Читать книгу Złota klatka - Camilla Lackberg - Страница 5
CZĘŚĆ 1
Sztokholm, lato 2001
ОглавлениеMoje pierwsze tygodnie w Sztokholmie były bardzo samotne. Fjällbackę zostawiłam za sobą dwa lata po maturze. Zarówno fizycznie, jak i mentalnie. Wręcz wyrywałam się z mojej małej klaustrofobicznej miejscowości. Dusiłam się, chodząc po jej malowniczych uliczkach pod wścibskimi spojrzeniami mieszkańców. Opuszczając ją, miałam przy sobie piętnaście tysięcy koron i świadectwo z najwyższymi ocenami ze wszystkich przedmiotów.
Chciałam wyjechać już wcześniej, jednak załatwienie wszystkiego zabrało mi więcej czasu, niż myślałam. Sprzedaż domu, a przedtem wyrzucenie wszystkich rzeczy, odparcie napierających duchów. Wspomnienia były strasznie bolesne. Chodząc po rodzinnym domu, miałam ich cały czas przed oczami. Sebastiana. Mamę. A zwłaszcza tatę.
Wtedy nikogo nie było przy mnie. Tak samo teraz. A więc spakowałam walizkę i wsiadłam do pociągu jadącego do Sztokholmu. Bez oglądania się za siebie, przysięgając, że nigdy tutaj nie wrócę.
Na dworcu w Sztokholmie zatrzymałam się przy koszu na śmieci, otworzyłam moją komórkę i wyrzuciłam kartę SIM. Już mnie nie dosięgną żadne cienie z przeszłości. Nikt mi nie będzie groził ani mnie ścigał.
Na lato wynajęłam pokój w mieszkaniu w budynku zwanym Fältöversten, brzydkim centrum handlowym, na które mieszkańcy Östermalmu kręcą głowami, mrucząc pod nosem, że to wszystko wina socjaldemokratów, którzy oczywiście musieli zepsuć naszą piękną dzielnicę. Jednak wtedy nie wiedziałam takich rzeczy. Byłam przyzwyczajona do tego, jak wyglądał sklep ICA2 Hedemyrs w Tanumshede, i Fältöversten mi się podobał.
W Sztokholmie zakochałam się od pierwszej chwili. Z okna na siódmym piętrze spoglądałam na piękne okoliczne domy, na gęsto zarośnięte parki, piękne samochody i myślałam sobie, że pewnego dnia ja też zamieszkam w jednym z tych wspaniałych dziewiętnastowiecznych domów z mężem, trójką cudownych dzieci i psem.
Mój mąż miał być malarzem. Albo pisarzem. Albo muzykiem. Kompletnie inny od taty. Wyrafinowanym intelektualistą, światowcem. Miał ładnie pachnieć i elegancko się ubierać. Być surowy dla innych, ale nie dla mnie, bo tylko ja bym go rozumiała.
W tamte pierwsze długie i jasne noce dużo spacerowałam ulicami Sztokholmu. Widziałam bójki uliczne po zamknięciu piwnych ogródków, słyszałam krzyki, płacz i śmiech. Wyjące samochody służb ratowniczych. Ze zdumieniem patrzyłam na dziwki w centrum, miały makijaż jak z lat osiemdziesiątych i wysokie buty, gąbczastą cerę, a na rękach ślady po igłach, które starały się ukryć pod długimi rękawami bluzek i sweterków. Prosiłam je o papierosa i snułam fantazje o ich życiu. O wolności wynikającej ze znalezienia się na dnie. Bez ryzyka, że spadnie się jeszcze niżej. Bawiłam się myślą o tym, aby też tam stanąć, żeby zrozumieć, co się z tym wiąże, co to za mężczyźni, którzy kupują sobie chwilę obleśnego zbliżenia w swoim volvo, gdzie na tylnym siedzeniu mają fotelik dla dziecka, a w schowku trzymają zapas pampersów i wilgotne chusteczki.
To był czas, kiedy moje życie zaczęło się naprawdę. Przeszłość ciążyła mi jak kajdany, przygniatała, przeszkadzała. Ale moje ciało, do ostatniej, najmniejszej komórki, aż wibrowało ciekawością. Ja kontra świat. Daleko od domu, w mieście, o którym marzyłam całe życie. Marzyłam nie tylko o tym, żeby się wyrwać, lecz także aby właśnie tu przyjechać. Powoli, stopniowo oswajałam Sztokholm jako moje miasto. Z nadzieją, że mnie uleczy i pozwoli zapomnieć.
Na początku lipca moja gospodyni, emerytowana nauczycielka, wyjechała w odwiedziny do wnuków w Norrlandzie.
– Żadnych gości – zapowiedziała władczym tonem, zanim zamknęła za sobą drzwi.
– Żadnych gości – odparłam posłusznie.
Wieczorem się umalowałam i piłam jej alkohole. Gin i whisky. Likier wiśniowy i z amaruli. Smakowały obrzydliwie, ale nieważne, chodziło o szmerek w głowie, który przynosił zapomnienie i rozchodził się ciepłem po całym ciele.
Kiedy już wypiłam tyle, że nabrałam odwagi, włożyłam bawełnianą sukienkę i poszłam na Stureplan3. Po chwili wahania usiadłam w przyjemnie wyglądającym ogródku kawiarnianym. Obok przechodziły osoby znane mi wcześniej jedynie z telewizji. Śmiejące się, odurzone alkoholem i latem.
Około północy stanęłam w kolejce do klubu po drugiej stronie ulicy. Panował nastrój niecierpliwości, wcale nie byłam pewna, czy uda mi się wejść do środka. Próbowałam naśladować innych. Zachowywać się jak oni, chociaż później domyśliłam się, że oni również musieli być przyjezdni. Trochę zagubieni jak ja, ale udający asertywnych.
Ktoś z tyłu się zaśmiał. Dwóch chłopaków w moim wieku podeszło bez kolejki do bramkarzy. Jedno kiwnięcie głową, uściśnięcie ręki. Wszyscy wpatrywali się w nich z zazdrością i fascynacją. Wielogodzinne przygotowania, chichoty nad kieliszkiem różowego wina, żeby potem sterczeć i marznąć w kolejce. A może być to takie łatwe. Wystarczy być kimś.
W odróżnieniu ode mnie ci dwaj faceci byli zauważani i szanowani. Byli Kimś. To wtedy postanowiłam, że ja też będę.
Jeden z nich właśnie się odwrócił i spojrzał ciekawie na tłumek z tyłu. Nasze spojrzenia się spotkały.
Odwróciłam wzrok, zaczęłam grzebać w torebce, szukając papierosów. Nie chciałam wyglądać ani na głupią, ani jak ktoś, kim przecież byłam, czyli dziewczynę z prowincji, która wybrała się po raz pierwszy do nocnego klubu w stolicy. Podchmieloną ginem i likierem z amaruli. W następnym momencie stanął przede mną. Ogolona głowa, miłe niebieskie oczy, trochę odstające uszy. Ubrany w beżową koszulę i ciemne dżinsy.
– Jak ci na imię?
– Matylda.
Nienawidziłam tego imienia. Należało do innego życia, innej osoby, którą już nie byłam. Zostawiłam ją, kiedy wsiadałam do pociągu do Sztokholmu.
– A mnie Viktor. Sama jesteś?
Nie odpowiedziałam.
– Podejdź i stań koło bramkarza – powiedział.
– Nie ma mnie na jego liście – mruknęłam.
– Mnie też nie.
Olśniewający uśmiech. Wyszłam z kolejki. Pełne zazdrości, tęskne spojrzenia zbyt skąpo ubranych dziewczyn i nażelowanych facetów.
– Ona jest ze mną.
Stojący na bramce mięśniak odsunął sznur i powiedział:
– Zapraszamy.
Viktor wziął mnie za rękę i poprowadził w głąb ciemnego pomieszczenia. Sylwetki ludzi, mrugające kolorowe światła, dudnienie basów, kłębiące się ciała, tańce. Stanęliśmy na końcu długiego kontuaru, Viktor przywitał się z barmanem.
– Czego się napijesz? – spytał.
– Piwa – odparłam, mając jeszcze w ustach mdląco słodki smak likieru.
– Bardzo dobrze, lubię dziewczyny, które piją piwo. Jest w tym klasa.
– Klasa?
– Tak. Coś autentycznego, nieudawanego.
Podał mi heinekena i przepił do mnie, unosząc butelkę. Uśmiechnęłam się do niego i wypiłam łyk.
– Jakie jest twoje życiowe marzenie, Matyldo?
– Zostać kimś – odparłam. Bez zastanowienia.
– Chyba już jesteś kimś?
– No to kimś innym.
– Nie wydaje mi się, żeby było z tobą coś nie tak.
Zrobił kilka tanecznych kroków i poruszał głową w takt muzyki.
– A ty o czym marzysz?
– Ja? Chcę tylko grać muzykę.
– Jesteś muzykiem?
Musiałam się nachylić i mówić głośniej, żeby mnie słyszał.
– Didżejem. Ale dziś mam wolne. Jutro gram. Wtedy będę stał tam.
Spojrzałam w tym kierunku. Na scence przy ścianie, za sprzętem grającym, stał facet, z którym tutaj przyszedł, i wsłuchiwał się w muzykę. Chwilę później podszedł do nas i się przedstawił. Axel. Wydał mi się sympatyczny, niegroźny.
– Miło mi, Matyldo – powiedział, podając mi rękę.
Zwróciłam uwagę, jak bardzo się różnili od facetów z moich stron. Gładcy. Elokwentni. Axel zamówił drinka i zniknął. Przepiliśmy do siebie z Viktorem. Moje piwo się kończyło.
– Jutro przed graniem robimy z kumplami wstępną imprezkę. Wpadłabyś?
– Może – odparłam, przyglądając mu się. – A właściwie to dlaczego chciałeś, żebym weszła tu z tobą?
Ostentacyjnie dopiłam piwo. Miałam nadzieję, że zamówi więcej. I rzeczywiście. Jedno dla mnie, drugie dla siebie. Dopiero potem odpowiedział na moje pytanie. Jego oczy lśniły w mroku.
– Bo jesteś ładna. I wyglądałaś samotnie. Żałujesz?
– Nie, wcale.
Wyłowił paczkę marlboro z tylnej kieszeni spodni i poczęstował mnie. Czemu nie, dzięki temu własne wystarczą mi na dłużej. Z piętnastu tysięcy, które miałam po sprzedaży domu, po spłaceniu pożyczek i innych rzeczy nie zostało mi dużo.
Nasze dłonie się zetknęły, kiedy przypalał mi papierosa. Miał ciepłą, opaloną rękę. Gdy ją odsunął, zatęskniłam za jego dotykiem.
– Masz smutne oczy, wiesz? – powiedział, zaciągając się głęboko.
– Co masz na myśli?
– Że jest w tobie jakiś smutek. Mnie się to podoba. Jestem podejrzliwy wobec osób, które uważają, że życie jest super. Owszem, bywa fajne, ale nie zawsze. Nudzą mnie ludzie, którzy ciągle są rozradowani. Nie jesteśmy stworzeni do tego, żeby wciąż być szczęśliwi, świat przestałby się wtedy kręcić.
Jeden z ochroniarzy rzucił mu znaczące spojrzenie, Viktor wzruszył ramionami i zgasił papierosa, ale najpierw zaciągnął się jeszcze parę razy. Zrobiłam to samo. Nie odpowiedziałam. Podejrzewałam, że robi sobie ze mnie żarty.
Nagle zakręciło mi się w głowie od alkoholu. Postanowiłam zrobić sobie pamiątkę, nachyliłam się, przytknęłam mu dłoń do karku i przysunęłam jego twarz bliżej. Chyba wydałam się bardziej pewna siebie niż w rzeczywistości. Nasze wargi przylgnęły do siebie. Jego miały smak piwa i marlboro. Dobrze całował. Miękko, ale mocno.
– Pójdziemy do mnie? – spytał.
2
ICA − sieć supermarketów.
3
Stureplan − plac w centrum Sztokholmu, popularne miejsce spotkań.