Читать книгу Prawda zapisana w popiołach. Tom 1: Milczenie aniołów - Joanna Jax - Страница 6
4. Olsztyn, 1956
Оглавление– Jakoś tak smutno mi bez tej Nelki – westchnął Błażej Piotrowski, obmywając brudne ręce nad zlewozmywakiem.
– Niedługo przyjedzie. Powiedziała, że teraz na targi do Poznania ją wysyłają, ale jak wróci, ma dostać urlop i nas odwiedzi – powiedziała Gabriela, cerując poszarzały podkoszulek. Po chwili przegryzła zębami nitkę i przyjrzała się ubranku. – I tak zaraz wyrosną i będzie trzeba kupić nowe.
– I co jeszcze pisała? Ma jakiegoś absztyfikanta? – dopytywał się Błażej, wycierając dłonie w wiszący obok zlewu ręcznik.
– Chyba nie… A może nie chciała w liście nic pisać. Jak przyjedzie, to może coś powie. Kostek znowu chory. Kierowniczka już bykiem na mnie patrzy, bo znowu tydzień zwolnienia dostałam.
– Niech sobie patrzy – prychnął Błażej. – Jeszcze żeby co było w tym sklepie sprzedawać. Masło rzucają dwa razy na tydzień, a do chleba i mleka to was za dużo nie potrzeba.
– Gdyby chłopcy nie chodzili do przedszkola, nie chorowaliby tak często – mruknęła Gabrysia. – Nie chcę nawet myśleć, co będzie, jak pójdą do szkoły.
Błażej podszedł do żony, pocałował ją w policzek i powiedział:
– Może niedługo będzie nas stać, żebyś została w domu i zajęła się Ludwisiem i Kostkiem. Pójdą do szkoły, pewnie tylko na kilka godzin, a potem co? Będą wycierali bruki? Dzisiaj zaczepił mnie taki jeden na budowie i zapytał, czybym nie chciał dobrze zarobić. Umówiłem się z nim na jutro.
– Przecież na Starym Mieście przy odbudowie kamienic robisz. Pozwolą ci tak iść?
– To jakaś szyszka z komitetu wojewódzkiego. Podobno coś budują dla najwyższych władz – odparł, ściszając głos.
– Ty lepiej od takich to z daleka się trzymaj – mruknęła.
– Przecież to polska władza. – Puścił do niej oko.
– Na smyczy u Sowietów. A ja takim to nie wierzę. Nieraz pytałam, po co ruskie takie piękne miasto zrujnowały, jak już koniec wojny był? Wersja oficjalna brzmiała, że Niemców wypędzali. Przecież oni sami pouciekali przed swołoczą, a ci, co zostali, na swoją zgubę chyba, to raczej do wojaczki się nie rwali. Jest u nas jedna taka, całkiem dobrze mówi po polsku, bo jeszcze w czterdziestym siódmym ją na kursy repolonizacyjne wysłali, ale i tak wszyscy po cichu na nią Niemra mówią, chociaż nazywa się Kolanko. Zofia. Ale podobno autochtonka, to od razu odsuwają się od niej na pięć metrów.
– Nie rozumiesz ich, Gabrysiu, bo nie przeżyłaś niemieckiej okupacji.
– Za to sowiecką przeżyłam – mruknęła. – Więc do Niemców mam stosunek obojętny.
– Przecież walczyłaś z nimi pod Monte Cassino.
– Ale wcale nie byłam pewna, czy dobrze robię. Walczyłam, bo coś nam w zamian obiecano. Dom. A co dostaliśmy? Kolejną okupację. – Prychnęła. – Mam za sobą rok studiów na uniwersytecie, skończyłam dobre liceum, a jednak pracuję w sklepie, bo komuś było nie w smak, że należałam do armii Andersa.
– Musimy się jakoś dostosować. Świń w naszej komórce nie będę hodował, bo się na tym nie znam, a i ty raczej się do tego nie nadajesz. Przecież oni stolarza potrzebują, a nie konfidenta. Nie zjedzą mnie. Pójdę jutro i się dowiem, chociaż pewnie Wejchertom smutno będzie, jak odejdę z budowy. W końcu starówka to wizytówka naszego miasta.
Gabriela postawiła na stole parujący talerz kartoflanki i podeszła do dziecięcej kołyski, którą znaleźli na strychu budynku zaraz po przyjeździe. Nikt jej nie ukradł chyba dlatego, że była ciężka jak diabli i miała wyłamane płozy. Błażej jednak zrobił z niej prawdziwe cacko. Zajmowała niemal pół pokoju, ale obaj chłopcy mogli w niej spać. Jeśli jednak któryś z nich zachorował, co stawało się niemal nagminne, jeden z nich lądował razem z rodzicami na tapczanie. Czas jednak było pomyśleć o normalnym łóżku, chłopcy byli coraz starsi, od września mieli iść do szkoły, a wciąż gnieździli się w dziecięcej kołysce.
W ich mieszkaniu panowały warunki niemal spartańskie w porównaniu z mieszkaniem, które zajęli we Wrocławiu zaraz po wyzwoleniu, a z którego i tak ich wyrzucono, przeznaczając je na biuro repatriacyjne. Tutaj mieli wspólną toaletę z sąsiadami, myli się w cynowej miednicy za kotarą, a kuchnia znajdowała się we wnęce i trudno było się w niej obrócić. Nie narzekali jednak. Zimą było im ciepło, latem dawało się wytrzymać i nie musieli martwić się, czy będą mieli co jeść następnego dnia. Mięso, co prawda, stanowiło luksus, ale na rynku przy Kolejowej, zwanym Końskim, można było kupić warzywa, a w piekarni świeży, pachnący chleb.
Ich kamienica, zbudowana z czerwonej cegły, mieściła się przy ulicy Żeromskiego, w dzielnicy zwanej Zatorze, i podobnie jak przed wojną mieszkali w niej przeważnie pracownicy kolei. Błażej dostał przydział lokalu w tym miejscu, bo pierwotnie pracował na dworcu, przy rozładunku wagonów. Na początku cieszyli się, że w ogóle mają gdzie mieszkać, ale jedenaście lat po wojnie zaczęli marzyć o nieco przestronniejszych wnętrzach, zwłaszcza że wydawało się, iż nowe budynki mieszkalne w Olsztynie rosną niczym grzyby po deszczu.
To, co przeszli w Kazachstanie, a potem tułając się po świecie z armią Andersa, sprawiło, że przez długie lata nie ośmielali się nawet marzyć o czymś lepszym niż to, co zesłał im los oraz socjalistyczne władze. Błażej, odkąd pamiętał, klepał biedę, ale Gabriela żyła przed wojną zupełnie inaczej. Mieszkała w wygodnym domu, chodziła do dobrych szkół i dopiero po zesłaniu doświadczyła biedy, głodu i chorób. Tak bardzo ją to złamało, iż jeszcze wiele lat po wojnie wstydziła się przyznać, że chciałaby od życia czegoś więcej niż tylko łóżka do spania, ciepłego pieca zimą i codziennej pajdy chleba. Błażej zaś miał nieco większe ambicje, bo koniecznie pragnął zaimponować swojej małżonce.
Siostra Gabrieli, Klara, pozostała w Kazachstanie i wyszła za tamtejszego kierownika kołchozu. Zapewne jej los nie był tak zły, jak tych, którzy nie mieli dobrze sytuowanych małżonków, jednak za każdym razem, gdy w ich domu czegoś brakowało, Gabrysia wzdychała głośno i mówiła, że nie może narzekać, bo zapewne Klarze jest ciężej na kazachskiej ziemi.
– Dajże spokój, Ajdar jest w Modrom Sadie fiszą, wojna się skończyła, więc Klara została wielką panią – prychał nieco pogardliwie Błażej.
– Ale ona jakoś tak pisze… Niby nic złego, ale ja czuję między wierszami, że wcale nie jest jej tam dobrze – mówiła Gabriela, którą łączyła z siostrą niemal metafizyczna więź.
– Pewno za Polską tęskni, za lasami, za ciepłą zimą i mniej upalnym latem. Może nawet za językiem, bo z kim ona ma po polsku gadać? Z lustrem? Morawińscy zmarli, to ze znajomych została jej jedynie ich stuknięta córka i stara zrzęda Pieczarkowska. – Błażej próbował pocieszać Gabrielę, chociaż jego słowa częściej wywoływały u żony łzy zamiast uśmiechu.
– Masz rację… – łkała. – Przecież ona nie ma nawet do kogo gęby otworzyć i tylko widzi ten cholerny step i niczego więcej.
– To niech przyjedzie do Polski. Chociaż na wakacje.
Błażej, nie rozumiał, dlaczego Klara jeszcze ani razu nie odwiedziła kraju. Jej małżonka zapewne było stać na to, by zafundować żonie podróż do ojczyzny na kilka tygodni.
– Pewnie Ajdar boi się, że Klara wyjedzie do Polski i nigdy z niej nie wróci.
– Dzieci przecież by nie zostawiła…
– Może on tego nie wie… Tak bardzo za nią tęsknię. Tak bardzo chciałabym ją zobaczyć. Gdybym miała pieniądze, sama bym do niej pojechała. Nawet taki szmat drogi, nawet jeśli to miejsce wywołałoby we mnie tragiczne wspomnienia. – Gabriela ocierała łzy.
Błażej pomyślał, że kiedyś zarobi tyle, by Gabrysia mogła odwiedzić siostrę, bo zrobiłby wszystko, by ją uszczęśliwić.
Niekiedy, gdy szli z chłopcami na spacer do parku przy Wojewódzkim Domu Kultury i Oświaty Związków Zawodowych, przyglądali się urokliwym kamienicom mijanym po drodze, zastanawiając się, kto w nich mieszkał, zanim Olsztyn został przyłączony do Polski. Niektóre nawiązywały do secesji, inne zbudowane były w stylu eklektycznym, z fantazyjnymi ornamentami nad oknami i drzwiami, a gdzieniegdzie można było podziwiać balkony w barokowym stylu albo żłobkowane faktury tynków. Wyobrażali sobie wówczas, że kiedyś zamieszkają w jednej z takich kamienic.
Najbardziej jednak przypadło im do gustu osiedle niewielkich, czterorodzinnych domów z małymi ogródkami na tyłach, mieszczące się na ulicach noszących przed wojną nazwy sławnych kompozytorów. Dla takiego ogródka Gabriela była nawet skłonna zrezygnować z eleganckich wykuszów okien, które zdobiły inne budynki. Zanim nie zobaczyła tych zacisznych, pełnych zieleni uliczek, marzyła sobie, że gdy dostaną mieszkanie w secesyjnej kamienicy, w wykuszu Błażej zrobi jej drewnianą skrzynkę, na której poukłada stosy poduszek i będzie to jej miejsce do odpoczynku. A gdy znudzi ją czytanie książek i słuchanie radia, po prostu otworzy okno i będzie patrzyła na przechodniów. Błażej nie sprowadzał jej na ziemię i jedynie uśmiechał się pod nosem, gdy snuła swoje opowieści, bo miał świadomość, że posiadanie psotnych bliźniaków w domu może nieco pokrzyżować plany małżonki dotyczące świętego spokoju, o przydziale na taki lokal już nie wspominając.
***
Następnego dnia jak co dzień Błażej Piotrowski udał się do pracy, by brać udział w doniosłym przedsięwzięciu, jakim było odbudowanie Starego Miasta. Ten dzień jednak różnił się tym od innych, że zaraz po pracy miał pójść na spotkanie z tajemniczym jegomościem.
Restauracja Pod Żaglami umiejscowiona była w dziewiętnastowiecznym budynku Domu Towarzyskiego „Kopernik”. Błażej nie pamiętał, czy kiedykolwiek miał okazję być w tak eleganckim lokalu. Jeszcze przed wojną raz wstąpił do holu wileńskiego George’a, ale tylko dlatego, że umówiony był tam z miejscowym paserem. Nie miał pojęcia o etykiecie przy restauracyjnym stole i modlił się, by ów gość, z którym się umówił, nie zaproponował mu obiadu. Na szczęście człowiek zamówił jedynie kawę. Gabrysia zawsze rugała Błażeja, że zbyt głośno miesza cukier w herbacie, bezlitośnie obstukując szklanki i kubki, oraz za to, że nie wyjmuje z nich łyżeczki, gdy pije. Kiedy więc kelner postawił przed nim szklankę z parującą kawą, Błażej myślał jedynie o tym, by nie wyjść na prostaka. Postanowił, że w ogóle nie osłodzi kawy i dzięki temu problem sam się rozwiąże. Pociągnął łyk napoju i skrzywił się. Była gorzka jak diabli.
– Obywatelu Piotrowski, będziecie pracowali dla wojska. Ludowego wojska, żeby była jasność. Od tego momentu wszystko, o czym rozmawiamy i co obywatel zobaczy, objęte jest tajemnicą państwową. Nikt, nawet wasza żona, nie może się dowiedzieć, gdzie i dla kogo pracujecie.
– Mam być kapusiem? – zapytał hardo Błażej.
Mężczyzna westchnął.
– Macie być stolarzem. Na mnie mówcie towarzysz Janek, a miejsce, o którym mowa, nosi kryptonim W-1. Jutro zgłosicie się do jednostki wojskowej przy Warszawskiej, stamtąd samochód zabierze was do miejsca przeznaczenia.
– Zgadzam się – wydukał niepewnie Błażej, bo propozycja człowieka, który wcześniej nawet mu się nie przedstawił, zaczęła wydawać się coraz bardziej tajemnicza.
Mężczyzna uśmiechnął się półgębkiem. Zapewne dlatego, że zgoda Błażeja nie była mu do niczego potrzebna. Piotrowski był bowiem rezerwistą i pewnego dnia po prostu mógł otrzymać rozkaz. Zerknął na zegarek i oznajmił:
– Muszę już iść. Zostańcie i dokończcie kawę.
Kiedy „towarzysz Janek” opuścił lokal, Błażej od razu sięgnął po cukiernicę i wsypał do szklanki trzy łyżeczki cukru, a potem skupił się na lekcjach savoir-vivre’u, których udzielała mu Gabrysia. Musiał przyznać, że posiadanie takiej żony miało swoje zalety. W ciągu dekady wielu rzeczy się nauczył, a zwłaszcza poprawnego mówienia. Nie miał do niej żalu o ciągłe strofowanie go, wręcz przeciwnie, sam prosił, by zwracała mu uwagę, gdy będzie zachowywał się lub wysławiał niewłaściwie. Nie wiedział, dlaczego tak mu na tym zależało. Chyba dlatego, żeby Gabriela nigdy nie musiała się za niego wstydzić. W końcu ożenił się z córką rotmistrza Kąckiego, a to zobowiązywało, nawet jeśli nastały inne czasy. Takie, kiedy to tacy jak on byli najbardziej doceniani.
Wyszedł z restauracji i piechotą udał się do domu. Przechodząc drewnianym wiaduktem do swojej dzielnicy, czuł się, jakby przekraczał granicę państwa. A za nią był jego dom i rodzina, którą kochał bezgranicznie. Niekiedy uśmiechał się pod nosem na wspomnienie o tym, jak bardzo musiał walczyć o miłość panny Kąckiej. I w końcu dopiął swego. Niekiedy, gdy widział ją pogrążoną w zamyśleniu, obawiał się, że wciąż myśli o swoim dawnym narzeczonym, Hubercie Morawińskim, ale potem rugał się za podobne przypuszczenia. Młody dziedzic nie żył, podobnie jak rotmistrz Kącki, choć minęło jedenaście lat od zakończenia wojny i nadal nie było wiadomo, co się z nimi tak naprawdę stało. Gabriela na początku próbowała się dowiedzieć, ale ściągnęła jedynie na siebie uwagę Urzędu Bezpieczeństwa. Po kilkukrotnych przesłuchaniach ich obojga, w końcu dali im spokój, ale Błażej niemal każdego dnia obawiał się, że skończy w więzieniu, jak wielu innych.
W mieszkaniu Piotrowskich panowało pandemonium. Kostkowi przeszła gorączka, więc dokazywał z Ludwikiem aż miło, a na dodatek wpadła do nich z wizytą Nina Ossowiecka z córeczką, nad którą chłopcy uwielbiali się znęcać.
– I co? Opowiadaj. – Gabriela napadła go niemal od progu.
– Nie mogę – bąknął Błażej i przywitał się z Niną.
– Że czego nie możesz? Pracować tam? – zdziwiła się Gabriela.
– Będę tam pracować, ale nie mogę powiedzieć gdzie. – Westchnął i zwrócił się do Niny, żeby zmienić temat: – Co słychać u Grzegorza?
– To, co zwykle. Chodzi do pracy, a potem zajmuje się Basią, gdy ja idę na spektakl – westchnęła Nina i uśmiechnęła się.
Wyglądała na szczęśliwą i spełnioną, chociaż kiedyś zapewne nieco inaczej wyobrażała sobie powojenną przyszłość. Mieli z Grzegorzem mieszkać w Ameryce, jednak po tym, co przeszli, potrafili docenić fakt, że w ogóle mogą być razem. Później nadeszły smutne chwile w domu Ossowieckich, bo tuż po Bożym Narodzeniu pięćdziesiątego drugiego aresztowano Grzegorza. Dostał piętnaście lat za „podejrzane kontakty z imperialistami”, jednak w marcu pięćdziesiątego szóstego ogłoszono amnestię i porucznika Ossowieckiego wypuszczono na wolność.
– Nie tęskni za wojskiem? – zapytał Błażej, bo pomyślał, że jeśli w Polsce następują tak duże zmiany, może i w wojsku coś drgnie.
– Chyba już nie, ale namawiają go, by wrócił do armii, do wojsk łączności. Brakuje im fachowców, a podobno okres „błędów i wypaczeń” nie powinien już powrócić. Nawet Chruszczow skrytykował rządy terroru swojego poprzednika… – westchnęła Nina. – Tak mówią, ale ja teraz to już w nic nie wierzę.
– Plotki krążą różne – niepewnie odparł Błażej, który sam niekiedy tęsknił za służbą wojskową. – Ale gdyby się zgodził, to od razu mieszkanie większe by się znalazło i deputaty.
– Wierzysz w to, co piszą? Wierzysz Chruszczowowi? Na Boga, Błażej, ci ludzie przelewali krew za ojczyznę. Jak ty. I nagle stali się szpiegami obcego mocarstwa? A teraz udają, że to był okres „błędów i wypaczeń”? To niech pogonią Rokossowskiego i innych radzieckich generałów do domu, wtedy może uwierzę, że coś się zmieni.
– Może nie będzie tak źle – mruknął bez przekonania Błażej.
– Bzdura! Nikt drugi raz nie dałby się na to nabrać. Przeklęta Ewka… – syknęła ze złością Nina.
Tak, Nina była zła, że musieli zostać w Polsce. Ogarniała ją wściekłość, że wrócili po wojnie do kraju, bo kochanka jej pierwszego męża nie powiedziała słowa o tym, iż Paweł Zawiślański po prostu założył nową rodzinę, a ją już od dawna miał w nosie. Gdyby ta kobieta wyjawiła prawdę wcześniej, nigdy nie powróciliby do kraju, Grzegorz nie poszedłby siedzieć, a ona nie musiałaby znosić kolejnej rozłąki.
– Masz kochankę? – wypaliła nagle Gabriela i przez chwilę Błażej zastanawiał się nawet, czy na pewno owo pytanie skierowane jest do niego.
Nina uciekła wzrokiem w kierunku dokazujących dzieci, bo zapewne poczuła się nieco niezręcznie.
– Że co mam? – Błażej zmarszczył czoło.
– Ostatnio jesteś bardzo tajemniczy – syknęła żona.
– Zwariowałaś, kobieto? Padam na pysk po robocie, a i tak zamiast wylegiwać się z piwkiem na kozetce, zajmuję się dziećmi. Nawet gdybym chciał, to nie miałbym siły. Mam dostać robotę, ale zobowiązałem się do milczenia, bo w przeciwnym razie mogę skończyć w pierdlu, w Barczewie. Miałabyś ochotę, tak jak niedawno jeszcze Nina, raz w miesiącu jeździć z paczkami na widzenia i zostać sama z tymi dwoma czortami?
Błażej z jednej strony cieszył się, że jego żona wciąż jest o niego zazdrosna, z drugiej – podobne pytanie, w dodatku zadane przy Ninie, wydało mu się wręcz obraźliwe.
– Pamiętaj, jeśli mnie zdradzisz kiedyś, wyrwę tej lafiryndzie wszystkie kłaki ze łba. – Gabriela gniewnie zmrużyła oczy.
– Jakie szczęście, że nie mnie… – Błażej roześmiał się i dodał: – A teraz daj coś zjeść, bo naprawdę poszukam sobie takiej, co mnie lepiej karmić będzie.