Читать книгу Prawda zapisana w popiołach. Tom 1: Milczenie aniołów - Joanna Jax - Страница 10
8. Poznań, 1956
ОглавлениеHotel robotniczy Zakładów Metalowych imienia Józefa Stalina znajdował się w kompleksie mieszkaniowym dla pracowników, przy Łozowej. Wybudowany już po wojnie, miał być wzorcowym osiedlem dla klasy robotniczej. Łóżko Neli Domosławskiej, znajdujące się tuż przy oknie, było twarde jak kamień, ale w dzieciństwie sypiała w gorszych warunkach, więc uznała je za całkiem wygodne. Liczyła, że będzie mogła tego dnia pospać sobie co najmniej do ósmej, zanim uda się na targi. Jej współlokatorkami były dziewczyny należące do grupy tak zwanych korespondentów robotniczo-chłopskich, które o prawdziwym dziennikarstwie miały dość nikłe pojęcie i zajmowały się głównie opisywaniem tych, którzy im podpadli.
Nie miała pojęcia, która była godzina, gdy poczuła, że ktoś gwałtownie szarpie ją za ramię. Uniosła powieki i zerknęła za okno. Było już jasno, w końcu w czerwcu noce należały do krótkich i równie dobrze mogła być godzina piąta, jak i dziewiąta.
– Co jest? – zapytała, przecierając oczy. – Co się dzieje? Czego mnie szarpiesz jak cycki swojej mućki?
– Idziemy do „Stalina” – powiedziała konspiracyjnie dziewczyna, która brutalnie wyrwała Nelę ze snu.
– Do kogo? – zapytała wciąż nie do końca rozbudzona Nela. – Przecież on nie żyje… Trupa będziecie wskrzeszać czy jak?
Przez chwilę, jakby we śnie na jawie, przeraziła się, że ów potwór wcale nie umarł trzy lata wcześniej i właśnie z szyderczym uśmiechem objawił się światu. Pomyślała, że wtedy wszystkie zmiany w Polsce szlag trafi.
– Do „Ceglorza”, do zakładów Stalina – warknęła dziewczyna.
– Która godzina? – zapytała Nela.
– Piąta trzydzieści – odparła dziewczyna takim tonem, jakby było co najmniej południe.
Zapewne pochodziła ze wsi i gdyby była u siebie, właśnie wracałaby z udoju krów.
– To idźcie, ja muszę na targi. Mam jeszcze dużo czasu i nie zawracajcie mi dupy – mruknęła Nela i nakryła głowę poduszką.
Poczuła kolejne szarpnięcie. Już miała ostro odpowiedzieć współlokatorce, żeby się od niej odczepiła, gdy ta wysapała z lekkim przerażeniem:
– Robotnicy coś na dzisiaj szykują. Słyszałam, że mają wyjść na ulice…
Nela momentalnie zerwała się z twardego tapczanu. W tej sytuacji targi musiały poczekać. Słyszała o buncie robotniczym w Poznaniu, nawet wysłano na negocjacje delegację z Warszawy, ale jeśli prawdą było, co powiedziała jej koleżanka, szykowało się naprawdę coś wielkiego.
W ciągu piętnastu minut była już gotowa do wyjścia. Na szyi zawiesiła ciężki aparat, w dłoń chwyciła pajdę suchego chleba i wybiegła na Łozową. Do zakładów było około dwóch kilometrów, miała nadzieję, że zdąży i nie ominie jej nic ważnego. Pomyślała o Palińskim i jego reakcji, ale miała to w nosie. Na targi mogła pójść później i zrobić, co do niej należy.
Nela była prawie na miejscu, gdy usłyszała syrenę. Stała na ulicy Dzierżyńskiego i widziała, że bramy od strony zachodniej są już otwarte. I nagle zobaczyła tłum wychodzący w milczeniu z zakładu. Ludzie nie krzyczeli, nie śpiewali, ale dudnienie drewnianych butów, jakie nosili robotnicy, niemal wwiercało się w mózg. Kilkuosobowa grupa mężczyzn podeszła do szyldu z nazwą zakładu i zdjęła go, a po chwili ulice wypełniły się ludźmi w robotniczych uniformach. Z każdą minutą było ich coraz więcej, a łoskot drewniaków coraz głośniejszy. I jakiś złowróżbny. Nela zaczęła pstrykać zdjęcia kroczących robotników. Skupiła się na ich twarzach. Umęczonych, a jednocześnie zdeterminowanych. Pochód otwierały kobiety pracujące przy szlifowaniu wagonów, idące w wykoślawionych butach i bezkształtnych fartuchach. Neli skojarzyło się to z obrazem, jaki widziała w Krasnowodzku i Pahlawi. Milczący, wynędzniały tłum, który był gotowy na wszystko, byle tylko zachować resztki godności.
– A rozpędzić to całe towarzystwo – mruknął jakiś jegomość tuż za plecami Neli.
Odwróciła głowę. Mimo wczesnej pory tłum gapiów robił się coraz większy.
– Zamknij się pan, bo jak się odwinę… – powiedział ktoś inny.
W istocie mężczyzna zamilkł, widząc, że nikt nie podziela jego zdania. Nela pomyślała o swoich współlokatorkach i uśmiechnęła się pod nosem. Musiały patrzyć na to wszystko z przerażeniem i niesmakiem. Już widziała teksty w „Trybunie Ludu”, pisane ich rękami: „Bumelanci i wichrzyciele wyszli na ulice”, „Podżegacze opłacani przez imperialistów”… Była pewna, że tak właśnie napiszą, bo korespondenci robotniczo-chłopscy wręcz uwielbiali podobne slogany.
Tłum ruszył w stronę placu Stalina. Niektórzy milczeli, dzierżąc w dłoniach transparenty: „Chleba, wolności, Boga” czy „Religia do szkół”. Inni śpiewali Rotę albo Boże, coś Polskę. Nela ruszyła wraz z nimi, nie przestając robić zdjęć. Wraz z kolejnymi metrami do pochodu przyłączali się inni. Opuszczali swoje miejsca pracy, wychodzili z domów i wkrótce wszystkie ulice wypełniły się ludźmi. Nela czuła dziwne podekscytowanie. Była w centrum wydarzeń i ani jej w głowie były teraz targi. Usłyszała, że robotnicy i tam dotrą, by zwrócić uwagę zagranicznych gości na to, co dzieje się w Polsce. Przy placu Stalina wbiegła do jednej z kamienic i weszła na ostatnie piętro, by zobaczyć, jak wiele osób przystąpiło do protestu. Widok był imponujący. Ludzie zajęli całą rozległą przestrzeń pomiędzy gmachami KW PZPR, uniwersytetu i dawnego Zamku Cesarskiego, mieszczącego wówczas biura Miejskiej Rady Narodowej. Zrobiła kilka fotek i powróciła do demonstrujących.
Milicjanci, próbujący pilnować rozwścieczonych mieszkańców, niemal natychmiast zostali rozbrojeni, niektórzy nawet ucieszyli się z tej manifestacji i dołączyli do protestujących. Chyba wszyscy mieli tego dnia poczucie, że coś się musi skończyć – epoka terroru i kłamstwa. Nela spojrzała na gmach Miejskiej Rady Narodowej. W jednym z okien zawisła biała flaga, a to oznaczało, że demonstranci zajęli budynek. Ktoś krzyczał: „Niech przyjedzie Cyrankiewicz i Ochab”. Chwilę potem darli się już niemal wszyscy. W końcu pojawił się przed budynkiem sekretarz propagandy, Wincenty Kraśko. Próbowano naprędce zorganizować głośniki i mikrofon, ale propagandzista nie zdołał zbyt wiele powiedzieć, bo został zakrzyczany. Jeden z robotników podbiegł do niego i uderzył go w twarz. Działacze partyjni chyba zrozumieli powagę sytuacji, bo niemal od razu wycofali się do budynku.
– Zaraz naślą na nas milicję i wojsko. I będzie po nas – powiedział ktoś z rezygnacją w głosie, widząc coraz większą agresję wśród protestujących.
– To będziemy z nimi walczyć! – wrzasnął ktoś inny. – Musimy zdobyć broń.
Inny zaproponował, by pójść do więzienia przy Młyńskiej, jeszcze ktoś, by udać się na Kochanowskiego, gdzie miał swoją siedzibę Wojewódzki Urząd do spraw Bezpieczeństwa Publicznego. Nela postanowiła pójść za tymi, którzy chcieli opanować budynek bezpieki. Była przekonana, że to właśnie w tamtym miejscu zrobi swój najlepszy materiał. Nie myślała jednak tylko o tym, co pokaże światu i o czym napisze, ale ją także ogarnął rewolucyjny duch. Nienawidziła Sowietów, obwiniała ich o całe zło, jakie spotkało ją w życiu i nie obchodziły jej zapewnienia, że pomagają Polsce, by już nigdy Niemcy nie zechcieli zagarnąć jej dla siebie. Wiele dowiedziała się o nazistowskiej okupacji, obozach koncentracyjnych i wszechobecnym terrorze, ale dla niej to była abstrakcja i w połowę tego, co słyszała, nawet nie chciała wierzyć. Jej los przypieczętowali Rosjanie i chociaż sama z ich rąk nie doznała bezpośredniej krzywdy, pamiętała o rodzicach, głodzie i panoszących się wszędzie wszach. Gdy więc mówiono, że Związek Radziecki to „bratni, przyjazny kraj”, miała ochotę krzyczeć.
Udała się za demonstrantami idącymi pod Urząd Bezpieczeństwa. Uznała, że w takim miejscu może dojść do konfrontacji z funkcjonariuszami. Nie bała się. Nawet nie zastanawiała się nad czymś takim jak strach. Czuła jedynie adrenalinę. Chyba się z tym urodziła, doprowadzając rodziców i opiekunów do rozpaczy. Zawsze brakowało jej instynktu samozachowawczego, gdy dopadała ją ciekawość lub chęć zrobienia czegoś głupiego. Nie myślała o konsekwencjach i wciąż pakowała się w kłopoty.
Tłum przed budynkiem bezpieki gęstniał, okrzyki wznoszono coraz głośniejsze, a jakiś bezradny kierowca autobusu wciąż wciskał klakson, usiłując przecisnąć się przez napierających ludzi. W końcu poddał się, bo zatrzymał autobus i wyłączył silnik. Po chwili drzwi otworzyły się i wysiadła z pojazdu grupa młodych dziewcząt. Patrzyły nieco bezradnie dookoła, jakby nie do końca zdając sobie sprawę z tego, co się dzieje.
– Dziewczęta, przejdźcie przez plac. Spotkamy się przy budynku Urzędu Wojewódzkiego. To ten jasny, czteropiętrowy budynek na rogu. – Wysoka, szczupła kobieta w koku wskazała dłonią miejsce, gdzie miały udać się jej podopieczne.
Przez kilka chwil Nela skupiła swoją uwagę na spanikowanych dziewczynach, gdy nagle usłyszała strzał. Padł z okna budynku Urzędu Bezpieczeństwa. Kilka dziewcząt zapiszczało, ktoś krzyknął.
– Zamordowali człowieka! Na pomoc, on krwawi.
Ów strzał jednak zamiast uspokoić demonstrantów jeszcze bardziej ich rozwścieczył. Nastąpiła wrzawa. Niektórzy z obawy przed utratą życia próbowali się wycofać z placu, inni napierali do przodu. Jedna z uczestniczek wycieczki nagle zaczęła się rozglądać, bo zgubiła z oczu grupę i wtedy rozległy się kolejne strzały. Nela poczuła, że stojąca obok dziewczyna osuwa się na chodnik, tuż pod jej nogami. Nela nie miała pojęcia, w co dostała nieznajoma, kucnęła jedynie przy niej, by osłonić ją przed tłumem. Pochyliła się i zobaczyła, że uczennica jest ranna w udo.
– Musimy się stąd wydostać – wysapała Nela. – Chwyć mnie za szyję, pomogę ci wstać.
– Jak boli… Nie dam rady, nie wstanę – jęknęła.
– Dasz. Masz jeszcze jedną nogę! – warknęła i szarpnęła do góry ranną.
Ta wydała z siebie skowyt, ale podniosła się i oparła o jej ramię.
– Odsuńcie się! – wrzeszczała Nela. – Tutaj jest ranna! Człowieku, co tak stoisz, jak pomnik Lenina? Przesuń się, nie widzisz, że mam tu ranną!
Nie miała pojęcia, co będzie, gdy już wyjdą z tłumu. Nie wiedziała, gdzie szukać pomocy ani w jaki sposób wezwać karetkę. Ciągnęła za sobą dziewczynę, która traciła coraz więcej krwi. Po chwili usłyszała za sobą głos:
– Nadia! Nadia, wszystko w porządku?
Nela odwróciła głowę i zobaczyła nobliwą nauczycielkę.
– Nie, towarzyszko, dostałam w nogę – jęknęła dziewczyna.
Nauczycielka chwyciła pod ramię swoją wychowankę i obie z Nelą wyprowadziły ją z tłumu. Zobaczyły podjeżdżające na plac radiowozy i funkcjonariuszy wybiegających z urzędu.
– Panie władzo! – zawołała gromko opiekunka do jednego z milicjantów wysiadających z radiowozu. – Przyjechałyśmy z wycieczką szkolnego koła ZMP na targi. Ci barbarzyńcy wyrzucili nas z autobusu i zraniono moją podopieczną. Nazywam się Melania Gradowska, jestem członkiem partii, proszę mi pomóc. To córka wysoko postawionego oficera radzieckiego.
Nie wiadomo, co bardziej podziałało na milicjanta, ale wezwał dwóch innych i nakazał odwieźć dziewczynę do szpitala.
– A ta to kto? – wskazał oskarżycielsko palcem na Nelę, a potem spojrzał na wiszący na jej szyi aparat.
– Nie wiem, to jedna z nich – prychnęła z pogardą Gradowska.
Nela zdążyła pomyśleć, że właśnie otrzymała podziękowanie za swoją uczynność, gdy poczuła, jak milicjant wykręca jej ręce, a potem zrywa z szyi pasek, na którym Nela miała przymocowany aparat.
– Ale co ja zrobiłam? – jęknęła.
– Jesteś aresztowana – burknął i zaczął prowadzić ją do radiowozu. Tego samego, którym milicjanci zamierzali odwieźć do szpitala uczennicę.
– Ona chciała mi tylko pomóc – jęknęła ranna.
– Sprawdzimy na komisariacie, co robiła w tym miejscu.
Dziewczyna odwróciła głowę w stronę Neli i wykrzywiła z bólu twarz.
– Jak się nazywasz? Powiedz, jak się nazywasz i gdzie mieszkasz – wydukała.
– Nela Domosławska. Mieszkam w Warszawie, na Stalowej sześć mieszkania dwanaście, pracuję w „Sztandarze Młodych” – powiedziała na jednym wdechu Nela.
Miała przeczucie, że szybko jej z tego komisariatu nie wypuszczą. Jednak nie wierzyła również w to, że dziewczyna będzie w stanie pomóc jej w jakikolwiek sposób. Ale może chociaż kogoś powiadomi?
– Ja nazywam się Nadia Niechowska, też jestem z Warszawy – wydukała i po chwili zacisnęła z bólu zęby.
Wychowawczyni, nie wiedzieć czemu, zamiast zajmować się ranną uczennicą, posyłała Neli mordercze spojrzenia, jakby to ona była winna całemu zajściu.
– Idźcie już. Macie pod opieką innych uczniów. Zabieramy ją do szpitala miejskiego – powiedział milicjant i dodał po chwili ostrym tonem: – A potem zechcemy przesłuchać waszą wychowankę.
Kobieta otworzyła usta ze zdziwienia, ale zapewne nie zwykła dyskutować z władzą, bo bez słowa opuściła radiowóz.
– Mój ojczym się wścieknie – burknęła ranna do milicjanta.
– Twój ojczym może mnie w dupę pocałować – warknął milicjant i nakazał kierowcy, by ten ruszał.
Nela patrzyła przez małe okienko GAZ-69 na podjeżdżające wozy MO, schwytanych demonstrantów prowadzonych przez milicję i leżące gdzieniegdzie trupy. Zastanawiała się, czy to będzie kolejna wojna, tym razem domowa. Ludzie mieli dość. Biedy, pracy ponad siły i terroru. Tymczasem patrzyli na władzę, która chełpiła się, że jest ludowa, ale żyła niemal tak, jak przedwojenni kapitaliści. Przymknęła powieki i westchnęła. Nie rozważała tego, co powiedzą w pracy ani nawet co zrobi Błażej, gdy się dowie, ale myślała, co z nią zrobią, gdy już znajdzie się na komendzie. Całkiem niedawno ogłoszono amnestię, nie skazywano też zbyt często na śmierć, ale kto wie, co będzie, gdy Związek Sowiecki zechce się wtrącić i zaprowadzi swoje porządki. Przecież tam wciąż musiały istnieć łagry dla krnąbrnych obywateli. Miała nadzieję, że nigdy nie trafi do tego kraju, i próbowała sobie tłumaczyć, że nawet tam wiele się zmieniło, ale wspomnienia i lęk, by nigdy tam nie powrócić, pozbawiały ją zdolności logicznego myślenia.