Читать книгу Przez Stany POPświadomości - Jakub Ćwiek - Страница 13
2
STANY, STANY, FAJOWA JAZDA
ОглавлениеKońcówka poprzedniego rozdziału mogła Wam zasugerować, że oto nastąpił koniec wstępów i opisów przygotowań, a teraz to już podróż. Faktycznie, taki był pierwotny plan, ale gdy zabierałem się do rozdziału drugiego, zdałem sobie sprawę, że o paru ważnych rzeczach w ogóle nie powiedziałem, a o kilku innych – na przykład o wyjściowym programie naszej wycieczki – właściwie ledwie napomknąłem. Zdecydowanie nie może tak zostać.
Z pewnością znacie to uczucie, gdy pakujecie się na jakiś dłuższy wyjazd. W tle przygrywa składanka ulubionych hitów, wy nucicie sobie pod nosem i myślicie, co was czeka w drodze i jak to będzie fajnie. Czas przy tym mija tak szybko, że ani się obejrzycie, a tu hyc, pstryk, macie wszystko, a walizka domyka się ładnie, jak nigdy wcześniej. Siadacie więc na skraju łóżka i dumni z siebie zastanawiacie się, co tu teraz zrobić z czasem, bo może serial, może partyjka w Mortal Kombat, aż tu nagle ktoś, z kim mieszkacie, pyta z kuchni:
– Ej, a szczoteczkę do zębów masz?
Przecież to tylko szczoteczka, zaraz spakuję, no biggie, myślicie sobie. Ale wtedy sami sobie przypominacie, że przecież ma padać, czytaliście o tym w sieci na stronie z pogodą, a nie wzięliście niczego na deszcz. Otwieracie szafę, a tam… o cholera, zapomniany sweter!
I tak od jednej rzeczy do drugiej macie tych zapomnianych drobiazgów stos jak połowa spakowanej już walizki. Myślicie więc, że w walizce pewnie do tej pory były same niepotrzebne pierdoły. Sprawdzacie. Nie, jednak nie, w zasadzie nic do wyrzucenia.
Z cierpiętniczą miną rozglądacie się więc po pokoju i zostaje wam już tylko jedno:
– Chyba wezmę jeszcze mały plecak – mówicie głośno, bo co powiedziane na głos, to postanowione.
Ten rozdział to właśnie taki nasz mały plecak…
***
Cytat z piosenki T. Love, który posłużył mi za tytuł rozdziału, to także nazwa naszej tajnej facebookowej grupy, którą zakładam w lutym, zaraz po naszym pierwszym oficjalnym spotkaniu. Oprócz nazwy grupy można tam, jak wiecie, wstawić krótki opis, a że właśnie w telewizji leci Big Lebowski, układam nawiązujący do niego dwuwiersz:
Dudes, czyli prawdziwi Goście
Nakurwiają po east kołście.
Wiem, nie jest to może poezja najwyższych lotów, ale też to nie tak, że tworzę coś dla przyszłych pokoleń albo szerokiej publiki, której jestem całkowicie obojętny. W chwili powstania wierszyka jest ze mną w grupie pięć osób. Wszyscy w owej chwili obecni. Krótki moment po opublikowaniu wpisu wyświetla się komunikat, że wpis widziany przez wszystkich. Ktoś spróbuje zgadnąć, ile widnieje pod nim lajków? To ja im tu wycieczki wymyślam, organizuję – no dobra, współorganizuję – wiersze piszę, a im się nawet jednego klika, jednego uniesionego kciuka nie chce wrzucić. Dla porównania, gdy niedługo później Michał Klusek wrzuca nam na tło zdjęcie kampera swojego autorstwa, lajki pojawiają się natychmiast. Dwa, ale zawsze!
Potem w tej drętwej, niewdzięcznej grupie robi się trochę lepiej. Informujemy się, rzecz jasna, o postępach w sprawie, dołączamy kolejne osoby. Ktoś pyta, jak załatwić wizę i ile to trwa. Ja na to, że przepis jest prosty – idziesz do fotografa i prosisz o zdjęcie do wizy, a on robi ci najbardziej bandyckie zdjęcie w twoim życiu. Serio! Nawet do tych w kryminale możesz się uśmiechnąć, a tu nic. Ustawiają ci głowę, bo en face, żadne tam widoczne lewe ucho. Skanery do analizy twarzy nie mają pojęcia, jak zinterpretować twoje cholerne ucho! Siedzisz tam więc, patrzysz prosto w obiektyw, czujesz, że zaraz zaczną ci łzawić oczy albo, co gorsza, kichniesz i tyle z tego będzie. Ktoś mówi ci, że masz być poważny, więc na wszelki wypadek zmuszasz kąciki ust do opadnięcia, by nawet jak się przypadkiem podniosą, wróciły tylko do poziomu zero. No i potem wychodzi, jak wychodzi.
Nie każdy fotograf o tym pamięta, więc warto mu przypomnieć, że odbitki to on sobie może wsadzić, bo ważna jest tak naprawdę wersja elektroniczna. To ją zamieszcza się w elektronicznym formularzu na stronie do składania wniosków. Wrzuciłbym tu adres, ale ktoś go potem zmieni i się książka zdezaktualizuje, a przecież ma być dla pokoleń. Będziecie w razie czego wiedzieli, jak go znaleźć w sieci, prawda?
Formularz pełen jest podchwytliwych i zabawnych pytań, więc kto na grupie akurat wypełnia wniosek, ten dzieli się refleksjami. Na przykład takimi:
– Serio pytają mnie, czy nie jestem terrorystą? I jeszcze podkreślają, że to nie znaczy od razu, że odrzucą wniosek.
– Bo nie odrzucą, po prostu przekierują samolot na Kubę.
To właśnie na Kubie znajduje się owiane złą sławą, wspomniane w dziesiątkach filmów i seriali więzienie dla terrorystów w bazie wojskowej Guantanamo. Czyli rozumiecie, takie tam czarnohumorne śmiszki-hiszki.
Czasem ktoś pyta o coś konkretnego, co wymaga obgadania. Na przykład Patryk chce wiedzieć, czy jeśli wybierze wizę B1, czyli turystyczną, to nie będzie podejrzane, że obładowany jest profesjonalnym sprzętem wideo. A jak zadeklaruje, że jedzie do pracy, to czy nie spiętrzy to jeszcze utrudnień. Wszak wiadomo, jak poważnie Amerykanie podchodzą chociażby do kwestii podatków i tego, żeby zostawały u nich, zamiast rozłazić się po świecie.
Słowem, kminimy, dumamy, dyskutujemy, a równocześnie kreska_ i ja informujemy resztę o postępach lub ich braku w kwestiach techniczno-finansowych.
Powoli zaczynają się też wyłaniać zręby trasy. Zaczynamy od tego, że w ramach Wschodniego Wybrzeża każdy może wrzucić swoją listę życzeń, z jakimś uzasadnieniem. Propozycje padają najróżniejsze: „Hej, pojedźmy tam! Tam jest podobno największy kłębek włóczki na świecie!”. „Gdzieś czytałem, że tam mieszka osiemdziesięcioletni dziadek, który uśmiecha się do każdego. Rozumiecie? Do każdego!!!”. Szukamy, gdzie jest grób Lovecrafta i którędy generał Sherman szedł na Południe. Sprawdzamy, czy po drodze jest nam do sklepu i wypożyczalni kaset z pamiętnego debiutu Kevina Smitha Sprzedawcy i w której przystani stała łódź Crocketta z Policjantów z Miami. Oczywiście przy okazji Miami zaraz ktoś pyta: „A czy wiecie, gdzie dokładnie Dexter wyrzucał porąbane ciała?”. I tak dalej. Taka, rozumiecie, wesoła grupa.
Programowo wszystko się rozkręca ,właściwie dopiero gdy trafia do nas Bartek, a na razie każdy dzieli się z grupą swoimi obawami, lękami, wizjami programu…
A nie, przepraszam, trochę bym skłamał. Nie każdy. W całej tej sytuacji jest jeden gość, na grupie od samego początku. Choć czyta wszystkie posty, głosu nie zabiera wcale i wydaje się jakby obok tego wszystkiego. Widząc go takim, możecie zapytać: co on tam właściwie robi?
To dobry moment, by opowiedzieć w kilku słowach o moim tacie. Nie było o nim za dużo w poprzednim rozdziale, nie będzie zbyt wiele w części o ustalaniu programu wyprawy, a kiedyś – i to zanim historia na dobre się rozkręci – wspomnieć o nim muszę.
***
Jan Ćwiek, znany jako Ojczenasz, nosi brodę. Teraz już trochę posiwiała, wcześniej była kruczoczarna. Kolor włosów odziedziczył po swoim ojcu, ale w przeciwieństwie do mojego dziadka, który ma cygańskie korzenie i zawsze wyglądał, jakby miał na głowie czarną owieczkę, tacie włosy się nie kręcą. Zanim zaczął siwieć, na krótko zaliczyliśmy etap, kiedy brano nas za braci.
Tata nie czyta książek, nie pamięta cytatów z obejrzanych filmów i nie kojarzy aktorów ani ich nazwisk, a w obcych językach zna tylko kilka słów. Zabawna rzecz, ale sprawia to, że mnie z kolei jest cholernie trudno brać udział w akcjach promujących czytelnictwo i wmawiać komukolwiek, że to od oczytania zależy inteligencja. Ja sam czytam dużo, co zdecydowanie zawdzięczam mamie, ale po pierwsze, wcale nie uważam się przez to za jakoś wybitnie inteligentnego, a po drugie, tego, co do czytania niezbędne, czyli przyjmowania treści ze zrozumieniem, uczył mnie właśnie tata, który nie czyta. Zawsze za to dużo ze mną rozmawiał, ciągał po wędrownych rajdach, zderzał z nowymi ludźmi i światopoglądami, uczył słuchać, dyskutować i wyciągać wnioski.
Nieznajomość języków stanowi problem, ale nie aż tak duży, jak można by przypuszczać. Wiąże się z tą kwestią pewna anegdota, która jednocześnie pokazuje inną charakterystyczną cechę taty.
Był taki moment na początku lat dziewięćdziesiątych, gdy Ojczenasz niespodziewanie stracił stałą pracę i musiał łapać fuchy. Jedną z nich było jeżdżenie do Niemiec z „Gościem Niedzielnym” dla tamtejszej Polonii. Co jakiś czas, co tydzień z każdym numerem, a może raz w miesiącu, tata wsiadał w zdezelowanego służbowego poloneza i ruszał za zachodnią granicę. Oczywiście z każdym kolejnym wyjazdem było łatwiej, ale ten pierwszy… to jest właśnie nasza anegdota. Zatytułujmy ją sobie: