Читать книгу Dziedzictwo - Christopher Paolini - Страница 14

Wspomnienia umarłych

Оглавление

– Galbatorix jest szalony i tym samym nieprzewidywalny, ale też w jego rozumowaniu istnieją luki, których nie znajdziesz u zwykłego człowieka. Jeśli zdołasz je odszukać, Eragonie, może pokonacie go z Saphirą.

Brom opuścił fajkę, minę miał poważną.

– Mam nadzieję, że ci się uda. Moim największym marzeniem jest, Eragonie, byście z Saphirą żyli długo i szczęśliwie, wolni od lęku przed Galbatorixem i Imperium. Bardzo chciałbym chronić was przed wszystkimi grożącymi niebezpieczeństwami, lecz niestety, nie mam takiej mocy. Mogę tylko udzielić ci rady i nauczyć wszystkiego, czego zdołam, póki jeszcze tu jestem... Mój synu. Cokolwiek cię spotka, wiedz, że cię kocham i twoja matka także cię kochała. Oby gwiazdy czuwały nad tobą, Eragonie Bromssonie.

Eragon otworzył oczy i wspomnienie zniknęło. Nad nim dach namiotu uginał się niczym miękki pusty bukłak po chłoście, jaką zgotowała mu odchodząca już burza. W najniższym miejscu zebrała się kropla wody, oderwała, wylądowała na prawej nogawicy Eragona i wsiąkła w tkaninę, ziębiąc mu skórę. Wiedział, że będzie musiał z powrotem naciągnąć linki, ale nie miał ochoty wstawać z pryczy.

I Brom nigdy nie wspomniał ani słowem o Murtaghu? Nie mówił ci, że jesteśmy przyrodnimi braćmi?

Kolejne pytanie nie zmieni odpowiedzi – odparła Saphira, zwinięta w kłębek obok namiotu.

Ale dlaczego tego nie zrobił? Czemu? Musiał wiedzieć o Murtaghu. Nie mógł nie wiedzieć.

Smoczyca odpowiedziała dopiero po chwili.

Brom nie zdradzał nikomu kierujących nim pobudek, ale gdybym musiała zgadywać, sądziłabym, iż uznał za ważniejsze powiedzenie ci, jak bardzo cię kocha, i udzielenie wszelkich możliwych rad, niż tracenie czasu na rozmowy o Murtaghu.

Mógł mnie jednak ostrzec! Wystarczyłoby ledwie parę słów.

Nie potrafię orzec na pewno, co nim kierowało, Eragonie. Musisz pogodzić się z tym, że na pewne pytania o Bromie nigdy nie znajdziesz odpowiedzi. Zaufaj jego miłości i nie dręcz się podobnymi obawami.

Eragon wbił wzrok we własną pierś i kciuki. Ułożył je obok siebie, by móc je porównać. Lewy miał więcej zmarszczek na drugim stawie niż prawy, który znaczyła niewielka poszarpana blizna. Nie pamiętał, skąd się wzięła, choć z pewnością musiało się to stać od czasu Agaetí Blödhern, Święta Przysięgi Krwi.

Dziękuję – rzekł do Saphiry. To za jej pośrednictwem oglądał i słuchał wiadomości Broma, trzeci raz od czasu upadku Feinster i za każdym razem dostrzegał nowy szczegół, coś w mowie bądź ruchach Broma, co wcześniej mu umknęło. Dodawało mu to otuchy i cieszyło, stanowiło bowiem spełnienie pragnienia, które dręczyło go całe życie: poznać imię ojca i przekonać się, że naprawdę go kochał.

Saphira odpowiedziała na podziękowanie czułością i ciepłem.

Choć Eragon najadł się do syta i odpoczął godzinę, zmęczenie jeszcze nie ustąpiło. Zresztą, wcale tego nie oczekiwał. Wiedział z doświadczenia, że dojście do siebie po morderczym wysiłku długiej bitwy może zająć kilka tygodni. W miarę, jak armia Vardenów zbliżała się do Urû’baenu, nie tylko on, ale i wszyscy żołnierze Nasuady będą mieli coraz mniej czasu na odzyskanie sił po każdym kolejnym starciu. Wojna wyczerpie ich, aż w końcu umęczeni, zakrwawieni, niezdolni do walki, będą musieli stawić czoło Galbatorixowi, który czeka na nich spokojnie wśród wygód i zbytków.

Starał się raczej o tym nie myśleć.

Kolejna zimna kropla wody spadła mu na nogę. Zirytowany usiadł na brzegu pryczy, a potem podszedł do kawałka odsłoniętej ziemi w kącie i ukląkł obok.

– Deloí sharjalví! – rzekł i dodał kilka innych fraz w pradawnej mowie, niezbędnych do rozbrojenia zastawionych poprzedniego dnia pułapek.

Ziemia zaczęła się burzyć niczym bliska wrzenia woda. Z kipiącej fontanny kamieni, poczwarek i dżdżownic wyłoniła się okuta żelazem skrzynia, licząca sobie półtorej stopy długości. Eragon chwycił ją i uwolnił zaklęcie. Ziemia znów się uspokoiła. Postawił na niej skrzynkę.

– Ládrin – wyszeptał i machnął ręką obok zamka bez dziurki od klucza, zamykającego zatrzask. Mechanizm ustąpił z cichym szczęknięciem.

Kiedy Eragon uniósł wieko, wnętrze namiotu wypełnił słaby złocisty blask.

W wyściełanej aksamitem skrzynce spoczywało Eldunarí Glaedra, serce serc smoka. Ów wielki, podobny do klejnotu kamień migotał słabo niczym dogasający żar. Eragon ujął Eldunarí w dłonie, nieregularne fasetki o ostrych krawędziach rozgrzewały skórę. Zapatrzył się na pulsującą głębię. W sercu kamienia wirowała galaktyka maleńkich gwiazd, choć poruszały się wolniej i było ich znacznie mniej niż owego dnia, gdy Eragon pierwszy raz ujrzał kamień w Ellesmérze, kiedy Glaedr wydalił je ze swojego ciała, polecając opiece jego i Saphiry.

Jak zawsze, widok ów zafascynował Eragona. Całymi dniami mógł siedzieć zapatrzony we wciąż zmieniające się wzory.

Powinniśmy znów spróbować – rzekła Saphira, a on się zgodził.

Wspólnie sięgnęli myślami ku odległym światłom, morzu gwiazd odbijającym w sobie świadomość Glaedra. Przepływali przez mrok i chłód, a potem gorąco, rozpacz i obojętność tak ogromną i przejmującą, że pozbawiła ich wszelkiej woli, mogli tylko zatrzymać się i płakać.

Glaedr! Elda! – wykrzykiwali raz po raz, obojętność jednak pozostała niewzruszona i nikt nie odpowiedział.

W końcu wycofali się, niezdolni znosić dłużej miażdżącego ciężaru rozpaczy smoka.

Wracając do siebie, Eragon uświadomił sobie, że ktoś stuka w grubą tyczkę jego namiotu.

– Eragonie? – usłyszał głos Aryi. – Mogę wejść?

Pociągnął nosem i zamrugał, by pozbyć się łez.

– Oczywiście.

Gdy Arya odsunęła klapę namiotu, na twarz Eragona padło słabe szare światło, sączące się z zachmurzonego nieba. Patrząc jej w oczy – zielone, skośne, nieprzeniknione – poczuł nagłe ukłucie bólu i przejmującą tęsknotę.

– Czy zaszła jakaś zmiana? – spytała i uklękła obok niego.

Zamiast zbroi miała na sobie tę samą czarną skórzaną koszulę, spodnie i buty na cienkich podeszwach, jak wówczas, gdy uratował ją z Gil’eadu. Wilgotne, świeżo umyte włosy opadały jej na plecy długimi, ciężkimi pasmami. Jak zwykle otaczała ją woń świeżych sosnowych szpilek i Eragon zastanowił się, czy wywoływała ten zapach za pomocą zaklęcia, czy też tak właśnie pachniała naturalnie. Chciałby ją spytać, lecz nie śmiał.

W odpowiedzi tylko pokręcił głową.

– Czy mogę? – Wskazała serce serc Glaedra.

Odsunął się na bok.

– Proszę.

Arya przyłożyła dłonie do obu stron Eldunarí i zamknęła oczy. Gdy tak siedziała, skorzystał ze sposobności, by przyjrzeć się jej otwarcie i uważnie, czego w zwykłych okolicznościach nie ważył się czynić. Pod każdym względem wydawała mu się ucieleśnieniem piękna, choć wiedział, że inni mogliby rzec, że nos ma za długi, twarz zbyt kanciastą, zbyt szpiczaste uszy bądź zanadto umięśnione ramiona.

Arya westchnęła głośno i oderwała dłonie od serca serc, jakby ją oparzyło. Skłoniła głowę, Eragon dostrzegł, że jej podbródek zadrżał lekko.

– To najnieszczęśliwsza istota, z jaką zdarzyło mi się zetknąć... Chciałabym móc jakoś mu pomóc. Nie sądzę, by zdołał sam odnaleźć drogę z ciemności.

– Myślisz... – Eragon zawahał się, nie chcąc wypowiadać głośno swych podejrzeń. – Myślisz, że on oszaleje?

– Możliwe, że już oszalał. Jeśli nie, balansuje na samym skraju obłędu.

Gdy tak wpatrywali się oboje w złocisty kamień, Eragona ogarnął głęboki smutek.

– Gdzie jest Dauthdaert? – spytał, gdy w końcu zdołał zapanować nad głosem.

– Ukryta w moim namiocie, tak jak ty skrywasz w swoim Eldunarí Glaedra. Jeśli chcesz, mogę ją tu przynieść, albo strzec dalej, dopóki nie będziesz jej potrzebował.

– Zatrzymaj ją. Nie mogę jej nosić przy sobie. Galbatorix mógłby dowiedzieć się o jej istnieniu. Poza tym, nierozsądnie byłoby przechowywać zbyt wiele skarbów w jednym miejscu.

Przytaknęła.

Ból trawiący wnętrzności Eragona wzmógł się jeszcze.

– Aryo, ja...

Urwał, bo Saphira zobaczyła jednego z synów kowala Horsta. Albriech, pomyślał, choć trudno było odróżnić go od brata Baldora z powodu zniekształceń właściwych wzrokowi Saphiry. Chłopak biegł, kierując się ku jego namiotowi. Jego nagłe wtargnięcie ulżyło Eragonowi, bo sam nie wiedział, co zamierzał rzec.

– Ktoś tu idzie – oznajmił i zatrzasnął wieko skrzynki.

Z zewnątrz dobiegły odgłosy kląskających kroków, a potem Albriech, bo istotnie był to on, krzyknął:

– Eragon! Eragon!

– Co?

– Matce właśnie zaczęły się bóle! Ojciec przysyła mnie, żeby ci powiedzieć i poprosić, byś zechciał zaczekać wraz z nim w razie, gdyby cokolwiek poszło nie tak i gdybyśmy potrzebowali twej znajomości magii. Proszę, jeśli możesz...

Eragon nie dosłyszał reszty, zajął się bowiem zamknięciem i ukryciem skrzynki. Następnie zarzucił na ramiona płaszcz i majstrował właśnie przy zapince, gdy Arya dotknęła jego ręki.

– Czy mogłabym ci towarzyszyć? Mam nieco doświadczenia w tych sprawach. Jeśli wasi ludzie mi pozwolą, mogę ułatwić jej poród.

Eragon nie zastanawiał się nawet nad odpowiedzią. Skinieniem głowy wskazał wyjście z namiotu.

– Ty pierwsza.

Dziedzictwo

Подняться наверх