Читать книгу Blask - Eustachy Rylski - Страница 12
Оглавление9
Pogróżka Gaponi, mało wiarygodna w ustach człowieka tak nieuzbrojonego, nie była wyjątkiem, a raczej normą. To był już od kilku lat kraj wzajemnych pogróżek, z których część należało brać serio. Lansowanej przez zagraniczne media opinii o infantylnej dyktaturze zaprzeczały pękające w szwach kryminały i nagminne skrytobójstwa. Likwidowano ludzi nie tyle wrogich rzeczywistości, ile wyłamujących się z obyczajów narodowi zaproponowanych i przez naród przyjętych. Pederasta nieukrywający swego wynaturzenia stawał się kandydatem na ofiarę, jaką na ołtarzu miłości do ojczyzny składał ze swego honoru, zdrowia lub życia. I nic tu do rzeczy nie miały jego poglądy lub ich brak, bo nie o nie chodziło. Wrogiem rzeczywistości stawał się każdy, kto jej nie służył czynem lub myślą. Przemoc nie szła z góry w dół; jeżeli już, to z dołu do góry, gdyż tę atrakcję pozostawiono obywatelom.
Słowo „kontras” stygmatyzowało oględniej niż „libertyn”, „mason”, „cyklista”, „wegetarianin” albo, nie wiedzieć czemu, „filatelista”. Takich nie chroniła nawet ostrożność. Co w takim razie trzymało ich przy zdrowiu lub życiu? Przypadek. Bo rewanż na wrogach ludu miał w swej treści chaos. Ponieważ wymierzanie kar, jak i obdarzanie względami, pozostawiono obywatelom, ci skorzystali z przyrodzonego prawa do bezhołowia i razy, często okrutne, rozdawali na oślep. Toteż w kryminałach zamykano tych, co jeszcze niedawno sami sądzili, a wolnością obdarzano ich ofiary, by stawały się sędziami. Na tym polega ruch w tym interesie, mawiał jeden z dyrektorów dolnego biura Domu Centralnego, zwany od niedawna dykasterem. Sam nie był pewien swego bezpieczeństwa, zgodnie z zasadą współodpowiedzialności za nieznane grzechy. Hierarchii wznoszącej nie było w istocie żadnej. Don i reszta, a między nimi otchłań. Sytuacja Gaponi była w związku z tym niedopowiedziana. Zazdroszczono mu miejsca przy cezarze, lecz go nie szanowano. Nie mógł cieszyć się również tym rodzajem braterstwa, jakim cieszą się młodzi i czasami niemłodzi mężczyźni, gdy odkryją, że łączy ich ten sam rodzaj rozrywek. Gaponia był poza tą kategorią – ni to facet, ni to znak. I jeżeli nawet bliżej mu było do znaku, to nie wiedziano jakiego i co on miał oznajmiać w przyszłości. Zresztą to nie był kraj, który zaprzątałaby przyszłość, bo dosyć w nim było teraźniejszości. Miało się nawet wrażenie, że przyszłość jest zakazana w związku z metodycznym przygotowywaniem przeszłości, mającej zastąpić wszystkie inne czasy. Terror nie zaciskał kleszczy z góry, bo się z niej nie brał, tylko z dołu, gdyż wszystkie atrakcje z nim związane pozostawiono prawdziwym lub częściej urojonym ofiarom liberalizmu i demokracji. Dziewczyna, rozumiejąca chyba rzeczywistość lepiej, niż można by sądzić, do opustoszałego pensjonatu Wrzos w zakolu rzeki weszła nieźle przestraszona.
– Czy jest ładna? – zapytał Don, rozlewając się nad stołem, przy którym pracował.
– Zaraz ją wprowadzę, szefie – odparł Gaponia. – Sam ocenisz.
– Opisz mi ją wpierw, mój drogi.
– Nic jej nie brak, jak sądzę. Jest do twojej dyspozycji od zaraz.
– A czy ona o tym wie?
– Wie wszystko, szefie.
– W takim razie wprowadź ją do mnie jutro przed śniadaniem.
Do pokoju przez okno otwarte na oścież wleciała jaskółka. Usiadła na belce pod sufitem i widać było jej pulsujące serce.
– Poproś osobę, by urządziła ją w jednym z górnych pokoi – rzekł Don. – Dobrze by było podać jej też coś do zjedzenia poza kaszą gryczaną i zsiadłym mlekiem.
– Jak sobie życzysz, szefie. – Gaponia skinął głową i obrócił się do drzwi, a Don wbił wzrok bazyliszka w ptaka, który mógł w każdej chwili wyfrunąć lub paść trupem.
– Mój Boże, duszyczka – szepnął.