Читать книгу Blask - Eustachy Rylski - Страница 7
Оглавление4
Poza pięknym czerwcem nad Wagiem nic nie sprzyjało falandze. Nadmiar zapowiadał samowolę, bo słowa „bunt” nikt nie odważył się użyć, ale ono przyczaiło się za rogiem i czekało na okazję. Pomysł, by zebrać gromadę młodych skłonnych do gwałtów mężczyzn w miejscu, do którego będą mieli z każdej części Europy Środkowej zbliżoną odległość, nie został uzupełniony żadnym planem ich użycia w zgodzie z instynktami, jakie w nich tak mistrzowsko wyostrzono.
– Spróbujemy się policzyć – zdecydował jeden z dyrektorów dolnego biura w Domu Centralnym, które od jakiegoś czasu nazywano dykasterią – i w zależności od wyniku podsuniemy im możliwość.
Wynik przeszedł najśmielsze oczekiwania. Nad Wag miało przybyć kilka tysięcy młodych mężczyzn, przybyło kilkanaście. Bez kobiet, zwierząt, lektur, pieniędzy. Po dwutygodniowych ekstatycznych rytuałach braterstwa, polegających na pieśniach, ogniskach, uściskach, poklepywaniach, pogróżkach pod adresem Europy i jej pedałów, przyszło rozczarowanie. Ile można gardłować nawet w najsłuszniejszych sprawach? Ile zjeść wołowiny z rusztu i wypić, znakomitego skądinąd, piwa? Ile wymacać coraz bardziej cuchnących kamratów, bo upały rozprawiły się z wodą i Wag jej skąpił. Iloma łańcuchami wzajemnie się obdarować? Ile wymienić między sobą noży, pałek, kastetów, maczet? Nie minęło pół miesiąca, jak między kohortami snuć się zaczęła nuda – siostra wszelkiego nieporządku i matka nieszczęść. Wspomnienia nie tak odległych nieporozumień nie przechodziły w fizyczną konfrontację, tylko paraliżowały się wzajemnie zobowiązaniem wobec męczącej jedności. Obydwie żelazne gwardie, słowacką i madziarską, konsternowała nieodległa pamięć Górnych Węgier. Nieliczny, lecz groźny, zaprawiony w walkach ulicznych serbski Draża pogardzał hajdukami z dolin Prutu, Seretu, Czeremoszu z ich operetkowymi żupanami, a ci w tym samym stopniu gardzili Besarabią, cokolwiek za tą nazwą się kryło. Najliczniejsza, przewodząca zjazdowi polska Biała Legia, stanowiąca połowę całości, fizycznie najbardziej zbliżona do modelu z ilustracji w podręczniku Państwo i młodość, tak ugrzęzła w nienawiści wobec wszystkiego, co nią nie było, że na inną nienawiść, niechęci nie wspominając, miejsca już brakowało. Więc gdy powitalne rytuały wyczerpały się same z siebie, pozostało oczekiwanie nie wiadomo na co. Bo jeżeli celem miała być wojna, którą im obiecano, to przeciwnik znaczyć musiał – rozumiał to każdy idiota – więcej niż Żyd, pedał, lesba, mason, ekolog, wegetarianin, muslim czy – najjadowitszy z nich – libertyn. Tak czy inaczej, w grę nie wchodził zbyt drapieżny, uzbrojony po zęby Wschód ani nie wiadomo w co przemieniony Zachód, a Północ i Południe nie znaczyły już nic poza geograficznymi wektorami.
Dlatego gdy kabłąkowaty, zarośnięty czarnymi jak smoła kudłami od stóp do szczytu głowy z przerwą na twarz Besarab lub ktoś z tamtych peryferii w ogniach pochodni wrzasnął do mikrofonu swoje wobec kilkuset pobratymców równie krępych, ciemnych i kabłąkowatych, sprawił całej reszcie przykrość, która ma jedną niepodważalną zaletę – przepędza nudę. Besaraba skuto i odstawiono do aresztu w Nitrze, gdzie miał wytrzeźwieć i rozważyć swoją sytuację.
Kilkunastotysięczna falanga zastygła w oczekiwaniu na karę, której postanowiono nie odwlekać, by nie straciła kontaktu z przyczyną, ale też nie przyspieszać, by żołnierze nacieszyli się jej przedsmakiem.
– Nie mogło zdarzyć się lepiej – skomentował młody steward z Domu Centralnego, którego Don kilka lat temu wyróżnił za cynizm. – Kaźń, bo to nie powinno być nic innego, wraz z przygotowaniami wyrwie chłopaków z przygnębienia, nim generał znajdzie im przeciwnika.
Noce na Wagiem, nieopodal ujścia do Dunaju, po skwarnych dniach były coraz krótsze i jaśniejsze. Lipy zapachniały dwa tygodnie przed czasem. Znad wody słychać było żurawie, a z lasu – wilgi i kukułki. Kilka dni potem słowacki herold ogłosił wyrok; surowy, lecz nikt nie wątpił, że sprawiedliwy.