Читать книгу Jak przetrwać w szkole i nie zwariować - Jan Wróbel - Страница 8

DZWONKI

Оглавление

Dyszący mordem żołdak Mordoru! Szkolny dzwonek. Jeżeli chcesz przetrwać w szkole, musisz najpierw przyzwyczaić się do jego wściekłej obecności. Następnie wytępić w sobie to, co najszlachetniejsze w każdym człowieku – poczucie własnej godności. Kolejny krok – niesłyszenie i automatyczne reagowanie – przyjdzie już łatwo.

Małolatek słyszący po raz pierwszy łoskot szkolnego dzwonka drży ze strachu. Tak wygląda szkoła, o której tyle mówiono w domu, żeby „się jej nie bać”?, a nawet że „jest właściwie fajna?”.

Nikt nigdy nie wytłumaczył mi jasno, dlaczego dzwonek musi być taki głośny. Być może uznaje się po prostu, że musi być głośniejszy od uczniów. Taktyka ta, rzecz jasna, podrażnia żyłkę rywalizacji. Łomot dzwonka prowokuje jeszcze dynamiczniejsze wycie uczniów, co z kolei prowokuje jeszcze głośniejsze dzwonki itd. Co zabawniejsze, ogłuszanie dzieci i młodzieży oświatowym dzyń jakoś nie przeszkadza tym, którzy chętnie podnoszą larum nad szkodliwymi skutkami słuchawek MP3. Co za hipokryzja.

Jasno za to tłumaczą mi znajomi nauczyciele sens samego istnienia dzwonków. Otóż sam bez dzwonków nikt nie przychodziłby na lekcje. Dzieci pogubiłyby się w czasie i przestrzeni. Marsz ku wyedukowanemu społeczeństwu przyszłości zostałby wstrzymany.

Czy rzeczywiście? Dzwonki w szkole to jedna z pozostałości XIX wieku. Fabrykanci przekonani, że zatrudniają człekokształtne bydło dzwonkami i syrenami oznajmiali, że: „już czas biec do pracy”, „już zaczynamy, spóźnialscy tracą dniówkę”, „czas na papierocha”, „czas żreć”, „przerwa”, „kibel time”, „won do domu”. Szkoły – oprócz fabryk i kolei trzecie dziecko XIX stulecia – zaadaptowały wynalazek. Nie powinno nam dać do myślenia, że fabryki zrezygnowały z repertuaru ponaglających dźwięków? Pewnie dlatego, że pracodawcy wyszli ze słusznego założenia: robotnik nie idiota. Robotnicy kupili sobie zegarki, nauczyli się z nich korzystać… A jeżeli ktoś tak nie uczynił? No cóż, przegrał. Po co komu pracownik, który nie potrafi znaleźć się na stanowisku o właściwej porze?

O ile robotników uznano w końcu za ludzi, to uczniów podobna promocja nie objęła. Uczeń z założenia jest człekopodobną istotą, która zegarkiem potrafiłaby najwyżej wbić gwóźdź w parapet (chociaż potrafi włączyć komputer i wysłać zdjęcie z prywatki znajomym z Johannesburga). Małolatek musi zostać wytresowany za pomocą bicza z decybeli. Średniolatek z gimnazjum i liceum będzie już automatycznie reagował na dzwonek. Kilkanaście razy dziennie przypomni mu się, kim naprawdę jest. Nikim. Jest głupkiem, który nie umie trafić na lekcje na odpowiednią godzinę, o ile nie usłyszy warkotu nadlatujących bombowców dzwonkowych.

Uczennice i uczniowie potrafią jakoś zdążyć na kurs angielskiego i lekcje dodatkowego tenisa na drugim końcu miasta. Czemu zakładać, że nie mogliby zdążyć na fizykę? Może dlatego, że na tenisa i angielski chodzą z wyboru i poza szkołą, a fizyka jest z musu? Można zacząć głęboką refleksję nad tym, jak to zrobić, aby uczeń czuł się w szkole jak u siebie, ale oświatowy system rykiem dzwonków zagłuszył takie mądrzenie się.

Zabawnie jest czasem popatrzeć, jak grono nauczycielskie stara się zachować pozory, że należy do zbioru „Dorośli”, a nie do zbioru „Upokarzani Pracownicy Sfery Budżetowej”. Że dzwonki są dla ucznia, a nie dla nauczyciela. Ach, te wszystkie herbatki w wyrachowany sposób słodzone już po dzwonku… Te wszystkie krótkie pogawędki na korytarzu spowalniające marsz, obserwowane z zazdrością przez zziajanych uczniów kłębiących się pod drzwiami klasy… Czas zaraz po dzwonku to czas największego spowolnienia nauczycielskich ruchów.

W istocie nauczyciele są traktowani przez dzwonki z równym brakiem szacunku, jak uczniowie. To bodaj ostatnia grupa zawodowa w Polsce uznana przez państwo za osoby niepotrafiące odczytać komunikatu zegarka. Tylko skąpstwu systemu oświatowego zawdzięczamy, że nauczyciele nie otrzymują psa przewodnika prowadzącego ich do właściwej klasy.

Dodajmy na koniec, że początki dziejów szkolnego dzwonienia rysują się dość malowniczo. Tak zwany pedel łapał za rączkę pokaźnego dzwonka i wywijał nim nad głową. Kiedy upowszechniono elektryczność, pedel ustąpił miejsca niezawodnej maszynie. W dzwonku popłynął prąd. Ten sam, który tak świetnie sprawdza się w elektrycznym pastuchu.

Jak przetrwać w szkole i nie zwariować

Подняться наверх