Читать книгу Złota klatka - Camilla Lackberg - Страница 8

CZĘŚĆ 1

Оглавление

Z tyłu za Faye przemknął pospiesznie kelner, pewnie do któregoś z brzuchatych gości siedzących kilka stolików dalej. Do tego rodzaju mężczyzn zawsze kelnerom jest spieszno. Właściwie nic dziwnego, zważywszy na to, że wszyscy wyglądali, jakby od zawału dzieliła ich zaledwie jedna porcja Biff Rydberg8.

Spojrzała na Alice, która właśnie usiadła naprzeciw niej. Poznała ją przy tej samej okazji co inne kobiety z tego samego towarzystwa, które określała jako gęsi, bo ich głównym zadaniem było znoszenie jaj dla swoich mężów. Miały rodzić spadkobierców, a potem trząść się nad nimi, osłaniając skrzydłami udrapowanymi w ciuchy od Gucciego. Kiedy w końcu dzieci szły do starannie wybranych przedszkoli, należało rozwinąć jakieś zainteresowania, chodzić na jogę, na manikiur, wydawać kolacje, pilnować sprzątaczek i długiego szeregu niań. Dbać o wagę, a najlepiej, żeby w ogóle nie było tego tematu. I jeszcze żeby zawsze być w seksualnej gotowości. A najważniejsze: nauczyć się zamykać oczy, ilekroć mąż wraca z późnej „służbowej kolacji” z koszulą niestarannie wsuniętą do spodni.

Początkowo szydziła z nich. Z luk w wykształceniu i kompletnego braku zainteresowania tym, co naprawdę ważne w życiu, z tego, że ich ambicje nie sięgały dalej niż do ostatniego modelu torebki Rockstud od Valentino i decyzji, czy na ferie zimowe wyjechać do Sankt Moritz czy na Malediwy. Jednak Jack chciał, żeby „utrzymywała z nimi dobre stosunki”. Zwłaszcza z Alice, która była żoną Henrika. Dlatego spotykała się z nimi regularnie.

Faye i Alice nie żywiły do siebie szczególnej sympatii, ale chcąc nie chcąc, były ze sobą związane poprzez firmę swoich mężów. Poprzez „ich niezwykłą przyjaźń”, jak się kiedyś wyraziła pewna gazeta biznesowa.

Alice Bergendahl miała dwadzieścia dziewięć lat, czyli była trzy lata młodsza od Faye. Miała wydatne kości policzkowe, talię jak u dziesięciolatki, a nogi jak jakaś pieprzona Heidi Klum na szczudłach. W dodatku urodziła dwoje pięknych, udanych dzieci. Pewnie z uśmiechem na ustach podczas całego porodu. A między bólami przypuszczalnie robiła na drutach czapeczkę dla tego cudu, który rozerwał jej pachnącą mufkę na dwie idealne części. Alice Bergendahl była bowiem nie tylko piękna, dziewczęca, szczupła i pachnąca, ale jeszcze kreatywna i towarzyska, organizowała zachwycające imprezki, na które wszystkie gęsi przyprowadzały swoich mężów. W przeciwnym razie trafiłyby na czarną listę Alice, co dla sztokholmskich lepszych sfer było czymś w rodzaju Guantanamo.

Alice przyprowadziła do Riche jeszcze jedną długonogą kobietę, o imieniu Iris, żonę finansisty Jespera, który zajmował się tradingiem. Na razie był golcem, ale podobno dobrze rokował, a Iris została przyjęta do towarzystwa Alice na coś w rodzaju okresu próbnego do momentu, gdy sukces Jespera stanie się faktem. Jej los miał się zapewne rozstrzygnąć w ciągu paru miesięcy.

Zamówiły sałatki – oczywiście po pół, nie po całej – i po kieliszku cavy. Jadły drobnymi kęskami i uśmiechały się do siebie, opowiadając o swoich dzieciach. Był to jedyny temat ich rozmów. Oczywiście oprócz mężów.

– Jesper wziął urlop na ferie wielkanocne – powiedziała Iris. – Wyobrażacie sobie? Jesteśmy cztery lata po ślubie i nigdy w ciągu roku nie miał dłuższego urlopu jak tydzień. A parę dni temu przychodzi i robi mi niespodziankę, że jedziemy na Seszele.

Faye poczuła ukłucie zazdrości. Pomógł łyk cavy.

– To wspaniale – zauważyła.

A w duchu zastanawiała się, jaki Jesper ma powód, aby w ten sposób zagłuszyć wyrzuty sumienia.

Restauracja była pełna. Turystów sadzano przy oknach, cieszyli się, że w ogóle znalazło się dla nich jakieś miejsce. Pod wieloma stołami stały torby pełne zakupów. Przybierali obojętne miny, ale rozglądali się między jednym kęsem a drugim, otwierając szeroko oczy, kiedy dostrzegli jakąś ważną osobę, i szeptali porozumiewawczo; byli pod wielkim wrażeniem obecnych w restauracji prezenterów telewizyjnych, artystów i polityków. Jednak ludzi prawdziwej władzy nie rozpoznawali. Tych, którzy za kulisami pociągają za sznurki. Chociaż akurat Faye wiedziała dokładnie, kim są.

– Seszele są naprawdę cudowne – odezwała się Alice. – Takie egzotyczne. Pytanie, jak sobie tam radzą z bezpieczeństwem. Było tam trochę… problemów.

– Czy Seszele są na Bliskim Wschodzie? – spytała niepewnie Iris, wodząc po talerzu kawałkiem awokado.

Faye wypiła łyk cavy, żeby powstrzymać śmiech.

– No gdzieś w tamtej okolicy? Pewnie jest tam ISIS i cała reszta.

Alice skrzywiła się lekko, bo Faye, słysząc to, aż zabulgotała.

– Nie, no na pewno jest tam spokój – ciągnęła Iris, teraz wodząc po talerzu połówką jajka. – Jesper nie narażałby na żadne ryzyko mnie i małego Orvara.

Małego Orvara? Jak można dać dziecku imię odpowiednie raczej dla osiemnastowiecznego pirata chorego na syfilis? Z drugiej strony musiała przyznać, że Julienne też jest pretensjonalne. Ale tak chciał Jack. Mówił, że ładnie brzmi i sprawdzi się w wielu krajach. Takie rzeczy trzeba zapewniać dziecku już na etapie życia płodowego. Co rodzicom Orvara najwyraźniej umknęło, ale to da się jeszcze zmienić. W przedszkolu Julienne parę miesięcy temu pewien Sixten stał się nagle Henrim. Dla trzylatka musiał to być totalny stres, ale nie sposób brać pod uwagę takie rzeczy, jeśli się chce, żeby chłopak dobrze wypadł w kontekście międzynarodowym.

Faye dopiła wino i kiwnęła dyskretnie na kelnerkę, żeby jej dolała.

– Oczywiście, że nie narażałby was – skomentowała Alice, żując pożądliwie liść sałaty.

Sprawiała wrażenie lubieżnie przeżuwającej krowy, bo w jakimś piśmie o zdrowiu wyczytała, że każdy kęs należy pogryźć przynajmniej trzydzieści razy. Faye spojrzała ponuro na swój talerz. Zjadła już swoją połówkę sałatki i była równie głodna jak na początku. Spojrzała tęsknie na zamówienia przyniesione właśnie na sąsiednie stoliki. Biff Rydberg. Klopsiki. Pasta. Kelnerzy stawiali talerze przed pulchnymi panami w garniturach. Takimi, którzy mogą sobie pozwolić na otyłość brzuszną. Biedni mężczyźni są tłuści, bogaci są dobrze zbudowani. Oderwała wzrok od klopsików. W towarzystwie Alice nie jada się klopsików w sosie śmietanowym z ziemniakami purée.

– Małe, kilkutygodniowe porwanko mogłoby ci nawet dobrze zrobić, co, Iris? – sugerowała Faye. – Miałabyś superdietę, a gdybyś ładnie poprosiła, mogliby ci nawet zorganizować matę do jogi – dodała, patrząc na nietkniętą sałatkę Iris.

– To nie jest temat do żartów. To jest straszne!

Alice pokręciła głową, a Faye westchnęła.

– Seszele to wyspy na Oceanie Indyjskim. Na Bliski Wschód jest bliżej od nas niż stamtąd.

Zapadło milczenie. Iris i Alice skupiły się na swoich sałatkach, a Faye na kończącej się znów cavie.

– Widzicie, kto tam jest? – szepnęła Iris, nachylając się do nich, ze wzrokiem utkwionym w wejściu do restauracji.

Faye próbowała się domyślić, o kogo jej chodzi.

– Ten facet, który właśnie wszedł. Stoi i rozmawia z barmanem.

Teraz Faye już zobaczyła. Piosenkarz John Descentis. Ulubiony wykonawca Jacka. Od kilku lat przeżywał pasmo niepowodzeń i pojawiał się głównie w skandalizujących pisemkach w związku z nieudanymi romansami, bankructwami i żenującymi migawkami z życia celebrytów. Wraz z towarzyszką, ufarbowaną na czarno ładną dwudziestopięciolatką w skórzanej ramonesce, zostali zaprowadzeni do stolika naprzeciw nich.

– Dwa piwa – zwrócił się do kelnera. – Na początek.

Alice i Iris przewróciły oczami.

– Dziwię się, że dają mu stolik – mruknęła Alice. – Ten lokal zaczyna schodzić na psy.

Iris tak się wzdrygnęła, że aż zagrzechotały jej złote bransoletki od Cartiera.

Faye spojrzała na Descentisa. Planowała wyprawić urodziny Jacka, który na pewno byłby zachwycony, gdyby wystąpił John Descentis. Wstała i ku przerażeniu Alice i Iris podeszła do stolika artysty.

– Przepraszam, że przeszkadzam. Jestem Faye.

John Descentis spojrzał, zmierzył ją wzrokiem od góry do dołu.

– Cześć, Faye – odparł z uśmieszkiem. – Bez obaw, wcale nie przeszkadzasz.

– Mój mąż Jack ma urodziny w kwietniu, organizuję mu imprezę w Hasselbacken9. On ciebie uwielbia. Pomyślałam, że spytam, czy będziesz wtedy wolny i mógłbyś wpaść, żeby zaśpiewać kilka kawałków.

– Jack Adelheim? Ten przedsiębiorca?

Dziewczyna ściągnęła usta, ale John wyprostował się, siedząc na ławie.

Faye uśmiechnęła się.

– Zgadza się, jest właścicielem firmy Compare.

– No pewnie, wiem, kim jest. Oczywiście, nie ma problemu. Nie wiedziałem, że lubi moje piosenki.

– Odkąd był nastolatkiem. Ma w domu wszystkie twoje płyty. Fizycznie.

Zaśmiała się.

– W wywiadach dla dzienników gospodarczych raczej nie ma miejsca, żeby człowiek pochwalił się czymś takim – zauważył John.

Dziewczyna westchnęła głośno, wstała od stołu i poinformowała obojętnie, że idzie do toalety.

Faye usiadła na jej miejscu. Kusiło ją, żeby wypić piwo, które kelner właśnie postawił na stole, ale opanowała się. Kątem oka widziała wpatrujące się w nią Alice i Iris.

Musi opowiedzieć Jackowi. Właściwie powinna zachować to w tajemnicy, zrobić z tego niespodziankę, ale znała siebie i wiedziała, że nie wytrzyma.

– Czy mogę… czy mógłbyś podać mi swój telefon? Żebym zadzwoniła i dogadała szczegóły. Ustalilibyśmy cenę i tak dalej.

– Pewnie, podaj mi swój numer, wyślę ci esemesa.

Napisał esemesa i rzucił jej uśmiech, który wciąż miał pewien urok. Plotki mówiły, że jego pobyty w klinikach odwykowych nie były spowodowane jedynie alkoholem, ale w tym momencie chyba nie był pod wpływem.

Komórka zapiszczała. Faye zerknęła na esemesa i puszczający oko uśmiechnięty emotikon, a potem wróciła do swojego stolika.

– Co mu powiedziałaś? – spytała szeptem Alice, chociaż prawdopodobnie słyszała każde słowo.

Gdyby Faye nie wiedziała, że Alice ma czoło ostrzykane botoksem, mogłaby przysiąc, że dostrzegła na nim zmarszczkę.

– Będzie grał na urodzinach Jacka.

– On? – syknęła Alice.

– Tak. John Descentis. Jack go uwielbia.

– Jackowi to się nie spodoba – stwierdziła Alice. – Przyjdą różni znajomi z biznesu. To po prostu nie wypada.

– Chyba ja wiem najlepiej, co lubi, a czego nie lubi mój mąż. Pilnuj swojej rodziny, Alice, a ja będę pilnowała swojej.


Po wyjściu z Riche Faye zaciągnęła poły płaszcza. Od zatoki wiał lodowaty wiatr. Niebo było szare. Ludzie szli pośpiesznie, wychyleni do przodu. Siedemdziesięcioprocentowa wyprzedaż u Schutermanów zmierzała ku końcowi, sklep wyglądał dość pusto.

Została jej godzina, zanim będzie musiała wrócić do domu, by zwolnić nianię. Szła w stronę Stureplan, kiedy wściekle czerwony porsche boxter zahamował przy niej tak gwałtownie, że jadący tuż za nim kierowca Taxi Stockholm zatrąbił wściekle.

Szyba się opuściła. Chris Nydahl, trzymając rękę na kierownicy, pochyliła się nad fotelem pasażera.

– Podwieźć cię, złotko? – spytała tonem podrywaczki.

Faye rozejrzała się niespokojnie, bo Jack nie znosił Chris. Ale filifionki od Gucciego zostały w Riche, pewnie w szoku po jej zachowaniu, i w tym momencie Faye zdała sobie sprawę, jak bardzo jej brakowało Chris. Jej poczucia nieokrzesanego humoru, śmiechu i fantastycznych opowieści o bezsensownych numerkach i ciężkich imprezach. Kiedyś były nierozłączne.

Faye otworzyła drzwi i wskoczyła do środka. Pokryte skórą siedzenia w lamparcie cętki skrzypnęły, kiedy się sadowiła obok Chris.

– Ładne autko – zauważyła. – A jakie dyskretne!

Chris złapała torby z zakupami leżące przed fotelem pasażera i rzuciła niedbale w skąpą przestrzeń za oparciami. Jakiś samochód zatrąbił.

– Ty fiucie – powiedziała Chris, pokazała kierowcy środkowy palec i ruszyła.

Faye, śmiejąc się, pokręciła głową. W towarzystwie Chris zawsze czuła się o dziesięć lat młodsza.

– Jaki byłby sens posiadania kasy, gdyby człowiek nie mógł powiedzieć komuś „Zamknij się, bo ja mam szmal”? – mruknęła Chris, zerkając w lusterko wsteczne.

– Skąd ci się to wszystko bierze?

– Akurat to powiedzenie podłapałam z jakiegoś serialu.

Skierowała wzrok na Faye, która wolałaby, żeby Chris patrzyła na drogę.

– Ile mamy czasu, zanim będziesz musiała wrócić do żoninych obowiązków i tego wszystkiego, czego pożałujesz, kiedy osiwiejesz i będziesz nosiła pampersy na nietrzymanie moczu?

Faye z przerażeniem chwyciła za pasy, bo Chris chyba nie zauważyła, że światło zmieniło się na czerwone.

– Ponad godzinę.

– Fajnie.

Chris bez uprzedzenia zakręciła kierownicą i zawróciła, ledwo unikając czołowego zderzenia z autobusem. Faye jeszcze mocniej chwyciła się pasów.

– Jedziemy na Djurgården – oznajmiła Chris. Faye mogła tylko kiwnąć głową.

Znalazły restaurację, która była otwarta, i zamówiły kawę. Chris jak zwykle nie zwracała uwagi na spojrzenia innych gości. Miała stały felieton w „Elle”, gdzie pisała o kobiecej przedsiębiorczości, i pojawiała się regularnie w telewizji śniadaniowej. Tydzień wcześniej gościła u Malou10.

Zaraz po studiach, które w przeciwieństwie do Faye ukończyła, otworzyła zakład fryzjerski, pierwszy z późniejszej sieci salonów Queen; ich wiodącą ideą było to, że każda kobieta zasługuje, by poczuć się jak królowa. Jej pierwszym zawodem było fryzjerstwo i podczas studiów dorabiała jako fryzjerka. Już przy pierwszym spotkaniu z Faye zapowiedziała stworzenie fryzjerskiego imperium. Pięć lat po dyplomie w większości dużych miast w Skandynawii znajdowało się siedem salonów pod marką Queen. Jednak naprawdę wielkie pieniądze zarobiła na sprzedawanych tam produktach. Ekologiczne, świetnej jakości i przepięknie opakowane, w połączeniu z przekonującą osobowością Chris sprawiły, że linia jej kosmetyków do włosów trafiła do największych detalistów w Europie. Zaczęła również sięgać po wielki rynek amerykański.

– Nie rozumiem, jak ty wytrzymujesz, żeby co tydzień chodzić na lunch z tą mumią i jej orszakiem żałobnym.

– Z Alice? W gruncie rzeczy nie jest taka najgorsza…

Kłamała i wiedziała, że Chris o tym wie. Jednak Jack nie wybaczyłby jej, gdyby stanęła po stronie Chris przeciw Alice.

W czasach studenckich Chris miała krótki, ale intensywny romans z Henrikiem, dzisiejszym mężem Alice. Faye, Jack, Chris i Henrik stanowili nierozłączny kwartet. Pewnego dnia Chris otworzyła gazetę i przeczytała ogłoszenie o zaręczynach Henrika i Alice. Od miłości wolał koneksje, pieniądze i reprezentacyjność.

W następnych latach Chris traktowała mężczyzn jak artykuły jednorazowego użytku. Faye wiedziała, że przyjaciółka została głęboko zraniona i bardzo cierpiała po odejściu Henrika, choć nigdy by się do tego nie przyznała. A Jack opowiadał Faye, co działo się za piękną fasadą rodzinnego szczęścia Henrika, o wszystkich jego skokach w bok. Bo Henrik, niegdyś taki nieśmiały, z biegiem lat i rosnącą zamożnością zmienił się w kogoś zupełnie innego, jakby chciał nadrobić stracony czas. Czyli, jak to ujmował Jack, Henrik pieprzy wszystko, co się rusza.

– Skoro tak mówisz – odparła Chris. – Ale powiedz, czy to nie dziwne?

– Co?

– Henrik obsypał ją pieniędzmi, ale nie potrafiła nikomu zapłacić, żeby wyjął jej ten kij z tyłka, może wtedy nie byłaby taka sztywna.

Faye zachichotała.

Chris spoważniała i ściszyła głos:

– Szczerze mówiąc, Faye, nie rozumiem, jak ty to wytrzymujesz. Przecież wiem, że miałaś wielki udział w zakładaniu Compare, pomysł był twój, do tego pomogłaś Henrikowi i Jackowi zbudować strukturę firmy. Chociaż jakoś nic o tym nie słychać, kiedy idą do gazet i chwalą się swoimi sukcesami. Nie waszymi. Nie twoimi. Tylko swoimi. Po co masz siedzieć w domu i robić… no właśnie, co? To marnotrawienie twoich zdolności! Jesteś jedną z najbłyskotliwszych osób, jakie znam, nie wspominając o mnie!

Uśmiechnęła się, choć jej uśmiech był wymuszony. Już miała mówić dalej, ale Faye jej przerwała:

– Przestań. Kocham moje obecne życie.

Ze złości aż ją zapiekła krtań, jak od zgagi, z którą tak się męczyła pod koniec ciąży. Uwielbiała przyjaciółkę, ale nie mogła znieść, kiedy Chris gadała na Jacka. Przedstawiała sprawy tak, że wyglądały zupełnie inaczej niż w rzeczywistości. Nie rozumiała, że Jack robi wszystko dla swojej rodziny. Nie widziała jego poświęceń, trudnych wyborów, przed jakimi stawał, ani ile czasu poświęca firmie. Jakie to ma znaczenie, że nie przyznali publicznie, ile Faye zrobiła dla powstania firmy i jak wiele do niej wniosła? Ważne, że Jack wie. I Henrik. Wystarczy.

Dla dobra spółki lepiej lansować mit o wyjątkowym partnerstwie między Jackiem a Henrikiem. Ale Chris nie miała rodziny, tylko skakała z faceta na faceta. Nie rozumiała, co znaczy odpowiedzialność za rodzinę ani poświęcenie dla niej. Nigdy nie szła na żadne kompromisy.

– Mam nadzieję, że masz rację – odparła Chris. – Ale co by było, gdyby cię zostawił? Już ci mówiłam, jesteś jedną z najbłyskotliwszych osób, jakie znam. Jak mogłaś się zgodzić, żeby podpisać intercyzę? Powiedz przynajmniej, że wprowadziliście do niej zmiany po urodzeniu Julienne. Że zostałaś zabezpieczona w jakiś sposób. Tak na wszelki wypadek.

Faye uśmiechnęła się. Chris jest kochana, że tak się o nią martwi.

Pokręciła głową.

– To nie był pomysł Jacka, tylko Henrika. Jack, rzecz jasna, nie chciał żadnej intercyzy, ale zażądali jej inwestorzy.

– W razie rozwodu nic nie dostaniesz. Nada11.

Chris powiedziała to powoli, wyraźnie. Jakby mówiła do dziecka. Co ona sobie wyobraża? To dlatego, że sama nie znalazła sobie nikogo, kto byłby taki jak Jack.

Faye odetchnęła głęboko.

– Nie będzie żadnego rozwodu. Jesteśmy szczęśliwsi niż kiedykolwiek. Pogódź się z tym, że to moje życie i przeżyję je tak, jak sama zechcę.

Chris milczała przez chwilę, potem podniosła ręce.

– Przepraszam, masz rację, nie będę się więcej wtrącać.

Uśmiechnęła się tym swoim uśmiechem, któremu nie sposób było się oprzeć. Zresztą Faye nie chciała się kłócić, wiedziała, że Chris chce jak najlepiej.

– Pogadajmy o czymś przyjemniejszym. Może byśmy wybrały się gdzieś na weekend? Tylko we dwie?

– Byłoby wspaniale. – Faye spojrzała na zegarek. Trzeba się pospieszyć. – Ale muszę się najpierw porozumieć z Jackiem.

Posłała jej całusa i zaczęła dzwonić po taksówkę.

Wybiegła, a Chris została, patrząc za nią.

8

Biff Rydberg − drobno krojona polędwica podsmażana z cebulą i ziemniakami, podawana z żółtkiem.

9

Hasselbacken − znana sztokholmska restauracja.

10

Malou − właściwie Malou von Sivers, wybitna dziennikarka szwedzka, od 1990 roku w telewizji TV4.

11

Nada (hiszp.) − nic.

Złota klatka

Подняться наверх