Читать книгу Fjällbacka - Camilla Lackberg - Страница 4

Оглавление

– To już trzy miesiące! Dlaczego nie potraficie go znaleźć?

Patrik Hedström spojrzał na siedzącą przed nim kobietę. Za każdym kolejnym razem stwierdzał, że jest coraz bardziej zmęczona i wyczerpana. Przychodziła do komisariatu w Tanumshede co tydzień. W każdą środę od początku listopada, odkąd jej mąż zaginął.

– Przecież wiesz, że robimy, co się da.

W milczeniu skinęła głową. Ręce oparte na kolanach drżały. Spojrzała na niego oczami pełnymi łez. Nie po raz pierwszy.

– On już nie wróci, prawda? – spytała drżącym głosem. Patrik chciałby wstać zza biurka i przytulić ją, ale wiedział, że musi się zachowywać jak profesjonalista, choćby instynkt opiekuńczy podpowiadał mu co innego. Przez chwilę się zastanawiał, co odpowiedzieć, potem nabrał powietrza do płuc.

– Nie, chyba nie.

Cia Kjellner nie pytała więcej. Widocznie jego słowa utwierdziły ją w tym, co i tak wiedziała. Jej mąż już nie wróci do domu. Trzeciego listopada o wpół do siódmej rano Magnus wstał, wziął prysznic, ubrał się, pomachał wychodzącym dzieciom, potem żonie. Krótko po ósmej widziano, jak wychodził z domu do pracy, do Tanumsfönster1. Nie wiadomo, co się z nim potem stało. Nie dotarł do kolegi, z którym miał jechać do pracy. Zaginął gdzieś między własnym domem koło stadionu a domem kolegi w pobliżu pola do minigolfa.

Patrik i jego współpracownicy prześwietlili całe jego życie, rozesłali zawiadomienie o zaginięciu, przesłuchali ponad pięćdziesiąt osób, zarówno kolegów z pracy, jak i krewnych i przyjaciół. Szukali ewentualnych długów, przed którymi mógłby uciekać, kochanek, defraudacji, czegokolwiek, co by tłumaczyło, dlaczego stateczny facet po czterdziestce, mąż i ojciec dwojga nastolatków, pewnego dnia nagle zniknął. Nic nie znaleźli. Nic też nie wskazywało na to, żeby wyjechał za granicę. Ze wspólnego małżeńskiego konta nie podjęto żadnych pieniędzy. Magnus Kjellner zamienił się w widmo.

Patrik odprowadził Cię do wyjścia i delikatnie zapukał do pokoju Pauli Morales.

– Proszę – usłyszał. Wszedł i zamknął drzwi za sobą.

– Znowu jego żona?

– Tak. – Patrik westchnął i usiadł na krześle przed jej biurkiem. Oparł nogi na blacie, ale szybko je zdjął, widząc jej wściekłe spojrzenie.

– Myślisz, że nie żyje?

– Na to wygląda – odparł. Pierwszy raz powiedział głośno to, czego zaczął się obawiać już w pierwszych dniach po zaginięciu Kjellnera. – Wszystko sprawdziliśmy. Żaden z najczęstszych powodów zniknięcia nie wchodzi w rachubę. Facet wyszedł z domu i… nie ma!

– Ale trupa też nie ma.

– To prawda – przyznał. – Ale gdzie mielibyśmy go szukać? Przecież nie da się przeszukać całego morskiego dna ani lasów w okolicy Fjällbacki. Można tylko cierpliwie czekać, w nadziei, że ktoś go znajdzie. Żywego albo martwego. Naprawdę nie wiem, co robić. Ani co odpowiadać tej kobiecie, gdy co tydzień przychodzi pytać o postępy.

– To jej sposób na radzenie sobie z sytuacją. Dzięki temu ma poczucie, że coś robi w tej sprawie, zamiast siedzieć w domu i czekać. Ja na jej miejscu już bym zwariowała. – Paula zerknęła na zdjęcie stojące przy komputerze.

– Wiem, ale nie ułatwia mi to zadania – odparł Patrik.

– Pewnie, że nie.

Zapadła cisza. Po chwili Patrik wstał.

– Miejmy nadzieję, że facet tak czy inaczej się znajdzie.

– Tak – powiedziała Paula z tą samą rezygnacją.


– Grubas.

– A ty to niby nie?! – Anna spojrzała na siostrę i wskazała na jej brzuch.

Erika Falck stanęła bokiem do lustra, jak Anna, i musiała jej przyznać rację. Ale wielgachna. Wyglądała, jakby się składała głównie z brzucha. Kawałeczek Eriki dodano tylko dla pozoru. I tak się czuła. W ciąży z Mają była wręcz gibka, nie to co teraz, ale tym razem ma w brzuchu dwa maluchy.

– Naprawdę ci nie zazdroszczę – powiedziała Anna z tą samą co zawsze brutalną szczerością.

– Bardzo ci dziękuję. – Erika szturchnęła ją brzuchem, Anna odpowiedziała tym samym. W rezultacie obie straciły równowagę i zaczęły wymachiwać rękami w powietrzu, żeby nie upaść. Śmiały się tak, że musiały usiąść na podłodze.

– To jakiś żart! – powiedziała Erika, wycierając łzy z kącików oczu. – Kto to widział, żeby tak wyglądać. Wyglądam jak skrzyżowanie Barbapapy2 z tym gościem ze skeczu Monty Pythona, który pęka z przejedzenia po zjedzeniu miętowego ciasteczka.

– Bardzo ci jestem wdzięczna za te bliźniaki. Przy tobie czuję się jak sylfida.

– Bardzo proszę – odparła Erika. Spróbowała wstać, ale bez powodzenia.

– Poczekaj, pomogę ci – powiedziała Anna, ale i ją pokonało prawo ciążenia i ciężko klapnęła na pupę. Spojrzały na siebie ze zrozumieniem i jednym głosem zawołały: – Dan!

– Co się stało? – dobiegło z parteru.

– Nie możemy wstać! – odpowiedziała Anna.

– Co takiego? – Słyszały, jak wchodzi po schodach i kieruje się do sypialni.

– Co wy wyprawiacie? – spytał, patrząc z rozbawieniem na swoją partnerkę i jej siostrę siedzące na podłodze przed lustrem.

– Nie możemy wstać – oświadczyła z godnością Erika i wyciągnęła do niego rękę.

– Poczekajcie, pojadę po wózek widłowy. – Dan udał, że chce wyjść i zejść na dół.

– No wiesz… – powiedziała Erika. Anna pokładała się ze śmiechu.

– Okej, może jakoś sobie poradzę. – Chwycił Erikę za rękę i pociągnął. – Raz, dwa!

– Daruj sobie okrzyki. – Erika wstała z wysiłkiem.

– Kurczę, ale gruba jesteś – jęknął Dan.

Erika szturchnęła go w ramię.

– Słyszałam to ze sto razy, i nie tylko od ciebie. Mógłbyś w końcu przestać gadać i pomóc swojej grubasce?

– Bardzo chętnie. – Dan postawił na nogi Annę i przy okazji dał jej soczystego całusa w usta.

– Dalibyście spokój. – Erika szturchnęła Dana w bok.

– Jesteśmy bardzo spokojni. – Dan dał Annie jeszcze jednego całusa.

– Przejdźmy może do celu mojej wizyty. – Erika podeszła do szafy siostry.

– Nie wiem, skąd ci przyszło do głowy, że mogę ci pomóc. – Anna przykolebała się za Eriką. – Raczej nie mam nic, w co byś weszła.

– I co ja pocznę? – Erika przesuwała kolejne wieszaki. – Christian ma dziś imprezę z okazji wydania książki, a na mnie wchodzi już tylko indiański namiot Mai.

– No dobrze, może coś wymyślimy. Spodnie masz całkiem fajne. Zdaje się, że mam bluzkę, w którą może się zmieścisz. W każdym razie na mnie była trochę za duża.

Anna wyciągnęła z szafy fioletową haftowaną tunikę. Erika zdjęła T-shirt i z pomocą Anny wciągnęła tunikę przez głowę. Naciąganie jej na brzuch przypominało nabijanie kiszki, ale w końcu się udało. Erika odwróciła się i spojrzała krytycznie na swoje odbicie w lustrze.

– Wyglądasz świetnie – powiedziała Anna. Erika mruknęła coś w odpowiedzi. Przy jej gabarytach ten komplement wydawał się mocno nie na miejscu, ale uznała, że wygląda wystarczająco dobrze. Niemal elegancko.

– Może być – powiedziała i zaczęła ściągać tunikę. Musiała się jednak poddać i skorzystać z pomocy siostry.

– Gdzie ten bankiet? – spytała Anna. Wygładziła tunikę i powiesiła na wieszaku.

– W Stora Hotellet.

– To ładnie ze strony wydawnictwa, że organizuje przyjęcie dla debiutanta – zauważyła Anna i weszła na schody.

– Są zachwyceni jego książką. Zainteresowanie księgarń jest wręcz niezwykłe jak na debiutancką powieść. Z tego, co słyszałam od wydawcy, recenzje w prasie też będą przychylne.

– A co ty myślisz? Musiała ci się podobać, inaczej byś jej nie poleciła wydawnictwu, ale czy naprawdę jest taka dobra?

– To jest… – Erika schodziła w dół za siostrą. Musiała się zastanowić – …magiczna opowieść. Mroczna i piękna, niepokojąca i mocna. Magiczna. To najtrafniejsze określenie.

– Christian musi być przeszczęśliwy.

– No tak. – Mówiąc to, Erika przeciągała słowa. Weszła do kuchni i, jakby była u siebie, zaczęła ładować maszynkę do kawy. – Myślę, że tak. Ale… – Przerwała, odmierzyła kawę i wsypała do papierowego filtra. – Bardzo się ucieszył, kiedy przyjęli książkę, ale mam wrażenie, że pisanie poruszyło w nim jakieś struny. Trudno powiedzieć, nie znam go aż tak dobrze i nie wiem, dlaczego poprosił o pomoc właśnie mnie, ale oczywiście zgodziłam się. Nie piszę wprawdzie powieści, ale w końcu mam jakieś doświadczenie w redagowaniu tekstów. Z początku wszystko szło znakomicie. Christian był bardzo otwarty, przyjmował moje propozycje. Ale pod koniec, gdy chciałam omówić z nim pewne kwestie, wycofał się. Nie umiem sobie tego wytłumaczyć. Jest trochę ekscentryczny, to chyba to.

– W takim razie znalazł sobie odpowiednie zajęcie – zauważyła z poważną miną Anna.

Erika odwróciła się do siostry.

– Czyli nie dość, że jestem gruba, to jeszcze ekscentryczna? Tak mam to rozumieć?

– Dodaj jeszcze: roztargniona. – Anna kiwnęła głową, wskazując na maszynkę do kawy, którą Erika właśnie włączyła. – Przydałoby się nalać wody.

Maszynka stęknęła na potwierdzenie. Erika wyłączyła ją, rzucając siostrze ponure spojrzenie.


Wszystko robiła mechanicznie. Opłukała talerze i sztućce, wstawiła do zmywarki, resztki jedzenia wyjęła ze zlewu, wyczyściła go szczotką i płynem do zmywania. Zmoczyła ściereczkę, wycisnęła i starła okruchy ze stołu.

– Mamo, mogę iść do Sandry? – Elin weszła do kuchni z wyzywającą miną piętnastolatki, która z góry wie, że usłyszy odmowę.

– Przecież wiesz, że nie. Wieczorem przychodzą dziadkowie.

– Często przychodzą. Dlaczego zawsze muszę być wtedy w domu? – mówiła głośno, jękliwie. Cia znosiła to z trudem.

– Chcą się spotkać z tobą i z Ludvigiem. Rozumiesz chyba, że byłoby im przykro, gdyby was nie zastali.

– Ale to takie nudne! Babcia zawsze zaczyna płakać, a dziadek każe jej przestać. Chcę do Sandry. Wszyscy tam będą.

– Chyba przesadzasz –`powiedziała Cia, płucząc ściereczkę. Wycisnęła ją i powiesiła na kranie. – Nie wydaje mi się, żeby wszyscy mieli przyjść. Pójdziesz innym razem, gdy nie będzie dziadków.

– Tata by mnie puścił.

Cii aż tchu zabrakło. Już nie miała siły zmagać się z uporem córki i jej humorami. Magnus wiedziałby, jak zareagować w takiej sytuacji. Umiałby sobie poradzić z Elin. Cia czuła, że nie potrafi, że sama nie da rady.

– Ale taty nie ma.

– A gdzie jest? – krzyknęła Elin i zaczęła płakać. – Uciekł z domu? Pewnie miał już dość ciebie i twojego zrzędzenia. Ty… babo wstrętna!

W głowie Cii nastała cisza. Wszystko ucichło, zamieniając się w szarą mgłę.

– Tata nie żyje. – Słyszała własny głos, jakby dochodził z daleka, jakby mówił ktoś inny.

Elin patrzyła na nią.

– Nie żyje – powtórzyła Cia. Czuła się dziwnie spokojna, jakby obserwowała tę scenę z boku.

– Kłamiesz – odparła Elin. Dyszała, jak po bardzo długim biegu.

– Nie kłamię. Policja podejrzewa, że tata nie żyje, i jestem przekonana, że tak jest. – Usłyszała, jak wypowiada te słowa, i wtedy dotarło do niej, że to prawda. Przedtem odrzucała tę myśl, czepiała się nadziei. Ale prawda jest taka, że Magnus nie żyje.

– Skąd możesz wiedzieć? A policja skąd?

– Bo tata by nas nigdy nie zostawił.

Elin potrząsnęła głową, jakby nie chciała dopuścić do siebie tej myśli, ale matka widziała, że córka również to wie. Magnus nigdy by nie odszedł tak po prostu.

Podeszła do córki i objęła ją. Elin najpierw się opierała. Po chwili poddała się i poczuła jak mała dziewczynka. Płakała coraz rozpaczliwiej, a matka głaskała ją po głowie.

– Cicho, kochanie – uspokajała. Rozpacz córki ją zmobilizowała. – Idź sobie do Sandry. Wytłumaczę cię przed dziadkami.

Uzmysłowiła sobie, że odtąd wszelkie decyzje będą należały wyłącznie do niej.


Christian Thydell spojrzał na swoje odbicie w lustrze. Chwilami nie wiedział, co myśleć o własnym wyglądzie. Miał czterdzieści lat. Przeleciały mu jakoś te lata. Mężczyzna w lustrze był nie tylko dojrzały – miał nawet na skroniach trochę siwych włosów.

– Ależ jesteś elegancki. – Christian drgnął, gdy Sanna wychynęła mu zza pleców i objęła go w pasie.

– Przestraszyłaś mnie. Nie skradaj się tak. – Uwolnił się z jej objęć i odwrócił, ale zdążył jeszcze zobaczyć w lustrze zawiedzioną minę żony.

– Przepraszam. – Usiadła na łóżku.

– Ty też ładnie wyglądasz – powiedział. Poczuł się winny tym bardziej, że aż się rozpromieniła, słysząc ten niewyszukany komplement. Poczuł, jak ogarnia go złość. Nie znosił, gdy zachowywała się jak szczeniak merdający ogonem na łaskawy znak pana. Była od niego dziesięć lat młodsza, ale chwilami miał wrażenie, jakby to było dwadzieścia lat.

– Możesz mi zawiązać krawat? – Podszedł do Sanny. Wstała i z wprawą zawiązała węzeł. Od razu wyszedł idealnie. Cofnęła się o krok, by ocenić swoje dzieło.

– Zrobisz furorę.

– Mhm… – mruknął, nie wiedząc, co odpowiedzieć.

– Mamo! Nils mnie bije! – Melker wpadł do pokoju, jakby ścigała go wataha wilków, i lepkimi rączkami chwycił najbliższą rzecz kojarzącą mu się z bezpieczeństwem. Okazały się nią nogi Christiana.

– Cholera! – Christian szorstko oderwał od siebie pięciolatka, ale było za późno. Na obu nogawkach na wysokości kolan miał wyraźne plamy od keczupu. Walczył ze sobą. Chciał zachować spokój, a to ostatnio przychodziło mu z trudem.

– Mogłabyś przynajmniej dopilnować dzieciaki! – syknął i zaczął ostentacyjnie rozpinać spodnie, żeby się przebrać.

– Na pewno uda mi się usunąć te plamy – powiedziała Sanna, odganiając synka. Melker ruszył do łóżka rodziców.

– Niby jak? Przecież mam tam być za godzinę. Muszę się przebrać.

– Ale… – Sanna była bliska płaczu.

– Zajmij się lepiej dziećmi.

Zamrugała, każde słowo było jak cios. W milczeniu złapała Melkera i popychając go przed sobą, wyszła.

Christian usiadł ciężko na łóżku i kątem oka spojrzał w lustro. Zobaczył mężczyznę z zaciętym wyrazem twarzy, w marynarce, koszuli z krawatem i kalesonach. Przygarbionego, jakby na jego barkach spoczywały problemy całego świata. Wyprostował się i wypiął pierś. Od razu lepiej.

To jego wieczór. Nikt mu tego nie odbierze.


– Jest coś nowego? – Gösta Flygare zwrócił się do Patrika, który właśnie wszedł do pokoju socjalnego, i w pytającym geście uniósł dzbanek z kawą.

Patrik skinął głową na znak, że chętnie się napije. W tej samej chwili przydreptał Ernst. Zorientował się, że będą pić kawę. Ułożył się pod stołem w nadziei, że skapnie mu coś, co da się szybko zlizać.

– Masz. – Gösta postawił filiżankę przed Patrikiem i usiadł naprzeciwko. – Coś blado wyglądasz – zauważył, przyglądając się młodszemu koledze.

Patrik wzruszył ramionami.

– Trochę jestem zmęczony, i tyle. Maja ostatnio źle sypia, w dodatku przechodzi okres buntu. Erika jest wyczerpana, co zrozumiałe. Trochę za dużo tego dobrego.

– A będzie jeszcze więcej – stwierdził sucho Gösta.

Patrik roześmiał się.

– Figlarz z ciebie, Gösta. Rzeczywiście, będzie jeszcze więcej.

– Czyli nie masz nic nowego w sprawie Magnusa Kjellnera? – Gösta dyskretnie wsunął ciasteczko pod stół. Ernst przyjął to radosnym waleniem ogonem o stopy Patrika.

– Nie, nic – odparł Patrik. Wypił łyk kawy.

– Widziałem, że znów tu była.

– Tak, dopiero co rozmawiałem o tym z Paulą. Wygląda to na jakiś rytuał czy rodzaj natręctwa. Oczywiście nie ma w tym nic dziwnego. Trudno sobie poradzić z faktem, że mąż po prostu zniknął.

– Może należy przesłuchać więcej osób? – powiedział Gösta, ukradkiem wsuwając pod stół następne ciasteczko.

– Ciekawe kogo. – Patrik zdawał sobie sprawę, że w jego słowach słychać irytację. – Przesłuchaliśmy jego najbliższych, kolegów z pracy i przyjaciół, odwiedziliśmy wszystkich sąsiadów, rozwiesiliśmy plakaty i daliśmy ogłoszenia do gazet z prośbą o zgłaszanie się na policję. Co jeszcze możemy zrobić?

– Mówisz to z rezygnacją, to do ciebie niepodobne.

– Wiem. I jeśli masz jakąś propozycję, chętnie posłucham. – Patrik natychmiast pożałował szorstkiego tonu, ale Gösta nie wydawał się urażony. – To okropne, co powiem – dodał łagodniej – ale jestem pewien, że dowiemy się, co się stało, dopiero wtedy, gdy znajdziemy zwłoki. Mogę się założyć, że nie zniknął dobrowolnie, a jeśli będziemy mieli trupa, będzie przynajmniej jakiś trop.

– Masz rację. Paskudna myśl, że trzeba czekać, aż morze go wyrzuci albo ktoś go znajdzie w lesie. Mam takie same odczucia. Koszmarna sprawa…

– …nie wiedzieć, co się stało. To miałeś na myśli? – Patrik przesunął stopy. Spociły mu się od ciepłego psiego zadka.

– Tak. Postaw się w jej sytuacji. Wyobraź sobie, że nie wiesz, gdzie się podział ukochany człowiek. Tak samo jest z rodzicami, którym zaginęły dzieci. Jest taka amerykańska strona internetowa o zaginionych dzieciach. Same zdjęcia i rysopisy poszukiwanych. Koszmar, mówię ci.

– Ja bym tego nie przeżył – odparł Patrik. Stanęła mu przed oczami jego psotna córeczka. Sama myśl, że mógłby ją stracić, była nie do zniesienia.

Zapadła cisza, którą przerwał wesoły głos Anniki:

– O czym rozmawiacie? Strasznie grobowy nastrój. – Weszła i usiadła przy stole, a chwilę później pojawił się najmłodszy funkcjonariusz w komisariacie, Martin Molin. Zwabiły go głosy i zapach kawy. Był na urlopie ojcowskim, ale pracował na pół etatu i korzystał z każdej okazji, żeby się zobaczyć z kolegami i porozmawiać z dorosłymi.

– Rozmawialiśmy o Magnusie Kjellnerze. – Patrik powiedział to tak, żeby nie było wątpliwości, że właśnie skończyli. Zmienił temat.

– Jak tam malutka?

– Dostaliśmy wczoraj nowe zdjęcia. – Annika sięgnęła do kieszeni swetra. – Patrzcie, jak urosła. – Położyła zdjęcia na stole. Patrik i Gösta zaczęli oglądać. Martin obejrzał je rano, zaraz po przyjściu do pracy.

– Ale fajna dziewuszka – powiedział Patrik.

Annika kiwnęła głową.

– Skończyła dziesięć miesięcy.

– Kiedy po nią jedziecie? – spytał Gösta z prawdziwym zainteresowaniem. Zdawał sobie sprawę, że przyczynił się do decyzji Anniki i jej męża o adopcji, i sam czuł się jakoś związany z małą.

– Dostajemy sprzeczne informacje – odparła Annika. Zebrała zdjęcia i włożyła do kieszeni. – Myślę, że za parę miesięcy.

– Pewnie wam się dłuży to oczekiwanie. – Patrik wstał i wstawił filiżankę do zmywarki.

– Tak. A z drugiej strony… Sprawa ruszyła z miejsca, mała jest, czeka.

– Zgadza się – powiedział Gösta. Odruchowo położył dłoń na ręce Anniki i równie szybko ją cofnął. – Muszę popracować. Nie mam czasu na pogaduszki – mruknął zmieszany. Wstał i powoli wyszedł.

Koledzy patrzyli za nim rozbawieni.


– Christian! – Szefowa wydawnictwa podeszła i wzięła go w mocno wyperfumowane objęcia.

Christian wstrzymał oddech, żeby nie czuć słodkiego zapachu. Gaby von Rosen nie sprawiała wrażenia osoby niepozornej. Bynajmniej. Cechował ją nadmiar: zbyt bujna fryzura, za mocny makijaż i sposób ubierania się, który, delikatnie rzecz ujmując, można było określić jako rzucający się w oczy. Miała na sobie jaskraworóżową garsonkę, w klapie żakietu olbrzymią zieloną różę z materiału, i jak zwykle niebezpiecznie wysokie szpilki. Ale mimo jej dość niepoważnego wyglądu nie było człowieka, który by nie czuł respektu wobec szefowej nowego, prężnie działającego wydawnictwa. Miała trzydzieści lat doświadczenia w branży i intelekt równie ostry jak język. Kto raz popełnił błąd i nie docenił jej jako przeciwniczki, nigdy tego nie powtarzał.

– Ależ się cieszę! – Gaby promieniała, trzymając go na odległość wyciągniętego ramienia.

Christian tylko skinął głową, próbując odetchnąć w chmurze perfum.

– Lars Erik i Ulla Lena z tutejszego hotelu wykonali fantastyczną robotę – kontynuowała. – Przemili ludzie! Bufet jest naprawdę wspaniały. Doskonałe miejsce na lansowanie twojej znakomitej książki. Jak się z tym czujesz?

Christian ostrożnie zrobił krok w tył.

– Nadal nie mogę w to uwierzyć. Tak długo myślałem o tej książce i teraz… właśnie… teraz tu stoję. – Zerknął na sterty książek leżące na stole przy wejściu. Czytał na nich swoje nazwisko i tytuł: Syrenka. Poczuł ssanie w żołądku, gdy dotarło do niego, że to się dzieje naprawdę.

– A więc będzie tak – powiedziała Gaby i pociągnęła go za rękaw. Christian bezwolnie podążył za nią. – Zaczniemy od spotkania z dziennikarzami, niech sobie spokojnie z tobą porozmawiają. Bardzo jesteśmy zadowoleni, że stawili się tak licznie. Są dziennikarze z „Göteborgs-Posten”, „Göteborgs-Tidningen”, „Bohusläningen” i „Strömstads Tidning”3. Wprawdzie żadna z tych gazet nie ma zasięgu ogólnokrajowego, ale rekompensuje to dzisiejsza entuzjastyczna recenzja w „Svenska Dagbladet”.

– Jaka recenzja? – spytał Christian.

Gaby zaciągnęła go na niewielki podest z boku sceny, gdzie miał się spotkać z prasą.

– Później się dowiesz – powiedziała Gaby i posadziła go na krześle pod ścianą.

Usiłował odzyskać panowanie nad sytuacją, ale miał wrażenie, jakby został wessany do wirówki, z której nie może się wydostać. Wrażenie było tym silniejsze, że Gaby wyszła. Po sali krzątała się obsługa, nakrywając do stołów. Nikt nie zwracał na niego uwagi. Pozwolił sobie przymknąć powieki. Myślał o książce, o Syrence, i godzinach spędzonych przy komputerze. Setkach, tysiącach godzin. Pomyślał o niej, o Syrence. Przerwał mu jakiś głos.

– Pan Christian Thydell, prawda?

Christian podniósł wzrok. Stał przed nim mężczyzna z wyciągniętą dłonią, wyraźnie czekając, że poda mu swoją. Christian wstał i potrząsnął jego ręką.

– Birger Jansson, „Strömstads Tidning”. – Postawił na podłodze dużą torbę z aparatem fotograficznym.

– Witam serdecznie. Proszę usiąść – powiedział Christian. Nie bardzo wiedział, jak się zachować. Rozejrzał się za Gaby, ale tylko mignęło mu przy wejściu coś różowego.

– Nieźle się wysadzili. – Birger Jansson rozejrzał się po sali.

– No tak – odparł Christian.

Zapadło milczenie. Obaj poruszyli się niespokojnie.

– Zaczynamy? Czy czekamy na resztę?

Christian spojrzał na niego niepewnie. Skąd miałby wiedzieć? Jeszcze nigdy tego nie robił. Jansson najwyraźniej uznał jego wahanie za zgodę. Postawił na stole magnetofon i włączył.

– A więc – spojrzał na Christiana wyczekująco. – To pańska pierwsza powieść.

Christian nie wiedział, czy powinien coś powiedzieć, czy wystarczy potwierdzić. Chrząknął.

– Tak, rzeczywiście.

– Bardzo mi się podobała. – Birger Jansson powiedział to szorstkim tonem, który przeczył jego słowom.

– Dziękuję.

– Co pan chciał przekazać czytelnikowi? – Jansson zerknął na magnetofon. Chciał sprawdzić, czy działa.

– Przekazać? Sam nie wiem. To historia, którą długo w sobie nosiłem i która domagała się opisania.

– Jest bardzo mroczna. Powiedziałbym nawet, ponura – powiedział Birger, obserwując Christiana, jakby chciał zajrzeć do najgłębszych zakamarków jego umysłu. – Czy tak postrzega pan nasze społeczeństwo?

– Nie powiedziałbym, żeby o to mi chodziło – odparł Christian. Zastanawiał się gorączkowo nad jakąś inteligentną odpowiedzią. Nie traktował swego pisania w ten sposób. Opowieść tkwiła w nim bardzo długo, w końcu musiał ją przelać na papier. Czy miał coś do powiedzenia na temat społeczeństwa? Nawet o tym nie pomyślał.

Uratowała go Gaby, zjawiając się wraz z grupą dziennikarzy. Birger Jansson wyłączył magnetofon, wszyscy zaczęli się witać, a potem usiedli przy stole. Trwało to chwilę. Christian skorzystał z okazji, żeby pozbierać myśli.

Gaby spróbowała skupić na sobie uwagę zebranych.

– Witam państwa na spotkaniu z Christianem Thydellem, nową gwiazdą na pisarskim firmamencie. Nasza oficyna jest dumna z wydania Syrenki. Jesteśmy przekonani, że ta powieść to początek długiej, wspaniałej kariery literackiej. Christian jeszcze nie zapoznał się z recenzjami. Otóż informuję cię z wielką radością, że dostałeś znakomite recenzje w dzisiejszych gazetach: „Svenskan”, „Dagens Nyheter” i „Arbetarbladet”4, by wymienić tylko niektóre. Pozwolą państwo, że przeczytam kilka ważniejszych fragmentów.

Wyjęła okulary i sięgnęła po leżący przed nią na stole plik kartek. Tu i ówdzie od białego tła odcinały się różowe podkreślenia.

– „Autor włada językiem w sposób mistrzowski, ukazując bezradność przeciętnego człowieka, a jednocześnie nie tracąc z oczu szerszego kontekstu” – to recenzja „Svenskan” – zaznaczyła i kiwnęła głową do Christiana, szukając następnej kartki. – „Jest to lektura sprawiająca jednocześnie przyjemność i ból, pozbawiona ozdobników proza Christiana Thydella obnaża bowiem złudzenia społeczeństwa co do demokracji i bezpieczeństwa socjalnego. Tnie słowami jak nożem, przebijając się przez ciało i sumienie. Gorączkowo czytamy dalej, niczym fakir pragnący dojmującego, a przecież oczyszczającego bólu”. To „Dagens Nyheter” – powiedziała, zdejmując okulary i podając plik Christianowi.

Przyjął te słowa z niedowierzaniem. Słyszał, co mówiła, i z przyjemnością słuchał pochwał, ale tak naprawdę nie rozumiał, o czym mowa. Przecież on tylko napisał o niej, opowiedział jej historię. Wydobył z siebie słowa o tym, co było nią, co podziałało jak wybuch, po którym chwilami czuł w głowie totalną pustkę. Wcale nie miał zamiaru wypowiadać się na temat społeczeństwa, chciał tylko opowiedzieć o niej.

Słowa sprzeciwu uwięzły mu w gardle. I tak nikt nie zrozumie. Może i dobrze, bo nie umiałby tego wytłumaczyć.

– To fantastycznie – powiedział, zdając sobie sprawę z banalności tych słów.

Posypały się pytania, kolejne pochwały i refleksje na temat jego książki. Czuł, że nie potrafi udzielić żadnej rozsądnej odpowiedzi. Jak opisać coś, co bez reszty wypełniało jego życie? Co było nie tylko opowieścią, ale dzięki czemu przetrwał. I cierpiał. Bardzo się starał odpowiadać jasno, w sposób przemyślany. Najwyraźniej nieźle mu szło, bo Gaby kilkakrotnie z aprobatą kiwnęła głową.

Gdy minęła godzina przeznaczona na spotkanie z prasą, Christian czuł w głowie absolutną pustkę i chciał tylko jednego: iść do domu. Musiał jednak zostać w pięknej jadalni Stora Hotellet. Zaczerpnął tchu, przygotowując się na przyjęcie gości. Uśmiechał się, ale uśmiech kosztował go więcej, niż można było przypuszczać.


– Mogłabyś się dziś nie upijać? – syknął Erik Lind do żony, tak, żeby nie słyszeli tego inni goście tłoczący się przy wejściu.

– A ty mógłbyś dzisiaj trzymać ręce przy sobie? – odparła Louise normalnym głosem.

– Nie wiem, o co ci chodzi – powiedział Erik. – Poza tym mogłabyś mówić ciszej.

Louise spojrzała zimno na męża. Przystojny, nie da się zaprzeczyć. Dawniej jego uroda działała na nią. Poznali się jeszcze na studiach i wiele koleżanek zazdrościło jej, że złapała Erika Linda. Od tamtej pory pomału, stopniowo tracił jej miłość, szacunek i zaufanie. Można powiedzieć: przepieprzył. Nie z nią, skądże znowu. Nie miał najmniejszych problemów z nawiązywaniem stosunków pozamałżeńskich.

– Cześć, wy też jesteście? Jak miło! – Cecilia Jansdotter przecisnęła się przez tłum i przywitała się, całując Louise w policzek. Była jej fryzjerką, a od roku również kochanką Erika. Oboje byli oczywiście przekonani, że Louise o tym nie wie.

– Cześć, Cecilio. – Louise uśmiechnęła się. Miła dziewczyna. Zresztą gdyby miała żywić urazę do wszystkich kobiet, które spały z jej mężem, musiałaby się wyprowadzić z Fjällbacki. Poza tym dawno przestała się tym przejmować. Ma córki. I fantastyczny wynalazek w postaci wina w kartonie. Na co jej jeszcze Erik?

– Jakie to ekscytujące, że mamy we Fjällbace jeszcze jednego pisarza! Najpierw Erika Falck, teraz Christian… – Cecilia prawie podskakiwała z podniecenia. – Czytaliście jego książkę?

– Ja czytam tylko gazety finansowe – powiedział Erik.

Louise przewróciła oczami. Cały Erik, kokietuje tym, że nie czyta książek.

– Mam nadzieję, że dostaniemy egzemplarz – powiedziała, owijając się szczelnie płaszczem. Niechby wreszcie ruszyła się ta kolejka, chciałaby już znaleźć się w cieple.

– Tak, w naszej rodzinie to Louise czyta książki. Nie ma w końcu wiele do roboty, skoro nie pracuje. Prawda, kochanie?

Louise wzruszyła ramionami. Uszczypliwa uwaga męża spłynęła po niej. Nie chciało jej się przypominać mu, że to on nalegał, żeby została w domu, dopóki dziewczynki nie podrosną. I że od rana do wieczora dba, żeby dom funkcjonował jak dobrze naoliwiona maszyna. On uważał to za oczywistość.

Porozmawiali jeszcze chwilę, powoli posuwając się naprzód. W końcu mogli wejść i powiesić płaszcze, a potem zejść po schodkach do jadalni.

Louise skierowała się do baru, czując na plecach wzrok Erika.


– Żebyś się tylko nie przemęczyła – powiedział Patrik i pocałował Erikę. Erika wyszła, dźwigając przed sobą wielki brzuch.

Maja zapiszczała na widok wychodzącej mamy, ale uspokoiła się, gdy Patrik posadził ją przed telewizorem. Właśnie pokazała się czołówka z zielonym smokiem, zwiastun Bolibompy5. Od paru miesięcy była kapryśna i uparta, miała napady złości i wyrażała kategoryczny sprzeciw lepiej niż niejedna diwa. Patrik nawet to rozumiał. Z pewnością działało na nią panujące w domu napięcie. Nastrój oczekiwania mieszał się z niepokojem przed pojawieniem się rodzeństwa. Bliźniaki. Dobry Boże. Wprawdzie wiedzieli o tym od pierwszego badania USG w osiemnastym tygodniu, ale Patrik nie mógł się oswoić z tą myślą. Czasem się zastanawiał, jak sobie poradzą. Jedno niemowlę to wyzwanie, a co dopiero dwoje? Jak sobie poradzić z karmieniem, usypianiem i tak dalej? Trzeba będzie kupić nowy samochód, taki, w którym się zmieści trójka dzieci i wózki. A to tylko jeden przykład.

Patrik siedział przy Mai na kanapie i tępym wzrokiem patrzył przed siebie. Ostatnio czuł się bardzo zmęczony, jakby już nie miał skąd czerpać sił. Czasem ledwo mógł się zwlec z łóżka. Może nie ma w tym nic dziwnego. Do domowych kłopotów, ciąży i zmęczenia Eriki i buntującej się Mai doszły problemy w pracy. Od czasu gdy poznał Erikę, prowadził kilka trudnych śledztw w sprawie morderstwa. Sporo kosztowały go również nieustające walki z szefem, Bertilem Mellbergiem.

A teraz jeszcze zaginięcie Magnusa Kjellnera. Patrik był przekonany, że musiało mu się stać coś złego, choć nie był pewien, czy przemawia przez niego doświadczenie, czy przeczucie. Wypadek czy zbrodnia, nie wiadomo, ale gotów był się założyć, że Magnus Kjellner nie żyje. Środowe spotkania z jego żoną, która z tygodnia na tydzień wyglądała na coraz bardziej zmarnowaną i udręczoną, wiele go kosztowały. Wiedział, że zrobili wszystko, by go znaleźć, ale ciągle miał przed oczami jej twarz.

– Tata! – z rozmyślań wyrwał go niewyobrażalnie głośny okrzyk Mai. Wskazała palcem na ekran telewizora. Patrik od razu orientował się, o co chodzi. Musiał błądzić myślami dłużej, niż sądził, bo Bolibompa już się skończyła. Zastąpił ją program dla dorosłych, który nie interesował jego córeczki.

– Tata zaraz to załatwi – powiedział, unosząc ręce w uspokajającym geście. – Może być Pippi? Co ty na to?

Znał odpowiedź. Od pewnego czasu Pippi była ulubienicą Mai. Wyjął kasetę z filmem o Pippi na morzach i oceanach, usiadł obok córeczki i objął ją ramieniem. Przylgnęła do niego jak pluszowa zabawka. Pięć minut później spał.


Christian aż się spocił. Gaby właśnie mu oznajmiła, że zaraz wchodzi na scenę. Nie wszystkie miejsca na sali były zajęte, ale przy stolikach siedziało około sześćdziesięciu czekających na niego gości. Przed nimi stały talerze z jedzeniem i szklanki z piwem lub kieliszki z winem. Christian nie był w stanie przełknąć niczego poza winem. Właśnie pił trzeci kieliszek, chociaż wiedział, że nie powinien. Byłoby niedobrze, gdyby bełkotał do mikrofonu podczas wywiadów, ale bez wina nie dałby rady. Rozglądał się po sali, gdy nagle poczuł czyjąś dłoń na przedramieniu.

– Cześć, jak się czujesz? Masz tremę? – Erika spojrzała na niego z niepokojem.

– Trochę – przyznał i poczuł ulgę, że może to komuś powiedzieć.

– Znam to – powiedziała Erika. – Pierwsze wystąpienie przed publicznością miałam w Sztokholmie podczas imprezy dla debiutujących pisarzy. Myślałam, że będą musieli mnie zeskrobywać z podłogi. A potem kompletnie nie pamiętałam, co mówiłam, stojąc na scenie.

– Mam wrażenie, że mnie też przydałaby się skrobaczka – powiedział Christian, przesuwając dłonią po szyi. Pomyślał o listach i poczuł, że wpada w panikę. Zachwiał się. Erika przytrzymała go i tylko dzięki temu się nie przewrócił.

– Uważaj – powiedziała. – Widzę, że wypiłeś trochę na wzmocnienie, ale już nie pij. – Delikatnie wyjęła mu kieliszek z ręki i odstawiła na najbliższy stół. – Zobaczysz, będzie dobrze. Gaby zacznie od przedstawienia ciebie i twojej książki, potem ja zadam ci kilka pytań. Już je przedyskutowaliśmy. Zaufaj mi. Jedyny problem to jak mnie wtaszczycie na scenę.

Roześmiała się, Christian jej zawtórował. Może nie do końca szczerze i nieco za głośno, ale podziałało. Napięcie trochę puściło, mógł odetchnąć. Odpędził od siebie myśl o listach. Ta sprawa nie powinna mu teraz zaprzątać głowy. Wystarczy, że w książce oddał głos Syrence.

– Cześć, kochanie. – Sanna przyłączyła się do nich. Oczy jej błyszczały, gdy rozglądała się po sali.

Christian zdawał sobie sprawę, że to dla niej wielka chwila. Chyba nawet większa niż dla niego.

– Świetnie wyglądasz – powiedział. Przez chwilę rozkoszowała się pochwałą.

Rzeczywiście, świetnie wyglądała. Christian zdawał sobie sprawę, jakie miał szczęście, że ją poznał. Nie był dla niej dobry. Musiała wiele znieść, więcej, niż zniósłby ktokolwiek inny. To nie jej wina, że nie potrafiła zapełnić pustki, którą odczuwa. Pewnie nikt by nie potrafił. Objął ją ramieniem i pocałował w głowę.

– Ale jesteście śliczni! – Gaby przeszła obok, stukając głośno obcasami. – Christianie, dostałeś kwiaty.

Spojrzał na wiązankę, którą trzymała w ręku. Piękną, prostą, z samych białych lilii.

Sięgnął po przyczepioną do niej białą kopertę. Ręka trzęsła mu się tak, że nie mógł jej otworzyć, ledwie świadom zdumionych spojrzeń stojących obok kobiet.

Zawartość była równie zwyczajna. Biały bilecik, a na nim słowa napisane czarnym atramentem. To samo ozdobne pismo co w listach. Przez chwilę patrzył na zapisane linijki, potem pociemniało mu w oczach.

1

Tanumsfönster – naprawdę istniejąca firma produkująca okna i przeszklone drzwi (wszystkie przypisy tłumaczki).

2

Barbapapa – postać z francuskiej kreskówki i książki dla dzieci z lat siedemdziesiątych.

3

Wszystkie tytuły autentyczne.

4

„Svenskan” – potoczne określenie „Svenska Dagbladet”. Wszystkie trzy są największymi gazetami porannymi o zasięgu ogólnokrajowym.

5

Bolibompa – nazwa programów dla dzieci nadawanych w szwedzkiej telewizji publicznej.

Fjällbacka

Подняться наверх