Читать книгу Fjällbacka - Camilla Lackberg - Страница 16
Оглавление– Rocky, za daleko! – głośno zawołał Göte Persson, ale pies jak zwykle nie słuchał. Mignął tylko ogon i jasny golden retriever skręcił za skałę, w lewo. Göte przyśpieszył kroku na tyle, na ile mu pozwalała prawa noga. Uważał, że i tak miał szczęście. Nie była zupełnie sprawna wskutek udaru, który sparaliżował całą prawą stronę jego ciała. Lekarze nie dawali mu większych nadziei na odzyskanie pełnej sprawności, ale nie wzięli pod uwagę jego uporu. Dzięki wytrwałości, łasce boskiej i swojemu rehabilitantowi, który wziął go w obroty, jakby miał wystartować na olimpiadzie, z każdym tygodniem był w coraz lepszej formie. Zdarzały się i trudne chwile, kilka razy był nawet bliski poddania się, ale szybko się podnosił. Walczył dalej i znów osiągał postęp, który przybliżał go do celu.
Codziennie odbywał godzinny spacer z psem. Szedł wprawdzie nierówno i wyraźnie kulał, ale maszerował w każdą pogodę, a każdy kolejny metr oznaczał zwycięstwo.
Znów zobaczył psa. Węszył na brzegu, przy kąpielisku Sälvik, i tylko od czasu do czasu podnosił łeb, żeby sprawdzić, czy pan się nie zgubił. Göte skorzystał z okazji, żeby się zatrzymać i chwilę odpocząć. Po raz setny sięgnął do kieszeni, żeby się upewnić, że wziął telefon. Wziął. Na wszelki wypadek wyjął go, żeby sprawdzić, czy jest włączony, a potem jeszcze czy nie wyłączył dźwięku i nie przegapił dzwonka. Nikt nie dzwonił. Göte ze zniecierpliwieniem włożył telefon z powrotem do kieszeni.
Zdawał sobie sprawę, że to śmieszne sprawdzać telefon co pięć minut. Ale obiecali, że zadzwonią, gdy będą jechać do szpitala. Pierwszy wnuk. Jego córka Ina była w ciąży. Już dwa tygodnie po terminie. Nie mógł zrozumieć, jak mogą tak spokojnie czekać. Słyszał w ich głosach irytację, gdy po raz dziesiąty spytał, czy coś się dzieje. Niepokoił się bardziej od nich. Ostatnio nie spał przez większą część nocy i ciągle zerkał to na budzik, to na telefon. Wiadomo, że poród często zaczyna się nocą. A gdyby spał tak mocno, że nie usłyszałby dzwonka?
Ziewnął. Nieprzespane noce nadwerężyły jego siły. Tyle uczuć się w nim obudziło, gdy Ina i Jesper oznajmili, że będą mieli dziecko. Stało się to kilka dni po tym, jak osunął się na ziemię i karetką na sygnale pojechał do Uddevalli. Właściwie chcieli jeszcze poczekać, to był sam początek ciąży, sami dopiero co się dowiedzieli. Ale nikt nie wierzył, że Göte z tego wyjdzie. Nie byli nawet pewni, czy ich słyszy, gdy leżał na szpitalnym łóżku, podłączony do różnych urządzeń.
Otóż usłyszał wszystko dokładnie, co do słowa, i dzięki temu uparł się, że będzie żył. Miał cel w życiu. Zostanie dziadkiem. Jedyna córka, światło jego życia, będzie miała maleństwo. Miałby to sobie darować? Wiedział, że Britt Marie czeka na niego, i nie miałby nic przeciwko temu, żeby odpuścić i znów ją zobaczyć. Odkąd zostali z córką sami, nie było dnia ani minuty, żeby za nią nie tęsknił. Ale teraz poczuł się potrzebny i wyjaśniał to Britt Marie. Powiedział, że na razie nie może do niej pójść, bo jest potrzebny ich córeczce.
Britt Marie go rozumiała. Wiedział, że go zrozumie. Obudził się do życia, zamykając za sobą stan snu, który pod wieloma względami wydawał się całkiem pociągający. Wygrzebał się z łóżka i od tej chwili każdy krok stawiał z myślą o maleństwie. Miał jeszcze tak wiele do dania i każdą minutę zamierzał wykorzystać na rozpieszczanie wnuka. Ina i Jesper mogą sobie protestować. To przywilej dziadka.
Telefon zadzwonił przeraźliwie. Pogrążony w rozmyślaniach Göte aż podskoczył. Wyszarpnął komórkę z kieszeni i o mało nie upuścił na ziemię. Spojrzał na wyświetlacz i westchnął na widok nazwiska przyjaciela. Nie miał odwagi odebrać, bo gdyby mieli dzwonić, telefon nie może być zajęty.
Już nie widział psa, więc włożył telefon do kieszeni i ciągnąc nogą, ruszył tam, gdzie mu ostatnio mignął. Kątem oka dostrzegł jakiś ruch i spojrzał na wodę.
– Rocky!
Przestraszył się. Pies wyszedł na lód i stał z pochylonym łbem dwadzieścia metrów od brzegu. Słysząc głos pana, zaczął zajadle szczekać i przebierać przednimi łapami. Göte wstrzymał oddech. Nie bałby się o psa, gdyby zima była naprawdę sroga. Wielokrotnie, zwłaszcza dawniej, chodzili z Britt Marie po lodzie na którąś z pobliskich wysp. Brali ze sobą kanapki i termos kawy. Ale ostatnio pogoda była w kratkę, raz odwilż, raz mróz, a wiadomo, że lód jest zdradliwy.
– Rocky! – krzyknął ponownie. – Wróć! – Starał się, by zabrzmiało to stanowczo, ale pies go zignorował.
Miał w głowie tylko jedną myśl: nie może stracić Rocky’ego. Pies nie przeżyje, jeśli wyląduje w wodzie, jeśli lód się pod nim załamie. Tego by nie zniósł. Byli przyjaciółmi od dziesięciu lat. Göte tyle razy wyobrażał sobie, jak jego przyszły wnuk lub wnuczka bawi się z psem, że nie potrafił sobie tego wyobrazić bez Rocky’ego.
Ruszył na brzeg i postawił stopę na lodzie. Od razu wykwitły tysiące cieniutkich pęknięć, ale dość płytkich. Lód był prawdopodobnie na tyle gruby, że można było po nim chodzić. Poszedł dalej. Rocky nadal szczekał zajadle, przebierając przednimi łapami.
– Do mnie! – zawołał Göte, ale pies nie ruszył się z miejsca, wyraźnie nie chciał.
Lód wydawał się mocniejszy niż przy samym brzegu, ale Göte postanowił się położyć, żeby zmniejszyć ryzyko. Z trudem ułożył się na brzuchu. Usiłował nie zważać na chłód przenikający przez ubranie, chociaż ubrał się naprawdę ciepło.
Mozolnie posuwał się naprzód. Próbował się zaprzeć, ale stopy się ślizgały. Żałował, że z próżności nie założył na buty nakładek z kolcami, jak każdy rozsądny senior, gdy jest ślisko.
Rozejrzał się i dostrzegł dwa patyki. Dopełzł do nich i użył jako kolców. Teraz było łatwiej, był coraz bliżej psa. Od czasu do czasu ponawiał próby przywołania Rocky’ego, ale pies nawet na chwilę nie odrywał wzroku od swego znaleziska, cokolwiek to było. Göte był prawie na miejscu, gdy lód zatrzeszczał pod jego ciężarem. W tym momencie pozwolił sobie na refleksję nad ironią losu: tyle miesięcy poświęcił na rehabilitację, a teraz pewnie utonie pod lodem w pobliżu Sälvik. Ale lód wytrzymał, a Göte był już tak blisko, że mógł dotknąć psa.
– Stary, nie możesz tu zostać – powiedział uspokajającym tonem i podciągnął się jeszcze bliżej, żeby złapać za obrożę. Nie wiedział, jak wróci na ląd, holując opierającego się psa. Jakoś to będzie. – Co ty tam masz ciekawego? – Chwycił za obrożę. Potem spojrzał pod siebie. W kieszeni zadzwonił telefon.
W poniedziałkowy poranek jak zwykle trudno było zabrać się do pracy. Siedząc w fotelu z nogami na biurku, Patrik wpatrywał się w zdjęcie Magnusa Kjellnera, jakby próbował go namówić, żeby powiedział, gdzie jest. A raczej gdzie są jego zwłoki.
Martwiła go również sprawa Christiana. Wysunął prawą szufladę i wyjął plastikową koszulkę z listem i bilecikiem. Chciałby je wysłać do zbadania, chodziło mu zwłaszcza o odciski palców, ale nie było podstaw. Przecież nic się nie stało. Nawet Erika, która w odróżnieniu od niego czytała wszystkie listy, nie mogłaby z pełnym przekonaniem powiedzieć, że ktoś Christianowi grozi. Ale przeczucie mówiło jej, i Patrikowi także, co innego. Oboje mieli wrażenie, że listy mają złowieszczą wymowę. Patrik aż się uśmiechnął. Co za słowo! Złowieszczy. Niezbyt naukowe określenie. Mimo wszystko odniósł wrażenie, że nadawca chce zrobić Christianowi krzywdę. Lepiej nie potrafił tego opisać. Bardzo go to niepokoiło.
Rozmawiał o tym z Eriką, kiedy wróciła od Christiana. Poszedłby z nim pogadać, ale odradziła mu to. Według niej Christian nie był jeszcze gotów. Poprosiła męża, żeby poczekał, aż zbledną tytuły w gazetach. Zgodził się z nią. Ale teraz, patrząc na ozdobne pismo, nie miał pewności, czy dobrze zrobił.
Drgnął, słysząc dzwonek telefonu.
– Patrik Hedström, słucham. – Odłożył na miejsce plastikową koszulkę, wsunął szufladę i w jednej chwili zastygł. – Przepraszam? Co takiego? – Słuchał w napięciu. Kiedy odłożył słuchawkę, nagle nabrał rozpędu. Wykonał kilka szybkich telefonów, wybiegł na korytarz, zapukał do Mellberga i nie czekając, wpadł do środka. Obudził zarówno pana, jak i psa.
– Co, do cholery… – powiedział zaspany Mellberg. Wyprostował się na krześle i spojrzał na Patrika. – Nie uczyli cię, że trzeba pukać, zanim się do kogoś wejdzie? – Poprawił uczesanie. – No co? Nie widzisz, że jestem zajęty? Czego chcesz?
– Zdaje się, że znaleźliśmy Magnusa Kjellnera.
Mellberg poprawił się na krześle.
– Tak? No i gdzie jest? Na jakiejś wyspie na Morzu Karaibskim?
– Nie powiedziałbym. Leży pod lodem. Na wysokości Sälvik.
– Pod lodem?
Ernst zastrzygł uszami, czując napięcie w powietrzu.
– Dzwonił jakiś gość, był na spacerze z psem. Oczywiście jeszcze nie wiadomo, czy to Magnus Kjellner, potwierdzenia nie mamy. Ale jest duże prawdopodobieństwo, że to on.
– Kurde, to na co czekamy? – Mellberg zerwał się na równe nogi, złapał kurtkę i przecisnął się koło Patrika. – Co za ślamazary pracują w tym komisariacie! Tyle czasu potrzebowałeś, żeby to z siebie wydusić. Do samochodu! Ty prowadzisz.
Mellberg pobiegł do garażu. Patrik wpadł jeszcze do swojego pokoju po kurtkę. Westchnął ciężko. Wolałby nie jechać z szefem, ale wiedział, że Mellberg nie przepuści okazji, żeby się znaleźć w centrum wydarzeń. Bardzo to lubił. Byleby nie musiał pracować.
– Gaz do dechy! – Mellberg już siedział na miejscu pasażera. Patrik usiadł za kierownicą i przekręcił klucz w stacyjce.
– To pana pierwszy występ w telewizji? – zaszczebiotała charakteryzatorka.
Christian skinął głową, patrząc w oczy jej odbiciu w lustrze. Miał sucho w ustach, ręce spocone. Dwa tygodnie temu zgodził się wziąć udział w porannym programie TV410, a teraz gorzko tego żałował. Wczoraj wieczorem, kiedy jechał pociągiem do Sztokholmu, walczył ze sobą. Instynkt podpowiadał mu, żeby zawrócił.
Gaby była zachwycona, że odezwali się ludzie z czwórki. Usłyszeli, że na literackim firmamencie zabłysła nowa gwiazda, i postanowili jako pierwsi zaklepać sobie wywiad z nim. Powiedziała, że nie sposób sobie wyobrazić lepszej strategii marketingowej. Dzięki krótkiej rozmowie w telewizji sprzeda się mnóstwo egzemplarzy jego książki.
To go skusiło. Wziął wolne w bibliotece. Gaby zarezerwowała bilety na pociąg i hotel w Sztokholmie. W pierwszej chwili poczuł podniecenie, że pokaże się w telewizji ze swoją książką. Z Syrenką. Wystąpi w ogólnokrajowej stacji telewizyjnej jako pisarz, opowie o swojej debiutanckiej powieści. Wszystko popsuły tytuły w weekendowych gazetach. Jak mógł się tak oszukiwać? Długo żył na uboczu i wyobraził sobie, że już może wyjść przed szereg. Nawet gdy zaczęły przychodzić listy, łudził się, że wszystko się skończyło, że jest czysty.
Gazety szybko wyprowadziły go z błędu. Ktoś zobaczy, przypomni sobie. Wszystko wróci. Przeszył go dreszcz, charakteryzatorka spojrzała na niego uważnie.
– Zimno panu, chociaż tu tak gorąco? Może pan się przeziębił?
Przytaknął z uśmiechem. Tak było najłatwiej, nie musiał nic wyjaśniać.
Na twarzy miał grubą warstwę pudru, wyglądał nienaturalnie. Nawet na uszy i dłonie nałożyła mu puder w kremie. Na ekranie nieumalowana twarz byłaby jednocześnie blada i zielonkawa. Poczuł ulgę, jakby nałożył maskę, za którą mógł się schować.
– Skończone, jest pan gotów. Zaraz przyjdzie po pana hostessa. – Charakteryzatorka z zadowoleniem obejrzała swoje dzieło. Christian spoglądał na własne odbicie w lustrze. Maska odpowiedziała mu spojrzeniem.
Kilka minut później trafił do barku przy wejściu do studia, gdzie przygotowano imponujący bufet śniadaniowy. Christian poprzestał na soku pomarańczowym. Czuł przypływ adrenaliny, ręka mu się zatrzęsła, gdy podnosił szklankę.
– Zapraszam. – Hostessa kiwnęła ręką. Christian odstawił wypity w połowie sok. Na drżących nogach poszedł za nią do znajdującego się piętro niżej studia.
– Proszę usiąść – szepnęła, wskazując mu miejsce. Christian usiadł i drgnął, gdy poczuł czyjąś dłoń na ramieniu.
– Przepraszam, muszę panu przypiąć mikrofon – szepnął mężczyzna ze słuchawkami na głowie. Christian kiwnął głową. W ustach, o ile to możliwe, miał jeszcze bardziej sucho. Sięgnął po stojącą obok szklankę wody i wypił wszystko jednym haustem.
– Dzień dobry panu, miło mi pana poznać. Czytałam pańską książkę, jest fantastyczna. – Kristin Kaspersen wyciągnęła rękę na przywitanie. Christian po krótkim wahaniu podał jej spoconą dłoń. Pewnie zrobiła na niej wrażenie mokrej gąbki. Podszedł współprowadzący program. Przedstawił się jako Anders Kraft.
Na stole leżała jego książka. Z tyłu, za ich plecami, ktoś mówił o pogodzie. Mogli rozmawiać tylko szeptem.
– Mam nadzieję, że pan się nie denerwuje, co? Nie ma powodu, proszę się skupić na nas, a wszystko pójdzie dobrze.
Christian znów bez słowa skinął głową. Ktoś napełnił wodą jego szklankę. Opróżnił ją w jednej chwili.
– Za dwadzieścia sekund wchodzimy – powiedział Anders Kraft, mrugając porozumiewawczo. Dzięki emanującym spokojem prowadzącym Christian trochę się uspokoił. Starał się nie myśleć o stojących wokół kamerach, które pokażą go na żywo sporej części Szwedów.
Kristin zaczęła mówić, patrzyła gdzieś za niego. Christian domyślił się, że są na antenie. Serce waliło mu w piersi, szumiało mu w uszach. Zmusił się do słuchania tego, co mówiła. Po krótkim wstępie padło pierwsze pytanie:
– Krytycy gratulują panu udanego debiutu literackiego. Również zainteresowanie czytelników Syrenką jest wręcz niezwykłe, zważywszy na to, że jest pan zupełnie nieznanym pisarzem. Jak pan się z tym czuje?
Głos mu drżał, gdy zaczął mówić, ale Kristin Kaspersen wpatrywała się w niego z takim spokojem, że skupił się na niej, nie na kamerze, którą widział kątem oka. Pierwsze zdania zabrzmiały niepewnie, ale po chwili okrzepł.
– To oczywiście wspaniałe uczucie. Zawsze marzyłem, żeby zostać pisarzem, ale to, co się teraz dzieje, gdy to marzenie się spełniło i spotkałem się z takim przyjęciem, przeszło moje wyobrażenie.
– Widać, że wydawnictwo stawia na pana. Pańskie zdjęcia widać na wystawach księgarń. Mówi się, że pierwszy nakład sięgnął piętnastu tysięcy egzemplarzy, a na stronach poświęconych kulturze dziennikarze prześcigają się w porównywaniu pana z najwybitniejszymi twórcami literatury. Nie czuje się pan tym trochę przytłoczony? – Anders Kraft spojrzał na niego przyjaźnie.
Christian poczuł się pewniej, jego serce znów biło normalnie.
– To, że wydawnictwo wierzy we mnie i na mnie stawia, oczywiście znaczy dla mnie bardzo wiele. Natomiast porównywanie mnie do innych pisarzy wydaje mi się nieco dziwne. Każdy z nas ma własny sposób pisania. – Poczuł się pewnie. Rozluźnił się jeszcze bardziej, a po kilku kolejnych pytaniach pomyślał, że mógłby siedzieć przy tym stole i rozmawiać w nieskończoność.
Kristin Kaspersen sięgnęła po coś i podniosła to do kamery. Christian oblał się potem. Sobotnie wydanie „GT”, wytłuszczone nazwisko i słowa: GROŻENIE ŚMIERCIĄ. Jego szklanka była pusta, łykał ślinę, próbując zwilżyć usta.
– Coraz częściej znani Szwedzi dostają pogróżki. W pańskim przypadku zaczęło się, jeszcze zanim stał się pan znany. Jak pan sądzi, dlaczego?
Zachrypiał, a po chwili odparł:
– To zostało całkowicie wyrwane z kontekstu i rozdmuchane ponad miarę. Zawsze znajdą się ludzie zawistni albo mający problemy psychiczne… właściwie nie mam nic do dodania. – Czuł napięcie w całym ciele, dłonie spociły mu się tak bardzo, że musiał je wytrzeć pod stołem o spodnie.
– Dziękujemy, że przyszedł pan do nas, żeby porozmawiać o zachwalanej przez recenzentów powieści Syrenka. – Anders Kraft przytrzymał książkę przed kamerą i uśmiechnął się.
Christian poczuł ulgę, gdy zdał sobie sprawę, że to koniec.
– Dobrze poszło – stwierdziła Kristin Kaspersen, zbierając swoje papiery.
– Tak, naprawdę dobrze – odparł Anders Kraft, podnosząc się. – Przepraszam, muszę przejść do zdrapki.
Mężczyzna ze słuchawkami wyplątał Christiana z mikroportu. Mógł już wstać. Podziękował i za hostessą wyszedł ze studia. Ręce jeszcze mu się trzęsły. Weszli po schodach na górę, minęli barek, potem znów w dół, i po chwili znalazł się na dworze, na zimnie. Był kompletnie oszołomiony, w głowie miał mętlik i wątpił, czy jest w stanie zgodnie z umową spotkać się z Gaby w wydawnictwie.
Wyglądając przez okno taksówki wiozącej go do śródmieścia, zdał sobie sprawę, że stracił kontrolę nad sytuacją.
– Jak sobie z tym poradzimy? – Patrik spojrzał na lód.
Torbjörn Ruud nie martwił się ani trochę. Jak zwykle. Zawsze zachowywał spokój, bez względu na to, jak skomplikowane zadanie go czekało. Jako szef sekcji technicznej policji był przyzwyczajony do rozwiązywania najróżniejszych problemów.
– Będziemy musieli wyrąbać przerębel, spuścić linę i go wyciągnąć.
– Lód się pod wami nie załamie?
– Jeśli ludzie będą odpowiednio wyposażeni, nic im nie grozi. Według mnie najgorsze jest to, że możemy wybić dziurę, a gość się odczepi i spłynie z prądem pod lodem.
– Jak chcecie tego uniknąć? – spytał Patrik.
– Na początek wybijemy małą dziurę, zahaczymy go i dopiero potem ją poszerzymy.
– Robiliście już coś takiego? – Patrika to nie uspokoiło.
– Czy ja wiem… – Torbjörn Ruud musiał się zastanowić. – Chyba nie mieliśmy nieboszczyka, który przymarzłby do lodu od spodu. Pamiętałbym coś takiego.
Patrik spojrzał tam, gdzie powinno się znajdować ciało.
– No to róbcie, co do was należy, a ja pójdę pogadać ze świadkiem. – Zauważył, że Mellberg z ożywieniem rozmawia z mężczyzną, który znalazł zwłoki. Zostawienie go sam na sam ze świadkiem czy kimkolwiek innym nigdy nie było dobrym pomysłem.
Podszedł do nich.
– Dzień dobry. Jestem Patrik Hedström.
– Göte Persson – odparł mężczyzna. Chwycił dłoń Patrika, jednocześnie przytrzymując golden retrievera, który ciągnął z powrotem na lód. – Rocky chce tam wrócić, ledwo go ściągnąłem na brzeg – powiedział, szarpiąc lekko smyczą, żeby zaznaczyć, kto tu rządzi.
– To pies go znalazł?
Persson skinął głową.
– Tak. Wbiegł na lód i nie chciał wrócić. Stał w miejscu i ujadał. Bałem się, że wpadnie pod lód, więc poszedłem po niego. I wtedy zobaczyłem… – Pobladł, przypomniał sobie chwilę, gdy pod lodem dostrzegł twarz nieboszczyka. Otrząsnął się i znów zarumienił. – Długo mam tu stać? Moja córka właśnie jedzie rodzić. To mój pierwszy wnuk.
Patrik uśmiechnął się.
– W takim razie nie dziwię się, że panu śpieszno. Jeszcze tylko chwila, zaraz pana puścimy. Nic panu nie umknie.
Persson zadowolił się tym zapewnieniem i Patrik mógł zacząć pytać. Szybko okazało się, że mężczyzna nie ma już nic do dodania. Miał po prostu pecha czy też szczęście – zależnie od punktu widzenia – w tym czasie znaleźć się w tym właśnie miejscu. Patrik zanotował jego adres i telefon i puścił przyszłego dziadka, który, lekko utykając, pobiegł na parking.
Patrik wrócił na brzeg. Chciał się znaleźć jak najbliżej miejsca, gdzie technik próbował przez niewielką dziurę w lodzie zaczepić hakiem nieboszczyka. Na wszelki wypadek położył się na brzuchu. W talii był opasany liną, która biegła aż na brzeg, podobnie jak lina od haka. Ruud nie zgadzał się na niepotrzebne ryzyko.
10
TV4 – największa i najpopularniejsza szwedzka stacja komercyjna.