Читать книгу Złota klatka - Camilla Lackberg - Страница 14
CZĘŚĆ 1
ОглавлениеW środowy wieczór o wpół do siódmej rozległ się dzwonek do drzwi. Przyszła Johanna, ulubiona niania Julienne. Podczas gdy Jack był zajęty pracą, Faye włożyła swoją najpiękniejszą bieliznę od La Perla, ulubioną przez niego czarną suknię Dolce & Gabbana i zrobiła staranny makijaż.
– Ale pani ładnie wygląda – powiedziała Johanna, pochylając się, by zdjąć buty.
– Dziękuję! – Faye zrobiła obrót, na co siedząca na kanapie w salonie Julienne zachichotała z zachwytu.
– Fajna rzecz taka randka – zauważyła Johanna. – Dokąd się wybieracie?
– Do Teatergrillen.
Zarezerwowała stolik poprzedniego wieczoru. I z przyjemnością odnotowała zmianę tonu w głosie kierownika sali, kiedy się przedstawiła, mówiąc, że wraz z mężem Jackiem Adelheimem chce odwiedzić ich restaurację.
Julienne oglądała Lottę z ulicy Awanturników. Faye usiadła obok, uściskała córkę i wyjaśniła, że Johanna położy ją spać, a mama i tata prawdopodobnie wrócą późno.
Johanna usiadła z drugiej strony, objęła ramieniem dziewczynkę i spytała, jak jej minął dzień. Julienne przysunęła się do niej i zaczęła z ożywieniem opowiadać.
Faye uśmiechnęła się z wdzięcznością. Potrzebowała tego wyjścia z Jackiem.
Postanowiła pokazać mu się w całej okazałości, licząc, że rozpromieni się na ten widok, jak na początku ich związku. Weszła do garderoby i włożyła czółenka od Yves’a Saint Laurenta, przeszła koło barku i nalała porcję whisky, a potem ze szklanką w ręce zapukała do gabinetu. Przed otwarciem drzwi wciągnęła w nozdrza zapach whisky. Podobał jej się dużo bardziej od smaku, który był obrzydliwy.
Jack siedział przy biurku, wpatrzony w komputer. W wieży było cicho i spokojnie jak zawsze. Za oknem zwarta ciemność.
– Tak? – mruknął, nie podnosząc oczu.
Miał potargane włosy. Zawsze podczas pracy jeździł rękoma po głowie. Faye przesunęła dwoma palcami whisky po blacie. Zdziwiony podniósł wzrok.
– Co takiego?
Zrobiła krok w tył, potem obrót. Po raz pierwszy od dawna czuła się naprawdę elegancko.
– Włożyłam sukienkę, która tak ci się podoba. Tę, którą mi kupiłeś w Mediolanie.
– Faye…
– Czekaj, nie pokazałam ci najlepszego – powiedziała i podciągnęła sukienkę, odsłaniając czarne koronkowe majtki.
Kosztowały przeszło dwa tysiące koron, czarny jedwab był obszyty najdelikatniejszą francuską koronką. Rozmiar M. Popracuje nad sobą, a wkrótce będzie mogła kupić S. A może nawet XS.
– Świetnie wyglądasz.
Nie patrzył na nią.
– Przygotowałam ci garnitur. Wypij swoją whisky, potem się przebierzesz. Najpierw drinki w Grand Hotelu, później Teatergrillen, gdzie mamy stolik. Taksówka będzie za pół godziny. Chętnie bym się przeszła, ale w tych butach byłoby trudno…
Wskazała ręką czarne czółenka na wysokiej szpilce.
Po jego twarzy przemknął cień. Faye zobaczyła swoje odbicie w oknie. Żałosnej postaci w czarnym futerale od Dolce, na wysokich obcasach i z jeszcze większymi oczekiwaniami. Zapomniał, że mieli dziś iść na randkę. Pić, rozmawiać i śmiać się. Żeby przypomniał sobie, że kiedyś uwielbiał jej towarzystwo. Wieczory w Barcelonie, Paryżu, Madrycie i Rzymie. Pierwszy czas w Sztokholmie, kiedy aż nie mogli się od siebie oderwać.
Zagryzła wargę, żeby się nie rozpłakać. Miała wrażenie, jakby ściany pokoju napierały na nią, dusiły, a ciemność za oknami wsysała ją jak czarna dziura. Jack zrobił udręczoną minę. Nie cierpiała, kiedy jej współczuł. W jego oczach wygląda pewnie jak sapiący, łaszący się pies.
– Zupełnie zapomniałem. Strasznie dużo mamy roboty teraz. Nawet sobie nie wyobrażasz, co Henrik…
Zmusiła się do uśmiechu, nie powinna być nieprzyjemna ani namolna, tylko miła i spolegliwa. Nie powinna niczego się domagać. Jednak w odbiciu sama widziała, że jej uśmiech jest sztuczny. Twarz jak wykrzywiona maska.
– Rozumiem, kochanie. Pracuj sobie. Innym razem. Naprawdę nic się nie stało. Całe życie przed nami.
Twarz mu drgała. Były to niewielkie, krótkie skurcze, tiki, które pojawiały się zawsze, kiedy był w stresie.
– Przepraszam, wynagrodzę ci to. Obiecuję.
– Wiem. Nie myśl o tym.
Przełknęła ślinę i odwróciła się, żeby nie dostrzegł łez w jej oczach. Starannie zamknęła za sobą drzwi do wieży.
Julienne próbowała zapleść jasne włosy Johanny.
– Ale jesteś dzielna – wymamrotała Johanna.
Faye zazwyczaj lubiła z nią pogawędzić, ale teraz chciała tylko, żeby dziewczyna sobie poszła. Tłumiła łzy, w gardle rosła gula.
– Mama mnie nauczyła – powiedziała Julienne.
– Fajnie. A którą książeczkę będziemy dziś czytać?
– Madikę z czerwcowego wzgórza. Albo Pippi.
Po tym, co Jack powiedział jej w poprzednim tygodniu, Faye kupiła wszystkie tytuły Astrid Lindgren, jakie znalazła w Akademibokhandeln16.
Faye chrząknęła. Piegowata twarz Johanny wyjrzała znad oparcia kanapy.
– Już państwo wychodzą? – spytała dziewczyna.
– Nie. Zmiana planów. Innym razem. Kryzys w pracy.
Faye próbowała się zaśmiać, ale wezbrał w niej taki mrok, że groził rozlaniem na zewnątrz.
Johanna przekrzywiła głowę.
– Szkoda. Tak ładnie się pani wyszykowała. Może jednak chce pani, żebym położyła Julienne?
– Nie, w porządku.
Przełknęła gulę w gardle, kiedy Julienne uwiesiła się na ramieniu Johanny. Sięgnęła do torebki po dwie pięćsetki i podała dziewczynie. Johanna zrobiła odmowny gest.
– Nie trzeba, jestem tu od kwadransa czy coś koło tego.
– Ale musiałaś zmienić plany na wieczór. Weź te pieniądze, zamówię ci również taksówkę.
Julienne z płaczem ciągnęła rękę Johanny.
– Nie chcę, żeby ona poszła! Chcę, żeby została!
Johanna nachyliła się i pogłaskała ją po policzku.
– Zobaczymy się pojutrze, kiedy odbiorę cię z przedszkola. Poczytam ci już w taksówce.
– Obiecujesz?
– Obiecuję. Pa, kochanie.
Faye zamknęła drzwi za Johanną, zrzuciła szpilki w przedpokoju, zaniosła córkę do łazienki i kazała jej umyć zęby.
– Wypluj, to pójdziemy poczytać Madikę.
– Ja chcę, żeby Johanna czytała! Ona czyta fajniej od ciebie.
– Ale jej nie ma. Musisz pogodzić się z tym, że teraz jestem ja.
Zaniosła Julienne do pokoju. Córka wyrywała się, wierzgała, uderzając ją twardymi stópkami. Faye coraz bardziej bolał brzuch, gula w gardle o mało jej nie zadusiła.
Postawiła Julienne na podłodze i potrząsnęła nią. Mocno. Za mocno.
– Dość tego!
Płacz ucichł nagle.
Julienne była w szoku. Mama, która nigdy się nie złościła, zawsze się do niej uśmiechała, głaskała po policzku i mówiła jej, że jest najlepsza na świecie. Wewnętrzny mrok poruszył się. Dał znać o sobie z miejsca, które było głęboko pogrzebane. Z innego czasu. Z innego życia.
Julienne skuliła się na łóżku. Faye zdawała sobie sprawę, że powinna ją utulić, przeprosić, załagodzić. Nie miała siły. Zupełnie z niej uszła.
Zamknęła oczy, próbowała wrócić do swojego ja. Jednak przeszłość ją dogoniła, pokazując jej, jaka jest nic nieznacząca. I kim jest naprawdę.
– Dobranoc – powiedziała cicho, zgasiła światło i wyszła.
* * *
Faye wędrowała bez celu po NK. Stary i szacowny dom towarowy był jednym z nielicznych miejsc, w których odczuwała coś w rodzaju spokoju wewnętrznego. Chwilami ogarniała ją taka duszność, że ulgę przynosiło tylko spacerowanie wśród klimatyzowanych stoisk i dotykanie pięknych ubrań.
Sprzedawczynie ją znały. A ona wiedziała, że te młode kobiety, które na jej widok nakładały uśmiech na ostrzykane botoksem usta, byłyby gotowe zrobić bardzo wiele, by znaleźć się na jej miejscu. Według nich miała wszystko. Miliony w banku, pozycję i męża, który zapewniał jej odpowiednią kolejność w porządku dziobania.
Było dość pustawo. Koło stoiska Tiger of Sweden jak zwykle pomyślała o dawnej minister spraw zagranicznych Annie Lindh i zabójcy, który uciekał przez cały dom towarowy17. Jedna z tych surrealistycznych chwil, kiedy to, co powierzchowne i pogodne, zostaje nagle skonfrontowane z brzydką rzeczywistością. Świat zatrzymał się na moment i spojrzał ze zdumieniem na Szwecję. Tę Szwecję, która przez znaczną część świata jest postrzegana jako państwo wymarzone, bez problemów, bez przestępczości, zaludnione przez piersiaste blondynki w bikini, umeblowane przez Ikeę i opiewane przez zespół Abba. Obraz równie fałszywy jak jej własne życie. Równie nierzeczywisty jak widok Anny Lindh ugodzonej nożem wśród szarych garsonek i białych bluzek koszulowych marki Tiger.
Faye wodziła palcami po czarnym damskim spodniumie za prawie dziesięć tysięcy koron, gdy jej żołądek zaskomlał żałośnie. Zamiast jeść, piła same soki, które jej dostarczano pod drzwi. Pięć butelek dziennie. Zielone, żółte, białe i czerwone. Według reklamy bogate we wszystkie niezbędne substancje odżywcze. I smaczne. W rzeczywistości obrzydliwe. Zwłaszcza z zielonej butelki. Pijąc, musiała zatykać nos i powstrzymać odruch wymiotny. Do szału doprowadzało ją, że nie ma nic do gryzienia.
Od dwóch tygodni była na sokach i tylko od czasu do czasu pozwalała sobie podelektować się jakimś owocem. Doprowadziła się do stanu, w którym nie tylko czuła się ciągle zmęczona, ale jeszcze była nieprzyjemna dla córki i męża. Wyczytała w sieci, że gwałtowne zmiany nastroju są typowym objawem ubocznym, ale nie chciała w to wierzyć. Dlaczego miałaby nie wytrzymać prostej diety bez pogorszenia nastroju, skoro ludzie codziennie dokonują niezwykłych rzeczy? Dotarli na Księżyc. Zwyciężyli Hitlera. Zbudowali Machu Picchu. Britney Spears odbudowała swoją karierę po załamaniu z 2007 roku. A ona nie może być głodna i mimo to miła dla swoich bliskich? Tym bardziej że od tamtego wieczoru, gdy Faye zezłościła się na córkę, Julienne zrobiła się jeszcze bardziej kapryśna i lękliwa. Jednak nie potrafiła z nią o tym porozmawiać. Nie wiedziała, co miałaby powiedzieć. Wmawiała sobie, że czas leczy wszystkie rany. Tak było w jej przypadku.
Z tymi kotłującymi się w głowie myślami wyszła ze sklepu i omal nie wpadła na kobietę, która szeroko się do niej uśmiechnęła.
– Hej! – wykrzyknęła Lisa Jakobsson. – Miło cię widzieć! Jak tam twoja śliczna córeczka?
– Dzięki, wszystko dobrze – odparła Faye.
Gorączkowo usiłowała sobie przypomnieć, kiedy ostatnio widziała prezenterkę poza telewizorem.
– A Jack? – Lisa przekrzywiła współczująco głowę. – Biedak, wydaje się nieludzko zapracowany. Jakie to szczęście, że ma żonę, która o niego dba.
Ciągnęła tę swoją gadkę, jakim wsparciem dla Jacka jest Faye, co tej wkrótce poprawiło humor. Aż tak była spragniona komplementów?
– Musimy się kiedyś umówić na kolację – oznajmiła Lisa.
Teraz Faye przypomniała sobie, że mężem Lisy jest jej kolega z tej samej stacji telewizyjnej, nadzorujący kilka dość popularnych programów rozrywkowych. Podczas jakiejś premiery teatralnej aż za długo rozmawiali z nią i z Jackiem.
– Zobaczymy – powiedziała krótko, a szeroki dotąd uśmiech Lisy stał się niepewny. – Niestety, muszę już iść.
Sztokholm był dżunglą, w której ona i garstka innych żon milionerów były królowymi. Faye zdawała sobie sprawę, że ludzie analizują każde jej słowo, a nadskakują jej i pochlebiają tylko dlatego, że jest żoną Jacka.
Wiedziała również, że Lisa nie zawahałaby się na moment, aby zostawić męża dla Jacka. Albo kogoś takiego jak Jack. Kobiety lgną do władzy i pieniądza. Nawet takie niby-feministki jak Lisa.
A bogactwo dawało władzę, Faye nadal ją posiadała i było to tak upajające, że na chwilę zagłuszyło burczenie w brzuchu. Poczuła pogardę dla samej siebie.
Rozstawszy się z Lisą, zjechała ruchomymi schodami do działu perfum. Po drodze minęła olbrzymią planszę przedstawiającą wychudzoną modelkę z makijażem smokey eyes i półotwartymi ustami. Natychmiast przypomniały jej się wszystkie niezrzucone jeszcze kilogramy.
Od tamtego wieczoru, kiedy zapomniał o ich randce, Jack jej nie dotknął, ledwo patrzył w jej stronę, kiedy kładła się po swojej stronie łóżka.
Znów zaskomlał żołądek.
Wyjęła komórkę i wysłała Jackowi esemesa.
Kocham cię. Do tego emotikon z serduszkiem.
Weszła na jego stronę na Facebooku i odkryła, że zmienił zdjęcie profilowe. Dotąd było to zdjęcie sprzed roku, może dwóch, przedstawiające ich troje przed pałacem Drottningholm. Nowe było profesjonalną fotografią ze strony internetowej firmy. Kliknęła na lajki, potem na każdą spośród lajkujących młodych dziewczyn, by obejrzeć ich profil. Wydawały się odlane z jednej formy, wszystkie głodne, żądne i polujące. Szczupłe, o dużych, kosztownie powiększonych wargach i starannie ułożonych długich włosach.
Zmusiła się, żeby schować smartfon do torebki.
Sprzedawczynie w stoiskach z perfumami odprowadzały ją wzrokiem. Chwyciła flakon Gucciego i rozpyliła trochę. Szukała nieco słodszego i bardziej młodzieńczego zapachu. Cofnęła się kilka kroków. Zatrzymała się przy różowym flakonie YSL. Rozpyliła trochę na tasiemkę. Dużo lepiej. Coś jej ten zapach przypominał, ale nie wiedziała co.
Ekspedientki najwyraźniej znudziły się obserwowaniem jej, bo się odwróciły. Faye chwyciła opakowanie i schowała do torebki. Oczywiście były to perfumy, a nie tania woda kolońska.
Zapiszczała komórka. Czyżby w końcu odpowiedź od Jacka?
Jakoś nie odezwałaś się do mnie./John Descentis
Westchnęła. Liczyła, że facet się domyśli, skoro nie zadzwoniła.
Niestety zmieniliśmy koncepcję. Może innym razem.
Wsunęła telefon do torebki, kiedy znów zapiszczał.
Może się spotkamy, żeby o tym pogadać?
Nie mogę. Idę do kina.
Do kina? Skąd jej się to wzięło? W młodszych latach uwielbiała chodzić do kina. Z Sebastianem i z mamą, wystrojeni, jechali do Grebbestad, szli do kawiarni, a potem do kina, gdzie w jeden wieczór oglądali dwa filmy. Czyli obydwa wyświetlane w tym małym kinie. Sebastian trzymał ją za rękę w ciemności. Potem wracali do domu objedzeni popcornem i opici colą, mama i Sebastian rozprawiali o filmach. Milkli, dopiero kiedy przejeżdżali przez mostek przed Mörhult, gdzie łabędzie co roku pływały ze swoimi małymi.
Zadygotała. Coraz częściej jej myśli błądziły po mrocznych ścieżkach.
Znów zapiszczała komórka.
Uwielbiam kino. Do którego idziesz?
Rigoletto.
Świetnie. Do zobaczenia.
Pokręciła głową. Co ona wyprawia? Dlaczego miałaby iść do kina akurat z Johnem Descentisem? Z drugiej strony zrobiło jej się miło, że ktoś chce się z nią spotkać. Może dzięki temu pomyśli o czymś innym, nie o Jacku i niedoszłej randce.
Kiedy otworzyła ciężkie drzwi do kina, John Descentis już tam siedział i czekał. Przez mgnienie oka zastanawiała się, czy nie zawrócić i wymknąć się na ulicę, ale bała się, że by ją zauważył.
– Jednak przyszłaś. – Jego głos brzmiał ochryple, lecz pogodnie. – Już myślałem, że będzie powtórka z rozrywki.
Usiadła obok, ale zachowując pewną odległość.
John Descentis był jak zwykle ubrany w czarny T-shirt i dżinsy. Do tego brązowa skórzana kurtka przewieszona przez ramię. W ręku kubełek popcornu w największym rozmiarze.
– Pisałam ci, plany się zmieniły.
– Może w następne urodziny – odparł John, uśmiechając się.
Przysunął się nieco bliżej.
– Który film chcesz obejrzeć?
Pachniał delikatnie perfumami, skórą i przetrawionym piwem. Jej ciało zareagowało na ten zapach w sposób, który ją zaskoczył.
Pokazała na afisz, z którego Bradley Cooper patrzył swymi błękitnymi oczami prosto w obiektyw.
– Też bym to chętnie obejrzał.
– A właściwie to dlaczego chciałeś się spotkać? – spytała. – Czego ode mnie chcesz?
– Pomyślałem, że byłoby przyjemnie pogadać – odparł, wstając. – Tam, w Riche, wydawałaś się autentyczna. W odróżnieniu od wielu innych…
Nie dokończył zdania.
Musiała odetchnąć głębiej.
– Przepraszam, nie chciałam być nieprzyjemna. Miałam ciężki dzień.
– Wszyscy miewają takie dni. Każdy ma swoje tajemnice. I swoją kupę gówna. Różnica jest tylko taka, że o moim gównie można było poczytać we wszystkich plotkarskich pismach.
– Co ty mówisz?
Co on chce przez to powiedzieć? Że zna jej tajemnice?
– Jak w mojej piosence. Tajemnice. „Wszyscy mają swoje tajemnice i swoją kupę gówna”. Ale może jej nie znasz?
Drzwi do sali kinowej otworzyły się, John kiwnął głową w tamtą stronę. Faye oddychała powoli, miała przed oczami Sebastiana i mamę, jak się śmieją podczas jakiejś komedii romantycznej, zajadając się popcornem z dużych wiaderek. Chwilowo wolni.
Kupili bilety, weszła za Johnem do pustej sali. Usiedli w ostatnim rzędzie, Faye jeszcze raz sięgnęła po komórkę. Jack nadal nie odpowiedział. Czuła coraz większy lęk. Czy już jej nie kocha? Uważa, że nie jest już godna pożądania?
Podczas pierwszych minut projekcji czuła wyraźnie spojrzenia Johna. Sama nie rozumiała dlaczego, ale jego bliskość dziwnie na nią działała. Mimowolnie sięgnęła po omacku do jego spodni. Z oczami utkwionymi w wyrazistą twarz Bradleya Coopera rozpięła mu rozporek i ze zdziwieniem stwierdziła, że jest bez kalesonów. Żadne z nich nie wypowiedziało słowa, ale podniecił ją jego ciężki oddech. Nachyliła się i wzięła go w usta. Oddychał coraz ciężej i stękał, a jednocześnie, co było dość groteskowe, pakował sobie popcorn do ust. Faye zwilgotniała między nogami, już nie pamiętała, komu obciąga, dla niej był to Jack, niech wie, że jest szczęściarzem. Z zamkniętymi oczami wstała, żeby ściągnąć majtki. Usiadła okrakiem na twardym fiucie Johna, Jacka. Wypełnił ją tak, jak pragnęła, w miejscach, o których zapomniała, z wciąż zamkniętymi oczami poruszała się coraz gwałtowniej, mrucząc:
– Mocniej, Jack, ojej, jeszcze…
W momencie orgazmu John napełnił ją dawką gorąca i lepkości. Stęknął, podczas gdy w sali kinowej rozległ się ciepły głos Bradleya Coopera.
Przez kilka sekund siedziała skulona w ramionach Johna Descentisa. Potem wstała. Lepkość wyciekła z niej, a to, co jeszcze przed chwilą było tak podniecające, teraz było tylko brudne.
Chwyciła torebkę i wyszła, nie oglądając się za siebie.
16
Akademibokhandeln − księgarnia akademicka.
17
Anna Lindh − szwedzka minister spraw zagranicznych, zmarła we wrześniu 2003 roku od ran po ugodzeniu nożem podczas zakupów w NK. Wyrokiem sądu sprawca trafił na leczenie psychiatryczne w zakładzie zamkniętym.