Читать книгу Przez Stany POPświadomości - Jakub Ćwiek - Страница 7

1
PRZED WYRUSZENIEM W DROGĘ NALEŻY ZEBRAĆ DRUŻYNĘ

Оглавление

Zacznijmy tutaj, bo początek dobry jak każdy inny. Stoję w śniegu na parkingu. W trampkach. Jakoś nie przewidziałem przy ostatnich zawirowaniach pogody, że może znowu spaść śnieg. Czuję się jak idiota, zmarznięty bęcwał próbujący jakoś trzymać fason, choć z każdą upływającą sekundą i minutą tracę czucie w palcach. Dobrze, że chociaż kurtkę mam zimową.

Przede mną w bagażniku wypożyczonego samochodu siedzi kreska_ i… zmienia buty, bo nie lubi prowadzić w zimowych. Patrzę na jej małe stópki i zastanawiam się, gdzie ta równość, gdy jej naprawdę potrzeba.

Parking należy do niewielkiego ośrodka agroturystycznego pod Warszawą. Ostatnie trzy dni spędziliśmy tu z ekipą HBO Polska, starając się wypracować wspólny język dla ich komunikacji w mediach społecznościowych. Mówiąc „my”, mam tu na myśli nie tylko siebie i kreskę_, lecz także kilka innych osób z agencji Lubię to, z którą od lat oboje współpracujemy.

To były naprawdę fajne trzy dni, myślę sobie, próbując skierować swoje rozważania na tory inne niż: „Ile palców uda mi się ostatecznie zachować, jeśli kresce_ dłużej zejdzie”. Świetne towarzystwo, dobre żarcie, no i przede wszystkim bardzo rozwijające i owocne spotkania. Od rana do wieczora dyskutowaliśmy o technikach, realizowaliśmy w podgrupach ćwiczenia pobudzające kreatywność i zastanawialiśmy się, jak mówić o marce, której główną siłą są niebanalne opowieści. Wbrew pozorom to wcale nie takie łatwe.

Część fajnych „służbowych” pomysłów objawiła się już wtedy, podczas zajęć. Część musiała dojrzeć; spisywaliśmy je pospiesznie podczas obiadu. Ten jeden, kluczowy dla naszej historii, gdzieś po drodze oderwał się od głównego wątku i niemal natychmiast zdryfował w podświadomość, gdzie od tamtego momentu bujał się niczym boja.

Kołysał się, gdy się pakowałem, gdy znosiliśmy rzeczy do samochodów i gdy zdawałem klucze, życząc uroczej pani w recepcji miłego dnia. Ktoś mnie po drodze zapytał o buty, a ja – zamiast powiedzieć, że nie mam innych – grałem twardziela. Odparłem, że śnieg mi niestraszny, a minę zrobiłem przy tym taką, jakbym już tysiąc razy sprawdzał i wiedział, że akurat moje converse’y są stuprocentowo wodoodporne. I nawet gdy robiłem z siebie idiotę po całości, ten jeden zagubiony pomysł bujał się i bujał z tyłu głowy, pozwalając, by przylegał do niego plankton pomniejszych refleksji.

A gdy był już gotowy, dojrzały albo po prostu za ciężki, by się utrzymać, zaatakował mnie mimo zimna, skostnienia i ogólnego marazmu.

I właśnie wtedy mówię:

– Piramidy.

kreska_ unosi głowę.

– Co z nimi?

– Pieprzyć je.

– Aha.

Wzrusza ramionami, jakby to było najzwyczajniejsze na świecie stwierdzenie, które rzuca się ot tak, gdy zaczyna ci doskwierać cisza. „Pogoda taka, że pieprzyć piramidy, nie?” albo „Ale że na mundial nie wzięli Dudka, to normalnie pieprzyć piramidy”. kreska_ , i to musicie o niej wiedzieć już teraz, to jedna z najbardziej zakręconych osób, jakie znam, właśnie dlatego, że dopuszcza niemal każde dziwactwo jako po prostu nieco inną normę. To czyni z niej wyśmienitego współspiskowca dla wszystkich szalonych pomysłów.

– Ale wiesz, że tę rozmowę odbyłeś w większości w swojej głowie?

Pytanie zadaje, gdy już wsiedliśmy do samochodu, a ja oczywiście z miejsca rzuciłem się do pokręteł, by skierować ciepły podmuch na nogi. Dlaczego po prostu nie wsiadłem wcześniej, tylko czekałem z kreską_ na zewnątrz, tego nikt nie jest mi w stanie wyjaśnić.

– Jaką rozmowę? – pytam zdziwiony.

– No tę o piramidach.

Rozpinam kurtkę, zapinam pas. Ruszamy.

– Właściwie to bardziej adekwatna byłaby tu wieża Eiffla.

– Znaczy pieprzyć wieżę, nie piramidy? – upewnia się.

– No tak! – potwierdzam gorliwie i zupełnie na poważnie.

Czasem tak mam, gdy się podkręcę, że nie dostrzegam czyjejś kpiny. A ta małpa oczywiście nigdy nie przepuszcza okazji. Teraz też nie zauważyłem i niezrażony brnę dalej.

– Bo widzisz: co nas w ogóle obchodzi coś, co wygląda jak cholerny słup telegraficzny? – pytam. – Ani to ładne, ani nic, a ludzie walą tam o każdej porze roku, robią sobie zdjęcia i stoją w kolejkach na trzy godziny, żeby się za ciężkie pieniądze przejechać windą.

– W piramidach nie ma wind – rzuca kreska_ z poważną miną. I to już zauważyłem.

– Nic ci więcej nie powiem – blefuję.

– To nie mów! – sprawdza.

Przez chwilę jedziemy w milczeniu. Wymijamy parę samochodów, słuchamy muzyki. Wjeżdżamy na główną drogę na Warszawę.

– Chodzi mi o to… – W końcu nie wytrzymuję, a potem i tak robię pauzę, by kreska_ mogła się zaśmiać triumfalnie. – Chodzi o to, że samo miejsce nie ma dla turysty takiego znaczenia jak historie, opowieści, jakimi to miejsce jest otoczone. To one są kluczem.

– No tak…? – zgadza się ostrożnie, jakby sprawdzała, czy za tym truizmem stoi coś jeszcze.

– To one nadają prawdziwy wygląd miejscu, obudowują je w znaczenia, sprawiają, że akurat to konkretne miejsce jest ważniejsze niż tysiące innych.

kreska_ odrywa wzrok od drogi, by na mnie spojrzeć.

– Na tym zwykle polega budowanie marki, Kubusiu. Pracujesz w marketingu pięć lat i dopiero to odkryłeś? Brawo!

Drapię się po głowie. Po pierwsze, gdy o tym myślałem, faktycznie brzmiało mi to jakoś mądrzej i bardziej odkrywczo, a po drugie, to jeszcze ciągle nie jest to. Jeszcze kawałek do sedna.

– Chodzi mi raczej o to – próbuję inaczej – że, co chyba dopiero dzisiaj zrozumiałem, robię to źle. Podróżuję znaczy, zwiedzam. Że w głębi ducha jestem takim typowym turystą z aparatem, z których się zwykle nabijam, a różnią mnie od nich tylko odwiedzane miejsca. Pamiętasz Bangor?

kreska_ kiwa głową na znak, że owszem, pamięta. Zdziwiłbym się, gdyby było inaczej. Niespełna rok wcześniej byliśmy razem na wypadzie w Stanach. Coś, co początkowo miało być ojcowsko-synowską wyprawą z moim tatą, dość szybko przerodziło się w grupowy wypad. Do nas dwóch dołączyli moja siostra Jadzia ze swoim mężem Mariuszem oraz dwie moje przyjaciółki – uroczo stuknięta aktorka Karolina Stefańska oraz właśnie kreska_. Przez trzy tygodnie zwiedziliśmy kilka miejsc, a wśród nich właśnie Bangor w stanie Maine, gdzie na co dzień mieszka i tworzy mój ulubiony pisarz Stephen King.

– Gdy tam byliśmy – mówię – skupiliśmy się na Kingu, jego domu, miejscach z książek. To były nasze piramidy. Popatrzeć, cyknąć fotę, a przy tym wkurwić znajomych na fejsie. Ale czy zastanawialiśmy się choć przez chwilę, jak żyje się ludziom w na pół fikcyjnym mieście? Czy ma to na nich jakiś wpływ? Cholera, kreska_, całe życie spędzam na poznawaniu ludzi, na zbieraniu ich historii, słuchaniu tego, co i jak mówią, a tu jak debil odpuściłem, bo sweet focia. A przecież to skarbnica jest!

Tym razem w spojrzeniu kreski_ nie ma drwiny. Widzę ognik, iskierkę, która zaraz odpali petardę. Serio, czasem myślę, że ta laska ma szafę pełną słów i zdań na każdą okazję. Przychodzisz do niej w swoich pokracznych dżinsach pozszywanych z nietrafionych metafor, a ona: „No przecież tak nie pójdziesz!” i zaraz znajduje ci coś stosownego i adekwatnego. Tak jest i teraz.

– Stories behind the stories – mówi. – Badamy dzikie plemiona żyjące na pograniczu rzeczywistości i fikcji.

– O, no właśnie! – podłapuję. – Chodzi o to, że jeśli przyjeżdżanie pod wieżę Eiffla ma mieć jakiś sens, to nie po to, by zobaczyć na żywo rzecz widzianą już tysiąc razy w filmach i tylko odhaczyć w notesie, ale żeby czasem odwrócić głowę. Przecież tam zawsze ktoś jest w tle i sprzedaje crêpes.

kreska_ znowu przytakuje, po czym wbija kierunkowskaz i skręca na lewy pas. Ciągnie nim ostro, wyprzedza jeden, drugi, trzeci samochód. Zjeżdża oczywiście w porę i bezpiecznie, ale mnie jak zawsze wydaje się, że to była ostatnia chwila mojego życia. Cóż, tak już mam; jako pasażer przeżyłem dwie czołówki i trochę się spinam.

– To co – pyta w końcu kreska_ – jedziemy jeszcze raz?

– No tak właśnie o tym myślę. Jakbyśmy sobie zmontowali solidną ekipę, wiesz, tekst, zdjęcia, może film, tobyśmy mogli zrobić coś naprawdę fajnego.

– Relacja z podróży na żywo – podejmuje kreska_ – sugestie od ludzi, gdzie moglibyśmy pojechać, co jeszcze zobaczyć. Założylibyśmy blog…

– To zabawne, że o tym wspominasz – stwierdzam. – Bo nie zgadniesz, o kim właśnie pomyślałem.

– Nie wiem… Teklak? – pyta.

Kiwam głową.

– Jak ty mnie, cholera, dobrze znasz.

***

Tu mała pauza, bo się później pogubimy, a warto uporządkować sobie kilka faktów, nazwisk i osób. Warto dodać do opowieści to i owo, byście mieli świadomość, jak to się czasami dziwnie plecie i czasem rzeczy pozornie bez związku stają się tymi najistotniejszymi.

Ostrzegałem już we wstępie, ale teraz zrobię to jeszcze raz. Podróżować będziemy na wiele sposobów – w czasie i przestrzeni, jak również tam i z powrotem przez wspomnienia i świadomość – nastawcie się więc na niezliczone dygresje. Nie wszystkie wpasują się w opowieść idealnie, po prostu część, raz wspomniana, nie chciała się odkleić, ale większość będzie jednak dość ważna.

Gotowi? No to szybki skok we wczesne dziewięćdziesiąte. Czas na dygresyjną czteroaktówkę pod tajemniczym tytułem:

Przez Stany POPświadomości

Подняться наверх