Читать книгу Fjällbacka - Camilla Lackberg - Страница 14
Оглавление– Musiałeś mnie tu ściągać akurat dziś? – Kenneth nieczęsto pozwalał sobie na okazywanie irytacji. Był głęboko przekonany, że niezależnie od sytuacji należy trzymać fason i zachowywać spokój. Ale Lisbet zrobiła taką smutną minę, gdy jej powiedział, że dzwonił Erik i że chociaż jest niedziela, musi na kilka godzin pojechać do biura. Najgorsze, że nie pomstowała i nie nalegała, choć wiedziała, jak niewiele wspólnych chwil im zostało i jak bezcenne są te ostatnie godziny. Mimo wszystko nie protestowała. Widział, jak mobilizuje wszystkie siły, żeby się uśmiechnąć i powiedzieć: Oczywiście, jedź. Dam sobie radę.
Wolałby, żeby się pogniewała, nakrzyczała na niego i kazała zdecydować, co jest dla niego najważniejsze. Ale Lisbet taka nie jest. Nie przypominał sobie, żeby w ciągu prawie dwudziestu siedmiu lat małżeństwa kiedykolwiek podniosła głos. Na niego albo na kogokolwiek innego. Gdy coś im się nie udało albo mieli zmartwienie, zawsze zachowywała spokój, a jeśli on się załamywał, jeszcze go pocieszała. Gdy on już nie miał siły, ona umiała być silna za dwoje.
Zostawił ją samą i poszedł do pracy, tracąc kilka cennych godzin, jakie im pozostały. Nienawidził siebie za to, że wystarczy, że Erik strzeli palcami, a on już biegnie na wezwanie. Sam tego nie pojmował, ale zawsze tak było. Nie umiał inaczej. Cenę za to płaciła Lisbet.
Erik nie odpowiedział. Wpatrywał się w ekran komputera, jakby myślami był zupełnie gdzie indziej.
– Koniecznie musiałeś mnie tu ściągać dzisiaj? – powtórzył Kenneth. – W niedzielę? To naprawdę nie mogło poczekać do jutra?
Erik powoli odwrócił się od ekranu.
– Rozumiem twoją sytuację osobistą – powiedział w końcu. – Ale jeśli nie uporządkujemy ofert, które mamy do przedstawienia w tym tygodniu, równie dobrze możemy zamknąć firmę. Wszyscy musimy być gotowi do pewnych poświęceń.
Kenneth był ciekaw, jakie to poświęcenia Erik jest gotów ponosić. Sprawa nie była aż tak pilna, jak sugerował. Papiery można by z powodzeniem uporządkować jutro, a stwierdzenie, że od tego zależy byt firmy, było grubą przesadą. Erik prawdopodobnie potrzebował pretekstu, żeby wyjść z domu, ale po co ściągał jego? Pewnie dlatego, że mógł.
Wzięli się do pracy. Milczeli. Biuro zajmowało jeden duży pokój, nie dało się zamknąć drzwi, żeby nie mieć towarzystwa. Kenneth spoglądał ukradkiem na Erika. Coś się w jego wyglądzie zmieniło, chociaż nie umiałby powiedzieć co. Wydawał się jakiś niewyraźny. Z całą pewnością zmęczony. Fryzura nie tak perfekcyjna jak zwykle, koszula trochę pognieciona. Niepodobny do siebie. Chciał spytać, czy w domu wszystko w porządku, ale zrezygnował. Zamiast tego, siląc się na spokój, spytał:
– Czytałeś wczoraj o Christianie?
Erik drgnął.
– Tak.
– Ale heca. Grozi mu jakiś świr. – Kenneth powiedział to obojętnym, niemal niefrasobliwym tonem, chociaż serce waliło mu w piersi.
– Mhm… – Erik nie odrywał wzroku od ekranu, ale nie dotknął ani klawiszy, ani myszki.
– Czy Christian coś ci o tym mówił? – Miał uczucie, jakby się powstrzymał od zdrapania strupa. Podobnie jak Erik nie chciał o tym rozmawiać, a jednak nie mógł się pohamować. – Mówił ci?
– Nie, nie mówił mi o żadnych pogróżkach – odparł Erik, grzebiąc w papierach leżących na biurku. – Był bardzo zajęty książką, nie spotykaliśmy się zbyt często. Zresztą może chciał zachować to dla siebie.
– Czy nie powinien zgłosić tego na policję?
– Skąd wiesz, czy tego nie zrobił? – Erik nadal przewracał papiery.
– To prawda… – Kenneth umilkł. – Ale co może policja, skoro to anonimy? Chodzi mi o to, że nadawcą może być jakiś szaleniec.
– A skąd ja mam to wiedzieć? – odparł Erik i zaklął, bo skaleczył się papierem w palec. – Cholera jasna. – Zaczął ssać palec.
– Myślisz, że to poważne pogróżki?
Erik westchnął.
– Po co to roztrząsać? Przecież powiedziałem, że nie mam pojęcia. – Podniósł nieco głos i zachrypł.
Kenneth spojrzał na niego ze zdziwieniem. Erik naprawdę nie był sobą. Czy na pewno chodzi o firmę?
Nie ufał mu. Może zrobił coś głupiego? Odsunął od siebie tę myśl. Był dobrze zorientowany w sprawach firmy i z pewnością by zauważył, gdyby Erik popełnił jakieś szaleństwo. Pewnie chodzi o Louise. To prawdziwy cud, że jeszcze są razem. Wszyscy byli zdania, że obojgu wyszłoby na zdrowie, gdyby powiedzieli sobie do widzenia i rozeszli się każde w swoją stronę. No, ale to nie jego sprawa. Zresztą ma dość własnych zmartwień.
Kliknął w plik Excela z miesięcznym sprawozdaniem. Ale myślami był zupełnie gdzie indziej.
Suknia nadal była przesiąknięta jej zapachem. Christian przytknął ją do twarzy i poczuł resztki jej perfum. Przymknął oczy i zobaczył ją przed sobą. Ciemne włosy do pasa. Najczęściej splatała je w warkocz lub zwijała w kok na karku. Wbrew pozorom nie wyglądała ani staro, ani niemodnie.
Poruszała się jak tancerka, chociaż karierę baletnicy dawno temu odłożyła na bok. Mówiła, że nie miała do tego prawdziwego przekonania. Talent był, zabrakło przekonania, by postawić taniec na pierwszym miejscu i zrezygnować z miłości, wolnego czasu, radości i przyjaźni. Za bardzo kochała samo życie.
Dlatego przestała tańczyć. Ale taniec miała we krwi. Mógł godzinami siedzieć i się jej przyglądać. Obserwować, jak krząta się po domu, nucąc pod nosem, poruszając się z takim wdziękiem, jakby się unosiła nad podłogą.
Znów przytknął do twarzy sukienkę. Poczuł dotyk materiału. Lekko zaczepiał o zarost, chłodząc rozpalone policzki. Po raz ostatni miała na sobie tę sukienkę w noc świętojańską. Błękit tkaniny podkreślał kolor jej oczu, a od ciemnego warkocza na plecach bił taki sam blask jak od sukni.
Noc poprzedził cudowny dzień, jeden z niewielu prawdziwie słonecznych dni świętego Jana. Siedzieli na dworze, jedli śledzie i gotowane ziemniaki. Razem przygotowali posiłek. Dziecko leżało bezpiecznie w cieniu, wózek szczelnie otulili siatką przeciw komarom, żeby żaden nie dostał się do środka.
Na mgnienie oka przypomniał sobie jego imię. Drgnął, jakby ukłuło go coś ostrego. Zmusił się, by wspomnieć przyjaciół, którzy zroszonymi kieliszkami wznosili toasty za lato, za miłość, za tych, co tu i teraz. Przypomniał sobie truskawki, które przyniosła w wielkiej misie. Czyściła je, siedząc przy stole w kuchni, a on droczył się z nią, że dużo idzie na rozkurz, bo co czwarta, może nawet co trzecia truskawka trafiała do jej ust zamiast do misy. Tej, która miała być postawiona na stole. Truskawki z bitą śmietaną ze szczyptą cukru, jak nauczyła ją babcia. Śmiała się, słuchając jego przekomarzanek. Przyciągnęła go do siebie i pocałowała, jej wargi miały smak dojrzałych owoców.
Zapłakał, nie mógł powstrzymać łez. Kapały na suknię. Próbował je zetrzeć rękawem, żeby jej nie poplamić. Została mu tylko ta suknia.
Ostrożnie włożył ją z powrotem do walizki. Tylko na tyle się zdobył: zachował suknię. Zamknął wieko i ostrożnie wsunął walizkę w kąt. Sanna nie powinna jej znaleźć. Robiło mu się niedobrze na samą myśl, że miałaby ją otworzyć, zajrzeć do środka i wziąć suknię do ręki. Wiedział, że to źle, ale wybrał Sannę właśnie dlatego, że w niczym nie przypominała tamtej. Nie miała ust o smaku truskawek i nie poruszała się jak tancerka.
Nic to nie pomogło, przeszłość i tak go dopadła. Tak samo bezbrzeżnie zła jak to, co przydarzyło się jej z tą niebieską sukienką. Nie widział wyjścia z tej sytuacji.
– Czy moglibyście popilnować Lea? – Paula wprawdzie mówiła do matki, ale zerkała na Mellberga. Wkrótce po narodzinach syna obie z Johanną odkryły, że nowy partner matki jest idealną niańką. Mellberg nie był w stanie odmówić.
– Nie za bardzo… – zaczęła Rita, ale Mellberg wpadł jej w słowo.
– Nie ma problemu, popilnujemy małego. Idźcie sobie.
Rita westchnęła z rezygnacją, ale z czułością spojrzała na swego nieokrzesanego mężczyznę. Wiedziała, że wielu ludzi uważa go za prostaka i gbura, ale ona od początku dostrzegała również inne cechy, takie, które mądra kobieta potrafi wydobyć z mężczyzny.
Miała rację. Traktował ją jak królową. Zresztą wystarczyło zobaczyć, jak patrzy na jej wnuka, by się przekonać, co to za człowiek. Pokochał małego tak gorąco, że Rita została zepchnięta na dalszy plan. Uznała jednak, że może z tym żyć. W dodatku nauczyła go poruszać się na parkiecie. Może nie zostanie królem salsy, ale już nie myślała o nakładaniu stalowych osłonek na palce nóg.
– Gdybyś dał radę sam się nim zająć, może mama mogłaby do nas dołączyć? Chcemy z Johanną pojechać do Torp, kupić to i owo do pokoju Lea.
– Dawajcie go tu. – Bertil machnął do Pauli, żeby podała mu małego. – Pewnie, że poradzimy sobie przez parę godzin. Jedna, dwie butelki na wypadek, gdyby zgłodniał, i towarzystwo dziadka Bertila. Gdzie mu będzie lepiej?
Paula podała mu synka. Mellberg wziął go na ręce. Boże, co za niedobrana para. Nie dało się jednak zaprzeczyć, że kontakt mają znakomity. Wprawdzie Paula nadal uważała Bertila Mellberga za najgorszego szefa, jakiego można sobie wyobrazić, ale dziadkiem okazał się cudownym.
– Poradzisz sobie? – spytała niespokojnie Rita. Pomagał jej wprawdzie przy dziecku, ale doświadczenie w opiece nad niemowlętami miał niewielkie. Jego własny syn, Simon, pojawił się w jego życiu dopiero jako nastolatek.
– No jasne – odparł Mellberg z oburzeniem. – Jedzenie, sranie, spanie. Co w tym trudnego? Sam robię to od ponad sześćdziesięciu lat. – Niemal wypchnął je z mieszkania i zamknął za nimi drzwi. Wreszcie zostaną sami, we dwóch, on i mały.
Dwie godziny później był zlany potem. Leo krzyczał na całe gardło, w pokoju unosił się zapach kupy. Dziadek Bertil podejmował desperackie próby ukołysania do snu krzyczącego coraz głośniej dziecka. Jego włosy, zazwyczaj zwinięte na czubku głowy w kształt ptasiego gniazda, które miało ukryć łysinę, zwisały nad prawym uchem, a plamy potu pod pachami były wielkości talerza.
Zaczynał panikować i zerkać na stojący na stole telefon. Zadzwonić do dziewczyn? Pewnie są jeszcze w Torp i nawet gdyby zaraz wsiadły do samochodu, będą nie wcześniej niż za trzy kwadranse. Zresztą jeśli je wezwie, już nie odważą się powierzyć mu małego. Nie, sam musi dowiosłować do brzegu. Przecież w ciągu wieloletniej służby miewał do czynienia z rozmaitymi ciemnymi typami, uczestniczył w strzelaninach i obezwładnianiu naćpanych nożowników, więc i z tym powinien sobie poradzić. Chłopiec był niewiele większy od bochenka chleba, ale głos miał jak prawdziwy facet.
– Dobra, stary, spróbujmy to przeanalizować – powiedział, odkładając rozzłoszczonego niemowlaka. – Zesrałeś się porządnie. W dodatku pewnie jesteś głodny. Innymi słowy, kryzys z obu końców. Pytanie, od którego końca zacząć – mówił głośno, próbując przekrzyczeć dziecko. – Według mnie najpierw jedzenie. Idziemy przygotować solidną porcję kaszki.
Znów wziął Lea na ręce i zaniósł do kuchni. Dostał dokładne instrukcje, jak przygotować kaszkę w mikrofalówce. Udało się w mgnieniu oka. Potem wypił łyk, żeby sprawdzić, czy kaszka ma właściwą temperaturę.
– Fuj. No, nie jest to piwo z lemoniadą. Na to musisz poczekać, aż podrośniesz.
Na widok butelki z kaszką Leo rozdarł się jeszcze głośniej. Mellberg usadowił się przy kuchennym stole, ułożył sobie małego na lewym ramieniu i podał mu butelkę. Leo chciwie złapał smoczek i zaczął ssać. Błyskawicznie wypił wszystko. Mellberg poczuł, jak małe ciałko odpręża się, ale po chwili zaczęło się kręcić. Zapach stał się tak dokuczliwy, że nawet Mellberg nie mógł wytrzymać. Problem polegał na tym, że dotąd udawało mu się unikać zmieniania pieluszek.
– Dobra. Jeden otwór załatwiony, został drugi – powiedział dziarsko, co bynajmniej nie odzwierciedlało jego nastawienia do czekającego go zadania.
Zaniósł zawodzącego Lea do łazienki, gdzie dziewczyny przy jego pomocy umocowały na ścianie przewijak. Było tam wszystko, czego trzeba, by zmienić pieluchę.
Położył małego na przewijaku i ściągnął mu spodenki. Starał się oddychać przez usta, ale zapach był tak silny, że niewiele to pomagało. Rozpiął z boku pieluchę i o mało nie zemdlał na widok wspaniałości, które się przed nim roztoczyły.
– Boże drogi.
Rozejrzał się rozpaczliwie za chusteczkami. Sięgnął po nie, puszczając nóżkę dziecka. Leo skorzystał z okazji i obie stópki włożył w pieluszkę.
– Oj nie, nie – jęknął Mellberg, biorąc całą garść chusteczek. Zabrał się do wycierania, ale wszystko jeszcze bardziej rozmazał. W końcu się połapał, że najpierw należy usunąć przyczynę problemu. Podniósł nóżki i pupę Lea, wyciągnął spod niego pieluszkę i z obrzydzeniem wrzucił do kubła.
Zanim ujrzał światło w tunelu, zużył połowę chusteczek. Gdy zdołał wytrzeć prawie wszystko, Leo się uspokoił. Wtedy delikatnie wytarł resztę i sięgnął na półkę wiszącą nad przewijakiem po czystą pieluchę.
– Teraz, kochany, to już będzie z górki – powiedział z zadowoleniem. Leo machał nóżkami, jakby się cieszył, że może przewietrzyć pupę. – Gdzie przód, a gdzie tył? – Mellberg obracał pieluszkę na wszystkie strony. W końcu doszedł do wniosku, że ozdoby w postaci zwierzątek to zapewne tył, jak metka na ubraniu. Kształt pieluszki wydał mu się nieco dziwny, zapięcie też za bardzo nie trzymało. Dziwne, że nie mogą wyprodukować porządnej pieluchy. Dobrze, że trafiło na zaradnego mężczyznę, który potraktował to jak wyzwanie.
Wziął Lea na ręce, poszedł do kuchni i przytrzymując go jednym ramieniem, zaczął grzebać w dolnej szufladzie. W końcu znalazł, czego szukał. Rolkę przylepca. Poszedł do salonu, ułożył małego na kanapie, kilka razy okręcił przylepcem i z zadowoleniem obejrzał swoje dzieło.
– Już dobrze. Bały się, że sobie nie poradzę. I co powiesz? Należy nam się chwila odpoczynku?
Wziął przewiniętego malucha na ręce i razem z nim ułożył się wygodnie na kanapie. Leo trochę się pokręcił, a potem z zadowoleniem wtulił buźkę w szyję komisarza.
Gdy pół godziny później wróciły kobiety ich życia, obaj spali głęboko.
– Czy zastałam Christiana? – Erika już chciała zawrócić na pięcie i uciec, gdy Sanna otworzyła drzwi. Patrik miał rację. Nie miała wyboru.
– Tak, siedzi na strychu. Zawołam go. – Sanna odwróciła się w stronę schodów na piętro. – Christian! Masz gościa! – zawołała i spojrzała na Erikę. – Wejdź, zaraz zejdzie.
– Dziękuję. – Erika poczuła się niezręcznie, stojąc z Sanną w przedpokoju, ale po chwili usłyszała na schodach kroki. Od razu zauważyła, że wygląda na wyczerpanego. Wyrzuty sumienia wróciły ze zdwojoną siłą.
– Cześć – powiedział pytającym tonem. Podszedł, żeby ją objąć na powitanie.
– Muszę z tobą o czymś porozmawiać – powiedziała, chociaż znów miała ochotę zrejterować.
– Tak? No to chodź. – Zrobił zapraszający gest.
Erika zdjęła palto.
– Napijesz się czegoś?
– Nie, dziękuję. – Potrząsnęła głową. Chciała mieć to już za sobą. – Jak ci poszło z podpisywaniem książek? – spytała, zagłębiając się w róg kanapy.
– W porządku – odparł tonem, który nie zachęcał do dalszych pytań. – Widziałaś wczorajszą gazetę? – spytał. W sączącym się przez okno świetle zimowego dnia jego twarz była wręcz szara.
– Tak, właśnie o tym chciałam z tobą porozmawiać. – Erika zebrała siły, żeby mówić dalej, ale aż stęknęła, kiedy jedno z bliźniąt kopnęło ją mocno w żebra.
– Kopią?
– Nie da się ukryć. – Zaczerpnęła tchu i mówiła dalej. – Ten przeciek do gazet to moja wina.
– Jak to? – Christian się wyprostował.
– Nie ja im to podrzuciłam – dodała pośpiesznie. – Ale z głupoty powiedziałam to niewłaściwej osobie. – Nie mogła się zdobyć na to, by spojrzeć Christianowi w oczy. Mówiąc, patrzyła na swoje ręce.
– Gaby? – spytał Christian ze znużeniem. – Nie wiedziałaś, że ona…
Erika mu przerwała:
– Patrik mówi to samo. Macie rację. Powinnam wiedzieć, że nie można jej ufać, bo dla niej to okazja do uzyskania rozgłosu. Czuję się jak ostatnia idiotka. Nie powinnam być taka naiwna.
– Rzeczywiście, ale teraz już nic na to nie poradzisz – zauważył z rezygnacją.
Jego postawa sprawiła, że Erika poczuła się jeszcze gorzej. Nie mogła patrzeć na jego znużoną, zawiedzioną minę. Wolałaby, żeby na nią nakrzyczał.
– Bardzo cię przepraszam. Strasznie mi przykro.
– Już dobrze. Pozostaje nadzieja, że ona ma rację.
– Kto?
– Gaby. Może dzięki tej historii książka lepiej się sprzeda.
– Nie rozumiem, jak można być tak cynicznym! Żeby tak rzucić cię na żer tabloidom. I to dla interesu!
– Przecież wiesz, że nie zaszłaby tak daleko, gdyby się chciała ze wszystkimi przyjaźnić.
– A jednak uznała, że warto. – Erika była zrozpaczona. Zdradziła przyjaciela, choć to był zwykły błąd i naiwność. Nie potrafiła jednak zrozumieć, jak można zrobić coś takiego świadomie. W dodatku dla pieniędzy.
– Za jakiś czas sprawa przycichnie – powiedział Christian, ale bez przekonania.
– Czy dziennikarze bombardują cię telefonami? – Erika wierciła się na kanapie, usiłując znaleźć wygodniejszą pozycję, ale jakkolwiek by usiadła, ciągle coś ją uciskało.
– Wyłączyłem komórkę wczoraj, już po pierwszym telefonie. Nie zamierzam dostarczać im paliwa.
– A co z… – zawahała się. – Dostałeś kolejny list z pogróżkami? Rozumiem, że mogłeś stracić do mnie zaufanie, ale wierz mi, wyciągnęłam wnioski z tego, co się stało.
Christian umilkł. Patrzył w okno, zwlekał z odpowiedzią. Gdy się w końcu odezwał, mówił cicho, zmęczonym głosem:
– Nie chcę tego wałkować. I tak wszystko zostało rozdęte ponad miarę.
Z piętra dobiegł jakiś hałas, któreś z dzieci zaczęło przeraźliwie krzyczeć. Christian nawet nie drgnął, ale Erika słyszała, jak Sanna wbiega na górę.
– Zgadzają się ze sobą? – spytała Erika, wskazując głową w górę.
– Nie za bardzo. Starszy brat nie lubi konkurencji, tak to można ująć. – Christian się uśmiechnął.
– Pierwszym dzieciom poświęcamy aż za wiele uwagi – zauważyła Erika.
– Zgadza się – odparł już bez uśmiechu. Miał dziwny wyraz twarzy, Erika nie umiała go odczytać.
Z piętra dochodziły krzyki obu chłopców. Dołączył pełen złości głos Sanny.
– Musisz to zgłosić na policję – powiedziała Erika. – Jak się domyślasz, rozmawiałam z Patrikiem, nie wypieram się. On uważa, że powinieneś to potraktować poważnie, a pierwszy krok to zgłoszenie na policję. Mógłbyś się z nim spotkać, choćby nieoficjalnie, jak wolisz. – Zdawała sobie sprawę, że mówi, jakby prosiła, ale bardzo się tą sprawą przejęła i domyślała się, że Christian również.
– Nie chcę już o tym rozmawiać – powiedział Christian, wstając. – Wiem, że rozmawiając z Gaby, nie chciałaś doprowadzić do takiej sytuacji, ale uszanuj w końcu to, że nie życzę sobie żadnej afery.
Krzyki na piętrze stawały się coraz głośniejsze i Christian wszedł na schody.
– Wybacz, muszę pomóc Sannie, zanim chłopcy się pozabijają. Trafisz do drzwi, prawda? – Bez pożegnania poszedł na górę. Erika odniosła wrażenie, że ucieka.