Читать книгу Blask - Eustachy Rylski - Страница 13

Оглавление

10

Gdy Gaponia wprowadził nazajutrz dziewczynę do ascetycznego pokoiku Dona, dzień się zaledwie otrząsnął z mgieł, wilgoci, może nawet deszczu. Początek sierpnia zapowiadał w tych stronach jesień.

To było przygnębiające – miał powiedzieć dwa lata potem, zeznając przed komisją Hossego. – Don cofnął się w stronę okna, a dziewczynę zamurowało w drzwiach.

To przerosło jej wyobraźnię, jeżeli ją w ogóle miała, ale czemu miałaby nie mieć. I w rzeczy samej tak to wyglądało. Don powiedział: Podejdź bliżej, dziecko, lecz widać było, jak wiele by dał, by dziewczyna nie posłuchała, a ona dałaby jeszcze więcej, by nie skorzystać z tak nieśmiałego zaproszenia. Nie mogła go nie znać, bo do niedawna był wszędzie, lecz mogła go nie rozpoznać, nie tyle zmienionego, ile przeistoczonego. W kogo? – pytał od jakiegoś czasu sam siebie Gaponia i nie znajdował odpowiedzi. Gdy przekonywał coraz bardziej zniecierpliwionego swą niemocą młodego doktora, że pacjent anektuje przestrzeń, że jest go coraz więcej w różnych miejscach, że czuje jego obecność tam, gdzie go na pewno nie ma, ale jednocześnie ta obecność coraz mniej znaczy, że Don się rozmywa w miejscach niemających z nim żadnego związku, to doktor nieodmiennie odpowiadał, że dziedzina medycyny, jaką reprezentuje, nie zna odpowiedzi na tak postawione pytania.

Kiedy Gaponia chwycił dziewczynę za ramię, by pchnąć ją ku oknu, przy którym Don się rozprzestrzeniał, poczuł, że jest mocna mocą nie tylko młodości, zdrowia, urody, lecz również przerażenia wyzwalającego nieznane siły. Należy wziąć pod uwagę, że miewała różnych klientów, myślał Gaponia, włącznie z budzącymi skrajną niechęć, a może wręcz strach, bezceremonialnością, brutalnością, skłonnością do zła, ale z tego świata. Czy zdało jej się, że klient, który ją sobie zamówił, jest z pogranicza światów, wychylony w stronę najgłuchszej tajemnicy, a więc czegoś, na co ona była zdecydowanie za młoda?

Kwadrans później na łące za pensjonatem przysiadła, jak zawsze w środy i piątki, biało-czerwona agusta i Gaponia, zajmując miejsce obok pilota, poczuł zapach rozgrzanych smarów, który tak lubił. Za godzinę miał, jak zawsze, zająć gabinet na najwyższym piętrze Domu Centralnego i pochylić się nad Blaskiem, który go w tym samym stopniu kusił, co zniechęcał. Zdarzały się takie środy i piątki, kiedy do rozprawy o związkach dwóch niewielkich południowych mórz z bezsensem istnienia w niekwestionowanym pięknie dołączała konkretna robota do wykonania, witana z ulgą, gdy z rozprawą mu nie szło, lub ze zniecierpliwieniem, gdy prostacka materia życia wkradała się w piękno iluzji. Tak właśnie było dzisiejszego przedpołudnia.

Wątłe słońce po deszczowym ranku zajrzało przez angielskie okno do gabinetu, gdy do drzwi zapukała sekretarka, by zawiadomić, że pan sędzia ludowy, zwany powszechnie skurwysynkiem, już jest.

– Zapraszam – rzekł Gaponia i udał zajętego, mimo że z rozprawą tego dnia mu nie szło.

– Do usług pana profesora! – krzyknął skurwysynek i ukłonił się błazeńsko już w drzwiach. Po chwili pochylił się nad biurkiem i bezceremonialnie zajrzał do otwartego kajetu. – Można? – zapytał, obracając się w tę i tamtą.

– Zależy co. – Gaponia spięty był i wilgotny od potu.

– Zająć miejsce na tym oto krzesełeczku, że się tak zinterpretuję. – Skurwysynek krygował się, jak to skurwysynki mają w zwyczaju, i na moment zamarł z jedną nogą w górze.

Ciąg dalszy w wersji pełnej

Blask

Подняться наверх