. Nie była nawet w połowie tak dobra w ukrywaniu swych emocji jak Orz i teraz twarz ściągnęła jej się w grymasie irytacji. Styke’owi przyszło do głowy, że Ka-poel mogła odmawiać z uporu, i wypuścił mimowolnie wstrzymany oddech, gdy jednak podjęła wyjaśnienia.
Jestem sierotą. Dorastałam w plemieniu Palo w Dorzeczu Tristan, w zachodniej Fatraście. Zawsze wiedziałam, że jestem inna, i zawsze wiedziałam, że jestem Dynizyjką, a moja magia jest bardzo silna. Resztę dopiero zaczęłam odkrywać.
Zrobiła gest wyrażający niepewność, którego Celine albo nie znała, albo postanowiła nie tłumaczyć.
Większość tego, co wiem o sobie, odkryłam dopiero niedawno, w ciągu ostatnich miesięcy.
– Skoro jesteś Dynizyjką, jak znalazłaś się w Fatraście? – spytał Orz.
Tego wciąż jeszcze nie wiem.
– Ale wiesz, kim jesteś?
W znacznej mierze. Wiem kim, ale nie wiem dlaczego. Wiem, że moja piastunka zabrała mnie z Dynizu. Opowiadała mi historie o wojnach i pałacach, których nazw zapomniałam. Mówiła, bym wystrzegała się innych Kościanych Oczu, bała ludzi-smoków i żołnierzy w turkusowych mundurach.
Celine przestała tłumaczyć na moment i spojrzała na Ka-poel z zainteresowaniem.
– Ludzi-smoków i dynizyjskich żołnierzy?
Ka-poel skinęła głową, uśmiechając się smutno do małej.
Wiem, że mam na imię Ka-poel. Wiem, że mam siostrę o imieniu Mara. Wiem, że mój dziadek jest Kościanym Okiem, którego ty nazywasz Ka-Sedialem.
Styke spojrzał uważnie na Orza. Dynizyjczyk przysiadł jeszcze niżej, uniósł lekko brodę i spoglądał na Ka-poel. Jeśli już, wydawał się bardziej ostrożny niż zaniepokojony.
– Ka-Sedial ma tylko jedną wnuczkę, której na imię Ichtracia.
Powtórz to imię – ponagliła go gestem.
– Ichtracia.
Uśmiech przełamał zmęczenie Ka-poel. Wykonała kilka gestów, których Celine nie przetłumaczyła. Styke dopiero po chwili zrozumiał, że literowała imię siostry.
– Nie ma na imię Mara – powtórzył Orz.
Mara to przezwisko – wyjaśniła Ka-poel. Tylko tyle zapamiętałam. Nie jestem nawet pewna, czy to moja piastunka mi je powiedziała, czy sama je usłyszałam. Minęło zbyt wiele czasu.
Jeszcze raz przeliterowała palcami imię siostry. Ichtracia. Powoli. Z czułością. Wytarła coś z kącika oka.
Zbierałam plotki od spotkanych Dynizyjczyków. Niektórzy przekazywali mi je dobrowolnie. Inni… nie. Próbowałam poskładać z tych kawałków moje życie. Z tego, co wiem, Ka-Sedial kazał zamordować swego syna, synową i dwoje z trójki ich dzieci. Ichtracia była trzecim.
Orz odchylił się jeszcze bardziej, aż wreszcie nie kucał, a siedział. Nie wyglądał już jak człowiek prowadzący przesłuchanie, ale jak dziecko słuchające historii.
– Chodzą takie słuchy – powiedział. – Ale faktów nikt nie zna. Syn Ka-Sediala wraz ze swoją rodziną zniknęli lata temu. Wszyscy poza Ichtracią. Podobno zostali zaduszeni i spaleni za jakąś straszliwą zdradę. Oszczędzono jedynie Ichtracię.
Jestem jednym z tych dwojga, które miały umrzeć.
Orz przywołał na twarz minę wyraźnego niedowierzania.
– To ci historia.
Wiesz coś więcej na ten temat? Mojej przeszłości? – Ka-poel pochyliła się ku niemu z ożywieniem.
– Nie wiem. – Orz chrząknął cicho. – Jak powiedziałem, to są plotki. To, czego się dowiedziałaś, to wersja nieoficjalna tych wydarzeń. Ka-Sedial nigdy nie podał oficjalnej.
Wiesz, kim byli moi rodzice?
Orz zmarszczył brwi.
– Mniej więcej. Wiem, że twoja matka walczyła w wojnie domowej po tej samej stronie, co ja. – Prychnął ze złością. – Twoja matka. – Potrząsnął głową z niedowierzaniem. – Wierzę ci na słowo, ale to wszystko jest zbyt niewiarygodne.
Niewiarygodne czy nie, to moje życie. Nigdy nie wiedziałam, co z tego wynika. Nadal nie wiem.
– Do czego więc używasz tych żołnierzy? – Orz szerokim gestem objął obozowisko Szalonych Lansjerów. – Jakie są twoje ukryte cele? Nad którym z nich przejęłaś kontrolę bez jego wiedzy?
Mówił coraz głośniej i szybciej. Styke zrobił duży krok i położył dłoń na ramieniu Celine.
– Wystarczy – powiedział.
Orz poderwał się tak gwałtownie, że Styke odruchowo przyjął postawę obronną. Tamten jednak obrócił się na pięcie i zniknął w mroku bez jednego nawet słowa. Styke patrzył za nim z mieszaniną gniewu i ulgi. Zerknął na Ka-poel, która też spoglądała w kierunku, w którym oddalił się Orz.
– Czy to nam przysporzy problemów? – zapytał ją Ben.
Nie wiem – odpowiedziała ruchem dłoni. Myślałam, że wiedział, kim jestem.
– Też tak myślałem. Ale nie wiedział i to, że powiedzieliśmy mu teraz, nie sprawi, że będzie nam bardziej ufał. – Styke zgrzytnął zębami. – Dlaczego on tak się o to wścieka?
Nie wie, czy może mi wierzyć. A nawet jeśli uwierzy, jak ma zaufać? Jestem z krwi Ka-Sediala. Myślę, że to wszystko jest dla niego bardzo mylące.
Styke postukał palcami w latarnię, patrząc w ciemność w ślad za Orzem.
– Mam nadzieję, że będzie tu, kiedy się obudzimy. Naprawdę mam nadzieję.