Читать книгу Fjällbacka - Camilla Lackberg - Страница 6
Оглавление– Słyszałem, że mieliście wczoraj niezłe przedstawienie. Jak ten Christian mógł się tak zachować? Żeby się upić przy takiej okazji? – Kenneth Bengtsson zjawił się w biurze dość późno, po trudnym przedpołudniu w domu. Położył kurtkę na kanapie, ale widząc pełne dezaprobaty spojrzenie Erika, powiesił ją na wieszaku w przedpokoju.
– Rzeczywiście, żałosne zakończenie wieczoru – odparł Erik. – Z drugiej strony Louise najwyraźniej miała zamiar iść na całość, więc przynajmniej to mnie ominęło.
– Aż tak źle? – spytał Kenneth, patrząc na Erika, który nie miał w zwyczaju zwierzać się ze swoich problemów. Zawsze tak było, i w dzieciństwie, i potem, gdy dorośli. Erik zachowywał się tak, jakby robił Kennethowi łaskę, zadając się z nim. Gdyby nie to, że Kenneth naprawdę miał mu coś do zaoferowania, o żadnej przyjaźni nie byłoby mowy. Już kiedyś tak było, gdy Erik studiował na uniwersytecie i pracował w Göteborgu, a Kenneth został we Fjällbace i otworzył niewielkie biuro rachunkowe. Z czasem zaczęło się cieszyć większym wzięciem.
Kenneth miał pewien talent. Zdawał sobie sprawę, że nie jest ani szczególnie przystojny, ani uroczy, i nie łudził się, że poziomem inteligencji wyrasta ponad przeciętność. Ale miał szczególny talent do żonglowania liczbami. Sporządzając bilanse, dryblował sumami, jakby był Davidem Beckhamem księgowości. Ta biegłość w połączeniu z umiejętnością zjednywania sobie pracowników urzędu podatkowego sprawiła, że po raz pierwszy stał się dla Erika kimś arcyważnym. I oczywistym partnerem, gdy Erik postanowił działać na niezwykle zyskownym rynku budowlanym na zachodnim wybrzeżu. Pokazał Kennethowi wyraźnie, gdzie jego miejsce: Kenneth został właścicielem tylko jednej trzeciej firmy, nie połowy, do czego miałby prawo z uwagi na swój wkład. Ale Kennethowi to nie przeszkadzało. Nie zależało mu na bogactwie ani na władzy. Wystarczało mu, że robi to, co umie, i że jest wspólnikiem Erika.
– Naprawdę sam już nie wiem, co zrobić z Louise – powiedział Erik, wstając z krzesła. – Gdyby nie dzieci… – Potrząsnął głową i włożył płaszcz.
Kenneth ze zrozumieniem kiwnął głową. Wiedział, o co mu chodzi. Przecież nie o dzieci. Przed rozwodem z Louise powstrzymywała go tylko świadomość, że musiałby jej oddać połowę majątku i dochodów firmy.
– Wychodzę na nieco dłuższy lunch. Nie będzie mnie jakiś czas.
– Okej – odparł Kenneth. A jakże, dłuższy lunch.
– Zastałam Christiana? – Erika stała na schodkach przed domem Thydellów.
Sanna zawahała się, ale odsunęła się od drzwi, żeby ją wpuścić.
– Jest na górze, w swoim pokoju. Siedzi przed komputerem i gapi się w ekran.
– Mogę do niego iść?
Sanna kiwnęła głową.
– Proszę. Gdy ja do niego mówię, nic nie dociera. Może tobie się uda.
Erika spojrzała na nią badawczo, bo powiedziała to gorzkim tonem. Była wyraźnie zmęczona, ale było w tym coś jeszcze, coś, czego Erika nie potrafiła nazwać.
– Zobaczę, co się da zrobić. – Z trudem weszła po schodach, podtrzymując ręką brzuch. Niby niewielki wysiłek, a czuła się, jakby wyciśnięto z niej ostatnie soki.
– Cześć. – Ostrożnie zapukała w otwarte drzwi. Christian odwrócił się na fotelu. Ekran komputera był czarny. – Nieźle nas wczoraj wystraszyłeś – powiedziała, siadając na fotelu stojącym w rogu.
– To tylko małe przemęczenie – odparł Christian. Miał głębokie cienie wokół oczu, dłonie lekko mu drżały. – Poza tym martwi mnie ta historia z Magnusem.
– Na pewno nic innego? – Wyszło nieco ostrzej, niż zamierzała. – Wczoraj to znalazłam i zabrałam ze sobą. – Pogrzebała w kieszeni i wyjęła bilecik, który doczepiono do wiązanki białych lilii. – Musiałeś zgubić.
Christian spojrzał na bilecik.
– Zabierz to.
– Co tu jest napisane? Co to znaczy? – Spojrzała na niego z troską. Zaczęła go już uważać za przyjaciela.
Milczał. Erika powtórzyła, tym razem łagodniej:
– Christianie, co to znaczy? Wczoraj zareagowałeś bardzo mocno, więc nie wmawiaj mi, że to tylko przemęczenie.
Wciąż nie odpowiadał. Ciszę przerwał głos Sanny od drzwi:
– Opowiedz o listach.
Stojąc na progu, czekała na odpowiedź męża. Jeszcze przez chwilę panowała cisza. W końcu Christian z westchnieniem sięgnął do dolnej szuflady i rzucił na biurko plik listów.
– Dostaję je od jakiegoś czasu.
Erika ostrożnie przejrzała listy. Białe arkusze zapisane czarnym atramentem. Bez wątpienia ten sam charakter pisma co na bileciku, który ze sobą przyniosła. Również słowa wydawały się znajome. Sformułowania inne, ale temat ten sam. Chwyciła list leżący na wierzchu i głośno odczytała:
„Ona idzie obok ciebie, podąża za tobą. Nie masz prawa rozporządzać swoim życiem. To jej prawo”. – Ze zdumieniem spojrzała na Christiana znad kartki. – O co chodzi? Rozumiesz coś z tego?
– Nie – odparł szybko i zdecydowanie. – Nie mam pojęcia. Nic mi nie wiadomo o tym, żeby ktoś mi źle życzył. I nie wiem, kim jest o n a. Trzeba było je wyrzucić – powiedział, sięgając po listy, ale Erika nie wyciągnęła ręki, żeby mu je oddać.
– Powinieneś to zgłosić na policję.
Christian potrząsnął głową.
– To nie ma sensu. Ktoś bawi się moim kosztem.
– To nie wygląda na żart. A ty nie wyglądasz na rozbawionego.
– To samo mu mówiłam – wtrąciła Sanna. – To okropne, mam na myśli dzieci i w ogóle. A jeśli to jakiś chory człowiek… – Patrzyła na Christiana. Erika domyśliła się, że nie po raz pierwszy o tym rozmawiają.
Christian znów potrząsnął głową.
– Nie zamierzam z tego robić żadnej sprawy.
– Kiedy to się zaczęło? Mniej więcej.
– Gdy zacząłeś pisać książkę – powiedziała Sanna. Mąż rzucił jej gniewne spojrzenie.
– No tak, mniej więcej wtedy – przyznał. – Półtora roku temu.
– Może jest jakiś związek? Opisałeś prawdziwą osobę albo zdarzenie? Kogoś, kto mógłby się poczuć zagrożony? – Erika wpatrywała się w Christiana, a on wydawał się bardzo zakłopotany. Wyraźnie mu się to nie podobało.
– Nie, to czysta fikcja – powiedział, po czym zacisnął usta. – Nikt nie mógł się poczuć zagrożony. Sama czytałaś. Czy to wygląda na autobiografię?
– Nie powiedziałabym. – Erika wzruszyła ramionami. – Ale sama wiem, że człowiek chętnie wplata do tekstu własne doświadczenia, zarówno świadomie, jak i nieświadomie.
– Mówię przecież, że nie – wybuchnął Christian, odsuwając krzesło i wstając
Erika pomyślała, że pora iść. Próbowała podnieść się z fotela, ale prawa fizyki były przeciw, więc tylko wydusiła kilka stęknięć. Twarz Christiana złagodniała. Wyciągnął rękę, żeby jej pomóc.
– Widocznie jakiś wariat usłyszał, że piszę książkę, i zaczęły mu przychodzić do głowy głupie myśli. I tyle – powiedział już spokojniej.
Erika nie uwierzyła, że to cała prawda, ale to było tylko wrażenie. Szła do samochodu z nadzieją, że Christian nie zauważy, że w szufladzie zostało pięć listów zamiast sześciu. Jeden wsunęła do torebki. Nawet się zdziwiła, że zdobyła się na coś takiego. Ale skoro Christian nie chce mówić, sama będzie musiała poszperać. Wydźwięk listów był groźny, jej przyjacielowi mogło grozić niebezpieczeństwo.
– Musiałaś odwołać klientkę? – Erik złapał zębami sutek Cecilii. Cecilia jęknęła i wyciągnęła się na łóżku. Salon fryzjerski znajdował się w wygodnej odległości od jej mieszkania, na parterze.
– Podobałoby ci się, gdybym zaczęła odwoływać klientki, żeby mieć czas dla ciebie, prawda? Skąd ci przyszło do głowy, że jesteś taki ważny?
– A jest coś ważniejszego od tego? – Przesunął językiem po jej piersi. Nie mogła już dłużej czekać, pociągnęła go na siebie.
Gdy było po wszystkim, leżała z głową opartą na jego ramieniu. Kilka twardych włosków łaskotało ją w policzek.
– Dziwnie się poczułam, kiedy wczoraj wpadłam na Louise. I na ciebie.
– Mhm. – Erik zamknął oczy. Nie miał ochoty rozmawiać z kochanką o żonie ani o swoim małżeństwie.
– Przecież ja ją lubię. – Skubała włosy na jego piersi. – I gdyby wiedziała…
– Ale nie wie – ostro przerwał Erik, podnosząc się na łóżku. – I się nie dowie.
Cecilia skierowała na niego wzrok. Erik już wiedział, dokąd ich zaprowadzi ta dyskusja.
– Prędzej czy później musi się dowiedzieć.
Erik westchnął w duchu. Że też zawsze musi dojść do rozmowy o tym, co będzie dalej, o przyszłości. Spuścił nogi na podłogę i zaczął się ubierać.
– Już idziesz? – spytała z rozżaloną miną, która go rozzłościła jeszcze bardziej.
– Mam dużo pracy – odparł i zapiął koszulę. Wiedział, że pachnie seksem. Trudno, weźmie prysznic w biurze. Na wszelki wypadek trzymał tam zmianę bielizny.
– Więc to tak?
Cecilia prawie usiadła na łóżku. Musiał spojrzeć na jej nagie ciało. Sterczące piersi. Duże, ciemne sutki stwardniały od panującego w pokoju chłodu. Szybko zmienił zdanie. Właściwie nie śpieszy mu się do biura, można by to powtórzyć, czemu nie. Teraz pewnie będzie musiał przekonywać, namawiać, ale napięcie wzbierające w ciele podpowiadało mu, że warto się postarać. Usiadł na łóżku, pogłaskał ją po policzku, spojrzał czule i równie czule powiedział:
– Cecilia.
Mówił dalej, a słowa spływały mu z ust tak samo łatwo jak zawsze. W odpowiedzi przytuliła się do niego. Przez koszulę poczuł dotyk jej piersi. Wtedy rozpiął koszulę.
Po późnym lunchu w restauracji Källaren Patrik zaparkował samochód przed niskim, białym budynkiem, który z pewnością nie miałby szans na nagrodę za projekt architektoniczny, po czym wszedł do komisariatu.
– Masz gościa – powiedziała Annika, patrząc znad okularów.
– Kto to?
– Nie wiem, ale bardzo ładna. Może trochę pękata, ale myślę, że ci się spodoba.
– O czym ty mówisz? – spytał Patrik, dziwiąc się, skąd u Anniki takie stręczycielskie zapędy wobec szczęśliwie żonatego kolegi.
– Sam się przekonasz, siedzi w twoim pokoju. – Annika mrugnęła znacząco.
Patrik poszedł do siebie i stanął w drzwiach.
– Cześć, kochanie, a co ty tu robisz?
Erika siedziała na fotelu dla gości, z roztargnieniem przeglądając gazetkę policyjną.
– Co tak późno? – Nie odpowiedziała na jego pytanie. – Tak wygląda wyczerpująca praca policjanta?
Patrik tylko prychnął. Erika uwielbiała się z nim droczyć.
– Więc co tu robisz? – spytał, siadając na swoim fotelu. Pochylił się i spojrzał na żonę. Znów do niego dotarło, jaka jest piękna. Przypomniał sobie, jak po raz pierwszy przyszła do komisariatu w związku z zabójstwem przyjaciółki, Alexandry Wijkner, i pomyślał, że od tamtej pory jeszcze wypiękniała. Czasami zapominał o tym, przytłoczony codziennością: pracą, odwożeniem i odbieraniem z przedszkola, zakupami i wieczorami na kanapie przed telewizorem. Ale co jakiś czas uświadamiał sobie z całą siłą, że wcale mu nie spowszedniała ta miłość. Patrzył na siedzącą przed nim Erikę z dwójką ich wspólnych dzieci w brzuchu. Zimowe promienie słońca wpadały przez okno, podkreślając jasność jej włosów, i wiedział, że zapamięta tę chwilę do końca życia.
Nie usłyszał, co powiedziała, i poprosił o powtórzenie.
– Mówiłam, że przed południem byłam u Christiana, żeby z nim porozmawiać.
– I co z nim?
– W porządku, chociaż jest trochę roztrzęsiony. Ale… – Zagryzła wargę.
– Ale co? Może z nerwów po prostu za dużo wypił.
– To nie wszystko. – Sięgnęła po foliową torebkę i podała Patrikowi bilecik i list. – Bilecik dostał wczoraj, z wiązanką kwiatów. A list jest jednym z sześciu, jakie przyszły w ciągu ostatniego półtora roku.
Patrik spojrzał na nią przeciągle. Chciał otworzyć torebkę.
– Będzie lepiej, jeśli przeczytasz bez wyjmowania. Dotykał ich Christian i ja, nie potrzeba więcej odcisków palców.
Znów spojrzał przeciągle, ale posłuchał i odczytał bilecik i list przez folię.
– Jak to rozumiesz? – Pochyliła się do przodu, ale zaraz musiała się wyprostować, bo krzesło zachybotało się pod nią.
– Pogróżki, choć nie wprost.
– Też tak uważam. Jestem pewna, że Christian również, chociaż próbuje to bagatelizować. Nie chce tego pokazać policji.
– A to…? – Patrik podniósł do góry foliową torebkę.
– Ojej, musiałam zabrać przez pomyłkę. Gapa ze mnie. – Przekrzywiła głowę, starając się wyglądać czarująco, ale nie dał się nabrać.
– Ukradłaś je Christianowi?
– Zaraz ukradłaś. Pożyczyłam na chwilę.
– I co ja mam zrobić z tymi… pożyczonymi materiałami? – spytał Patrik, choć znał odpowiedź.
– Najwyraźniej ktoś grozi Christianowi, i on się boi. Widać było, że tak jest. Traktuje to poważnie. Nie rozumiem, dlaczego nie chce tego zgłosić na policję, ale może mógłbyś dyskretnie sprawdzić, czy da się coś stwierdzić na podstawie listu albo bileciku? – Mówiła tonem tak proszącym, że Patrik wiedział, że musi się poddać. W takich sytuacjach bywała naprawdę niemożliwa, nie raz tego doświadczył.
– Okej, okej. – Podniósł ręce do góry. – Poddaję się. Sprawdzę, czy uda się coś ustalić, ale na pewno nie natychmiast.
Uśmiechnęła się.
– Dziękuję ci, kochanie.
– A teraz idź do domu i odpocznij trochę – powiedział, nachylając się, by ją pocałować.
Kiedy wyszła, zamyślił się. Skubał torebkę z kartką i listem. Miał wrażenie, że jego głowa przestała pracować, ale coś się w niej jednak poruszyło. Christian i Magnus byli przyjaciółmi. Może tu… Odpędził tę myśl, ale uparcie wracała. Spojrzał na fotografię wiszącą na przeciwległej ścianie. Czyżby był jakiś związek?
Bertil Mellberg szedł, pchając przed sobą wózek. Siedział w nim Leo, jak zwykle wesoły i zadowolony. Od czasu do czasu pokazywał w uśmiechu dwa dolne zęby. Ernst został w komisariacie, ale zazwyczaj szedł grzecznie obok wózka, pilnując, żeby nic się nie stało małemu, który również dla niego stał się najważniejszy na świecie. Dla Mellberga był najważniejszy bezsprzecznie.
Mellberg nigdy nie przypuszczał, że można mieć tyle uczucia dla drugiego człowieka. Leo chwycił go za serce od pierwszej chwili, gdy go zobaczył po porodzie i jako pierwszy wziął na ręce. Babcia małego też go zawojowała, ale na pierwszym miejscu był Leo.
Niechętnie zawrócił do komisariatu. Plan był taki, że Paula zajmie się małym w porze lunchu, by jej partnerka Johanna mogła załatwić kilka spraw. Okazało się jednak, że Paula musi pilnie pojechać z interwencją do kobiety, której były mąż postanowił spuścić łomot. Mellberg zgłosił się na ochotnika, powiedział, że chętnie pójdzie z Leo na spacer. A teraz wcale nie miał ochoty go oddawać. Zazdrościł Pauli, że wkrótce pójdzie na urlop wychowawczy. Nie miałby nic przeciwko temu, żeby trochę zwolnić i mieć więcej czasu dla Lea. Może to dobry pomysł? Jako dobry szef i lider powinien dać podwładnym szansę rozwoju. W dodatku chłopiec potrzebuje silnego męskiego wzorca, w końcu ma dwie matki i żadnych szans na ojca. Należałoby zadbać, żeby mógł brać wzór z solidnego, niezawodnego mężczyzny. Na przykład takiego jak on.
Przytrzymał biodrem ciężkie drzwi komisariatu i pociągnął za sobą wózek. Annika rozjaśniła się na ich widok. Mellberg puchł z dumy.
– Proszę, proszę, było się na spacerku – powiedziała, pomagając mu wciągać wózek.
– Właśnie. Dziewczyny potrzebowały pomocy przy małym – odparł Mellberg i zaczął ostrożnie rozbierać dziecko.
Annika obserwowała go z rozbawieniem. Czas cudów jeszcze się nie skończył.
– Chodź, malutki, sprawdzimy, czy mama już jest. – Mellberg wziął chłopca na ręce.
– Paula jeszcze nie wróciła – odparła Annika, siadając z powrotem za biurkiem.
– Trudno, jeszcze chwilę będziesz musiał się pomęczyć z dziadkiem – stwierdził z zadowoleniem Mellberg i z Leo na ręku poszedł do pokoju socjalnego.
To był pomysł dziewczyn. Gdy kilka miesięcy temu wprowadził się do Rity, zaproponowały, żeby dla małego został dziadkiem Bertilem. Wymawiał te słowa przy każdej okazji, żeby się nimi nacieszyć. Dziadek Bertil.
Ludvig miał urodziny i Cia udawała, że wszystko jest jak zwykle. Trzynaście lat. Sporo czasu minęło od tamtego dnia w szpitalu, gdy zaśmiewała się z niezwykłego, wręcz zabawnego podobieństwa synka do ojca. Z biegiem lat to podobieństwo wcale nie zmalało, wprost przeciwnie. Dlatego gdy ostatnio wpadła w naprawdę głęboki dołek, niemal nie mogła patrzeć na syna, na to połączenie piwnych oczu z blond włosami, które już na początku lata stawały się prawie białe. Ludvig był tak samo zbudowany i poruszał się tak jak ojciec. Był tak samo wysoki i chudy, ramiona też wydawały się podobne, gdy ją obejmował. I dłonie, nawet dłonie mieli takie same.
Cia próbowała chwiejną ręką wypisać imię syna na torcie śmietanowym. Kolejna cecha wspólna ojca i syna. Magnus był w stanie zjeść cały tort, a i tak nic mu się nie odkładało na brzuchu. Jej wystarczyło spojrzeć na bułeczkę cynamonową, by przytyć pół kilo. Za to teraz była szczupła, taka, jak zawsze marzyła. Od zaginięcia Magnusa kilogramy same z niej spadały. Każdy kęs rósł jej w ustach, a ciągły ucisk w żołądku pozwalał jeść tylko malutkie porcje. Przestała dbać o wygląd, nie patrzyła w lustro. Po co, skoro Magnusa nie ma.
Czasami myślała, że wolałaby, żeby umarł na jej oczach, dostał zawału albo został potrącony przez samochód. Cokolwiek, byleby wreszcie mieć pewność, zająć się pogrzebem, postępowaniem spadkowym i innymi praktycznymi sprawami, jak się zwykle robi po czyjejś śmierci. Bolałoby, byłaby w żałobie, która z czasem przeszłaby w ćmiącą świadomość straty i serdeczne wspomnienie.
Teraz nie miała nic, tylko wielką pustkę. Nie było Magnusa, nie było też powodu do przeżywania żałoby, żeby móc zacząć żyć dalej. Nie była nawet w stanie pracować i nie wiedziała, jak długo jeszcze będzie na zwolnieniu.
Spojrzała na tort. Polewa się nie udała. Z nieregularnych kupek marcepana nie dało się nic odczytać, jakby wyssały z niej resztki sił. Oparła się o lodówkę i z płaczem osunęła na podłogę.
– Mamo, nie płacz. – Poczuła dłoń na ramieniu. Dłoń Magnusa. Nie, Ludviga. Już nie panowała nad tym, co się działo wokół. Chciałaby dać sobie spokój ze wszystkim i rozpłynąć się w mroku, przyjemnym i ciepłym. Otuliłby ją na zawsze. Spojrzała przez łzy na piwne oczy i jasne włosy syna i wiedziała, że nie wolno jej się poddać.
– Tort – powiedziała z płaczem, próbując wstać. Ludvig podparł ją i delikatnie wyjął jej z ręki wyciskacz do polewy.
– Ja to zrobię, mamo. Odpocznij, ja dokończę.
Pogłaskał ją po policzku. Trzynaście lat, ale już nie dziecko. Był teraz jak jego ojciec, jak Magnus, jej opoka. Zdawała sobie sprawę, że nie powinna na to pozwolić, że jest jeszcze za młody, ale zabrakło jej sił i z wdzięcznością przyjęła tę zamianę ról.
Wytarła łzy rękawem, a Ludvig nożem zdjął zbite kupki polewy z tortu. Wychodząc z kuchni, widziała, jak syn w skupieniu próbuje wypisać pierwszą literę swego imienia. L jak Ludvig.