Читать книгу Prawda zapisana w popiołach. Tom 1: Milczenie aniołów - Joanna Jax - Страница 12
10. Olsztyn, 1956
ОглавлениеLeśna gęstwina, przez którą z trudem przenikały promienie słońca, wyglądała dość urokliwie. Zapewne gdyby nie dźwięk silnika wojskowego GAZ-a, można by usłyszeć świergot ptaków i szum liści. Jednak Błażej był zbyt przerażony, żeby zachwycać się podobnymi widokami. Nie miał pojęcia, dokąd jedzie i jaką pracę będzie musiał wykonywać. Jego niepokój wywołał przejazd przez bramę, przy której ustawiono uzbrojonych żołnierzy. Domyślił się, że to jakiś rządowy i niezwykle tajny ośrodek, ale zastanawiał się, czy nie jest na tyle tajny, by po skończonej robocie zamknąć mu usta na zawsze.
– Najważniejszą osobą w tym miejscu jest kapitan Kazimierz Doskoczyński. To przyjaciel i zaufany człowiek samego Bieruta. Jeśli mu podpadniecie, to… Nasz rząd ciężko pracuje, odwiedzają Polskę znakomici goście, dlatego muszą mieć miejsce do wypoczynku i podejmowania zagranicznych delegacji. Każdy drobiazg musi być wykonany perfekcyjnie. Więc musicie się bardzo starać, a nie pożałujecie. Spotkało was wyróżnienie, bowiem w ośrodku pracują głównie wojskowi, cywile zdarzają się rzadko – perorował mężczyzna.
Błażej przełknął ślinę. Jeśli ów tajemniczy kapitan, nazwisko którego ów człowiek wymawiał ściszonym głosem, był kamratem niedawno zmarłego towarzysza, to musiał mieć wręcz nieograniczoną władzę, bowiem ci, którzy przejęli schedę po tym radzieckim podnóżku, Bierucie, byli jego gorącymi orędownikami. A to oznaczało, że mogą ze swoimi pracownikami zrobić wszystko – dać order albo zakopać głęboko pod ziemią.
Na szczęście nie musiał spotykać się z tym człowiekiem. Wziął go pod swoje skrzydła niejaki Bronisław Bykowski, mężczyzna po pięćdziesiątce, o nieco ogorzałej twarzy i ramionach atlety. Nie mówił zbyt dużo, tylko zaprowadził do jednego z domów, który zapewne niegdyś pełnił funkcję leśniczówki. Wewnątrz pachniało drewnem, a podłoga usłana była pyłem z heblowanych desek.
– Schody, stolarka okienna, boazeria. To wszystko musi być nowe – powiedział Bronek, żując zapałkę. – Będziesz dobry, to nieźle zarobisz, a i jakieś wojskowe przydziały żarcia dostaniesz. Będziesz kiepski…
– To wyrzucą? – westchnął Błażej.
– Wyrzucą, a dalej to niech już Pan Bóg ma cię w swojej opiece – mruknął Bronisław.
– Kto tutaj mieszkał? Widać bogata chałupa – zapytał Błażej, rozglądając się ciekawie dookoła.
– O, stary, sami prominentni Niemcy. Już Hindenburg tu przyjeżdżał na polowania, a potem nawet sam Göring. A teraz nasza władza mości sobie tutaj gniazdko. Tylko nieco większe… Nie gadaj tyle, tylko bierzmy się za robotę – westchnął Bronisław i wskazał ręką na schody wiodące na strych.
Praca, jaką wykonywał Błażej, nie wymagała od niego szczególnej zręczności i artystycznego zacięcia, ale Bronek wytłumaczył mu, że i na ozdoby przyjdzie czas, i chłopak będzie mógł się wykazać. Błażej próbował dowiedzieć się czegoś więcej o tym miejscu, ale jego kompan chyba nie za bardzo mu ufał, bo odzywał się tylko wówczas, gdy musiał.
***
Późnym popołudniem, gdy dotarł do swojego mieszkania, zastał Gabrielę siedzącą przy radiu. Próbowała uspokoić chłopców, podkręcała głośność i wpatrywała się w odbiornik, jakby za chwilę miał się na nim ukazać wizerunek Matki Boskiej. Nie zapytała Błażeja, jak mu poszło pierwszego dnia w nowej pracy, nie podała na stół obiadu, a hałasujące dzieci próbowała uciszać, rzucając w nie kapciami.
– Co się dzieje? – zapytał Błażej.
– Chyba nowa wojna będzie – wyszeptała.
– Co ty bredzisz, kobieto? – żachnął się.
Co prawda przez cały dzień siedział w totalnej głuszy, ale w końcu był to ośrodek rządowy, pilnowany przez wojsko, i gdyby wybuchła wojna, na pewno wiedziałby o tym.
– W Poznaniu ludzie wyszli na ulice. Spacyfikowali więzienie, ukradli broń, a władze wysłały wojsko do zaprowadzenia porządku. Teraz przemawia Cyrankiewicz, bo pojechał tam z Ochabem i Rokossowskim. Mówi, że kto podnosi rękę na władzę ludową, obetną mu ją. Podobno są zabici i ranni. Wielu aresztowano. Mówili, że broń, z jakiej strzelali ludzie, jest zachodniej produkcji i że jest to prowokacja imperialistów. Ale ja w to nie wierzę…
– Ludzie się wkurwili i teraz się dzieje. A wojsko przyjedzie i wybije ich w pień. Albo pozamyka. Żadnej wojny nie będzie – mruknął Błażej.
– A jak wyjdą i w Olsztynie? – zapytała Gabriela.
– Tutaj? W życiu. Może w Warszawie albo w Łodzi, ale tutaj kto miałby wyjść? Autochtoni albo tacy jak my? Po takiej tułaczce to każdy chce mieć odrobinę spokoju. A obiad to jakiś jest?
– Zrób sobie kanapki. Kupiłam dzisiaj kawałek kiełbasy na rynku i masz ogórki w słoiku.
Po chwili Gabriela zerwała się z miejsca i pozamykała okna. Błażej popatrzył na nią ze złością.
– Chcesz, żebyśmy się podusili? Zaduch w domu, a ty okna zamykasz.
– Muszę poszukać Wolnej Europy. Zobaczymy, co tam mówią – powiedziała konspiracyjnie i znowu podeszła do radia.
Urządzenie piszczało, szumiało, a w końcu usłyszeli znany głos nadający z zagranicznej rozgłośni. Próbowali wyłowić jakieś nowe informacje, ale właściwie ciągle powtarzano to samo. Nagle Gabriela zamilkła. Zakryła dłonią usta i popatrzyła z przerażeniem na Błażeja.
– Przecież teraz w Poznaniu są targi…
– Też mi odkryłaś Amerykę – prychnął.
– Nie odkryłam, ale Nelcia pojechała tam reportaż robić.
Błażej miał zamiar ugryźć kolejny kęs chleba, gdy zatrzymał dłoń w połowie drogi do swoich ust i po chwili odłożył kromkę na stół.
– A żeby tych hamanów pokręciło… Zbieraj dzieci, trzeba iść na pocztę i zamówić międzymiastową do Warszawy. Przecież w tej redakcji musi ktoś siedzieć. Może coś wie. Gospodyni Neli nie ma telefonu. Nie wiem, do kogo jeszcze uderzyć… – zatrwożył się Błażej.
Gabriela pomogła chłopcom założyć buty i wkrótce cała czwórka udała się na pocztę główną przy Pieniężnego. Wydawało się, że oczekiwanie na połączenie trwa całe lata. Zapewne Gabriela i Błażej siedzieliby cierpliwie, rozmawiając albo czytając gazetę, ale chłopcy już po kilkunastu minutach zaczęli dokazywać i należało skupić się na nich, by nie wyrządzili żadnej szkody.
– A jak w nowej pracy? – zapytała Gabriela, gdy dzieci na chwilę się uspokoiły.
– Robota jak robota. – Błażej wzruszył ramionami.
– Ale właściwie gdzie ty teraz pracujesz? Nie pytam o instytucję, bo to jakieś tajne przez poufne, ale miejscowość to chyba możesz wyjawić? – zapytała z wyrzutem Gabriela.
Uważała, że Błażej przesadzał. Przecież nie zamierzała chlapać dziobem na prawo i lewo o tym, czym zajmuje się jej mąż.
– W Łańsku – szepnął jej do ucha.
– Dużo mi to mówi – prychnęła.
– To kilkanaście kilometrów od Olsztyna. Jak na Warszawę się jedzie.
Pokiwała głową i nagle powiedziała:
– Kostek, proszę, zostaw tę dziewczynkę.
Chłopiec jednak nie posłuchał i Błażej musiał interweniować. Matka dziewczynki także podniosła się z krzesła i podeszła do swojej córki.
– Pana synowie są źle wychowani. Mali bandyci! – warknęła kobieta.
– Przepraszam, na pewno dostaną karę – wybełkotał Błażej, nieco zawstydzony zachowaniem chłopców, którzy najpierw ciągnęli dziewczynkę za warkocze, a potem Kostek ją popchnął.
– Ona powiedziała na nas: Polnische Schweine. My wiemy, co to znaczy. Że jesteśmy polskie świnie – wypalił nagle Kostek, bo poczuł się chyba niesprawiedliwie potraktowany przez ojca.
– Za to pani córka jest tak dobrze wychowana, że nie daj Boże – burknął Błażej w kierunku kobiety.
Ta jednak nic nie odpowiedziała, tylko chwyciła dziewczynkę za rękę i poszła z nią w drugi koniec sali.
W końcu połączono ich z Warszawą, ale i tak niczego się nie dowiedzieli. W redakcji telefon odebrał dyżurny dziennikarz, jednak nie miał pojęcia, co dzieje się z Nelą Domosławską ani z jej kolegą redakcyjnym, Romanem Palińskim. Obiecał jednak, że jeśli dowie się czegokolwiek, wyśle im telegram. Powrócili do domu, coraz bardziej zaniepokojeni, i gdy tylko ułożyli bliźniaków do łóżka, ponownie zaczęli wsłuchiwać się w coraz bardziej niepokojące wieści z Poznania, co chwilę przełączając kanał z Polskiego Radia na Wolną Europę.