Читать книгу Dziedzictwo - Christopher Paolini - Страница 17
Brutalnie w światło dnia...
ОглавлениеRozległ się krzyk: wysoki, ochrypły i przeszywający, niemal nieludzko rozdzierający i głośny.
Eragon spiął się, jakby ktoś ukłuł go szpilką. Niemal przez cały dzień patrzył, jak ludzie walczą i giną – sam zabił wielu – lecz na dźwięk bolesnych jęków Elain nie mógł opanować przerażnia. Krzyczała tak strasznie, że zaczął się lękać, czy przeżyje poród.
Obok niego, przy beczce służącej mu za siedzisko, Albriech i Baldor przykucnęli na piętach, skubiąc sterczące między butami połamane źdźbła trawy. Ich grube palce rozszarpywały każdy skrawek zieleni metodycznie i dokładnie, a potem szukały następnego. Na ich czołach lśniły krople potu, w oczach dostrzegł wściekłość i rozpacz. Od czasu do czasu patrzyli po sobie, bądź spoglądali w stronę namiotu, w którym leżała matka, poza tym jednak wbijali wzrok w ziemię, nie zwracając uwagi na otoczenie.
Parę stóp dalej Roran siedział na własnej beczce, leżącej na boku i chyboczącej się przy każdym ruchu. Na końcu błotnistej dróżki zgromadziło się kilkadziesiąt osób z Carvahall, zwłaszcza mężczyzn przyjaźniących się z Horstem i jego synami i tych, których żony pomagały uzdrowicielce Gertrude zajmować się Elain. Nad wszystkimi górowała Saphira. Wyginając szyję niczym naciągnięty łuk, poruszała lekko koniuszkiem ogona, jak podczas polowania, co chwila wysuwała z paszczy rubinowy język, smakując powietrze w poszukiwaniu zapachów, które mogłyby dostarczyć dodatkowych informacji o Elain i jej nienarodzonym dziecku.
Eragon pomasował obolały mięsień lewego przedramienia. Czekali tak kilka długich godzin, zapadał już wieczór. Wszystkie przedmioty rzucały długie czarne cienie, sięgające na wschód, jakby starały się dotknąć horyzontu. Powietrze było chłodne, pomiędzy zebranymi śmigały przylatujące znad pobliskiej rzeki Jiet komary i świtezianki o koronkowych skrzydłach.
Ciszę rozdarł kolejny krzyk.
Mężczyźni poruszyli się niespokojnie, czyniąc gesty mające odpędzić pecha i mamrocząc między sobą głosami mającymi dotrzeć jedynie do stojących najbliżej, choć Eragon słyszał je wszystkie jasno i wyraźnie. Szeptali o problemach z ciążą Elain, niektórzy z powagą oznajmiali, że jeśli szybko nie urodzi, będzie za późno zarówno dla niej, jak i dla dziecka. Inni komentowali: „Nawet w najlepszych okolicznościach mężczyźnie ciężko jest stracić żonę, a co dopiero tutaj i teraz” albo: „Naprawdę straszna szkoda, o tak...”. Kilku obwiniało o problemy Elain Ra’zaców albo wydarzenia z okresu podróży wieśniaków do Vardenów. A co najmniej kilku wymamrotało nieufne uwagi na temat Aryi, której pozwolono asystować przy porodzie.
– To elfka, nie człowiek – rzekł cieśla Fisk. – Powinna trzymać się swoich, o tak, i nie wtrącać się tam, gdzie jej nie chcą. Kto wie, o co jej naprawdę chodzi?
Eragon słyszał to wszystko i jeszcze więcej, ukrywał jednak swe reakcje i zachowywał spokój, wiedział bowiem, że gdyby wieśniacy wiedzieli, jak dobry ma teraz słuch, czuliby się jeszcze bardziej nieswojo.
Beczka zaskrzypiała pod ciężarem Rorana, który się pochylił.
– Sądzicie, że powinniśmy...
– Nie – uciął Albriech.
Eragon otulił się mocniej płaszczem. Chłód zaczynał wnikać w kości. Wiedział jednak, że nie odejdzie, dopóki męka Elain nie dobiegnie końca.
– Spójrzcie! – rzucił Roran z nagłym podnieceniem.
Albriech i Baldor jednocześnie odwrócili głowy.
Po drugiej stronie traktu z namiotu wyłoniła się Katrina, niosąc w ramionach naręcze poplamionych szmat. Nim klapa znów opadła, Eragon dostrzegł Horsta i jedną z kobiet z Carvahall – nie był pewien jej imienia – stojących u stóp pryczy, na której leżała Elain.
Katrina, nawet nie zerknąwszy na czekających mężczyzn, niemal pobiegła do ogniska, przy którym żona Fiska, Isold, i Nolla wygotowywały ścierki.
Beczka zaskrzypiała jeszcze dwa razy, gdy Roran zmienił pozycję. Eragon spodziewał się niemal, że kuzyn ruszy za Katriną, Roran jednak pozostał na miejscu, podobnie Albriech i Baldor. Wraz z resztą wieśniaków obserwowali z czujną uwagą każdy ruch kobiety.
Eragon skrzywił się, gdy kolejny krzyk Elain przeszył powietrze. Wciąż dźwięczał w nim ten sam rozdzierający ból.
A potem klapa uniosła się po raz drugi i z namiotu wypadła Arya, potargana, z pustymi rękami. Włosy tańczyły jej wokół twarzy, gdy maszerowała do trzech elfich strażników Eragona, stojących w plamie cienia za pobliskim pawilonem. Przez chwilę rozmawiała w napięciu z Invidią, elfką o szczupłej twarzy, a potem pośpieszyła z powrotem.
Eragon dogonił ją, nim pokonała zaledwie parę kroków.
– Jak idzie? – spytał.
– Źle.
– Czemu to trwa tak długo? Nie mogłabyś pomóc jej urodzić prędzej?
Twarz Aryi, i tak napięta, przybrała jeszcze surowszy wyraz.
– Mogłabym. Mogłam wyciągnąć dziecko z łona w pół godziny, ale Gertrude i pozostałe kobiety pozwalają mi użyć jedynie najprostszych zaklęć.
– To absurd! Dlaczego?
– Bo magia je przeraża – i ja także.
– No to powiedz im, że nie masz złych zamiarów. Powiedz w pradawnej mowie, a nie będą miały wyboru i ci uwierzą.
Pokręciła głową.
– To tylko pogorszyłoby sprawę. Uznałyby, że próbuję omotać je czarami wbrew ich woli, i odprawiłyby mnie.
– Z pewnością Katrina...
– Tylko dzięki niej w ogóle mogłam rzucić jakiekolwiek zaklęcie.
Elain znów krzyknęła.
– Czy nie pozwolą ci choćby złagodzić jej bólu?
– Nie bardziej, niż już to zrobiłam.
Eragon ruszył w stronę namiotu Horsta.
– Czyżby? – warknął przez zaciśnięte zęby.
Silna dłoń chwyciła jego lewą rękę i zatrzymała. Zaskoczony obejrzał się na Aryę, czekając na wyjaśnienie. Elfka pokręciła głową.
– Nie rób tego. To zwyczaje starsze niż sam czas. Jeśli się wtrącisz, rozzłościsz i zawstydzisz Gertrude i zwrócisz przeciw sobie wiele kobiet z wioski.
– Nie obchodzi mnie to!
– Wiem, ale zaufaj mi: w tej chwili najmądrzej będzie, jeśli zaczekasz z pozostałymi. – Puściła rękę Eragona.
– Nie mogę stać z boku i słuchać jak cierpi!
– Posłuchaj mnie. Lepiej, jeśli zostaniesz. Pomogę Elain, jak tylko zdołam, przyrzekam ci, ale nie wchodź tam, wywołasz tylko niepotrzebne kłótnie i spory... Proszę cię.
Eragon zawahał się, potem warknął z niesmakiem i uniósł ręce na dźwięk kolejnego krzyku Elain.
– Zgoda – rzucił i nachylił się ku Aryi. – Ale, cokolwiek się stanie, nie pozwól, by dziecko umarło. Nie obchodzi mnie, co będziesz musiała zrobić, nie pozwól im umrzeć.
Arya przyjrzała mu się z powagą.
– Nigdy nie pozwoliłabym dziecku ucierpieć – rzekła i ruszyła naprzód.
Gdy zniknęła w namiocie Horsta, Eragon wrócił do Rorana, Albriecha i Baldora i z powrotem opadł na beczkę.
– I co? – spytał Roran.
Eragon wzruszył ramionami.
– Robią co w ich mocy. Musimy być cierpliwi... To wszystko.
– Wyglądało na to, że miała ci do powiedzenia znacznie więcej – zauważył Baldor.
– Ale sprowadzało się właśnie do tego.
Słońce zmieniło kolor, nabierając pomarańczowego i purpurowego odcienia, gdy zniżało się ku ciemnej linii ziemi. Nieliczne poszarpane chmury na zachodnim niebie, pozostałości wcześniejszej burzy, nabrały podobnych barw. W górze przemknęło stado jaskółek, posilających się ćmami, muchami i innymi krążącymi owadami. Z czasem krzyki Elain stopniowo słabły, z wcześniejszych ogłuszających wrzasków przechodziły w niskie, ochrypłe jęki, od których Eragonowi jeżył się włos na głowie. Nade wszystko pragnął zakończyć jej męki, ale nie mógł się zmusić do puszczenia mimo uszu rady Aryi, toteż pozostał na miejscu, wiercąc się i obgryzając połamane paznokcie, zajęty wymianą krótkich, oszczędnych zdań z Saphirą.
Gdy słońce dotknęło ziemi, rozlało się na horyzoncie niczym olbrzymie żółtko wyciekające ze skorupki. Wśród jaskółek pojawiły się nietoperze, trzepoczące gorączkowo skórzastymi skrzydłami. W uszach Eragona ich wysokie piski dźwięczały boleśnie ostro.
A potem Elain wydała z siebie wrzask, który zagłuszył wszelkie inne dźwięki, wrzask, jakiego Eragon nigdy już nie chciałby usłyszeć.
Tuż po nim zapadła krótka, głęboka cisza.
Zakończyła się, kiedy z namiotu dobiegł głośny, urywany płacz noworodka – odwieczna fanfara, zwiastująca przybycie na świat nowego mieszkańca. Na ów dźwięk Albriech i Baldor uśmiechnęli się szeroko, podobnie Eragon i Roran. Kilkunastu czekających mężczyzn zaczęło wiwatować.
Ich radość trwała jednak krótko. Gdy ostatnie okrzyki ucichły, kobiety w namiocie zaczęły zawodzić rozdzierająco, przenikliwie, i ów dźwięk zmroził Eragona do kości. Wiedział, co oznaczają ich lamenty, co zawsze oznaczały: wydarzyła się najgorsza możliwa tragedia.
– Nie – rzekł z niedowierzaniem, zeskakując z beczki. Ona nie mogła umrzeć. Nie mogła... Arya przyrzekła.
Jakby w odpowiedzi na jego myśli, Arya uniosła szarpnięciem klapę namiotu i pobiegła ku nim, pokonując odległość niewiarygodnie długimi susami.
– Co się stało? – spytał Baldor, kiedy zwolniła.
Arya jakby go nie usłyszała.
– Eragonie, chodź.
– Co się stało?! – wykrzyknął gniewnie Baldor, sięgając ku ramieniu elfki.
Szybkim, niemal niedostrzegalnym ruchem chwyciła go za przegub i wykręciła mu rękę za plecy, zmuszając, by pochylił się niczym garbus. Twarz wykrzywił mu grymas bólu.
– Jeśli chcesz, żeby twoja siostrzyczka przeżyła, odsuń się i nie przeszkadzaj!
Puściła go i odepchnęła tak, że runął w ramiona Albriecha, po czym zawróciła na pięcie i pomknęła z powrotem do namiotu Horsta.
– Co właściwie się stało? – spytał Eragon, dołączając do niej.
Arya odwróciła się ku niemu, jej oczy płonęły.
– Dziecko jest zdrowe, ale urodziło się z kocią wargą.
Wówczas Eragon zrozumiał powód wybuchu rozpaczy kobiet. Dzieciom przeklętym kocią wargą rzadko pozwalano przeżyć – trudno je było wykarmić, a nawet jeśli rodzicom się udało, były skazane na straszny los: odpędzane, wyśmiewane nie mogły znaleźć sobie stosownego małżonka. W większości przypadków byłoby lepiej, gdyby przyszły na świat martwe.
– Musisz ją uzdrowić, Eragonie – dodała Arya.
– Ja? Ale ja nigdy... Dlaczego nie ty? Wiesz o uzdrawianiu więcej ode mnie.
– Jeśli zmienię wygląd dziecka, ludzie powiedzą, że je ukradłam i podrzuciłam na jego miejsce odmieńca. Dobrze znam historie, które twoi pobratymcy opowiadają o moim ludzie, Eragonie – aż za dobrze. Zrobię to tylko w razie absolutnej konieczności, ale wówczas dziecko będzie cierpieć do końca życia. Tylko ty możesz uratować je przed podobnym losem.
Ogarnęła go panika. Nie chciał być odpowiedzialny za życie kolejnej osoby, już i tak odpowiadał za zbyt wiele.
– Musisz ją uzdrowić – dodała gwałtownie Arya.
Eragon przypomniał sobie, jak bardzo elfy ceniły sobie własne dzieci, a także dzieci innych ras.
– Czy pomożesz mi w razie potrzeby?
– Oczywiście.
I ja także – dodała Saphira. Po co w ogóle pytasz?
– No dobrze. – Eragon zacisnął dłoń na rękojeści Brisingra. Podjął już decyzję. – Zrobię to.
Z Aryą drepczącą za plecami pomaszerował do namiotu i odepchnął ciężką wełnianą klapę. W oczy zapiekł go dym świec. Pięć kobiet z Carvahall stłoczyło się pod jedną ze ścian. Ich zawodzenie uderzyło go niczym fizyczny cios. Kołysały się jak w transie, szarpiąc ubrania i włosy. Horst stał u stóp pryczy, spierając się z Gertrude, twarz miał czerwoną, zapuchniętą i wyraźnie wyczerpaną. Pulchna uzdrowicielka tuliła do łona zawiniątko, które, jak zakładał Eragon, kryło w sobie noworodka – choć nie widział twarzy dziecka, poruszało się i płakało, zwiększając gwar. Pyzate policzki Gertrude lśniły od potu, włosy lepiły jej się do skóry. Nagie przedramiona pokrywały plamy różnych płynów. Katrina klęczała na okrągłej poduszce przy wezgłowiu, ocierając wilgotną szmatką czoło Elain.
Eragon ledwo poznał żonę kowala: twarz miała wychudzoną, pod rozbieganymi oczami ujrzał ciemne kręgi. Z obu kącików spływały po skroniach jasnymi smużkami łzy, a potem niknęły wśród splątanych loków. Jej usta otwierały się i zamykały, gdy jęczała niezrozumiale. Resztę ciała okrywało zakrwawione prześcieradło.
Ani Horst, ani Gertrude nie zauważyli Eragona, póki się do nich nie zbliżył. Od opuszczenia Carvahall bardzo urósł, lecz kowal nadal przewyższał go o głowę. Kiedy oboje spojrzeli na niego, ponurą twarz kowala rozjaśnił promyczek nadziei.
– Eragon! – Położył ciężką dłoń na ramieniu przybysza i pochylił się ku niemu, jakby ostatnie wydarzenia niemal odebrały mu siły. – Słyszałeś.
To nie było pytanie, lecz Eragon i tak przytaknął. Horst zerknął na Gertrude – szybko, ukradkiem – a potem jego rozłożysta, wielka jak łopata broda poruszyła się z boku na bok wraz z żuchwą, między wargami pojawił się język, zwilżając je szybko.
– Jak myślisz, czy mógłbyś... Czy mógłbyś coś dla niej zrobić?
– Być może – odparł Eragon. – Spróbuję.
Wyciągnął ręce. Po chwili wahania Gertrude przekazała mu ciepłe zawiniątko i wycofała się, wyraźnie poruszona.
Spośród zwojów tkaniny wyglądała maleńka, pomarszczona twarzyczka dziewczynki. Skórę miała ciemnoczerwoną, oczy zapuchnięte i zamknięte, wydawała się skrzywiona, jakby rozgniewało ją nieprzyjazne przyjęcie – Eragon uznał to za zupełnie naturalną reakcję. Najbardziej jednak w oczy rzucała się szeroka szczelina, ciągnąca się od lewego nozdrza aż do środka górnej wargi. Widać było przez nią maleńki różowy język, wyglądał jak wilgotny miękki ślimak, od czasu do czasu poruszający się lekko.
– Proszę – rzekł Horst. – Jeśli mógłbyś jakoś...
Eragon skrzywił się, bo jęki kobiet zabrzmiały akurat wyjątkowo piskliwie.
– Nie mogę tu pracować – oznajmił.
Kiedy ruszył do wyjścia, Gertrude odezwała się za jego plecami.
– Pójdę z tobą. Jedna z nas, która wie, jak zajmować się dzieckiem, musi z nią zostać.
Eragon nie chciał, by Gertrude sterczała mu nad głową, gdy będzie próbował naprawić twarz dziewczynki, i właśnie miał jej to powiedzieć, kiedy przypomniał sobie słowa Aryi o odmieńcach. Ktoś z Carvahall, ktoś komu ufała reszta wieśniaków, powinien być świadkiem przemiany małej, by mógł później zapewnić ludzi, że to wciąż ta sama osoba.
– Jak sobie życzysz – odparł.
Noworodek poruszył mu się w ramionach i zapłakał żałośnie, kiedy wyszli z namiotu. Zebrani po drugiej stronie drogi wieśniacy pokazywali go palcami, Albriech i Baldor ruszyli ku niemu. Eragon pokręcił głową i zatrzymali się, odprowadzając go wzrokiem. Ich twarze wyrażały beznadziejną rozpacz.
Arya i Gertrude zajęły pozycje po obu stronach Eragona. Gdy maszerował przez obóz do swego namiotu, ziemia drżała im pod stopami – to Saphira ruszyła ich śladem. Stojący na drodze żołnierze odsuwali się pośpiesznie, przepuszczając ich.
Eragon starał się stąpać jak najlżej, by nie potrząsać dzieckiem. Dziewczynkę otaczał obłok silnej piżmowej woni, przypominający zapach poszycia leśnego w ciepły leśny dzień.
Niemal dotarli już do celu, kiedy ujrzał stojącą między dwoma rzędami namiotów małą czarownicę, Elvę. Patrzyła na niego z powagą wielkimi fiołkowymi oczami. Miała na sobie czarno-fioletową sukienkę z długim koronkowym welonem okalającym głowę i odsłaniającym widoczny na czole srebrzysty znak w kształcie gwiazdy, podobny do jego gedwëy ignasii.
Nie odezwała się ani słowem, nie próbowała też go zatrzymać. Mimo to, Eragon zrozumiał ostrzeżenie, bo sama jej obecność stanowiła wyrzut. Raz już próbował manipulować losem dziecka i miało to katastrofalne skutki. Nie mógł sobie pozwolić na powtórzenie tego błędu, nie tylko z powodu szkód, jakie mógłby wyrządzić, ale też, gdyby to zrobił, Elva stałaby się jego zaprzysięgłym wrogiem. Mimo całej swej mocy, Eragon obawiał się jej. Zdolność wnikania wzrokiem w ludzkie dusze i dostrzegania wszystkiego, co ich dręczy i niepokoi – i przewidywania wszystkiego, co może ich skrzywdzić – czyniła z niej jedną z najniebezpieczniejszych istot w całej Alagaësii.
Cokolwiek się stanie, pomyślał Eragon, wkraczając do ciemnego namiotu, nie chcę skrzywdzić tego dziecka. Ogarnęła go nowa determinacja. Zamierzał dać dziewczynce szansę, którą wcześniej odebrały jej okoliczności narodzin.