Читать книгу Blask - Eustachy Rylski - Страница 9

Оглавление

6

Bez zwłoki? No, niekoniecznie, niekoniecznie. Kiedy w lipcowe już południe pełne kurzu i wrzasku zrzucono z quada poturbowanego Besaraba, Cygana, Wołocha, a może nawet Węgra ze wschodnich rubieży tego kraju, a draże otoczyły go śmiertelnym pierścieniem, dwumetrowy czetnik warknął: Stać, i pierścień się rozerwał. Kwadrans potem deputowany Vejlić z Nacionalnej Stranki, od tygodnia wizytujący obóz, przypatrując się skazańcowi, rzekł: Można się upierać przy swoim, tylko po co? Jeżeli to w ogóle nasze, dodał czetnik, a gdy po następnym kwadransie deputowany stwierdził: Otóż to – było po sprawie. Los skazańca, który w istocie znaczył mniej niż kurz, jaki wzniecił, oddano przeznaczeniu, jeżeli ono w ogóle ze skazańcem chciało mieć coś wspólnego. Tak czy inaczej, skazaniec wrócił do aresztu w Nitrze. Podejrzenie, że coś jest na rzeczy, przechodziło w pewność. A pewność sprowadziła zakłopotanie, z którym falandze nie było po drodze. Falanga nie była od zakłopotania.

Wiadomość poszła w tłum. Jakaś nieśmiała próba jej spopielenia, podjęta przez komendanturę obozu polskiego, się nie powiodła, strumyki się połączyły i rzeka spłynęła brudem. Nie było już czego tamować. Rzecz stawała się oczywista: Cezar to ciota, a jego sztandar to tęcza. Bo falangą nie miotały demony, miotało nią gówniarstwo groźniejsze od demonów, bo niepowstrzymane. W ostatecznym rachunku to tylko infantylna granda, rzekł przy jakiejś okazji komendant Domu Centralnego, były magazynier z Ikei, zwany generałem. A gdy któryś z jego nomenów zauważył, że nie wolno ich nie doceniać, generał otwarcie stwierdził, że czasami czuje grozę. Z grozą albo bez niej idea centrum, wynosząca kraje Europy Środkowej ze względu na ich młodość ponad stary Zachód i zdegradowany cywilizacyjnie Wschód, znalazła swoje miejsce w Domu Centralnym, choć niekoniecznie w gabinecie Dona, bo Don był na idee za leniwy. Ale ilekroć opuszczał swój gabinet, musiał się na nią natknąć na korytarzach, schodach, w salach konferencyjnych z zapachem żuru, kapusty i kotletów mielonych, jak przekomarzała się z innymi ideami, których tu nigdy nie brakowało. Dzień, w którym powiedział: Czemu nie – miał niekwestionowany związek z upalnym czasem nad Wagiem, choć dzieliło je dobrych kilka lat. Don mógł tych dwóch słów nie wypowiedzieć lub je wypowiedzieć, kwestia przypadku, chłopcy mogli się nad Wag zjechać albo i nie zjechać, ale ponieważ słowa zostały wypowiedziane, chłopcy nad Wag przybyli.

– I co dalej? – zapytał Czub. – Jest na nich jakiś plan?

– Nie wiem, co nie znaczy, że go nie ma – odpowiedział mu Gaponia. – A dlaczego chce pan to wiedzieć?

– Bo jeżeli jest, to gdzie? A jeżeli go nie ma, to czemu? To proste, Gaponia, wszyscy za to odpowiadamy. Z Kaligulą włącznie. Przekaż szefowi, że się tym niepokoję, że to jest wyzwanie.

– To naturalne. – Gaponia opuścił się na tylnej kanapie, jakby chciał być jeszcze mniej zauważalny niż dotychczas. – A o jakim szefie mowa?

– Jak to o jakim?! A ilu ich jest, do cholery?! – wrzasnął Czub i zarechotał, bo puściły mu na chwilę nerwy.

– No właśnie. – Gaponia westchnął i odłożył telefon.

Co Czubowi podsunęło pomysł skorzystania z takiej szansy? Jaka ambicja go na ten telefon namówiła? Jaka okoliczność go do tego sprowokowała? Raport? Bez przesady, od jakiegoś czasu raporty wręcz potykały się o siebie; gdziekolwiek spojrzeć, tam trafiało się na jakiś raport. I jakim prawem użył w rozmowie słowa „szef”, ściśle wewnętrznego, ukrytego, zamkniętego w zonie, do której nie miał wstępu? Tak czy inaczej, bezczelny typ.

Blask

Подняться наверх