Читать книгу Przez Stany POPświadomości - Jakub Ćwiek - Страница 10

AKT III: CZERWIEC 2010 (po spotkaniu z Bruce’em)

Оглавление

Tymczasem wyszedł Krzyż Południa. Niejaka Agata Krajewska napisała bardzo pozytywną recenzję w „Nowej Fantastyce”. To wciąż najważniejsze pismo dla fantastów w Polsce, magazyn, na którym się wychowałem i który zbierałem latami, poznając dzięki niemu masę świetnych autorów, czułem się więc mocno podbudowany i dowartościowany.

Z tym ładunkiem pozytywnej energii kilka dni po spotkaniu z Bruce’em jadę w kierunku Wrocławia, bo w uroczym pałacyku pod Leśnicą ma się odbyć konwent zwany Dniami Fantastyki. To świetna cykliczna impreza, w atmosferze mocno piknikowa, rodzinna i otwarta na ludzi na co dzień nieinteresujących się fantastyką. Zwykle można tam nawet przyjść ot tak, z ulicy i bez płacenia za bilet wstępu przejrzeć ofertę ze stoisk wystawców na zamkowym tarasie czy pooglądać występy taneczne i muzyczne w amfiteatrze pod gołym niebem, gdzie za siedziska widowni służy świeżo ścięta trawa. Poza tym powiedzcie, gdzie jeszcze możecie zobaczyć Lorda Vadera pozdrawiającego Was niczym księżniczka z okna wieży?

Od kilku lat jestem na tej imprezie gościem, ale poza swoimi punktami nie interesowałem się wcześniej szczegółami programu. Ot, jadę z założeniem, że będzie fajnie, liczę na dobrą atmosferę, fajną zabawę i spotkanie z przyjaciółmi. Tym razem, gdy tam trafiam, okazuje się, że głównym gościem jest amerykański pisarz, autor horrorów Jack Ketchum. Wówczas znałem jego dwie książki, w tym najsłynniejszą Dziewczynę z sąsiedztwa – opartą na przerażających faktach i napisaną z niesamowitym wyczuciem opowieść o dziewczynce katowanej przez rówieśników. Obie pozycje zrobiły na mnie takie wrażenie, że postanawiam zdobyć autograf. Nie jest to jakieś desperackie pragnienie, bo poziom możliwej ekscytacji wyczerpałem chyba na długo spotkaniem z Bruce’em, ale uważam, że żal byłoby nie skorzystać z takiej okazji, zwłaszcza że nie wiadomo, czy ta kiedyś się jeszcze powtórzy.

Nie mam książki Ketchuma ani gotówki, by jakąś szybko kupić, ale tak się składa, że jeden kumpli z serwisu stephenking.pl ma akurat dwa egzemplarze Dziewczyny. Wymieniam się więc z nim na jeden z moich autorskich egzemplarzy Krzyża Południa, a potem idę pogadać z pisarzem tym moim łamanym angielskim. Wtedy jeszcze problemy językowe stanowią dla mnie prawdziwą barierę, ale myślę sobie, że on jest gościem konwentu, ja jestem gościem konwentu, on wygląda na miłego, ja jestem miły… Jakoś to pójdzie.

Idę, idę i nagle… zawracam w pół kroku. Jackiem opiekuje się bowiem Bartek Czartoryski, tłumacz, dziennikarz kulturalny i tamtego roku współorganizator całej imprezy. Z Bartkiem mieliśmy trochę kosę, bo kiedyś spięliśmy się przy okazji zorganizowanego przeze mnie konkursu horrorowego, gdzie Bartek zajął drugie miejsce, choć jego zdaniem zasługiwał na pierwsze. Rzecz rozbiła się o jakieś źle sformułowane, wprowadzające w błąd pytanie. Ja zacząłem bronić swego i tak się jakoś od słowa do słowa potoczyło, że wyszedłem w jego oczach na aroganckiego gbura, a on w moich – na drętwego sztywniaka. Choć od tamtej pory obaj udawaliśmy dorosłych i mówiliśmy sobie „cześć”, to stosunki mieliśmy raczej chłodne. Nie było mowy, bym zrobił z siebie idiotę na jego oczach!

Swoją drogą, należy to wreszcie powiedzieć wprost. Wtedy, przy okazji konkursu, to Bartek miał rację. I to on pierwszy ustąpił, widząc, że rozmowa do niczego sensownego nie prowadzi.

Ostatecznie, choć nie było to łatwe, łapię wreszcie Ketchuma bez Bartka, gdzieś w przelocie, na tarasie pałacu. Zamieniamy parę słów, Jack podpisuje mi książkę, a ktoś uprzejmy cyka nam fotę. Czyli najpierw Willis, potem Ketchum, w zasadzie tydzień po tygodniu.

Jakby tego wszystkiego było mało, kilka dni później przy okazji nominacji do nagrody imienia Janusza A. Zajdla, najbardziej prestiżowej i najstarszej nagrody dla utworów fantastycznych w Polsce, odwiedzam w Warszawie fanowską knajpę Paradox, a tam…

Tam w pewnej chwili zjawia się przy mnie chudy facet, tak niepozorny, że gdyby nie jedna cecha, zakrawałoby to wręcz na manifestację przeciętności. Ową cechą jest jego spojrzenie, równie inteligentne co smutne, a inteligentne nad wyraz. To Jerzy Rzymowski, zwany JeRZym, obecnie naczelny „Nowej Fantastyki”, wówczas chyba szef działu publicystyki. Zarówno wtedy, jak i obecnie świetny kompan. Jerzy zna mnie, zna też dziewczynę za barem i uznaje, że powinniśmy się poznać.

– To Agata Krajewska, kreska_ – mówi. – A to Kuba Ćwiek.

Podajemy sobie ręce i zaczynamy gadać.

Pół roku później wiedziony impulsem dzwonię do Lubię to z zapytaniem, czy nie potrzebują do pracy kogoś takiego jak ja. Potrzebują i zaczynam z końcem listopada, by pół roku później ściągnąć do firmy kreskę_. To ostatecznie przesądza o naszym losie.

Przez Stany POPświadomości

Подняться наверх