Читать книгу Złota klatka - Camilla Lackberg - Страница 12

CZĘŚĆ 1

Оглавление

Faye odstawiła Julienne do przedszkola i zaczęła kręcić się po Östermalmie. Koniec siedzenia w domu. Musi się ruszać. Spalać tłuszcz, żeby mieć szczupłe, wytrenowane ciało. Za wszelką cenę musi skończyć z tym zapuszczaniem się.

Jej żołądek zaburczał z niezadowolenia. Nie zjadła śniadania. Wypiła tylko czarną kawę, by zwiększyć spalanie podczas spaceru. Przed oczami przesuwały jej się obrazy dań, jak w gastronomicznym kalejdoskopie. Jeśli wróci do domu, ulegnie pokusie i napcha się jedzeniem, opróżniając całą spiżarnię. Przyspieszyła kroku. Szła Karlavägen w stronę Humlegården13. Skrzywiła się, kiedy poczuła, że ma obrzydliwie spocone plecy. Bardzo nie lubiła się pocić. Ale, jak mawiała Alice, „pot to tłuszcz, który płacze”. Chociaż nie mogłaby powiedzieć, żeby widziała kiedykolwiek choćby kroplę potu u Alice.

Dziewiętnastowieczne fronty kamienic pochylały się nad nią majestatycznie. Czujne i niewzruszone. Niebo było błękitne, słońce odbijało się w śniegu, który jeszcze nie zdążył pokryć się szarą powłoką brudu. Chociaż była spocona, od dawna tak dobrze się nie czuła. Punktem zwrotnym była niespodziewana propozycja randki ze strony Jacka. To b ę d z i e przełom.

W ich związku nastąpiła stagnacja, co w dużej części było jej winą. Pora znów stać się kobietą, której on pragnie. To będzie nowy początek.

Ostatecznie postanowiła, że nie podejmie tematu weekendu z Chris. Jest potrzebna w domu, byłaby egoistką, gdyby nalegała na ten bezsensowny wyjazd. Unikała telefonów od Chris, dobrze wiedząc, co na to powie przyjaciółka.

Znów przyspieszyła. Miała wrażenie, jakby z każdym krokiem spływały z niej kilogramy, gram za gramem. Znienawidzony pot wsiąkał w ubranie.

Kilkoro licealistów z Östra Real popalało papierosy pod murem okalającym budynek szkoły. Dwie dziewczyny i dwóch chłopaków. Szary dym wydobywał się z ich ust i nosów, kiedy się śmiali. Wydawali się nie mieć żadnych zmartwień. Kilka lat temu, w innym czasie, w innym życiu, mogła to być ona z Jackiem, Henrik i Chris.

Jack, pogodny żartowniś. Niefrasobliwy, ze szlacheckiej rodziny, zawsze miał w kieszeni jakieś zaproszenie na imprezę. Mistrz gier towarzyskich i rozśmieszania ludzi. Henrik był strategiem i myślicielem. Pochodził z prostej rodziny z przedmieścia, skąd udało mu się wyrwać dzięki temu, że miał głowę do nauki. Studiował ekonomikę przemysłu na KTH14 i jednocześnie uczęszczał do Handelshögskolan.

Faye minęła cukiernię Tösses. W środku piętrzyły się ciasta, torty i bułeczki cynamonowe. Ślinka jej pociekła, zmusiła się do odwrócenia wzroku i ponownie przyspieszyła. Uciekła. Na wysokości Nybrogatan zrobiła sobie przerwę. Otworzyła drzwi do Café Mocco i zamówiła zieloną herbatę. Bez cukru. Nieposłodzona smakowała ohydnie i gorzko, ale piła ją, bo czytała, że zielona herbata zwiększa spalanie. Sięgnęła do sterty gazet, gdzie znalazła „DI Weekend” z poprzedniego tygodnia ze zdjęciem Henrika i Jacka na okładce. Sesja fotograficzna musiała dużo kosztować. Siedzieli na staroświeckim motocyklu z przyczepką. W goglach i skórzanych kurtkach. Jack na motorze, Henrik w przyczepce, w skórzanej pilotce na głowie. Wesołe miny, szerokie uśmiechy.

„Miliardowe imperium kontratakuje” – głosił tytuł. Faye otworzyła gazetę i przewróciła kilka stron, aż trafiła na wywiad. Jego autor, reporter Ivan Uggla, towarzyszył im w pracy przez cały tydzień. Dziwne, że Jack nic jej nie powiedział. Wprawdzie często udzielał wywiadów, ale nie tak obszernych.

Reportaż zaczynał się w siedzibie firmy na Blasieholmen. Jack opowiadał o ciężkiej pracy, jaka towarzyszyła powstawaniu Compare. O tym, jak mieszkał w Bergshamra15, w dzień studiował, a wieczorami pracował nad biznesplanem Compare, która miała stać się dynamiczną firmą telemarketingową.

Wiedziałem, że jeśli ma się udać, muszę wszystko poświęcić, dać z siebie wszystko firmie i Henrikowi. Nie było czasu ani miejsca na nic prócz pracy, pracy i jeszcze raz pracy. Jak się chce wysoko wygrać, trzeba również wysoko grać”.

Prawda była taka, że wcale nie musiał pracować, bo ona przerwała studia, żeby go utrzymywać, całymi dniami ścierając blaty stolików w Café Madeleine. Ale umówili się również co do takiej, a nie innej strategii PR-owej. Tak było najlepiej dla firmy.

Dalej wywiad toczył się w tym samym stylu. W 2005 roku Compare zmieniła się z najlepszej w kraju firmy telemarketingowej w fundusz inwestycyjny. Kupowali niewielkie przedsiębiorstwa, zwiększali ich efektywność, a potem sprzedawali z kolosalnym zyskiem. Nierzadko dzielili firmy i poszczególne segmenty sprzedawali za sumę większą, niż uzyskaliby za całość. Przez to nadepnęli na odcisk temu i owemu, ale ich zyski mówiły same za siebie, a w świecie, gdzie liczyły się jedynie wyniki, Jack Adelheim i Henrik Bergendahl zostali jednogłośnie uznani za geniuszy finansowych.

Po pewnym czasie sprzedali prawie wszystko, by postawić na spółki obrotu energią, ale również na usługi: domy opieki senioralnej, mieszkania chronione i szkoły. Z tym samym skutkiem co poprzednio. Wydawało się, że czegokolwiek się tkną, zamieniają to w złoto, więc wszyscy pragnęli choćby otrzeć się o młodych Midasów. Początkową nazwę, tę wymyśloną przez Faye, zachowali. Nie wprowadza się zmian, kiedy kostka ciągle wyrzuca szóstkę.

Wydawało się, jakby wczesne lata, kiedy Faye utrzymywała Jacka, a jednocześnie pomagała w tworzeniu fundamentów Compare, zostały wymazane. Zastanawiała się czasem, czy Jack i Henrik w ogóle o tym pamiętają, czy może na własny użytek przemodelowali przeszłość. Bo jej opowieść nie pasowała do medialnego obrazu dwójki młodych, odważnych i upartych przedsiębiorców, Jacka Adelheima i Henrika Begendahla. W dodatku ta historia była wręcz znakomita, w swoim czasie sama to podkreślała. Jack, ze swoim arystokratycznym pochodzeniem, urodą i wizerunkiem dandysa, i Henrik, pochodzący z robotniczej rodziny z przedmieścia, przystojny na swój plebejski sposób, wręcz uosobienie człowieka z awansu społecznego. Stanowili wprost idealną kombinację. Faye pozostała w cieniu, żeby nie komplikować tego prostego przekazu medialnego.

Reporter towarzyszył Jackowi w porannej przebieżce po Djurgården i z entuzjazmem odnotował czas uzyskany na tym dystansie. Natomiast próbę wysondowania, czy Compare wkrótce będzie notowana na giełdzie, Jack zbył wybuchem śmiechu.

Na ostatniej stronie znajdowało się zdjęcie Jacka w jego biurze. Stał pochylony nad biurkiem, pogrążony w rozmowie, wskazując na jakiś papier. Obok niego, bliżej obiektywu, stała Ylva Lehndorf. W wąskiej błękitnej spódniczce, z włosami ściągniętymi w koński ogon.

Ylva odniosła przedtem sukces w branży wydawniczej, gdzie straty zamieniła w zyski. Zwiększyła efektywność, zaczynając od kwestionowania stwierdzeń, że „przecież zawsze tak robiliśmy”. Zmieniała struktury i burzyła mury. Faye poznała ją trzy lata temu na jakiejś imprezie. Ylva wspomniała, że szuka czegoś nowego, zaimponowała jej swoją energią i bystrością. Dwa tygodnie później Jack, za radą Faye, zatrudnił ją u siebie. Po roku została dyrektorem finansowym Compare. Pewną rolę odegrało to, że ze względów wizerunkowych dobrze było mieć kobietę w zarządzie firmy. Co Faye również podkreśliła w rozmowie z mężem. Nie mogła to być ona, ponieważ oboje zdecydowali, że pierwsze lata po urodzeniu córki spędzi w domu.

Faye przesunęła palcem po zdjęciu wzdłuż figury Ylvy, po wygięciu pleców, pupie, szczupłych opalonych nogach aż po czarne czółenka. Ylva była dokładnie taka, jaka chciała być Faye. Różnica wieku między nimi wynosiła zaledwie pięć lat, ale równie dobrze mogłoby to być dwadzieścia. I zamiast znajdować się w centrum wydarzeń w firmie, błyszczeć urodą i odnosić sukcesy, siedzi teraz w Mocco, pijąc niesmaczną zieloną herbatę i marząc o drożdżówkach leżących na ladzie przy kasie. Z posępną miną zamknęła gazetę. Dokonała wyboru. Dla Jacka. Dla rodziny.


Faye ćwiczyła na macie przed telewizorem, kiedy Jack wrócił do domu. W nowych ciuchach treningowych wykonywała figurę sikającego psa. Mąż rzucił teczkę i stanął za nią. W pokoju rozszedł się zapach perfum i alkoholu. Faye dokończyła ćwiczenie, wstała i podeszła. Odwrócił głowę, kiedy chciała go pocałować.

– Dobrze się bawiliście? – spytała.

Znów ścisnęło ją w żołądku.

Jack złapał pilota i wyłączył telewizor, w którym leciał film z YouTube’a z ćwiczeniami jogi dla początkujących.

– Rozmawiałaś z Johnem Descentisem, żeby wystąpił na mojej imprezie? – spytał.

– Myślałam, że…

– To pijak. Słuchaj, to nie będzie jakaś studniówka. Przyjdą klienci. Inwestorzy. Moja rodzina, która z powodu mojego ojca zawsze miała mnie za nieudacznika. Teraz mają się przekonać, jak daleko zaszedłem. Że nie jestem ofermą jak mój stary!

Oddychał gwałtownie, głos przeszedł mu w falset.

– A ty do części rozrywkowej zapraszasz Johna Descentisa. Jakbyśmy byli jakąś hołotą.

Faye aż się cofnęła.

– Przecież ciągle go słuchasz. Masz wszystkie jego płyty. Myślałam, że będziesz…

– Przestań. Jak by to wyglądało, gdyby na mojej imprezie wystąpił John Descentis? Nie możemy być kojarzeni z takimi jak on. Pijakami. Jak mój stary.

Z głośnym westchnieniem opadł na kanapę.

– To właściwie moja wina – powiedział. – Nie powinienem ci powierzać tej imprezy. Kurczę, przecież ty pozwoliłaś, żeby urodziny Julienne odbyły się w McDonaldzie!

Faye chciała argumentować, że takie było życzenie ich córki, że wszystkim dzieciom bardzo się podobało, ale Jack prychnął i od razu poczuła łzy pod powiekami.

– Jak ja mogłem pomyśleć, że potrafisz urządzić imprezę na trzysta osób w Hasselbacken?

– Przecież potrafię, dobrze o tym wiesz. Rezygnujemy z Descentisa. Zresztą nawet do niego nie dzwoniłam. Pozwól, że zrobię to dla ciebie. Bardzo bym chciała, żeby to był dla ciebie wspaniały wieczór, wymarzony.

– Za późno.

– Jak to?

– Skontaktowałem się już z agencją eventową, która się wszystkim zajmie. Możesz wrócić do… do tych swoich ćwiczeń.

Pokazał na jej strój gimnastyczny. Ucisk w żołądku się nasilił.

Jack podszedł do odtwarzacza CD, wyjął kilka płyt, poszedł do kuchni i wyrzucił je do śmieci.

Nie musiała sprawdzać, co to za płyty.

Potarła twarz dłońmi. Jak mogła być taka głupia? Że też się nie domyśliła, że mogła zaszkodzić Jackowi. A powinna wiedzieć. Przecież zna go najlepiej ze wszystkich.

Zwinęła matę i zgasiła światło. Umywszy twarz i zęby, zobaczyła, że Jack już śpi. Leżał odwrócony do niej tyłem, twarzą do okna. Ostrożnie wsunęła się do łóżka, jak najbliżej niego, ale tak, by go nie obudzić. Wciągnęła jego zapach w nozdrza.

Bardzo długo nie mogła usnąć.

* * *

Następnego dnia atmosfera między nimi była wciąż lodowata. Jack siedział w kuchni, pracując, podczas gdy Faye, leżąc na kanapie, oglądała jakąś telenowelę dokumentalną.

W przedpokoju głośno zadzwonił telefon, ale Faye, choć raz, postanowiła go zignorować. Usłyszała westchnienie w kuchni, potem kroki świadczące o irytacji, wreszcie dzwonienie ucichło.

Po chwili stanął przed nią z wyrazem niezadowolenia na twarzy.

– Do ciebie.

Wyciągnęła rękę po telefon, ale Jack odłożył go na stoliku i wrócił do kuchni. Z jakiegoś powodu zatrzymali telefon stacjonarny. Przyłożyła słuchawkę do ucha i poczuła się jak piętnastolatka.

– Nie odezwałaś się w sprawie naszego wyjazdu – powiedziała Chris. – Rozmawiałaś z Jackiem?

– A, cześć. Zaczekaj chwilę.

Faye wstała z kanapy i poszła do toalety, drzwi zamknęła za sobą na klucz.

– Halo?

Usiadła na opuszczonej klapie sedesu.

– Nie mogę teraz – powiedziała. – Mam mnóstwo spraw w domu, między innymi muszę zorganizować Jackowi urodziny. Może pojedziemy latem?

Chris westchnęła.

– Faye, słyszałam od znajomej z agencji PR-owej, że dostali zlecenie na zorganizowanie urodzin Jacka.

Faye wysunęła stopą wagę spod umywalki. Stanęła na niej. Żadnej zmiany. Widać jest skazana na otyłość.

– Tak, czułam, że się nie wyrobię. Przepraszam cię, ale nie mogę dłużej rozmawiać, mam strasznie dużo roboty.

– Słuchaj… – odezwała się swoim ciepłym głosem Chris.

Faye przypomniała sobie, jak się zaśmiewała tamtego wieczoru, kiedy poszły w miasto z Jackiem i Henrikiem i przyjaciółce nagle przyszło do głowy, żeby zatańczyli na stolikach. Jack trzymał wtedy Faye za rękę i ściskał ją mocno.

– Co takiego?

– Może jednak pojedziemy, będziesz mogła z dystansu spojrzeć na różne sprawy? Wypnij się na imprezę Jacka. Wiem, że żadna agencja na świecie nie potrafi zorganizować tego lepiej od ciebie.

Faye wsunęła wagę na miejsce i przyrzekła sobie, że nie będzie się ważyć przez najbliższy tydzień. Aż będzie widoczny rezultat.

– Przyszło mi coś do głowy – ciągnęła Chris. – Potrzebowałabym w mojej firmie kogoś takiego jak ty. Osoby bystrej, która zna się na biznesie i jednocześnie rozumie, czego chcą kobiety. Nie miałabyś ochoty wyjść z domu i wrócić do pracy? Przecież Julienne i tak jest w żłobku.

– W przedszkolu.

– Co?

– Nie w żłobku, tylko w przedszkolu. A pracy u ciebie nie chcę i nie potrzebuję. Gdybym chciała, sama bym sobie załatwiła, prawda?

– Ale…

– Wiesz, na czym polega twój problem, Chris? Że wierzysz, że jesteś lepsza ode mnie. Wydaje ci się, że wszyscy chcieliby żyć tak jak ty, całkiem bez sensu, ale ja wcale nie uważam, żeby było fajnie spędzać wieczory na pieprzeniu się z dwudziestoczteroletnim trenerem osobistym albo tak się nawalić, że następnego dnia nic się nie pamięta. To wulgarne i żenujące. Nie praw mi kazań, tylko dorośnij. Kocham męża i córkę, mam r o d z i n ę! Chcę z nią być. Uważam, że w gruncie rzeczy zazdrościsz mi mojego życia. I o to chodzi tak naprawdę. I nie dziwię się, że żaden facet nie może z tobą wytrzymać. I…

W tym momencie Chris się rozłączyła. Faye spojrzała na własną twarz w lustrze. Już nie wiedziała, kim jest ta patrząca na nią kobieta.

13

Karlavägen − elegancka ulica, aleja spacerowa; Humlegården − mały park przy tej ulicy.

14

Kungliga Tekniska Högskolan (KTH) − Królewski Instytut Techniczny w Sztokholmie.

15

Bergshamra − odległe od centrum przedmieście gminy Solna.

Złota klatka

Подняться наверх